Światło, woda, gaz

Po co nam Polska? Dla własnego człowieczeństwa, jego wartości, dla
funkcjonowania wspólnoty opartej na pamięci, na języku, na religii i kulturze,
na wspólnych celach, wspólnoty niedającej sobą manipulować mediom, które dzisiaj
są tylko cynglem grup trzymających władzę i państw wspomagających te grupy dla
własnych potrzeb.

Uważam się za polskiego patriotę i jako taki, a nie ekspert, mogę podjąć próbę
refleksji o stanie Polski. Uprawiam zawód zależny od mediów, mający na celu
uzupełnienie ich przekazu, a tak naprawdę próbujący używać mediów dla własnych,
egoistycznych, artystycznych celów. Na ile skutecznie i dlaczego w tak
niewielkim stopniu – myślę, że mogę się taką refleksją podzielić. Pytanie o stan
mediów tak naprawdę jest pytaniem o stan Polski. Skąd ta oczywista koniunkcja?
Czy media oddają stan państwa? Czy przez to, że nie oddają, świadczą o sobie? A
może, ponieważ są wielkim manipulatorem życia społecznego, przyglądając się im
uważnie, można dostrzec kierunek manipulacji i mimo wszystko, obraz
manipulowanych?

Medialny skansen
W 1989 roku miałem 29 lat, realizowałem debiut fabularny i byłem udziałowcem
studia filmowego założonego z przyjaciółmi ze szkoły filmowej, powstałego – jak
dziś myślę – z potrzeby afirmacji wolnej i nowej Polski. Mniej więcej w tym
okresie komuniści opuścili KC PZPR i do tego pustego gmachu, strzeżonego przez
kilku cieciów, weszliśmy razem z moimi wspólnikami po wybiciu szyby. Zanim nas
aresztowano, przez kilkanaście minut oglądaliśmy schody, korytarze, portrety,
rzeźby – z triumfującą wyższością, ale też ze zdziwieniem, które pojawia się
wtedy, gdy coś okazuje się jeszcze bardziej puste i kiczowate, niż myślałeś.
Wspominam o tym dlatego, że kiedy jako młodzi twórcy i producenci pojawiliśmy
się na Woronicza w siedzibie TVP, by uprawiać nasz zawód, poczuliśmy się
podobnie. Zamiast portretów i rzeźb – żywi propagandziści, twórcy
potiomkinowskich wsi komunizmu, chwilowo przerażeni, ale tylko chwilowo, bo
okazało się, że np. Andrzej Drawicz, pierwszy prezes Radiokomitetu w rządzie
Tadeusza Mazowieckiego, nie jest zagrożeniem dla ich obecności w TVP, ponieważ
ceni fachowców. Kiedy po wielu zabiegach udało mi się spotkać z panem prezesem
Drawiczem, ten skierował mnie natychmiast do niewielkiego sąsiedniego pokoju,
gdzie urzędował Lew Rywin, tak naprawdę faktyczny szef ówczesnej telewizji. O
to, o co zabiegałem, zabiegałem nieskutecznie. Pewnie dlatego, że nie miałem
właściwego listu polecającego. Szczerze mówiąc, nie miałem żadnego.
Kolejne zmiany prezesów TVP konserwowały propagandzistów. Dochodzili co prawda
nowi producenci, redaktorzy o proweniencji solidarnościowej, niektórzy nawet z
misją, ale natychmiast byli neutralizowani – albo udziałem w podziale dóbr (TVP
to miejsce, gdzie są, a zwłaszcza były duże pieniądze), albo medialną
obecnością. TVP, skutecznie zamazując polityczny i cywilizacyjny obraz świata,
przyczyniła się do łagodnej transformacji komunizmu w postkomunizm, a dalej w
III RP.
Z czasem pojawiły się media komercyjne, zależne od wpływowego kapitału, jak się
po latach okazuje, o wiele skuteczniejsze propagandowo niż telewizja publiczna,
gdzie snuł się mit misji, gdzie zmiany personalne wynikające ze zmian
politycznych utrudniały jednolity kierunek manipulacji, gdzie trwała uporczywa
walka różnych środowisk o pieniądze na seriale, rozrywkę, a także film fabularny
i teatr TV.

Czyja jest Polska
Mój egoizm artystyczny nie był – bo nie mógł być – w pełni realizowany. Z roku
na rok obserwowałem nasilające się zjawisko: deficyt Polski w Polsce. Kompletne
zaniechanie w mediach – myślę głównie o mediach elektronicznych – opinii o
polskim komunizmie, co owocowało zanikiem reguły winy i kary, zaniechanie
tematyki legendy i prawdy o "żołnierzach wyklętych", co w konsekwencji wynosiło
KOR jako pierwszego i jedynego oponenta władzy komunistycznej, refleksje i
komentarze o II RP wyłącznie negatywne – jako o kraju ksenofobicznym,
antysemickim, ciemnogrodzkim. W moim egoizmie zrozumiałem, że współczesny
artysta, by nie popaść w abstrakcję lub konformizm, powinien poruszać się w
przestrzeni niezbędnej, by Naród (czyli odbiorca) zachwycony nowym nie był
bezbronny bez wiedzy o samym sobie. Podstawowym więc instynktem artystycznym
staje się wyczulenie na kłamstwo i jego dekonspiracja. No to przez te 20 lat
artysta, gdyby chciał i mógł, miał co robić! Przyjmując, że żył w wolnym kraju,
mógłby z rozkoszą odsłaniać asymilację tajnych służb i komunistów w biznesie,
gry starych służb wewnątrz Polski i poza nią, uzależnienie Polski od obcych
państw, mógłby demaskować polityczną poprawność. Gdyby tak było, to znaczy gdyby
żył w wolnym kraju, pewnie Polacy odzyskaliby utraconą tożsamość, która
pozwoliłaby im, w obliczu nowej cywilizacji Zachodu, globalizmu i lewicowego
szantażu, zachować się inaczej niż klient w supermarkecie. Szczerze mówiąc, już
wtedy, w latach 1989-1991, miałem przekonanie, wbrew panującemu entuzjazmowi
społecznemu, że Polska ginie, traci swój kształt, wchodzi w nowy świat
prowadzona przez obcych za rękę, wchodzi w ten świat, nie regulując zasad
postępowania, nie zabezpieczając społecznej sprawiedliwości, wchodzi, nie
wiedząc, gdzie, bez celu, niesamodzielnie. Upadek rządu Jana Olszewskiego
potwierdził wszystkie moje podejrzenia. Polska nie jest nasza, nie jest moja.
Jest, jak to ujął Jarosław Kaczyński, kondominium wpływów rosyjskich i
niemieckich, rozmontowaną strukturą państwową – bez wojska, bez przemysłu, bez
służby zdrowia, bez wolnej kultury, bez własnej dumy. No to co? – można by
zapytać, skoro ludziom żyje się lepiej, co wiedzą z telewizji, bez Polski, to po
co Polska? Może mądrzy Polacy, rozumiejąc, że jako Naród, jako państwo są
marginalnym elementem współczesnego świata, postanowili roztopić się w
cywilizacji, by nie czuć zawstydzenia wspólnotą plemienną i religijną.

Kto nie z nami…
Dwadzieścia lat III RP, z przerwą, dla mnie ważną, na IV RP, przekonało Polaków,
że nie mają wpływu na Polskę, na własny los, i dlatego go nie lubią. Siebie są w
stanie polubić, kiedy myślą o sobie "my, Europejczycy". To znaczy Polska – jak
najbardziej, na piłkarskim meczu, mimo samych porażek, gdy ogląda się Małysza,
Kubicę, ale niech ta Polska nie osacza mnie Kościołem katolickim, pamięcią
historyczną, czyli tym nieustannym "Bogiem, Honorem, Ojczyzną".
Na Krakowskim Przedmieściu, pod krzyżem, widziałem wiele rzeczy, które mnie
przeraziły czy doprowadziły do wściekłości. Jednak jedna scena wstrząsnęła mną
najbardziej. Stojący obok mnie chłopak i dziewczyna komentowali na żywo śpiewane
pod krzyżem pieśni: "Jeszcze Polska nie zginęła" i "Barkę". Podważali każde ich
słowo, z nienawiścią, z żarliwością neofitów, że "rzucim się przez morze" to
brednia, że "barkę pozostawiam na brzegu" – prymityw. Chłopak i dziewczyna byli
w wieku pokolenia JP2. Zobaczyłem początek nowej antycywilizacji: neopogaństwa.
Innego dnia zatrzymałem wpychającą się w tłum grupę młodych ludzi depczącą
modlących się, prowadzoną przez ubeków (po gębach ich poznacie). Wtedy jedna z
modlących się kobiet poprosiła mnie, bym nie przeszkadzał w modlitwie. "Proszę
pani – powiedziałem – każdy broni krzyża, jak potrafi".
No właśnie, właściwie jak ja potrafię? Przez wiele lat, na pewno od filmu o
Michale Falzmannie, odkrywcy afery FOZZ, byłem poza środowiskiem filmowym, co
wcale nie jest i nie było dla mnie przykre. Istotniejsze jest to, że promocja
tego, co robię, właściwie nie istnieje, o moich projektach, które czasem udaje
mi się doprowadzić do skutku, mówi się rzadko albo wcale, a jeśli już, to źle,
tak jak w przypadku filmu o Zbigniewie Herbercie. Zafundowano mi nieobecność
wśród moich widzów. Nie, żebym się skarżył, ale taka jest alternatywa:
niezależność albo dopasowanie się. Jak się dopasujesz, to twoje dopasowanie
zostanie skutecznie wypromowane. Tylko po co? Niedawno w TVP pewna znana pani
scenarzystka seriali i komedii romantycznych oświadczyła, że dlatego robi tak
świetne, o wielkiej oglądalności filmy, ponieważ nie ma w sobie niczego, co by
chciała komuś przekazać. Robi to, co potrafi najlepiej. Satysfakcjonuje ubogich
duchem i smakiem. I nie ma w tym nic złego, ponieważ zarabia pieniądze. Niskie
pobudki czynu nie peszą tej pani. Nie peszy jej, że uczestniczy w produkcji
tandety, czyli łatwych rozwiązań. Twierdziła jeszcze, że film robi się dla
ludzi, a nie dla siebie. Mój egoizm nastroszył się momentalnie. Filmy robię
wyłącznie dla siebie i tylko wtedy mogę się z kimś porozumieć, nawet kiedy świat
usuwa się spod nóg. A poza tym dla widza, czyli dla kogo? Pani scenarzystka
oświadczyła, że kiedyś w głównym nurcie kina byli Hass, Żuławski i inni artyści.
Lekka muza była w nurcie pobocznym. Teraz jest odwrotnie. To odwrócenie
najlepiej opisuje obecną rzeczywistość komunikacji społecznej. Polska tandeta
nie jest czymś wyjątkowym, bo nawet tandety nie mamy własnej. Oparta jest na
wzorach zachodnich, południowo-amerykańskich, często sformatowanych. Możliwe, że
takie ogłupianie widza czy wyborcy służy ich dobru – ich zadowoleniu,
bezpieczeństwu, brakowi odpowiedzialności za cokolwiek. Myślę, że ten stan
rzeczy dla cywilizacji Zachodu jest ciągle bezpieczny, struktury państwa są
stabilne, tandeta nimi nie zachwieje. W Polsce, która raptownie traci tożsamość
i niezależność, zjawisko obiegu w kulturze tandety jest kołem zamachowym upadku
państwa obywatelskiego.
Jak w takich warunkach medialnych mogła poradzić sobie IV RP? Zanim została
zapowiedziana, już jej właściwie nie było. IV RP zabiła czwarta władza, która
stygmatyzowała ją obciachem, zabijała śmiechem. Media śledziły każdy gest i
każde słowo liderów IV RP, doprowadzając publiczność do przerażenia i wrzenia.
"Wszystkich chcą wsadzać, bo Kaczyński chce sprawiedliwości", "polowania na
czarownice – bo chce prawa". Kompromituje się na Zachodzie, bo próbuje, z
niewielkim skutkiem, bo 15 lat za późno, zachować polską rację stanu. No więc
śmieją się wszyscy: młodzież, bo ich zdaniem nie ma kogo łapać, dinozaury PRL,
bo przez 15 lat nikt im niczego nie zaproponował w kwestii cywilizacji i prawa.
Kto spowodował te wodospady śmiechu i nienawiści, przecież nie ci, którzy się
śmiali. Za śmiechem tym stał biznes wynikający z operacji służb specjalnych,
biznes od nich niezależny, kierujący się za to dewizą kradzieży pierwszego
miliona, lewica laicka – postkomunistyczna bądź postsolidarnościowa, czyli,
podsumowując, grupy trzymające władzę. Mam nieodparte wrażenie, że
najistotniejszym powodem powstania Platformy Obywatelskiej była potrzeba ochrony
służb i wynikającego z nich biznesu. Reszta, np. liberalizm, to PR. Doprowadzeni
do paniki widzowie i wyborcy obalili IV RP.

Smoleńsk – ostatnie ostrzeżenie
Kiedy słyszę, że głównym celem polityki zagranicznej rządu Tuska są dobre
stosunki z Rosją i Niemcami za każdą cenę, to wiem, że Rosja i Niemcy tę cenę
każą płacić. Do 10 kwietnia 2010 roku przeszkodą w dobrych stosunkach za każdą
cenę był prezydent Kaczyński. Ośmieszany przez media, brutalnie i po chamsku
traktowany przez premiera Tuska, myślę, że godnie pełnił swój urząd. Ale także
odważnie. Myślę, że bez jego udziału sytuacja w Gruzji byłaby zupełnie odmienna.
Wydarzenia w Gruzji zaostrzyły zresztą napaść medialną i polityczną na
prezydenta, narastał spreparowany konflikt o samolot. Jednocześnie kończono
prace nad aneksem do raportu o WSI pozostającym w gestii prezydenta. Rosjanie, a
lepiej powiedzieć: KGB w osobie Putina, nie wybaczą. Gruzji, ciągłego
przypominania o zbrodni katyńskiej, pomysłów na alternatywny gaz i ropę – po
prostu samodzielności Polski. Zachód rozmawia z Rosją – bądź z powodów
strategicznych, bądź z fascynacji siłą, ale kiedy giną dziennikarze, więziony
jest Chodorkowski, po wymordowaniu narodu czeczeńskiego, kiedy odbijanie
zakładników kończy się bezprzykładną rzezią, w Moskwie wysadzane są wieżowce,
armia rosyjska wchodzi do Osetii, wtedy Zachód pomrukuje: no cóż, to kraj
nieotulony demokracją. No to dlaczego, kiedy samolot z prezydentem spadł pod
Smoleńskiem, miałem nie myśleć, że to zemsta Putina? Tak zresztą myślę do
dzisiaj, bowiem postępowanie Rosjan w sprawie śledztwa smoleńskiego,
niezabezpieczony wrak samolotu, wycofanie zeznań świadków, zaplombowane trumny
etc. – potwierdziły moje odczucia. To Rosjanie w kontekście wiedzy o nich, o
Putinie i KGB powinni udowodnić, że tego nie uczynili. Do tej pory nie
udowodnili.
Możliwe, że tragedia smoleńska jest ostatnim ostrzeżeniem dla Polaków przed
zupełnym zmarginalizowaniem ich państwa. Oznaki przebudzenia dają się
zaobserwować, tysiące prywatnych śledztw na temat katastrofy, głównie w
internecie, świadczą o poczuciu społecznego zagrożenia, potrzebie odkłamania
życia publicznego, co pozostaje w sprzeczności z interesami mediów, które
przedstawiają wygodne domniemania jako empiryczne fakty.
W filmie, który obecnie realizuję, "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać"
(to pierwszy film o "żołnierzach wyklętych", a konkretnie o żołnierzach
Narodowego Zjednoczenia Wojskowego; film zresztą jest być może jedynym w
dziedzinie kina beneficjentem IV RP, gdyby nie ona, nie powstałby), Pogoda,
starszy brat Roja, pyta najmłodszego z braci, małoletniego Jurka: "Za co
chciałbyś walczyć?". "Za Polskę" – odpowiada Jurek. "A co to jest ta Polska?"
(jak u Wyspiańskiego). "Polska to ja", mówi po chwili Jurek.
Każdy z nas tyle jej wyniesie, nawet wtedy, kiedy już jej nie będzie, na ile mu
starczy sumienia, kultury, smaku. A media? Cóż, światło, woda, gaz. Światła
mało. Czasem błyśnie w mediach publicznych, stanowczo rzadziej w komercyjnych,
dobrze, że świeci Telewizja Trwam, na swoich odważnych i przyzwoitych zasadach.
A poza tym woda bredni i gaz nienawiści i pogardy dla widowni.
Jerzy Zalewski – reżyser filmowy i telewizyjny, autor filmów fabularnych:
"Czarne słońca", "Gnoje", "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać" (w
produkcji); filmów dokumentalnych, m.in. "Dysydent końca wieku", "Obywatel
Poeta", "Teatr wojny", spektakli Teatru TV oraz cyklu telewizyjnych programów
publicystycznych "Pod prąd". Członek Stowarzyszenia Twórców dla Rzeczpospolitej.

Jerzy Zalewski
 

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl