fot. Marek Borawski/Nasz Dziennik

Prof. B. Chazan dla „Naszego Dziennika”: W procedurze in vitro dochodzi do śmierci zarodków. Dziś dąży się do tego, by zarodki były traktowane jak odpady ludzkie

„W procedurze in vitro to w próbówce dochodzi do połączenia plemnika z komórką jajową. Zarodek w takiej próbówce dojrzewa i dopiero w pewnej fazie rozwoju jest implementowany do macicy kobiety. Mamy tu więc transfer zarodka. I w tej fazie, która – powtórzę to jeszcze raz – jest nie do ominięcia, dochodzi do śmierci zarodków. Zresztą samo pobranie komórki w procedurze in vitro łączy się także z ryzykiem zagrożenia zdrowia samej kobiety. (…) Wiemy, że dziś dąży się do tego, aby zarodki były traktowane jak odpady ludzkie” – podkreślał prof. Bogdan Chazan, ginekolog-położnik, w rozmowie z Urszulą Wróbel, redaktor „Naszego Dziennika”.

Urszula Wróbel: Panie Profesorze, wydaje się, że nie wszyscy rozumieją, albo nie chcą zrozumieć, na czym polega procedura in vitro. Czy możliwe jest wykonanie sztucznego zapłodnienia tak, aby nie zabijać „nadliczbowych” zarodków?

Prof. Bogdan Chazan: Oczywiście nie jest to możliwe. Zagrożenie dla zarodków jest niejako wpisane w wykonanie tej procedury i wynika z procesu dojrzewania zarodka w próbówce. Nie da się tego wyeliminować. Wiemy doskonale, że większość zarodków po rozmrożeniu jest martwa. I właśnie z tego m.in. powodu nie możemy powiedzieć, że procedura in vitro jest etycznie dopuszczalna. Jednak to niejedyny etyczny problem, który wiąże się z procedurą in vitro. O tym się wspomina nieco mniej, ale przecież mówimy o dziecku, które urodziło się nie w wyniku aktu małżeńskiego, ale w wyniku połączenia dwóch komórek rozrodczych pobranych od kobiety i mężczyzny.

Problem etyczny związany jest więc z momentem poczęcia dziecka i uzyskania komórek rozrodczych. Wiemy, że w procedurze in vitro to w próbówce dochodzi do połączenia plemnika z komórką jajową. Zarodek w takiej próbówce dojrzewa i dopiero w pewnej fazie rozwoju jest implementowany do macicy kobiety. Mamy tu więc transfer zarodka. I w tej fazie, która – powtórzę to jeszcze raz – jest nie do ominięcia, dochodzi do śmierci zarodków. Zresztą samo pobranie komórki w procedurze in vitro łączy się także z ryzykiem zagrożenia zdrowia samej kobiety.

Zwolennicy tej metody przekonują jednak, że w naturalnej procedurze zapłodnienia także giną zarodki.

To są kwestie nieporównywalne. Czymś innym jest to, kiedy zarodki giną w sposób naturalny, a czym innym, kiedy giną – i to w większym odsetku – w wyniku działania człowieka. W pierwszym przypadku jest to moralnie niezawinione. W drugim – tak.

Opozycja zapowiedziała wprowadzenie finansowania in vitro z budżetu państwa. Rafał Bochenek, który jest rzecznikiem prasowym PiS, stwierdził, że takie finansowanie powinno być w Polsce zapewnione, a rodzice będą sami decydować o tym, czy z tego skorzystają, czy nie.

To rozumowanie jest dla mnie skandaliczne. W podobny sposób swoje argumenty przedstawiają zwolennicy tzw. aborcji, która jest etycznie niedopuszczalna. Również mówią, że nikt nikogo nie zmusza do tzw. aborcji, ale kobieta sama powinna móc zadecydować, czy chce jej dokonać, czy nie. Uważam, że absolutnie państwo polskie nie powinno finansować procedur, w wyniku których giną ludzie. Jeśli przyjmiemy taki sposób myślenia, jaki dziś proponuje Prawo i Sprawiedliwość, to automatycznie ustawiamy się na równi pochyłej w kwestii szacunku do wartości, respektowania prawa naturalnego i podejścia do zasad etyki.

Być może PiS ma nadzieję, że akceptując takie postulaty, zaspokoi dążenia lewicy, które wprost mówią o potrzebie zarówno finansowania in vitro, jak i legalizacji tzw. aborcji.

To naiwne myślenie. Wiemy doskonale, że nie da się i nie można iść w kwestiach etyki na żadne kompromisy. Im bardziej się ustępuje ich postulatom, tym większe są ich kolejne żądania. To jest otwarcie furtki do akceptacji kwestii nieetycznych. Jeżeli uchyla się drzwi, nawet bardzo ostrożnie, to bardzo łatwo jest spowodować przeciąg, który te drzwi otworzy na oścież. Wtedy nie będzie już żadnych przeszkód. I o to chodzi lewicy: poprzez stopniowe, ale uporczywe wymuszanie swoich żądań, doprowadzić do sytuacji, w której etyka zostanie podeptana i nikt nie będzie jej respektował. To koszmarna wizja przyszłości, ale niestety – całkiem realna. Smucą mnie zapowiedzi polityków PiS, że zamierzają poprzeć projekt finansowania in vitro z pieniędzy podatników.

Rzecznik PiS mówił, że w sprawach światopoglądowych nigdy nie było w jego partii dyscypliny partyjnej, dlatego on sam będzie głosował za tym projektem.

Dlatego dziś trzeba apelować do sumień wszystkich parlamentarzystów, do ich systemu wartości, aby jednak nie opowiadali się za takim nieetycznym rozwiązaniem.

Poseł Rafał Bochenek przekonuje jednak, że program jest wart poparcia, jeśli będzie w nim „doprecyzowana kwestia handlu zarodkami, ewentualnie wykorzystywania tych zarodków do celów naukowych, badawczych, eksperymentalnych”.

Z tej wypowiedzi jasno wynika, iż PiS zdaje sobie sprawę, że in vitro jest z punktu widzenia etyki nieprzejrzyste, stąd zapewnienia o zastrzeganiu drażliwych kwestii. Wiemy, że dziś dąży się do tego, aby zarodki były traktowane jak odpady ludzkie. To stwarza odrębny problem natury etycznej. Obawiam się, że takie kwestie, nawet jeśli będą zastrzeżone, to trudno to będzie zweryfikować, ukrócić. A przecież można sobie wyobrazić, że młode dziewczyny, które są w złej sytuacji finansowej, będą chciały stać się dawczyniami komórek jajowych, nie zwracając uwagi na to, że procedura indukcji owulacji, a potem procedura pobrania komórek jajowych u nich będzie łączyła się z zagrożeniami bezpośrednimi i odległymi dla ich zdrowia i dla ich przyszłej płodności. Tutaj widzę zagrożenie wcześniejszą menopauzą czy również zagrożenie wystąpienia raka jajnika. To są następstwa, ale przecież nie jedyne, które łączą się z dawstwem komórek jajowych. Do tego dochodzi dawstwo plemników, a z tym może powstać problem z nieuświadomionymi braćmi i siostrami spokrewnionych w ewidentny sposób dzieci. Problemów związanych z akceptacją in vitro jest więc bardzo dużo.

Tymczasem premier Mateusz Morawiecki zapowiada przyznanie specjalnego bonu rodzicielskiego dla rodzin, które borykają się z problemami prokreacyjnymi. Powiedział wprost, że otrzymane w ramach bonu środki, które mogą sięgać nawet 20 tysięcy złotych, pary mogą przeznaczyć na sfinansowanie in vitro.

Przypomnijmy, że z problemem niepłodności boryka się bardzo wiele par. Niestety, statystyki wskazują, że z tymi dramatami mierzy się coraz więcej osób na całym świecie. Nie można jednak zapominać, że w wielu przypadkach fakt niepłodności jest rezultatem odkładania decyzji o dziecku. Trzeba pamiętać, że decyzje, które podejmuje młoda dziewczyna, a potem młoda kobieta w swoim życiu, przekładają się następnie na jej płodność. Mam tu na myśli wczesną regularną inicjatywę seksualną, która też się najczęściej wiąże z długotrwałym przyjmowaniem antykoncepcji czy chorobami przenoszonymi drogą płciową. Bardzo niekorzystne z punktu widzenia płodności są też nieregularny tryb życia czy nieprawidłowa masa ciała. To są bardzo ważne czynniki, które nie sprzyjają prokreacji – organizm kobiety jest na tyle słaby, że nie radzi sobie z zajściem w ciążę czy donoszeniem dziecka. Dlatego trzeba podkreślić, że okres najlepszej płodności kobiet, kiedy kobieta może bez problemu zajść w ciążę, nie jest wieczny. On mija bezpowrotnie i często w momencie, kiedy jest już za późno, kobieta myśli o dziecku. Obawiam się, że właśnie te kobiety, których niepłodność jest spowodowana odkładaniem planów macierzyńskich „na później”, dziś najgłośniej domagają się finansowania in vitro z budżetu państwa, czyli nas wszystkich.

Rzeczywiście ten głos wybrzmiewa, a nie promuje się naturalnej medycyny ochronnej.

Pamiętajmy, że procedura in vitro nie leczy z niepłodności. Owszem, pomaga parze doczekać potomka, jednak problem ich niepłodności pozostaje nierozwiązany. Poza tym nie mówi się o tym, że rozwój dzieci poczętych w wyniku zapłodnienia in vitro jest zagrożony częściej niż w przypadku zapłodnienia naturalnego. Dochodzi do różnego rodzaju zaburzeń rozwoju zarodka, które potem powodują, że szanse tych dzieci na zdrowe życie są mniejsze.

In vitro przekracza bariery, aby pomóc osiągnąć cel, ale nie leczy. Jedynie omija problem. Mam nadzieję, że ustawodawcy zechcą wsłuchać się w głos tych Polek, które chcą korzystać z medycyny ochronnej, opartej na dowodach naukowych i co ważne – także skutecznej. Czy one nie zasługują na wsparcie finansowe? Czy tylko parom decydującym się na in vitro, czyli korzystającym z metody nieetycznej, przysługiwać ma prawo czy wręcz przywilej zwrotu kosztów leczenia?

Dziękuję za rozmowę.

 

Nasz Dziennik

drukuj