fot. Monika Tomaszek

[NASZ DZIENNIK] Kto odpowie za nadmiarowe zgony?

Pamiętam pacjenta, który przyjechał do szpitala z wypadku, oczywiście bez objawów koronawirusa, ale z raną ciętą, i czekał aż 3 dni na opatrzenie, na zszycie ran, ponieważ tyle czasu trwało oczekiwanie na wynik testu na COVID-19. Możemy się domyślić, że podobnych absurdalnych, ale i tragicznych sytuacji było dużo więcej. Ja jestem oskarżany, że krytycznie wypowiadałem się o powszechnym testowaniu, ale przecież nikt nie odpowiada za to, że w Polsce mieliśmy dziesiątki tysięcy nadmiarowych zgonów spowodowanych błędną polityką, która uniemożliwiała dotarcie pacjentowi do lekarza i podjęcie przez lekarza właściwego leczenia. A także, że ta błędna polityka przyczyniała się do zaciągnięcia gigantycznego długu zdrowotnego na całe pokolenia! – akcentuje dr Zbigniew Martyka, ordynator Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Szpitala w Dąbrowie Tarnowskiej, w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”.

Nasz Dziennik: 19 grudnia w Krakowie odbędzie się rozprawa przed sądem lekarskim. Będzie Pan występował w roli… oskarżonego o przekazywanie między 8 września 2020 r. a 5 grudnia 2021 r. informacji o pandemii „niezgodnych z aktualną wiedzą medyczną”.

Dr Zbigniew Martyka: Tak. Mimo że równo po roku od moich wypowiedzi okazało się, że miałem rację.

Wszystkie Pana stwierdzenia opierały się na wiedzy medycznej i doświadczeniu.

– To prawda. Jestem specjalistą zarówno chorób wewnętrznych, jak i chorób zakaźnych. Od ponad 30 lat pracuję na oddziale zakaźnym, od 2000 r. jestem jego szefem. Koronawirus jest zakaźnym patogenem układu oddechowego – będącym dokładnie w centrum zainteresowań moich specjalizacji. Wszystkie moje publiczne wypowiedzi dotyczące sposobu postępowania wobec choroby wywołanej wirusem SARS-CoV-2 były poparte konkretnymi dowodami naukowymi, w tym tymi najwyższej jakości, czyli badaniami randomizowanymi oraz metaanalizą. Nigdy również nie dyskredytowałem szczepień. Apelowałem, żeby każdy dobrowolnie i bez żadnego przymusu miał możliwość oceny korzyści i ryzyka oraz podjęcia indywidualnej decyzji.

Zacznijmy od początku. Kwestionował Pan zasadność stosowania masek ochronnych oraz testowania w kierunku zakażenia wirusem SARS-CoV-2.

– Dzisiaj wiemy, że skuteczność masek nie została potwierdzona nigdzie na świecie. Badania są jednoznaczne – nie ma dowodów na ich skuteczność, choćby zwolennicy zaklinali rzeczywistość. Były co prawda badania z Bangladeszu, ale one nie są do końca wiarygodne, dlatego nie można ich brać pod uwagę w decyzjach dotyczących zdrowia publicznego. Na dziś znanych mi jest 16 badań randomizowanych, które oceniają skuteczność stosowania masek w zapobieganiu zakażeniom wirusami układu oddechowego i aż 14 z nich wykazuje, że maski nie działają.

O tym, że maski nie działają, mówił już w lutym 2020 r. ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski, także lekarz.

– I się nie mylił. Powiedział wtedy prawdę, ponieważ jeszcze nie było zapotrzebowania politycznego, aby ludzi zniewalać tymi maseczkami. Potem obowiązująca narracja się zmieniła, stąd wzięła się akcja zmuszania ludzi do noszenia maseczek, które przecież mogą być wylęgarnią drobnoustrojów chorobotwórczych.

Pandemiczny reżim przewidywał także bezwzględne testowanie wszystkich na obecność wirusa SARS-CoV-2. Pan był zdania, że to zbędne.

– Przypomnę, że od tego, czy test wskazywał na zakażenie, zależało to, czy pacjent znajdzie się w przymusowej izolacji. Przecież osoby z ostrą infekcją górnych dróg oddechowych powinny mieć niezwłocznie udzieloną pomoc medyczną w celu przeciwdziałania nadkażeniu bakteryjnemu i gwałtownemu pogorszeniu stanu zdrowia – niezależnie od przyczyny infekcji czy wyniku testu. O to apelowałem od samego początku.

A tymczasem dochodziło wtedy do skandalicznych sytuacji. Pamiętam pacjenta, który przyjechał do szpitala z wypadku, oczywiście bez objawów koronawirusa, ale z raną ciętą, i czekał aż 3 dni na opatrzenie, na zszycie ran, ponieważ tyle czasu trwało oczekiwanie na wynik testu. Możemy się domyślić, że podobnych absurdalnych, ale i tragicznych sytuacji było dużo więcej. Ja jestem oskarżany, że krytycznie wypowiadałem się o powszechnym testowaniu, ale przecież nikt nie odpowiada za to, że w Polsce mieliśmy dziesiątki tysięcy nadmiarowych zgonów spowodowanych błędną polityką, która uniemożliwiała dotarcie pacjentowi do lekarza i podjęcie przez lekarza właściwego leczenia. A także, że ta błędna polityka przyczyniała się do zaciągnięcia gigantycznego długu zdrowotnego na całe pokolenia!

Mówił też Pan Doktor, że COVID-19 stanowi marginalne zagrożenie dla młodszych i prawie żadne dla osób zdrowych. To było na początku 2021 r. A tymczasem jest końcówka 2022 r. i właśnie minister zdrowia ogłosił harmonogram szczepień dzieci w wieku od 6. miesiąca życia do 4. roku życia.

– Dane jednoznacznie wskazują, że jedynie 5 do 10 proc. dzieci choruje na COVID-19, przy czym stanowią one niecałe 2 proc. wszystkich diagnozowanych przypadków. Zaledwie niecałe 2 proc. dzieci z dodatnim wynikiem testu na SARS-CoV-2 podlega hospitalizacji – przy czym większość z przyjętych do szpitala może mieć łagodny przebieg choroby, czy też nawet zupełnie inny powód hospitalizacji niż zakażenie SARS-CoV-2. Powszechna była przecież praktyka, że dzieci przyjmowane do szpitala z innego powodu niż COVID-19, np. ze względu na złamanie ręki lub inne choroby niezwiązane z SARS-CoV-2, były testowane. Jeśli się okazywało, że test wychodził pozytywny, to w statystykach i tak uwzględniano tych małych pacjentów jako pacjentów covidowych.

Ryzyko zgonu związanego z COVID-19 wśród dzieci i młodzieży wynosi 0,17 na 100 tysięcy, czyli jest marginalne. Podobnie dla osób zdrowych, z prawidłowo działającym układem odpornościowym. Co oczywiście nie oznacza, że wzmacnianie odporności można sobie odpuścić, a zagrożenie całkowicie zbagatelizować. Ale powiem to raz jeszcze: szczepienie dzieci zupełnie niepotrzebnie naraża organizm na skutki uboczne, jest więc zdecydowanie większym zagrożeniem niż zachorowanie. Jeśli przeanalizujemy dostępne dane kliniczne, to widzimy, że dzięki zaszczepieniu ok. miliona nastolatków unikniemy ok. 16 tysięcy przypadków objawowego zakażenia oraz kilkuset hospitalizacji. Jednak z drugiej strony narazimy w ten sposób 900 tysięcy dzieci na co najmniej jeden niepożądany odczyn – przy czym 500 tysięcy będzie miało konieczność stosowania leków przeciwbólowych i przeciwgorączkowych, 200 tysięcy będzie się borykało z gorączką powyżej 38 stopni. Oprócz przejściowych działań niepożądanych dochodzi mniejsze, ale też ryzyko wystąpienia poważniejszych objawów, jak choćby głośna ostatnio zakrzepica czy zapalenie mięśnia sercowego. Tak więc w przypadku dzieci ryzyko może przewyższyć korzyści i trzeba o tym głośno mówić.

Już coraz więcej krajów rezygnuje z masowego szczepienia dzieci. Przykładem jest Wielka Brytania. Również sąd w Urugwaju nakazał natychmiastowe wstrzymanie szczepień dzieci preparatami na COVID-19, Szwecja zaprzestała podawania moderny osobom urodzonym wcześniej niż w 1991 r. Podobną decyzję podjęła Finlandia. A władze izby lekarskiej Portugalii wyraziły dezaprobatę dla planowanego na drugą połowę grudnia rozpoczęcia szczepień dzieci w wieku 5-11 lat przeciwko koronawirusowi.

Sąd ma też rozpatrzyć, czy Pan Doktor nie dopuścił się nadużycia, kiedy mówił, że program szczepień przeciw COVID-19 to podjęcie eksperymentu medycznego na niespotykaną skalę.

– Akcja szczepień szczepionką mRNA jak najbardziej spełnia definicję eksperymentu medycznego. Co więcej, nigdy w historii nie spotkaliśmy się z podobnym działaniem na tak masową skalę.

Wobec faktu, że na wszystkie zarzuty ma Pan Doktor merytoryczne uzasadnienie, czy obawia się Pan wyroku?

– Odpowiem z punktu widzenia osoby wierzącej i katolika. Kiedy pracowałem w wojskowej służbie zdrowia, jako niepokorny, bo niepartyjny i chodzący jawnie do kościoła, wielokrotnie byłem przesłuchiwany przez kontrwywiad wojskowy. Oczywiście, powód takich przesłuchań był jeden: przysporzyć mi kłopotów. A dokładnie: chciano wymóc na mnie wydawanie orzeczeń lekarskich, które by krzywdziły ludzi. Ja się temu nigdy nie poddałem. I zawsze w takiej sytuacji wychodziłem obronną ręką. Mało tego, takie doświadczenie wychodziło mi na dobre. A ci, którzy angażowali się w akcje wymierzone we mnie, ostatecznie tracili. Dlatego i dziś przede wszystkim ufam Opatrzności Bożej. To, co sąd rozstrzygnie, to ja to przyjmę. Oczywiście, nie będę się poddawał. Jak najbardziej zamierzam się bronić, ale nie wiem, co Opatrzność Boża dopuści. Ufam, że ostatecznie wyjdzie mi to na dobre, niezależnie od tego, jaki będzie finał sprawy.

 

Nasz Dziennik/Urszula Wróbel

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl