Samotni wyborcy, zagubiony prezydent i podzielona opozycja

Wyniki wyborów do Senatu i Izby Reprezentantów USA pokazały, jak wiele
pracy Barack Obama musi włożyć, aby odwrócić fatalny bieg swojej prezydentury.
Stracił kontakt z wieloma środowiskami. Ci, którzy wątpili w jego możliwości od
samego początku, teraz są już w twardej opozycji. Wielu z tych, którzy zostali
zainspirowani jego kandydaturą, jest – co najmniej – zawiedzionych. Ci zaś,
którzy po prostu mieli nadzieję, ją stracili.

Ostatnie wybory do Senatu i Izby Reprezentantów USA pokazują kilka ciekawych
zjawisk. Musimy pamiętać, że były to tzw. wybory śródokresowe (midterm), czyli
odbywające się w środku kadencji prezydenta USA i pokazujące mu, jak oceniana
jest przez wyborców jego polityka. Pozwalają one wyborcom rozładować emocje, a
prezydentom odrobić lekcje – ci, którzy potrafią to zrobić, po kolejnych dwóch
latach odnoszą ponowne zwycięstwa. Po pierwsze, wybory te pokazały generalną i
niemal całkowitą dezaprobatę wobec polityki prezydenta Baracka Obamy. Po drugie,
ujawniły daleko idącą polaryzację amerykańskiego elektoratu z dużą liczbą
wyborców niezależnych bezskutecznie poszukujących reprezentacji. Po trzecie zaś,
pokazały poważny podział wewnątrz partii republikańskiej (tzw. Grand Old Party –
GOP), która musi uporać się ze swoistą konfederacją w postaci ruchu Tea Party,
ale jednocześnie zachować kontakt z tradycyjnym i bardziej centrowym
establishmentem.

Wściekły elektorat

Nie istnieje chyba bardziej dosadny sposób przekazywania sygnałów przez
wyborców. W trzecich z rzędu wyborach Amerykanie pozbawili władzy partię
rządzącą. W 2006 r. obie izby Kongresu przeszły z rąk Republikanów w ręce
Demokratów. W 2008 r. Demokraci przejęli władzę w Białym Domu, ale w tym roku
GOP zdobyła z powrotem Izbę Reprezentantów. Demokraci stracili 6 miejsc w
Senacie, utrzymując przewagę zaledwie 56 głosów w 100-osobowej izbie, oraz aż 60
miejsc w Izbie Reprezentantów, zachowując zaledwie 189 miejsc i tracąc większość
na rzecz Republikanów, którzy mają ich teraz 239.
Nie dziwi zatem, że dotychczasowy lider mniejszości w Izbie Reprezentantów,
obecnie typowany do roli marszałka izby – John A. Boehner (Ohio) – stwierdził w
swoim przemówieniu po ogłoszeniu zwycięstwa: "Uznajmy, że nie jest to czas na
świętowanie. Czas zakasać rękawy i zabrać się do roboty".
W USA polityk sprawujący swój urząd tradycyjnie z racji samego tego faktu
uchodzi za faworyta, co potwierdzają tysiące przykładów. Ale nie dziś.
Sprawowanie mandatu (incumbency) nie jest już dla parlamentarzystów taką
ochroną, jak bywało kiedyś, szczególnie w rejonach, gdzie utrzymuje się
równowaga między obiema stronami sceny politycznej. Wśród najbardziej
zdziesiątkowanych w wyborach znaleźli się demokratyczni reprezentanci
zasiadający w Izbie jedną lub dwie kadencje, a których wybór dwa i cztery lata
temu miał być zapowiedzią początku nowej ery dla partii.
Tak szybkie odwrócenie sympatii wyborców, w szczególności w Izbie, jest
stosunkowo nowym zjawiskiem we współczesnej polityce USA. Demokraci sprawowali
kontrolę nad Izbą Reprezentantów przez czterdzieści lat, zanim w 1994 r. odsunął
ich od władzy Newt Gingrich (Georgia) i jego zespół republikańskich
rewolucjonistów. Dopiero 12 lat później Demokraci odzyskali kontrolę nad Izbą. A
teraz, zaledwie cztery lata później, Republikanie opanowali ją ponownie.
Do tego dochodzi zmiana kluczowego dla wyniku wyborów w USA nastawienia wyborców
do rządu. Kiedy Amerykanie wybierali Obamę, ponad połowa z nich powiedziała
ankieterom przy wyjściu z lokalu (tzw. exit polls), że rząd powinien robić
więcej, by rozwiązać ich problemy. Jednak w najnowszym sondażu dla Washington
Post-ABC News większość badanych stwierdziła, że wolą jednak mniejszy rząd,
który dysponuje mniejszą pulą publicznych pieniędzy. Nadzieje na porażkę Obamy
już w 2012 r. w obozie Republikanów są tak duże, że kampania prezydencka
rozpocznie się na dobre już dziś, co oznacza, że obie strony będą bardziej
skupiały się na upuszczaniu sobie krwi niż na poszukiwaniu spraw, co do których
mogą wypracowywać konsensus.
Historia obfituje w przykłady polityków i partii politycznych, które błędnie
zinterpretowały znaczenie wyborów. Obecnie grozi to zarówno prezydentowi Obamie,
jak i przywódcom GOP. Republikanie stają przed klasycznym problemem
nadinterpretacji mandatu wyborczego. Prezydentowi grozi zaś niedocenienie rangi
wiadomości przekazanej mu przez wyborców. Barack Obama na konferencji po
wyborach dopiero po godzinie przełamał się i przyznał, że jego relacje z narodem
przez ostatnie dwa lata "stały się bardziej kostyczne i twarde". Nie miał jednak
ochoty dywagować, czy przesunął się nazbyt na lewo w stosunku do wielu wyborców,
którzy podczas kampanii w 2008 r. uznali, że jest on centrystą.

Utrata wyborców niezależnych

Wyborcy niezależni nie tyle opuścili Demokratów, co raczej masowo
zdezerterowali. Ogółem przewaga Republikanów wśród wyborców niezależnych
wynosiła 18 procent. Dwa lata temu Demokraci wygrali wśród nich przewagą 8
procent.
Niezależny elektorat wciąż przepływa między dwoma obozami. Obama ma nadzieję, że
ta kluczowa grupa wyborców wróci do niego z powrotem w czasie wyborów
prezydenckich w 2012 r., jeśli gospodarka odzyska dynamikę. Ale przekaz płynący
od tej grupy obywateli mówi o ich niezadowoleniu nie tylko z rezultatów
realizacji gospodarczych i społecznych planów Obamy, ale także z samego kształtu
owych planów. Według exit polls, 57 proc. niezależnych wyborców powiedziało
respondentom, że polityka prezydenta zaszkodzi państwu w dłuższej perspektywie.
Tylko 38 proc. twierdzi, że pomoże.
Jednak po raz pierwszy w historii przeprowadzania ankiet przy lokalach okazało
się, że umiarkowani wyborcy nie stanowili największego ideologicznego bloku
głosujących. Więcej było tym razem konserwatystów. Rekordowo niski okazał się
odsetek ludzi określających się jako liberałowie głosujący na kandydatów
Republikanów w Izbie Reprezentantów oraz konserwatystów głosujących na
kandydatów Demokratów. Ideologia determinuje wyborców coraz bardziej, a
przekraczanie politycznych barykad jest coraz mniej możliwe.
Kiedy Obama startował w wyborach prezydenckich, był fenomenem politycznego
konsensusu. Jest jednak mało prawdopodobne, by udało mu się ożywić nastroje z
2008 r. i jego niezwykłej kampanii. Obama zanotował niewiele takich niepowodzeń
w swoim życiu. Bodaj z wyjątkiem przegranej w swoim pierwszym wyścigu do
Kongresu zawsze docierał do swojego celu przed czasem, nie tyle krocząc, ile
biegnąc po ścieżce kariery, która zaprowadziła go w zdumiewającym tempie na
urząd prezydenta USA. To, co zdarzyło się w ostatnich wyborach do Senatu i Izby
Reprezentntów, stanowi największą i najpoważniejszą nauczkę, jaką kiedykolwiek
otrzymał. Pytany na konferencji prasowej, jak to jest przegrać w ten sposób,
powiedział: "To naprawdę straszne uczucie".
Obama ma wielką wiarę w siebie, co może mu teraz pomóc w obliczu dramatycznie
ciężkich wyzwań, ale także może pogłębić jego problemy. W czasie kampanii
prezydenckiej znany był z odnoszenia zwycięstw i porażek w biegu. W najgorszych
chwilach nigdy nie był załamany, jak po prawyborach w New Hampshire, ani nazbyt
podekscytowany nawet zasłużonym zwycięstwem – jak tej nocy, kiedy został
wybrany. Jednocześnie to poczucie pewności siebie może przeszkodzić w docenieniu
rangi obecnej porażki wyborczej. Wszak to sam Obama opierał się radom niektórych
swoich współpracowników, by nie podejmować nazbyt radykalnych kroków w 2009 i
2010 r., zwłaszcza w sprawie reformy służby zdrowia. Jeśli Obama może pozostać
niewzruszony wobec krytycznej paplaniny w telewizjach kablowych, małych
niepowodzeń i powolnego tempa ożywienia gospodarczego, to być może nadal
pozostaje on zbyt oderwany od ludzi, którzy go wybrali.
Jego przesłanie obecnej jesieni było takie, że on i jego partia zrobili wiele,
ale ludzie jeszcze o tym nie wiedzą. Zasugerował również, że w trudnych czasach
obywatele mają skłonność do nieracjonalnego myślenia. To przypomniało jego
przemówienie w czasie kampanii prezydenckiej na zamkniętym obiedzie ze
sponsorami, kiedy stwierdził, że ludzie przyciśnięci do ekonomicznego muru są
"zgorzkniali" i "przywiązani do broni i religii". Po takich słowach wyborcy
mogli się zastanawiać, czy Obama rzeczywiście ich rozumie.
Lider dotychczasowej mniejszości parlamentarnej John A. Boehner (Ohio) i inni
liderzy partii republikańskiej tuż po wyborach starali się zapewnić wyborców, że
nie traktują tak korzystnego rezultatu jako prawdziwej afirmacji
republikańskiego szyldu. Ale historia daje nam pewne podpowiedzi, że mogą oni
jednak szybko wbić się w pychę i mieć trudność z powstrzymaniem się przed
wnioskiem, że te wybory były jednak szerokim poparciem ich programu.

Nieufność wobec GOP

Jednak obywatele wciąż patrzą na GOP z nieufnością. Wyborcy niezależni, którzy
tak mocno poparli kandydatów tej partii we wtorkowych wyborach, mają równie
pogardliwy stosunek do Republikanów, jak i do Demokratów. Według sondaży 58
proc. z nich stwierdziło, że ocenia Demokratów niekorzystnie, a 57 proc. mówi to
samo o Republikanach.
Odsetek białych wśród wyborców wyniósł 2 listopada 78 procent. Dwa lata temu
było to 74 procent. Jeśli kolorowi wyborcy z 2008 r. poszliby głosować i tym
razem, Republikanie znów zdobyliby nowe miejsca, ale dużo mniej. To nie
umniejsza oczywiście historycznego charakteru osiągnięć GOP w tych wyborach, ale
jest raczej przypomnieniem, że USA pozostają krajem silnie spolaryzowanym i z
niestałym centrowym elektoratem. Dlatego błędna interpretacja wyników tych
wyborów jest bardzo niebezpieczna dla obu stron sceny politycznej.
W ciągu najbliższych dwóch lat testem dla obu politycznych obozów będzie to, jak
poradzą sobie z ożywieniem gospodarczym.
 

Jan Filip Staniłko
 

Autor jest ekspertem ds. ekonomii politycznej, członkiem zarządu Instytutu
Sobieskiego oraz redaktorem dwumiesięcznika "Arcana".

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl