Dziedzictwo, które warto podjąć

Początek dyktatury komunistycznej w Polsce po 1945 roku oznaczał dla ruchu narodowego falę represji. Stronnictwo Narodowe współtworzyło – wraz z innymi najważniejszymi stronnictwami Polski przedwrześniowej – polityczne zaplecze Polskiego Państwa Podziemnego. Nic więc dziwnego, że każda próba reaktywacji legalnego działania Stronnictwa Narodowego w kraju po 1945 roku kończyła się każdorazowym aresztowaniem grupy inicjatywnej przez komunistyczną bezpiekę. SN nie miało nawet krótkiej szansy na legalną działalność jak choćby mikołajczykowskie PSL (w latach 1945-1947).

Formacje zbrojne związane z SN od początku brały aktywny udział w walce zbrojnej z okupantami (niemieckim i sowieckim). Aktywna była w konspiracji myśl polityczna wywodząca się z szeroko pojętego ruchu narodowego. Warto pamiętać, że to właśnie na łamach konspiracyjnej prasy narodowej po raz pierwszy (w 1940 roku) sformułowano postulat przesunięcia po zwycięskiej wojnie polskiej granicy zachodniej na linię Odry i Nysy Łużyckiej. Rzecz jasna, nie oznaczało to w żadnym razie rezygnacji z polskości Lwowa i Wilna.

Ceną za walkę o niepodległą Polskę były liczne ofiary wśród działaczy ruchu narodowego. Giną oni w Powstaniu Warszawskim, w niemieckich obozach śmierci, walcząc w Polskich Siłach Zbrojnych. Formacje związane z ruchem narodowym stanowiły trzon antykomunistycznego podziemia zbrojnego w latach 1944-1947, rozbijanego połączonymi siłami UB, MO oraz wydzielonych jednostek NKWD.

Myśl chrześcijańsko-narodowa skazana na śmierć

Podobny los spotkał myśl polityczną, która łączyła w sobie afirmację chrześcijaństwa (nie tylko w wymiarze religijnym, ale również kulturowym) z afirmacją Narodu jako naturalnej wspólnoty, która nie tylko zapewnia ochronę, ale i wymaga poświęceń; wspólnoty rozumianej nie jako wspólnota etniczna, ale przede wszystkim jako wspólnota kultury, cywilizacyjnego dziedzictwa. Po 1945 roku ta tradycja polskiej myśli politycznej została w kraju skazana na śmierć. Wyrok wydały władze komunistyczne. Nie oznacza to, że nie podejmowano heroicznych prób zachowania ciągłości w rozwoju myśli chrześcijańsko-narodowej. Jedną z takich prób był istniejący w latach 1945-1948 „Tygodnik Warszawski”.

Maksymalizm „Tygodnika Warszawskiego”

Ten katolicki periodyk (wydawany pod auspicjami Kurii Metropolitalnej Warszawskiej) nawiązywał do tradycji myśli chrześcijańsko-społecznej oraz narodowej. Jego redaktorem naczelnym był ks. Zygmunt Kaczyński (działacz przedwojennej chadecji, w latach wojny członek rządu RP na uchodźstwie z ramienia Stronnictwa Pracy), niezmiernie istotny wpływ na linię programową tygodnika wywarł jednak Jerzy Braun (m.in. twórca w czasie wojny konspiracyjnej „Unii”, ostatni delegat Rządu na Kraj). Na łamach tygodnika pojawiali się również pisarze, historycy i działacze związani zarówno ze starszym, jak i młodszym pokoleniem ruchu narodowego: Stanisław Kozicki, Władysław Konopczyński, Zygmunt Wasilewski czy Wiesław Chrzanowski. Swoje artykuły poświęcone katolickiej nauce społecznej zamieszczał na tych samych łamach ksiądz Stefan Wyszyński (jeszcze przed objęciem stolicy biskupiej w Lublinie).

W warunkach politycznych wytworzonych po 1945 roku głównym zadaniem „Tygodnika Warszawskiego” było – wedle słów księdza redaktora – przyjęcie „postawy czynnej” wobec sfery społeczno-politycznej, albowiem „nie wolno katolikowi ani uciekać, ani uchylać się od obowiązków, jakie nakłada na niego przynależność do Narodu i jego sumienie obywatelskie”. Nawet jeżeli miałoby to oznaczać bycie „apostołami zapomnianych prawd”, ponieważ „nie można być prawdziwym patriotą, abstrahując od Boga”.

Takie stanowisko tygodnika było w zdecydowanej opozycji do programu „społecznego minimalizmu” formułowanego w tym samym czasie np. przez środowisko „Tygodnika Powszechnego” oraz „Znaku”. W 1946 r. Stanisław Stomma na łamach „Znaku” zachęcał do odrzucenia przez polskich katolików niebezpiecznej „maksymalnej tendencji społecznej”, którą identyfikował właśnie z „Tygodnikiem Warszawskim”. Polemizował z takim stanowiskiem Jerzy Braun, wytykając „Tygodnikowi Powszechnemu” uleganie „psychozie klęski” oraz równie szkodliwemu „indyferentyzmowi społecznemu”.

Polemika z „katolickimi minimalistami” była jedynie skutkiem ogólniejszej wizji katolicyzmu, Narodu i cywilizacji prezentowanej w „Tygodniku Warszawskim”. Redakcja pisma przyznawała nawet, że w tych kwestiach zajmowała „postawę zaczepną, przechodząc do ideowej ofensywy na duszę Polaka współczesnego”. Ofensywa podjęta przez pismo ks. Zygmunta Kaczyńskiego i Jerzego Brauna szła w trzech kierunkach, tj. akcentowała „nierozerwalną łączność narodu polskiego z Kościołem”, wyrażała „niezłomną wiarę w możliwość „pełnego chrześcijaństwa”, tj. społecznej realizacji zasad i postulatów moralnych chrystianizmu w warunkach współczesnych, oraz prezentowała „przekonanie, że ten chrześcijański ład przyszłości, harmonizujący cele materialne i duchowe człowieka, był zawsze ideą przewodnią polskiej kultury narodowej i stanowi nadal główny problem naszej historii”.

„Tygodnik Warszawski” nie uległ wreszcie szkodliwej manierze prowadzenia „dialogu” z marksizmem – czy to na polu filozoficznym, czy to na polu analiz ekonomicznych (a niestety w taki „dialog”, czyli w drogę donikąd, zwłaszcza po 1956 r., wdawały się rozmaite środowiska świeckich katolików – np. „Więź”). Bez ogródek pisano na łamach „Tygodnika Warszawskiego”, że „marksizm jako amoralny i antyhumanistyczny nie nadaje się do tworzenia nowego społeczeństwa humanistycznego i nie potrafi wyobrazić sobie jego struktury”. Polemizowano z oficjalną propagandą reżimu komunistycznego zestawiającą „naukowy socjalizm” (marksizm) z „religijnymi przesądami”, podkreślając, że marksizm jest raczej światopoglądem niż teorią naukową: „skoro więc zestawiamy marksizm i katolicyzm, to nie możemy przeciwstawiać go jako nauki obiektywnej systemowi teologicznemu, lecz jako 'pseudometafizykę’ – metafizyce lub jako „pseudoreligię” – religii”.

Cierpliwość komunistycznej cenzury i bezpieki trwała, jak wiemy, do jesieni 1948 roku, gdy „Tygodnik Warszawski” został zamknięty wraz z zespołem redakcyjnym. Niektórzy – jak np. ks. Zygmunt Kaczyński – nie przeżyli ubeckiej katowni. Inni – jak np. Jerzy Braun czy Wiesław Chrzanowski – ponieśli trwały uszczerbek na zdrowiu i zostali skazani w sfingowanych procesach na długoletnie kary więzienia.

„Zdrowy nacjonalizm” Prymasa Wyszyńskiego

W tej sytuacji najlepszym schronieniem dla myśli chrześcijańsko-narodowej w Polsce po 1945 roku pozostał Kościół katolicki. Jeszcze w czasie, kiedy Prymasem był ks. kard. August Hlond, sformułował on (w 1947 roku) własną wizję ładu państwowego i społecznego zapisaną w przekazanych komunistycznemu rządowi „Katolickich Postulatach Konstytucyjnych”. Biskupi polscy domagali się w nich, by Konstytucja państwa polskiego mogła być „uzgodniona z naturą człowieka i jego przyrodzonymi prawami”. Powinna również – pisali biskupi – swoim duchem „odpowiadać charakterowi plemiennemu i chrześcijańskiej ideologii Narodu. Nowa Konstytucja powinna więc być konstytucją nie „państwa ludowego” (w wersji komunistycznej), lecz państwa chrześcijańskiego, „które uznaje Boga za władzę wszelkiego stworzenia, bierze udział w aktach czci Bożej i szanuje katolickie sumienie obywateli, ułatwiając im w zakresie swych zadań wyznawanie wiary i osiągnięcie celu ostatecznego”. Koncepcja państwa chrześcijańskiego – przypominali biskupi – jest zakorzeniona w zasadzie katolickiej nauki społecznej, która podkreśla, że państwo „nie jest arbitrem moralności ani wyłącznym źródłem prawa, ani celem samo przez się, lecz częścią ładu moralnego ustanowionego przez Stwórcę dla dobra ludzkości”.

Prymasostwo kardynała Stefana Wyszyńskiego (1948-1981) to nie tylko świadectwo heroizmu wiary tego Księcia Kościoła „bez którego – jak mówił sam Jan Paweł II – nie byłoby Papieża Polaka”, ale to również świadectwo zasług Prymasa Tysiąclecia dla przechowania i rozwoju podstawowych wartości myśli chrześcijańsko-narodowej. Oczywiście, Prymas był przede wszystkim pasterzem Kościoła, ale jak sam wskazywał w pamiętnym 1980 roku: „zawsze uważam, że moim zadaniem jest modlitwa i nauczanie, ale niekiedy tak bywa, że Kościół musi podejmować opuszczone zadania. Ta sytuacja raz po raz powtarza się w dziejach naszego Narodu (…) Kościół w Polsce nie ma zwyczaju opuszczać Narodu. Nie miał nigdy takiego zwyczaju, nie ma go więc i teraz”.

W 1957 roku – u progu Wielkiej Nowenny – podczas jednej ze swoich homilii Prymas Wyszyński stwierdził, że w warunkach Polski rządzonej przez partię komunistyczną katolicy muszą być „nacjonalistami”. Nie w znaczeniu szowinizmu, ale jako przyjęcie postawy sprzeciwiającej się „próbom dezintegracji Narodu”, które są śmiertelnym zagrożeniem dla Kościoła, ponieważ – jak akcentował – „rozkład więzi społecznych grozi także religii”. Jedenaście lat później, podczas spotkania z posłami Koła Poselskiego „Znak”, padły z jego ust podobne słowa. Mówił: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania Narodu i służby jemu”.

Trudno tutaj streszczać chrześcijańsko-narodową myśl Prymasa Wyszyńskiego. Można tylko wspomnieć, że dla niego drogą Kościoła w Polsce był człowiek formowany przez dwie najważniejsze i naturalne dla niego wspólnoty: rodzinę i Naród. „Rodzina i Naród – pisał Prymas Wyszyński – to nie są instytucje, to są organizmy żywe, mające swoją własną dynamikę i przejawy biologicznego bytowania. Poza nimi wszystkie inne formy bytowania, takie jak państwo, rząd, partia – mają wymiar instytucji. Naród i rodzina muszą istnieć, a tamte instytucje mogą istnieć lub nie”. Tak więc „zdrowym nacjonalistą” jest ten, kto broni rodziny i Narodu, a konkretniej: rodziny chrześcijańskiej i Narodu chrześcijańskiego. Oto stopienie wartości chrześcijańskich i narodowych; myśl chrześcijańsko-narodowa tout court.

Należy w tym kontekście przypomnieć, że tak formułowana przez Prymasa Tysiąclecia „teologia narodu” spotykała się z opozycją ze strony środowisk tzw. postępowego katolicyzmu („Tygodnik Powszechny”, „Znak” czy „Więź”), dla których chrześcijańsko-narodowa wizja kardynała Wyszyńskiego była kolejną odsłoną odrzucanych przez nich „maksymalnych tendencji społecznych katolików w Polsce”. Nie podobało się tam również posługiwanie się przez Prymasa kategorią „Narodu” (a tym bardziej „zdrowego nacjonalizmu”), co było odczytywane przez „postępowców” jako otwieranie drzwi Kościoła przed zagrożeniem nacjonalistycznym. Do tego dochodził sprzeciw wobec wspieranego przez kardynała Wyszyńskiego modelu „katolicyzmu ludowego” („płytka, polska pobożność” dla postępowców) oraz przypisywanie Prymasowi nadmiernej ostrożności w przyjmowaniu przez Kościół w Polsce tzw. reform soborowych.

Odkrywanie tradycji

Schronienie, które dawał Kościół, młodzi działacze chrześcijańsko-narodowi zaczęli opuszczać pod koniec lat 70. XX wieku, a więc niemal trzydzieści lat po zamknięciu przez komunistów „Tygodnika Warszawskiego”. Przełomowe pod tym względem było powstanie w 1979 roku Ruchu Młodej Polski, jednego z najważniejszych ugrupowań rodzącej się wówczas opozycji demokratycznej, które jako jedyne spośród opozycyjnych środowisk wprost nawiązywało do dziedzictwa myśli chrześcijańsko-narodowej. Odzwierciedlała to spisana w 1979 r. „Deklaracja programowa” RMP, której pierwszy punkt stwierdzał, że „człowiek to istota zakorzeniona w transcendencji”, a „każdy konsekwentny humanizm prowadzić musi ku ponadhistorycznej wizji człowieka”. Rzecz jasna, chodzi tu o transcendencję i ponadhistoryczną wizję uformowane przez chrześcijańską tradycję.

Komplementarna wobec tych stwierdzeń była zawarta w „Deklaracji” RMP afirmacja Narodu. Jak stwierdzali „młodopolacy”: „Naród to duchowa, moralna i kulturalna wspólnota pokoleń przeszłych, teraźniejszych i przyszłych, złączonych więzią świadomości, mowy, ziemi ojczystej, przebytej drogi historycznej, tradycji, realizowanego modelu życia zbiorowego oraz tworzonej kultury będącej najpełniejszym wyrazem samowiedzy narodowej”. Naród to „wielka propozycja samorealizacji człowieka”. Jeżeli zestawimy to z diagnozą dominującą w lewym skrzydle opozycji (KOR), której wyraz dał Jacek Kuroń w 1978 roku na łamach lewicowej (podziemnej) „Krytyki”, twierdząc, iż „komunizm jako ideologia w Polsce już nie istnieje, za głównego przeciwnika opozycji demokratycznej uważam więc totalitaryzm narodowców” – to widzimy miarę i charakter sporu.

Dla niemałej części środowiska korowskiego prawdziwym horrendum było odwoływanie się przez RMP wprost do tradycji myśli narodowej nie jako do antykwarycznego zabytku zamierzchłej przeszłości, ale jako źródła aktualnych inspiracji oraz szkoły myślenia politycznego. „Młodopolacy” upowszechniali – o ile można o tym mówić w warunkach „drugiego obiegu” – myśl tych działaczy i pisarzy politycznych związanych z myślą chrześcijańsko-narodową, którzy zachęcali do zaadaptowania (a więc nie prostego kopiowania) „szkoły myśli Dmowskiego” do warunków polskich w ostatnim dwudziestopięcioleciu wieku XX. Przypominano więc analizy autorstwa Wojciecha Wasiutyńskiego (na czele ze „Źródłami niepodległości”) czy Wiesława Chrzanowskiego (odwołanie się do programu „obrony czynnej” jako drogi pośredniej między kapitulanctwem a nierozważnym radykalizmem).

Myśl chrześcijańsko-narodowa w III RP

Po roku 1989 nastąpiła szybka dezintegracja RMP. Część działaczy (np. Aleksander Hall czy Kazimierz Michał Ujazdowski) poparła „siłę spokoju” Tadeusza Mazowieckiego (dajmy spokój „rozliczeniom”, „triumfalizmowi”, „polowaniom na czarownice”), część (jak np. Marek Jurek) zaangażowała się w tworzenie ruchu politycznego wyraźnie odwołującego się do programu chrześcijańsko-narodowego. Intencje te zmaterializowały się w postaci utworzonego jesienią 1989 roku Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, którego pierwszym prezesem został prof. Wiesław Chrzanowski.

Przez dwadzieścia lat swojego istnienia ZChN przeszło drogę od partii współrządzącej (ministrowie z tego ugrupowania byli w gabinetach Bieleckiego, Olszewskiego, Suchockiej, Buzka) do partii pozostającej dziś na marginesie życia politycznego. Należy także przypominać, że drogi polityczne niektórych działaczy ZChN były (i są) dość pogmatwane (por. przykłady Ryszarda Czarneckiego, Stefana Niesiołowskiego). Nie może to jednak przesłonić faktu, że w pierwszych latach III RP ZChN należało do konsekwentnych rzeczników budowania niepodległości Polski bez postkomunistycznych obciążeń utrwalanych brakiem lustracji, dekomunizacji oraz tolerancją dla tzw. kapitalizmu politycznego. Stąd projekty wnoszone od 1990 roku przez parlamentarzystów ZChN domagających się natychmiastowej nacjonalizacji majątku PZPR, przejęcia przez państwo prasowego koncernu RSW „Prasa – Książka – Ruch”. I stąd też trwanie do końca w rządzie Jana Olszewskiego.

Postulat modernizacyjny (bo tak należy interpretować program walki z patologiami postkomunizmu) miał być jednak realizowany w oparciu o tradycję, której fundamentami są w Polsce wiara chrześcijańska i Naród. Parlamentarzyści ZChN od zawsze byli rzecznikami prawa do życia najbardziej bezbronnych (bo jeszcze nienarodzonych) Polaków, inicjowali kolejne wersje programów prorodzinnych, opowiadali się za walką z pornografią i zapisaniem w ustawie o mediach prawnych gwarancji respektowania wartości chrześcijańskich. Nic więc dziwnego, że dla „Gazety Wyborczej”, która miała w tym samym czasie zupełnie inną „propozycję cywilizacyjno-polityczną” dla Polski, ZChN był pierwszym „czarnym ludem” polskiej prawicy. Jak pisano w 1993 r. na łamach „GW”: „możemy sobie pójść z Markiem Jurkiem na kawę, czy, jeśli się zgodzi, na piwo, ale w sferze koncepcji politycznych i wizji ideowych musi się tu rozegrać walka prowadząca do wyniszczenia, uczynienia bezsilnym któregoś z przeciwników” („Gazeta Wyborcza”, 30 III 1993, nr 75).

I taką walkę na wyniszczenie przeciwko ZChN na łamach michnikowskiej gazety prowadzono już wcześniej (zauważmy, że wiosną 1993 r. ZChN współtworzyło koalicyjny rząd Hanny Suchockiej z Unią Demokratyczną – gazetową „partią umiaru i rozsądku”). Rok wcześniej w marcu 1992 r. na łamach „GW” analizowano prasę ZChN (na czele ze „Sprawą Polską”) i konkludowano: „Treść publikacji dowodzi, że chrześcijaństwo oznacza tylko katolicyzm, patriotyzm – nacjonalizm, z honoru zaś uczyniono bastion skierowany przeciw anonimowym wrogom, 'odzierającym człowieka z godności dziecka Bożego’. Etykietka zdrajcy ojczyzny i interesów narodowych przypisywana jest każdemu, kto nie utożsamia się z chrześcijańsko-narodową interpretacją ideowych i politycznych treści” („GW”, 14-15 III 1992, nr 63).

Pozostawiając na boku gazetowe paszkwile, trzeba stwierdzić, że u progu lat 90. XX wieku podejmowano próby samodzielnego rozwoju myśli chrześcijańsko-narodowej rozumianej nie tylko jako kolejne deklaracje przedwyborcze. Niemała w tym zakresie zasługa redagowanej początkowo przez Marka Jurka „Sprawy Polskiej” będącej celem zmasowanego obstrzału przez „Gazetę Wyborczą”. W 1990 r. w pierwszym numerze „Sprawy Polskiej” jej redakcja stwierdzała, że w reprezentowanej przez nią myśli chrześcijańsko-narodowej „nie chodzi o ideologiczny projekt, ale o zachowanie w naszej Ojczyźnie cywilizacji chrześcijańskiej, cywilizacji wierności Bogu i solidarności społecznej, jedynej cywilizacji europejskiej, jaka od kilkunastu wieków istnieje”.

Gwarancją przestrzegania tej zasady powinno być „oparcie prawa państwowego o niezmienne i powszechne prawo (…) o naturalne prawo moralne, takie, o jakim od dwóch tysięcy lat mówi etyka chrześcijańska”. Oznaczało to – jak mówił w 1989 roku Wiesław Chrzanowski na założycielskim zjeździe Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego – jednoczesne odrzucenie „koncepcji tzw. państwa neutralnego w rozumieniu filozofii liberalnej, to jest państwa, w którym moralność, prawda mają charakter względny” oraz „koncepcji państwa ideologicznego w rozumieniu kierunków totalitarnych, w którym wszystko, co nie jest zakazane, jest nakazane”.

Liberalne państwo, rozumiane jako projekt ideologiczny, należało odrzucić – jak podkreślał Wiesław Chrzanowski w cytowanym wystąpieniu – także z powodu wadliwego rozumienia przez nie prawa, które „nie mówi o postępowaniu należnym ze względu na dobro, któremu służy, lecz ma charakter przepisów porządkowych”. Obecność określonego systemu wartości w prawodawstwie jest uznawana przez konserwatyzm katolicko-narodowy za rzecz normalną i pożądaną, by w sytuacji, gdy „osłabnie duch obywatelski – prawa same były oparciem dla sprawiedliwości”. Skoro więc zwolennicy demokracji liberalnej odmawiają prawu państwowemu „akcesu do wartości”, sprawiają tym samym, że „demoliberalizm staje się zagrożeniem dla demokracji” („Sprawa Polska”, nr 1, 1990).

Częścią tak zideologizowanej formy demokracji było pojęcie „praw człowieka”, które zostało poddane ideologicznej „obróbce”. Jako takie uważano je za „termin skompromitowany moralnie po rewolucji francuskiej i po tych wszystkich zbrodniach, jakich dokonano w jego imieniu”. Odczytywano je jako próbę deifikacji człowieka przy jednoczesnym głoszeniu „troski o ludzi”, której powinno towarzyszyć „odniesienie swojej moralności do Boga” i powrót „do zasadniczych pojęć filozofii klasycznej, jak dobro powszechne, sprawiedliwość, prawda” („Sprawa Polska”, nr 7, 1991).

Czy jest się od kogo teraz uczyć?

Na początku XXI wieku jesteśmy świadkami uwiądu polskiej myśli politycznej, w tym także kierunku chrześcijańsko-narodowego. Mamy zalew wywiadów-rzek i blogów, a zbyt mało ważnych książek. Ci, którzy powinni je pisać – bo mają ku temu zdolności – popełniają jedynie przyczynkarskie teksty. Talenty są zakopywane. Czy w tej sytuacji istnieje jakiś trwały punkt odniesienia? Jest ich wiele, gdyż dziedzictwo myśli chrześcijańsko-narodowej, której przegląd po 1945 roku (z konieczności wybiórczy) prezentujemy Czytelnikom „Naszego Dziennika”, jest bardzo bogate. A cóż dopiero powiedzieć o wielkim nauczaniu Jana Pawła II, który w odniesieniu do Polski rozwijał własną „teologię Narodu”. O tym trzeba ciągle przypominać. Papież mówił nie tylko o „kremówkach”, ale uczył przede wszystkim o związkach między Narodem, państwem i chrześcijaństwem, uczył o drodze do niepodległości i czym naprawdę jest niepodległość.

Podobnie jak Prymas Wyszyński również Jan Paweł II podkreślał prymat Narodu (ściśle związanego z rodziną) jako naturalnej wspólnoty, w której człowiek rozwija się i wzrasta. „Jeżeli jest rzeczą słuszną, aby dzieje Narodu rozumieć poprzez każdego człowieka w tym Narodzie – to równocześnie nie sposób zrozumieć człowieka inaczej, jak w tej wspólnocie, którą jest jego Naród. Wiadomo, że nie jest to wspólnota jedyna. Jest to jednakże wspólnota szczególna, najbliżej chyba związana z rodziną, najważniejsza dla dziejów duchowych człowieka”.

Państwo ujmował Jan Paweł II w związku z Narodem: „racją bytu państwa jest suwerenność społeczeństwa, Narodu, Ojczyzny”. Innymi słowy: „Naród ma prawo do suwerennego bytu w suwerennym państwie”. Papież przypominał o tym podczas II pielgrzymki do Polski w 1983 roku, niespełna dwa lata po wprowadzeniu stanu wojennego, który w zamierzeniu władz miał zniszczyć ogólnonarodowy ruch „Solidarności” będący wyrazem dążeń Narodu do suwerenności. „Państwo jest istotnie suwerenne – mówił Jan Paweł II 19 czerwca 1983 roku na Jasnej Górze – jeśli (…) pozwala Narodowi realizować właściwą mu podmiotowość, właściwą mu tożsamość (…). Suwerenność państwa jest głęboko związana z jego zdolnością promowania wolności Narodu, czyli stwarzania warunków, które mu pozwolą wyrazić całą swoją własną tożsamość historyczną i kulturalną, to znaczy pozwolą mu być suwerennym poprzez Państwo”.

Skoro więc – jak mówił Papież podczas pamiętnej homilii wygłoszonej na placu Zwycięstwa w Warszawie w 1979 roku – „nie można zrozumieć bez Chrystusa dziejów Polski”, konieczne jest zachowywanie chrześcijańskiej tożsamości Narodu. Stąd te powtarzające się wezwania Jana Pawła II (wygłaszane także podczas kolejnych pielgrzymek odbywanych już do wolnej Polski) do trwania przy Tradycji wiary, a przez nią przy najgłębszych korzeniach polskości. „I dlatego – zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością (…) abyście nigdy nie zwątpili i nie znużyli się, i nie zniechęcili, abyście nie podcinali tych korzeni, z których wyrastamy” – mówił Ojciec Święty podczas „bierzmowania Narodu” w czasie Mszy Świętej odprawionej w 1979 roku na krakowskich Błoniach. Wzorując się na słowach Papieża odnoszących się do wolności, można powiedzieć: tradycja (narodowa i chrześcijańska) jest dana i zadana. By sprostać temu zadaniu, trzeba podjąć wysiłek samodzielnej myśli, bo tradycja, żeby nie została zabytkiem, musi być rozwijana.


Prof. Grzegorz Kucharczyk
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl