Mit na służbie prawdy

W XX wieku wielcy pisarze niejednokrotnie sięgali do baśni, mitów i legend,
by przekazać (lub przypomnieć) prawdę Ewangelii, od której współcześni coraz
bardziej się odwracali. Jednym z tych wielkich mistrzów pióra był autor
"Opowieści z Narnii", angielski pisarz Clive Staples Lewis (1898-1963), który w
wieku ponad trzydziestu lat na nowo odkrył chrześcijaństwo.

Każdy, kto zna historię, wie, jak dużo prawdy jest w maksymie, że tylko realista
musi liczyć się z cudami. Równie dobrze można powiedzieć, że ten, kto chce
znaleźć odtrutkę na wszechpanujący we współczesnej kulturze relatywizm, powinien
sięgnąć do baśni i legend. W świecie baśni nie ma miejsca na relatywizm.
Znajdziemy w nich legendarną miłość ojczyzny (Wanda), baśniowe męstwo i
szlachetność (król Artur i rycerze okrągłego stołu), przysłowiową pokorę, która
otrzymuje w końcu swoją nagrodę (Kopciuszek). Jak pisał Gilbert Keith
Chesterton: "znamy znaczenie wszystkich mitów. Znamy ostatni sekret wyjawiany
najbardziej wtajemniczonym. I nie jest to głos kapłana albo proroka mówiący: 'Te
rzeczy istnieją’. Jest to głos marzyciela i idealisty wołający: 'Ach, czemu
takie rzeczy nie mogłyby istnieć?’".

"Wyobraźnia to nie zmyślenia"
Dwudziestoletni Clive S. Lewis, podczas pobytu w 1918 r. na rekonwalescencji w
brytyjskim szpitalu wojskowym, zapoznał się z książką, która – jak przyznawał
później – rozpoczęła jego marsz w kierunku chrześcijaństwa. Chodziło o
"Wiekuistego człowieka" Chestertona, jednego z głównych szermierzy ortodoksji w
brytyjskiej literaturze I połowy XX wieku, już niedługo jednego z najbardziej
znanych konwertytów na katolicyzm. Jeden z rozdziałów książki Chestertona nosił
tytuł: "Człowiek i mitologie". Lewis mógł przeczytać w nim m.in. takie zdania:
"W dzisiejszych czasach dziwnie łatwo zapomina się, że mit jest dziełem
wyobraźni, a zatem dziełem sztuki (…) Ale wyobraźnia to nie zmyślenia. Nie
można powiedzieć, że mitologia jest subiektywna, jak mówią współcześni, gdy
chodzi im o to, że coś jest fałszywe. Każdy prawdziwy artysta odczuwa, świadomie
czy nieświadomie, że dotyka prawd transcendentalnych; że jego obrazy są cieniami
rzeczy widzianych przez zasłonę".
"Wiekuistego człowieka" przeczytał w brytyjskim lazarecie człowiek, który parę
lat wcześniej określał siebie jako ateistę. W listach do swoich przyjaciół
przyznawał na przykład, że do pierwszej Komunii św. oraz do bierzmowania (w
Kościele anglikańskim) przystępował jako człowiek niewierzący. Urodzony w
Belfaście (Irlandia), ale w anglikańskiej rodzinie, Lewis wzrastał w typowej dla
ulsterskich protestantów atmosferze wojującego antykatolicyzmu. Przyszły autor
"Opowieści z Narnii" do tego stopnia nasiąknął tego typu fobiami, że nawet nie
znosił atmosfery anglikańskiego High Church w przeciwieństwie do tzw. Low Church
charakteryzującego się przywiązywaniem wagi do oprawy liturgicznej, wzorowanej
na katolickiej. Jako jedenastoletni chłopiec Lewis zanotował w swoim pamiętniku
wrażenia z uczestnictwa właśnie w takim anglikańskim nabożeństwie: "To
obrzydliwe miejsce, pełne rzymskich hipokrytów i angielskich kłamców, ludzi,
którzy żegnają się krzyżem, kłaniają się przed Stołem Pańskim (który mają
czelność nazywać ołtarzem) i modlą się do Dziewicy".

Czego można nauczyć się od "papisty" i filologa?
Lektura dzieła Chestertona była dla Lewisa początkiem drogi do chrześcijaństwa.
Przełomem na tej drodze okazała się zapoczątkowana w 1926 r. znajomość z Johnem
R.R. Tolkienem. Z autorem "Władcy pierścieni" Lewis zetknął się w Oxfordzie,
gdzie rozpoczynał swoją karierę naukową w dziedzinie historii literatury. Jak
wspominał później: "gdy zacząłem się obracać w świecie, ostrzeżono mnie (bez
słów), że nie powinno się ufać papistom, a gdy zjawiłem się na wydziale
anglistyki, otrzymałem (tym razem wyraźną) radę, by nie ufać filologom. Tolkien
należał do jednych i drugich".
Długie rozmowy z Tolkienem okazały się nie tylko wymianą myśli na temat
staroangielskich poematów, ale stały się dla Lewisa szansą na odkrycie prawdy o
historii zbawienia, ukrytej w legendach i baśniach. Wielogodzinne dyskusje z
autorem "Władcy pierścieni" przekonały go, że wielość podań nie dyskwalifikuje
jednej, jedynej Prawdy w nich przekazywanej. Lewisowi najbardziej utkwiły w
pamięci te słowa autora "Hobbita": "Pochodzimy od Boga i stworzone przez nas
mity, choć zawierają błędy, w sposób nieunikniony będą odbijały drobny,
rozszczepiony fragment prawdziwego świata, wiecznej prawdy, która jest u Boga".
Tolkien przekonywał Clive´a S. Lewisa, że fakt, iż w wielu kulturach pojawia się
legenda o "umierającym Bogu", nie oznacza automatycznego zakwestionowania tego,
iż kiedyś prawdziwy Bóg Człowiek naprawdę umarł i naprawdę zmartwychwstał.
Wielokrotność świadectw nie osłabia jedynej Prawdy. Na początku lat 30. Lewis
pod wpływem rozmów ze swoim oxfordzkim kolegą pisał w jednym z listów: "Historia
Chrystusa jest po prostu prawdziwym mitem: mitem oddziałującym na nas tak samo
jak inne mity, z tą jednak różnicą, że on wydarzył się naprawdę".
Rozmowy toczone w Oxfordzie były zresztą obopólną inspiracją. Tolkien
niejednokrotnie dawał wyraz swojemu przeświadczeniu, że jego rozmowy z Lewisem
okazały się dla niego niezastąpioną inspiracją w pracy nad powstającą właśnie
trylogią "Władca pierścieni". Uważał nawet, że gdyby nie zachęty płynące ze
strony Lewisa, "nigdy nie zdecydowałby się" na publikację swojego
najważniejszego dzieła.
W latach 30. i 40. wokół Lewisa oraz Tolkiena powstaje nieformalne koło
dyskusyjne, tzw. Inklingowie, w którego skład wchodzili filolodzy i
literaturoznawcy pracujący w Oxfordzie. Podczas regularnych spotkań nie tylko
omawiają oni znaczenie "prawdziwych mitów", ale również dzielą się własnymi
przemyśleniami i projektami literackimi. Z pewnością aktywne uczestnictwo Lewisa
w spotkaniach "Inklingów" okazało się ważną dla niego inspiracją do rozpoczęcia
pod koniec lat 40. prac nad cyklem powieściowym przeznaczonym dla młodzieży.
Siedem tomów tego cyklu znamy jako "Opowieści z Narnii" – są one najbardziej
znanym (choć nie jedynym) wkładem Clive´a S. Lewisa w alegoryczną opowieść
poprzez baśnie o rzeczach prawdziwych i wiecznych. Na przykład o tajemnicy
ofiary i zwycięstwa nad śmiercią.

Kluczem jest Ewangelia
O tym opowiada zawarta w pierwszym tomie ("Lew, czarownica i stara szafa")
historia królewskiego i mężnego lwa Aslana, tłumaczącego dzieciom, w czym
pomyliła się złowroga Biała Czarownica znająca Wielkie Czary: "Jej wiedza sięga
tylko początków czasu. Gdyby jednak potrafiła sięgnąć nieco dalej, w bezruch i
ciemność sprzed początków czasu, poznałaby inne zaklęcie. Dowiedziałaby się, że
kiedy dobrowolna ofiara, która nie dopuściła się żadnej zdrady, zostanie zabita
w miejsce zdrajcy, Stół rozłamie się i sama Śmierć będzie musiała cofnąć swe
wyroki".
Królewski lew Aslan jest alegorią Chrystusa i pojawia się we wszystkich
częściach sagi o Narnii. Na kartach kolejnych tomów dzieła Lewisa nie brakuje
scen, które wprost są nawiązaniem do dobrze nam znanych scen ewangelicznych. Jak
choćby w trzecim tomie cyklu "Podróż wędrowca do świtu" – gdy dziecięcy
bohaterowie napotykają Aslana ukrywającego się pod postacią baranka, siedzącego
nad brzegiem morza nieopodal ogniska, na którym piekły się ryby. Któż nie
przypomni sobie w tym momencie sceny spotkania ze Zmartwychwstałym u brzegu
Jeziora Tyberiadzkiego opisanej w Janowej Ewangelii?
Tego podobieństwa nie odnajdzie tylko ten, kto nie zna Ewangelii. I to jest
jedna z najważniejszych rzeczy, o której należy pamiętać, gdy mówimy o
"Opowieściach z Narnii". Należy je czytać przez pryzmat i w kontekście
Ewangelii. Wtedy staną się zrozumiałe, odkryją swój pełny sens. Oczywiście można
je czytać – jak niektórzy to robią – przez pryzmat neopoganizmu ş la New Age.
Tyle że wtedy dzieło to stanie się całkowicie niezrozumiałe, pozbawione swojego
głębszego sensu. Można więc powiedzieć, że Lewis odsyła do Pisma Świętego jako
do właściwego kodu, który pozwoli odczytać przesłanie zawarte w jego narnijskich
opowieściach.
Podobnie rzecz się ma z trylogią Tolkiena "Władca pierścieni". Skonstruował
swoje dzieło w inny sposób niż Lewis. Nie posługiwał się alegoriami (nawet miał
za złe autorowi "Opowieści z Narnii", że zbyt często sięgał po ten środek
wyrazu). W trylogii nie odnajdziemy analogicznego, pozostającego ciągle w tle
Chrystusa przedstawionego za pomocą alegorii. Jednak tylko czytając i mając w
pamięci historię zbawienia zapisaną zwłaszcza w Nowym Testamencie, możemy
odczytać właściwy sens wędrówki niepozornego (pokornego) hobbita Frodo,
dźwigającego brzemię, którego unicestwienie na Górze Przeznaczenia będzie
zbawienne dla całego Śródziemia.
Jak dawno już stwierdzili badacze katolickich inspiracji "Władcy pierścieni" –
kapłańskie, prorockie i królewskie atrybuty przysługujące Chrystusowi są tutaj
rozdzielone między Froda (ofiarne dźwiganie brzemienia pierścienia), Gandalfa
(prorocki dar objaśniania rzeczy ukrytych) i Aragorna (władca wracający do
swojego królestwa). W odniesieniu do każdej z tych postaci mamy też do czynienia
z motywem odradzającej śmierci (lub prawie-śmierci). Gandalf Szary po
zwycięskiej walce w otchłaniach Morii staje się Gandalfem Białym, Aragorn
zstępuje do otchłani umarłych ludzi, by dać im ostatnią szansę wypełnienia dawno
złożonej przysięgi (rzucające się w oczy podobieństwa do nauki o czyśćcu), Frodo
tuż przed wejściem na Górę Przeznaczenia jest bliski śmierci, skrępowany przez
żarłoczną pajęczycę.
Nie ma u Tolkiena tak wyraźnego – jak np. w "Gwiezdnych Wojnach" –
manichejskiego motywu dwóch stron (Ciemnej i Jasnej) Mocy. Zło Mordoru w
tolkienowskiej trylogii nie jest samoistną mocą, jest brakiem Dobra. Frodo
wyjaśniał to swojemu towarzyszowi podróży Samowi na przykładzie orków: "Oni
jedzą i piją. Cień, który je zrodził, potrafi tylko naśladować, nie może
tworzyć, żadnych nowych rzeczy sam z siebie nie utworzy. Nie sądzę, by powołał
do życia orków. Zniszczył je tylko i powykręcał". Przeczytajmy w Piśmie o "ojcu
kłamstwa", poznamy wtedy klucz do zrozumienia tajemnicy Mordoru.
Autor "Władcy pierścieni" w liście do jednego z katolickich księży przyznawał,
że występująca w jego dziele Galadriela (elficka królowa z Lothlorien) była
wzorowana na postaci Matki Bożej, bo jak pisał Tolkien: "przez wzmianki o Matce
Boskiej (…) opiera się moje własne pojmowanie piękna tak w majestacie, jak i
prostocie".
Warto przypomnieć, że w dorobku Lewisa "Opowieści z Narnii" nie były jedynym
przykładem odwoływania się przez niego do baśniowej poetyki, która miała służyć
– wedle jego własnych słów – opisywaniu "przygód duchowych". Te ostatnie opisuje
"Trylogia międzyplanetarna", która ukazała się przed cyklem narnijskim. Jeden z
głównych i negatywnych bohaterów tego dzieła (Weston) jest personifikacją
idolatrycznego kultu nauki. Swojemu adwersarzowi Ransomowi – symbolizującemu
czerpanie z dziedzictwa mądrości przeszłych pokoleń – oświadczał: "stałem się
zagorzałym zwolennikiem powszechnej, obejmującej wszystko Ewolucji. Wszystko
jest jednością. Tworzywo myśli, nieuświadomiony, lecz celowy dynamizm, jest
obecne w materii od samego początku".
Lewis zmarł w 1963 r. jako anglikanin. Nie dane mu było – jak na przykład jemu
współczesnym Chestertonowi czy Evelyn Waugh – dokończenie drogi pełnego
nawrócenia w Kościele powszechnym. Być może zbyt trudne okazało się dla niego
zadanie pokonania własnych, nabytych jeszcze w dzieciństwie antykatolickich
uprzedzeń. Jednak podobnie jak w przypadku Thomasa S. Eliota (który także
pozostał w Kościele anglikańskim) cywilizacja chrześcijańska byłaby uboższa bez
jego dzieł. "Listy starego do młodego diabła", "Bóg na ławie oskarżonych",
"Chrześcijaństwo po prostu", jak również baśniowe "Opowieści z Narnii" są w tym
kontekście najlepszymi, choć przecież nie jedynymi przykładami.

Nie mylić legendy z "okulturą"
Ktoś może jednak spytać: czyż wszystkie te opowieści o "mitach prawdziwych" nie
są jednak zachętą do jakiejś wersji postmodernistycznej "religii dla
wszystkich"? Dlaczego w takim razie nie chwalić "Harry´ego Pottera?".
Zestawiając książkę Jane Rowling z "Opowieściami z Narnii" czy "Władcą
pierścieni", pomijając kwestie czysto literackie, należy pamiętać o tym, że
dzieła Lewisa czy Tolkiena nie tylko opowiadały o chrześcijaństwie za pomocą
baśniowych alegorii czy symboli, ale również wyrastały z chrześcijańskiej
cywilizacji. "Opowieści z Narnii" napisał człowiek, który na mniej więcej
dwadzieścia lat przed ukazaniem się ich pierwszego tomu napisał: "poddałem się,
uznałem, że Bóg jest Bogiem, i ukląkłem do modlitwy". Z kolei autor "Władcy
pierścieni" na rok przed ukazaniem się drukiem tego dzieła pisał w 1953 r. w
jednym ze swoich listów: "’Władca pierścieni’ jest zasadniczo dziełem religijnym
i katolickim (…). Dlatego nie umieszczam w nim, czy też wyciąłem z niego
niemal wszystkie wzmianki o czymkolwiek, co mogłoby być religią, kultem czy
obrzędami w tym wymyślonym świecie".
Zarówno "Opowieści z Narnii", jak i "Władca pierścieni" są dziełami ambitnymi,
bo trzeba je czytać – jak już zaznaczyłem – równolegle z Pismem Świętym.
Wnikliwa lektura Ewangelii pozwoli zarówno czytelnikowi Lewisa, jak i Tolkiena
odkrywać kolejne tropy, którymi autorzy ci prowadzą odbiorców do Chrystusa. Bo
bez Niego tych dzieł nie można właściwie odczytać. W tym więc sensie są to
dzieła chrześcijańskie.
Jeżeli natomiast "Harry Potter" jest alegorią czegoś, to przede wszystkim pustki
tzw. postchrześcijańskiej cywilizacji. Tak mocno reklamowane książki z tego
cyklu wpisują się w zjawisko, które słusznie część obserwatorów nazywa "okulturą"
– a więc nasilającą się fascynacją magią, ezoteryzmem, a wszystko dobrze
przyprawione bluźnierstwem i skandalem. Bohaterem tej "cywilizacji" nie jest
Galadriela, ale "Madonna" zafascynowana kabałą; nie dźwigający do końca swoje
brzemię Frodo, ale latający na miotle Harry. Czytając dzieła Lewisa czy
Tolkiena, możemy powtórzyć za chestertonowskim marzycielem i idealistą: "Ach,
czemu takie rzeczy nie mogłyby istnieć?". Po kolejnym odcinku Harry´ego Pottera
można tylko westchnąć: "Kiedy to się wreszcie skończy?".


Prof. Grzegorz Kucharczyk

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl