Zwycięzca bierze wszystko

Rosyjska karta wyborcza będzie 4 marca bardzo krótka. Tylko pięć
nazwisk. Ale nikt nie ma wątpliwości, kto zostanie zwycięzcą.

Jest to jasne i dla obywateli, i dla rywali Putina. Przy czym rosyjskie
rozumienie rzeczywistości politycznej tak bardzo przesiąknięte jest autorytarnym
dziedzictwem, że mało kogo ta sytuacja oburza. Co więcej, stworzeniem systemu
opartego na dominacji jednej siły politycznej z pozorami pluralizmu niektórzy w
Rosji wręcz się chwalą.

Kampania przedwyborcza w Rosji nie przypomina polskiej. Na ulicach mało jest
plakatów, rzadko kiedy jakiś działacz wręcza ludziom ulotki. Popularne natomiast
są rozmaite wiece sympatyków zarówno zarejestrowanych kandydatów, jak i grup
politycznych znajdujących się bardziej na marginesie. W telewizji można zobaczyć
podobne do naszych bloki wyborcze kandydatów. Gorzej jest natomiast z debatami.
Ponieważ Władimir Putin osobiście na żadnych się nie pojawia, więc telewizje
organizują je albo dla dwóch, trzech innych kandydatów, albo w studiu spotykają
się nie sami pretendenci, tylko ich doradcy czy prominentni zwolennicy.

Władisław Surkow, obecny wicepremier, wieloletni zastępca szefa kremlowskiej
administracji, niezwykle wpływowa szara eminencja moskiewskiej elity i główny
ideolog otoczenia Putina, jest twórcą pojęcia "demokracja suwerenna". O co w nim
chodzi? Kto jest suwerenem? Otóż wcale nie naród. Wprawdzie w oficjalnych
sformułowaniach Surkow przedstawia tę kwestię tak, że to wola narodów Federacji
Rosyjskiej jest najwyższą władzą, ale sprawuje ją niezależna anonimowa elita,
dzięki czemu polityka jest odporna na zmienność nastrojów, słabość
społeczeństwa, wreszcie na zewnętrzne wpływy i infiltrację. W rzeczywistości
jednak idea demokracji suwerennej uważa ową raz wyłonioną elitę za prawdziwego
suwerena, zaś dla narodu widzi rolę pomocniczą. Ma on zapewnić władzy
legitymację, autorytet, potwierdzenie pełnomocnictwa do sprawowania rządów,
także na płaszczyźnie międzynarodowej. Przy czym zadaniem władzy jest
doprowadzenie do tego, że takie poparcie społecznego zaplecza uzyska. Przez to
zabiegające o uznanie kierownictwo państwa nijako się sprawdza. Konsekwencją
takiego postawienia sprawy jest zasadnicza redefinicja roli mechanizmu
demokratycznego czy wyborczego. I tak ograniczenie swobody dostępu do mediów,
wymuszanie głosowania po myśli władzy, fałszerstwa wyborcze itd. nie są żadnym
niepowodzeniem. Przeciwnie, dla Putina i Surkowa jest to zapewne swego rodzaju
osiągnięcie. Jeżeli Putin wygra łatwo wybory, to znaczy, że demokracja suwerenna
zadziałała i można się tylko cieszyć.

Władza ustępuje

Z tego punktu widzenia ostatnie wyraźne ustępstwa na rzecz swobód
demokratycznych, takie jak bezpośrednie wybory gubernatorów, zapowiedź ułatwień
w rejestracji partii politycznych i kandydatów w wyborach i zwiększenia kontroli
nad prawidłowością głosowania, są elementem mechanizmu pozyskania poparcia dla
obecnej elity, a nie prawdziwego otwarcia na oczekiwania niezadowolonych. Gdyby
skutki tych gestów miały okazać się niebezpieczne dla obecnej ekipy, zaraz
zostaną cofnięte.

Mimo świadomości tego stanu rzeczy wśród polityków, także opozycyjnych, do
zamieszkania na Kremlu w ciągu najbliższych sześciu lat zgłosiło się do
Centralnej Komisji Wyborczej aż 15 chętnych. Kandydaci czterech zarejestrowanych
partii politycznych posiadających swoje frakcje w Dumie Państwowej mogli
zarejestrować się bez żadnych dodatkowych wymogów, z czego ci skorzystali.
Pozostali musieli oprócz przejścia przez szereg formalności zdobyć podpisy dwóch
milionów obywateli, i to nie więcej niż po 50 tys. z jednego podmiotu federacji,
których jest łącznie 83. Oznacza to, że niezależni kandydaci muszą posiadać
zaplecze, struktury i zwolenników w całej Rosji, także w odległych rejonach.
Prawo wyborcze zabrania składania "na zapas" większej liczby podpisów – może być
nie więcej niż 2,1 miliona. Stąd komisja może łatwo odmówić rejestracji –
wystarczy zakwestionowanie stosunkowo niewielkiej liczby podpisów.

Spośród znanych polityków ofiarą tych wymogów padł lider Jabłoka Grigorij
Jawliński i kilku przywódców niezarejestrowanych grup politycznych. Nacjonalista
Eduard Limonow, lider Innej Rosji, odpadł z powodów formalnych już na etapie
rejestracji swojego komitetu, pisarz Borys Mironow okazał się w oczach komisji
autorem publikacji ekstremistycznych, a to także jest powód niedopuszczenia
nawet do zbierania podpisów.

Jedyna zakończona sukcesem próba dostania się na kartkę wyborczą dzięki
poparciu obywateli (samowydwiżenije) to kandydatura 47-letniego Michaiła
Prochorowa. To miliarder, biznesmen, bankowiec i finansista. Po raz pierwszy
zainteresował się polityką jeszcze na studiach, gdy w 1988 r. wstąpił do partii
komunistycznej, wówczas jeszcze jedynej w państwie, ale za to niedługo przed jej
rozwiązaniem. Później, aż do 2011 r., zajmował się w zasadzie wyłącznie
pieniędzmi, nie licząc członkostwa (2009-2011) w jednym z ciał doradczych przy
prezydencie. W czerwcu 2011 r. Prochorow stanął na czele partii Słuszna Sprawa.
Organizacja rozwijała się głównie dzięki prywatnym pieniądzom biznesmena, który
na kampanię przed zbliżającymi się wyborami do Dumy przeznaczył ponad 100
milionów dolarów. Wciągnął do polityki także kilku swoich kolegów z branży
bankowej, szeregi ugrupowania zasiliło również wiele znanych osobistości z
supergwiazdą Ałłą Pugaczową na czele. Także program partii był bardzo
atrakcyjny. Nie głosił radykalnych zmian, ale akcentował walkę z wieloma
patologiami, takimi jak korupcja, samowola władzy, biurokracja, marnotrawstwo
itd. Słuszna Sprawa chciała wymiany elity władzy w wyniku zmiany systemu
wyborczego i zasad obsadzania urzędów, a nawet likwidacji FSB. Do tego jeszcze
postulat nasilenia walki z narkomanią, bezdomnością i podobnymi problemami.
Chociaż Prochorow nie miał doświadczenia politycznego, notowania Słusznej Sprawy
rosły, aż wyprzedził on dotychczas wiodące siły demokratycznej opozycji, takie
jak Jabłoko czy Parnas.

Wówczas jednak dość nieoczekiwanie Prochorow pokłócił się z częścią
działaczy, wystąpił ze Słusznej Sprawy wraz ze zwolennikami i ta nagle
pozbawiona kierownictwa i elity zupełnie podupadła, zdobywając w wyborach 4
grudnia zaledwie około 0,5 proc. głosów. Zdaniem wielu rosyjskich komentatorów,
wolta Prochorowa dokonała się na polecenie z Kremla, a biznesmen jest tylko
pozornym demokratą i opozycjonistą, a w rzeczywistości oligarchą wykonującym
polecenia władzy. Jego zadaniem ma być skupienie wokół siebie niezadowolonych i
zabranie głosów innym siłom opozycji. Tak też się dzieje, gdyż Prochorowa
spotkać można na wszystkich wiecach żądających uczciwych wyborów i zmiany
systemu politycznego. Przychodzi na nie zawsze profesjonalnie przygotowany,
otoczony tłumem opłacanych agitatorów. Zgłosił swoją kandydaturę w wyborach
prezydenckich i zapowiedział tworzenie własnej partii. Idzie do wyborów pod
hasłem "Nowa Rosja". Jego program niewiele różni się od Słusznej Sprawy, a nawet
pozostałych sił wolnościowej opozycji, jedynie daje się zauważyć większą niż
dotąd koncentrację na tematyce gospodarczej. Prochorow odwołuje się do wyborców
młodych, wykształconych, chcących większej wolności i bardziej nowoczesnego
państwa. Wątpliwe jest jednak, aby walczący o wolne wybory i Rosję bez Putina
uwierzyli, że nie jest on zwodzącym ich agentem Kremla. Obecnie sondaże dają mu
niecałe 5 proc. poparcia.

Koncesjonowana opozycja

Do wyborów idą też trzej liderzy opozycji parlamentarnej, zwanej tu
koncesjonowaną. Siergiej Mironow, lider Sprawiedliwej Rosji, ma 59 lat i jest z
wykształcenia geofizykiem. Służbę wojskową odbywał w wojskach
powietrzno-desantowych. Do polityki trafił poprzez działalność w radzie
miejskiej Sankt Petersburga. W wyborach prezydenckich 2000 r. działał w sztabie
Putina, w nagrodę trafił do Rady Federacji – wyższej izby rosyjskiego parlamentu
– której był przez pewien czas przewodniczącym. Należał do wielu partii
politycznych, które wówczas w Rosji dość często powstawały, łączyły się albo
znikały. Długo należał do polityków, którzy popierają Putina, ale nie rząd.
Wreszcie stanął na czele Sprawiedliwej Rosji. Program partii koncentruje się na
kwestiach socjalnych i jest bardzo lewicowy, chociaż dystansuje się od komunizmu
i sowieckiej przeszłości. Ostatnio Mironow dystansuje się także od ruchu
protestów powyborczych i prowadzi własną kampanię pod hasłem "Kurs na
sprawiedliwość". Według sondaży, może liczyć na poparcie zbliżone albo nieco
niższe od Prochorowa.

Od dawna na rosyjskiej scenie politycznej obecni są liderzy Komunistycznej
Partii Federacji Rosyjskiej Gienadij Ziuganow i Liberalno-Demokratycznej Partii
Rosji Władimir Żyrinowski. Kampania komunistów jest zorganizowana bardzo
profesjonalnie. Ich spoty wyborcze są oryginalne i pomysłowe. Mają za zadanie
przekonać nie tylko starych komunistów, ale i młodych ludzi, jak to dobrze było
żyć w Związku Sowieckim i trzeba, na ile to możliwe, wrócić do tamtych czasów.
Główne hasło wyborcze brzmi: "Władza z narodem", a na plakacie wyborczym Lenin
poklepuje po ramieniu kandydata. Sam Ziuganow ma już 68 lat i kandyduje na
najwyższy urząd w państwie po raz czwarty. W 1996 r. wszedł nawet do drugiej
tury, w której przegrał z Borysem Jelcynem. Zawsze zajmował drugie miejsce.
Obecnie, jeśli wierzyć sondażom, także czeka go przegrana, bo popiera go ok. 10
proc. wyborców. Gdyby jednak nie powiodło się Putinowi i doszło do drugiej tury,
Ziuganow mógłby próbować zebrać głosy całej opozycji parlamentarnej i spoza. A
wtedy wynik komunisty mógłby być imponujący. Natomiast gaśnie wyraźnie gwiazda
66-letniego Żyrinowskiego. Idzie do wyborów pod hasłem "Żyrinowski – i będzie
lepiej", ale rosyjscy nacjonaliści wyraźnie zaczynają woleć jego bardziej
radykalnych konkurentów z niezarejestrowanych ugrupowań. Poparcie dla kandydata
wynosi poniżej 10 proc., pomimo że ma chyba najwięcej plakatów poza Putinem, a
jego zwolennicy ofiarnie pracują na zimnie przy rozdawaniu ulotek.

Pozostał jeszcze jeden, najważniejszy kandydat, niewątpliwy faworyt, Władimir
Putin. Ma 60 lat i za sobą dwie kadencje prezydenckie i dwukrotne sprawowanie
urzędu premiera. Opozycja uważa go za dyktatora, ale i zwolennicy nie mają nic
przeciwko temu określeniu. W kampanii posługuje się barwami narodowymi, rzadko
pojawia się jego twarz, a nawet nazwisko nie jest wyeksponowane. W telewizyjnych
spotach Putin osobiście się nie pojawia, występują jedynie różne autorytety:
artyści, naukowcy, sportowcy, ludzie zasłużeni. Na wielkich plakatach pada kilka
wymiennych haseł, każde z nich zawiera przymiotnik "wielki". Na przykład "Silny
lider dla wielkiego kraju". Oczywiście musi być jasne dla każdego wyborcy, że
jest tylko jeden prawdziwie silny lider. Putin opublikował swój program w serii
artykułów w prasie. Jego przekaz do obywateli odwołuje się przede wszystkim do
lęku przed chaosem, z jakim Rosjanom kojarzą się demokracja i pluralizm.
Rosyjska telewizja przypomina teraz chętnie lata 90. XX wieku: kryzys
ekonomiczny i polityczny. Oto, do czego prowadzą nadmierna wolność i rządy
przypadkowych ludzi – mówią politycy Jednej Rosji. Wspierają ich media
pokazujące w karykaturalny sposób spory polityczne innych państw, w tym Polski.
Rzeczywiście w historii Rosji jedynym okresem prawdziwej wielopartyjnej
demokracji był początek rządów Jelcyna (nie licząc kilku miesięcy od lutego do
listopada 1917 r.), a ten kojarzy się Rosjanom jak najgorzej: z nędzą, bezładem,
poniżeniem i rozpadem ich państwa – ZSRS. Wynik wyborczy Putina pozostaje
niewiadomą. Badania opinii wahają się wokół progu 50 proc., który zapewnia
zwycięstwo w pierwszej turze.

Obok oficjalnej kampanii wyborczej na rosyjskich ulicach można spotkać
agitatorów wielu grup niezależnych, przynajmniej z pozoru. Trwa wciąż poruszenie
związane z protestami przeciwko fałszerstwom wyborczym i o swobodny dostęp do
polityki. Ich organizatorzy, zwani tu "błotnymi" (od placu, na którym
najczęściej demonstrują), już zapowiadają kolejne wiece. W sobotę odbyły się
marsze i wspólne przejazdy setek pojazdów po Sadowym Kolcu (szerokiej ulicy
wokół centrum miasta). Około 30 tys. ludzi stanęło wzdłuż arterii o długości 16
km, tworząc "Biały Krąg" – symboliczne oblężenie Kremla (będącego w środku).
Kolejne wielkie manifestacje mają odbyć się już w poniedziałek po wyborach.
Władze miejskie nie zgodziły się, by miały miejsce na placu Łubianka.
Organizatorzy zaproponowali plac Rewolucji lub Maneżowy – oba tuż pod Kremlem,
władze sugerują bardziej odległe lokalizacje. Na razie trwają negocjacje.

Ale to nie jedyne ośrodki protestów. Wiele sił politycznych próbuje odwoływać
się do ogólnego zniechęcenia Rosjan do polityki połączonego z tęsknotą za
Związkiem Sowieckim, którego rozpad do dziś większość uważa za narodową
tragedię. Część skłania się przy tym w kierunku nacjonalistów pod hasłem "Rosja
dla Rosjan" walczących przeciwko imigrantom i wydatkom na rozwój regionów
zamieszkałych przez mniejszości narodowe. Narodowcy, tacy jak Eduard Limonow,
często odwołują się do idei słowianofilskich, postulują twardą politykę
zagraniczną względem Zachodu, przyciąganie państw i narodów "bliskich", jak
Ukraina, Serbia czy Bułgaria. Inni, jak Siergiej Kurginian, proponują hasło "Ani
Putin, ani bołotni – tylko socjalizm", przy czym w jego ulotkach nie ma nic o
Putinie, natomiast "bołotni" są przedstawiani jako zagrożenie na miarę inwazji
niemieckiej w 1941 roku. Organizacja Kurginiana Istota Czasu przewiduje w
najbliższym czasie w Rosji wojnę albo powstania na wzór Libii czy Egiptu. Aby
temu zapobiec, ugrupowanie popiera oczywiście… Putina. I nie tylko ono. Tak
naprawdę zarówno niekomunistyczna lewica, jak i narodowcy w rzeczywistości
protestują bardziej dla zaznaczenia swojej obecności, a ich akcje są na rękę
obecnej władzy – nawet jeśli czasem nielegalne wiece są brutalnie rozpędzane.

Partie i inne grupy polityczne o demokratycznym i wolnościowym obliczu, które
nie wystawiły własnych kandydatów, nie popierają żadnego z zarejestrowanych.
Przede wszystkim wzywają do zgłaszania naruszeń wyborczych, zachęcają
sympatyków, by zostawali obserwatorami (odpowiednik mężów zaufania), organizują
dla nich szkolenia itd. Władza zapewnia, że wybory będą uczciwe. W lokalach mają
pojawić się kamery. Ale społeczeństwo wie swoje. Fałszerstwa były i będą – mówi
się. Niektórzy zrezygnowani wolą myśleć, że tak jest lepiej, bo "władza przecież
wie lepiej", co doskonale pasuje do idei suwerennej demokracji Surkowa. Już
teraz odnotowano wiele przypadków manipulacji, nie tylko podczas kampanii.
Wyborcy są bardzo często zmuszani, by głosowali nie w miejscu zamieszkania, a w
zakładzie pracy lub na uczelni. Tam głosowanie nie po myśli kierownictwa jest
utrudnione. Przez presję, argumentowanie, że "nieprawidłowy" wynik oznacza
kłopoty dla firmy czy innego podmiotu. Dotyczy to szczególnie sfery budżetowej:
lekarzy, nauczycieli, służb komunalnych, a także studentów. Liczba zaświadczeń
potrzebnych do głosowania poza własnym obwodem wzrasta w kolejnych wyborach.
Centralna Komisja Wyborcza przygotowała prawie 3 mln druków tych zaświadczeń.
Szacuje się, że połowa zostanie wykorzystana.

Piotr Falkowski, Moskwa

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl