Pantomima, która mówi

Myślę, że niełatwo dziś skompletować repertuar na festiwal sztuki mimu.
Zwłaszcza jeśli chodzi o prawdziwą pantomimę, w jej czystej formie. Ten
najszlachetniejszy gatunek sztuki teatru, w którym nie ma słów i cisza jest
równorzędnym środkiem wyrazu, już od kilku lat ewoluuje w stronę hałaśliwego,
populistycznego dziwoląga. Najczęściej mamy do czynienia z dość osobliwym
mutantem, gdzie ciszę zastępują hałaśliwa muzyka, agresywna wizualizacja,
krzyki, rozmaite efekty dźwiękowe, wulgaryzm językowy i obrazowy,
multimedialność itp.

To proces obejmujący właściwie całą kulturę, która na naszych oczach coraz
bardziej karleje, tracąc przynależne jej cechy i powinności wobec odbiorcy.
Subtelność, która powinna być immanentnie wpisana w sztukę, została wyparta
przez barbarzyństwo tzw. cywilizowanych twórców, tych "wykształconych, z
wielkich miast". Brutalizacja wartości, epatowanie brzydotą jako środkiem
stylistycznym, odhumanizowanie kultury i promocja antywartości wyniszczających
człowieka to, najkrócej mówiąc, obraz dzisiejszego teatru i właściwie całej
kultury. Na szczęście z wyjątkami. Do tych wyjątków należy pantomima. Ale ta
prawdziwa, której śladowe ilości można jeszcze gdzieniegdzie spotkać. Zakończony
niedawno Międzynarodowy Festiwal Sztuki Mimu pokazał, iż dzisiaj pantomima ma
różne oblicza: od formy klasycznej (której jak na lekarstwo) poprzez klaunadę,
physical theatre, po zupełnie eksperymentalne formy sztuki mimu.
Pierwsza refleksja, która rodzi się po obejrzeniu festiwalu, to konstatacja, że
wciąż niedoścignionym wzorem pozostaje niegdysiejszy Wrocławski Teatr Pantomimy,
założony i prowadzony przez Henryka Tomaszewskiego, promujący podstawowe
wartości, afirmujący życie, w centralnym miejscu stawiający człowieka nigdy
nieodartego z godności. Swe doskonałe spektakle Tomaszewski budował w oparciu o
wielkie dzieła literackie, m.in. o Pismo Święte, jak w przedstawieniu o synu
marnotrawnym. Te wielkie treści przekazywane były na zachwycającym poziomie
artystycznym. To wielki teatr uniwersum, który odszedł wraz ze śmiercią jego
twórcy, Henryka Tomaszewskiego. Z drugiej strony niemałym zdziwieniem napawa
fakt, iż spektakle te, w większości z ducha chrześcijańskie, tworzył człowiek,
który – jak się później okazało – w latach 60. był współpracownikiem Służby
Bezpieczeństwa PRL. Czyżby więc późniejsze nawiązywanie w twórczości do treści
Pisma Świętego było dlań rodzajem ekspiacji?
Ta dygresja przywołująca tamtą pantomimę każe też zadać pytanie, czy tamten
teatr mógłby funkcjonować w dzisiejszej kulturze, która skutecznie zakrzykuje
ciszę, pospolituje się i której najczęstszym elementem składowym jest kalkowanie
na scenie ludzkiej fizjologii. A ów wyciszony, subtelny przekaz artysty mima
mówiący o uniwersum i sięgający do samej istoty człowieczeństwa przychodzi
właściwie z innego porządku rzeczy. Warto więc zapytać, czy obecnie jest nań
zapotrzebowanie.
Myślę, że jest. Zarówno ze strony starszej, jak i młodej widowni. Owacje, jakie
otrzymał Gregg Goldston po swoim znakomitym mimodramie "Louder than Words", czy
duet Bodecker i Neander po zaprezentowaniu spektaklu "Déj? vu", tego dowodzą. A
prezentowali oni sztukę pantomimy właśnie w jej klasycznej wersji.
Gregg Goldston to największy obecnie mim na świecie i zarazem jeden z ostatnich,
który uprawia pantomimę w jej czystym gatunku, jak kiedyś Marcel Marceau,
którego był uczniem. Zaprezentował spektakl składający się z kilku etiud
mistrzowsko wykonanych. Jego "płynących rąk" czy "unoszenia się" nad podłogą nie
można zapomnieć. Goldston, wraz z innymi artystami festiwalu wystąpił jeszcze we
wspólnym spektaklu składającym się z wielu etiud prezentujących różne style i
techniki mimu. Za godnego partnera miał Bartłomieja Ostapczuka, świetnego
polskiego mima. To nieporównanie najciekawsza etiuda tego wieczoru.
Wielką klasę pokazała też para mimów – Bodecker i Neander. Wiele przejęli od
Marcela Marceau, co wyraźnie widać w ich doskonałym, pięknym spektaklu "Déj? vu".
Ciekawie zaprezentowali się artyści szwajcarscy w przedstawieniu "Spettatori".
Zdumiał zaś "Harlekin" znanego na świecie zespołu Derevo. Dlaczego starali się
ośmieszyć krzyż, a następnie zdegradować go w postaci belki, którą niesie mim
udający Chrystusa, po czym hasa z nią diabeł itd.? Jeśli to miała być metafora
świata coraz bardziej zagarnianego przez szatana, to przesłanie powinno być
jednoznacznie czytelne i nie budzić wątpliwości. Zawiódł także spektakl "Fly and
Saw" oczekiwanego zespołu Licedei, specjalizującego się w klaunadzie.
Interesującą opowieść "Only you" przedstawił Teatr Formy Józefa Markockiego.
Znakomita Ewelina Ciszewska w niuansach oddająca myśli i emocje swojej
bohaterki, natomiast Józef Markocki przerysował graną postać.
To jedyny taki festiwal w Europie. Dobrze, że jest.
 

Temida Stankiewicz-Podhorecka

krytyk teatralny
 

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl