Złoty pomoże nam wyjść z kryzysu

Z prof. Andrzejem Kaźmierczakiem, nowym członkiem Rady Polityki
Pieniężnej Narodowego Banku Polskiego, ekonomistą z Katedry Bankowości Szkoły
Głównej Handlowej, członkiem Komitetu Nauk o Finansach PAN, rozmawia Mariusz
Bober

Jak czuje się Pan Profesor w nowej roli strażnika polityki pieniężnej
Polski?
– Bardzo dobrze. Moja wiedza i wieloletnie studia pozwalają
mi na rzetelną ocenę sytuacji oraz podejmowanie trafnych decyzji. Problematyką
polityki pieniężnej zajmuję się od lat 80. ubiegłego wieku. Właśnie w tej
dziedzinie wydałem najwięcej publikacji, które są jakąś miarą opanowanej przeze
mnie wiedzy. Mam też doświadczenie zdobyte podczas pracy w polskich bankach oraz
firmach.

Niewątpliwie przydadzą się one, bo nowa RPP, w której Pan zasiada,
rozpoczyna 6-letnią kadencję w trudnym czasie światowego kryzysu gospodarczego i
gigantycznego deficytu finansów publicznych naszego kraju. Jak Rada zamierza
przeprowadzić Polskę przez ten finansowy sztorm?
– Rzeczywiście mamy
utrudnioną sytuację, nie wyszliśmy bowiem jeszcze na dobre z kryzysu. Dla
porównania, w 2007 r. mieliśmy 7-procentowy wzrost gospodarczy, a w ostatnim
kwartale ubiegłego roku wyniósł on zaledwie 1,7 procent! Dochodzi do tego ponad
2-krotny wzrost deficytu sektora finansów publicznych i zadłużenia państwa.
Poziom tego zadłużenia zbliża się już do granicy 55 proc. PKB! Natomiast deficyt
sektora publicznego, liczony według metodologii Unii Europejskiej, zbliża się do
9 proc. PKB! Działania na rzecz zmniejszenia deficytu będą tak naprawdę
oznaczały politykę deflacyjną, co może również osłabić tempo wzrostu
gospodarczego i dalszy wzrost bezrobocia. Ubocznym efektem tej polityki będzie
natomiast korzystny wpływ na obniżenie inflacji. Dlatego nowa RPP stoi przed
dylematem, jak pogodzić dwa sprzeczne cele – utrzymać stabilność pieniądza i
niską inflację, najlepiej w granicach 2,5 proc., a z drugiej – podtrzymać wzrost
gospodarczy i zmniejszyć bezrobocie. Naszym zadaniem jest próba pogodzenia tych
konkurencyjnych celów.

Jak to zrobić?
– Jest to trudne, z tym dylematem borykają
się wszystkie kraje. Musimy jednak spróbować.

Rząd ma podobno pomysł na obniżenie deficytu. Liczy na wpłatę kilku
miliardów złotych z ubiegłorocznego zysku NBP…
– To bardzo daleko
idący pomysł. Myślę, że sprawa jest na etapie dyskusji. Z całą pewnością deficyt
budżetowy nie może być sfinansowany w drodze zakupu przez NBP obligacji
skarbowych. To byłaby emisja pustego pieniądza stymulująca inflację. Jako
członek RPP na pewno nie zgodzę się na takie rozwiązanie. Zresztą w polskiej
Konstytucji jest jasny zapis, że NBP nie może finansować deficytu budżetowego.
Dlatego – według mnie – nie należy oczekiwać takiego rozwiązania. Ministerstwo
Finansów powinno redukować deficyt poprzez racjonalizację wydatków budżetowych i
– w razie konieczności – podniesienie przychodów z podatków. To jest
nieinflacyjny sposób równoważenia budżetu zalecany przez Komisję Europejską. A
przecież ona będzie się przyglądać polskiej polityce fiskalnej i stosowanym
przez rząd sposobom redukcji deficytu.

To będą największe wyzwania stojące przed RPP, czy widzi Pan jeszcze
jakieś inne cele?
– Obecnie naszym głównym zadaniem jest
niedopuszczenie do przekroczenia celu inflacyjnego, co zdarzyło się w styczniu
bieżącego roku, kiedy inflacja osiągnęła 3,6 procent. Zgodnie z założeniami Rady
Polityki Pieniężnej, inflacja nie powinna przekraczać poziomu 3,5 procent. Zatem
w styczniu przekroczono cel inflacyjny o 0,1 procent. Jednak może to być tylko
efekt „wypadku przy pracy”, a nie przykład trwałej tendencji. Prognozy inflacji
na ten rok przewidują jej osłabienie w nadchodzących miesiącach. Dlatego nie
widać pod tym względem powodu do niepokoju.

Rodzą się natomiast pytania o sposoby zwiększenia tempa wzrostu
polskiego PKB, który wciąż jest niski…
– Rzeczywiście Rada
Polityki Pieniężnej musi rozważyć, co bank centralny może uczynić, aby zachęcić
banki komercyjne do zwiększenia akcji kredytowej. Bowiem na rynku kredytowym
utrzymuje się wciąż awersja do ryzyka. Chodzi przede wszystkim o niechęć banków
do udzielania kredytów przedsiębiorcom. W ubiegłym roku wartość kredytów
udzielanych firmom spadła w liczbach bezwzględnych, po raz pierwszy od wielu
lat. To jest niepokojące zjawisko, zwłaszcza że dotyczy kredytów inwestycyjnych
i obrotowych. Sytuacja przedsiębiorstw ma decydujące znaczenie dla kształtowania
dynamiki gospodarki i wzrostu PKB. Zadaniem RPP jest podjęcie próby odpowiedzi
na pytanie: w jaki sposób NBP mógłby skłonić banki komercyjne do przełamania
impasu w dziedzinie udzielania kredytów tak, by zaczęły ich chętniej udzielać
przedsiębiorcom. Jest to trudne, bo w gospodarce rynkowej NBP nie ma w tej
dziedzinie instrumentów prawnych. Może stosować tylko instrumenty rynkowe, które
pośrednio wpływają na decyzje banków komercyjnych, np. poprzez kształtowanie
stopy procentowej.

Z tego powodu RPP zdecydowała niedawno o utrzymaniu dotychczasowego
poziomu stóp procentowych? Ale czy to rzeczywiście zachęci banki do większego
kredytowania działalności gospodarczej?

– To prawda, że tzw. kanał
stopy procentowej ma ograniczoną siłę oddziaływania. Obniżenie podstawowych stóp
procentowych banku centralnego powinno podręcznikowo skłonić banki komercyjne
również do obniżenia oprocentowania kredytów. A to z kolei powinno zwiększyć
popyt przedsiębiorstw na kredyty i w rezultacie zwiększyć wartość udzielanych
kredytów. Jednak banki są obecnie niechętne do podjęcia takich kroków ze względu
na obawy przed ryzykiem i duży udział złych kredytów w całości zadłużenia firm.
Ich udział w globalnej masie kredytów udzielonych przedsiębiorstwom zwiększył
się już do 11 proc., czyli bardzo poważnie. Jest to niepokojący sygnał,
oznaczający, że firmy mają problemy ze spłatą zobowiązań, a więc że mają
trudności finansowe. Ponadto klimat swoistego wyczekiwania na zmiany w
gospodarce sprawia, że wśród przedsiębiorstw spadł również popyt na kredyty.
Tymczasem bez zwiększenia akcji kredytowej wśród firm nie uda się rozruszać
koniunktury gospodarczej. Chodzi zwłaszcza o małe i średnie przedsiębiorstwa
wytwarzające aż 70 proc. polskiego PKB. Te firmy nie dysponują większymi
zapasami kapitału, więc uzależnione są od kredytu w finansowaniu inwestycji.
Znacznie mniejszy udział złych kredytów jest natomiast wśród klientów
indywidualnych.

Nowe zalecenia Komisji Nadzoru Finansowego zaostrzające warunki
udzielania kredytów zapewne jeszcze pogorszą do nich dostępność…


Rzeczywiście, chodzi o tzw. rekomendację T, która zaostrza warunki udzielania
kredytów. Spłata rat kapitałowych i odsetek nie będzie mogła przekraczać
równowartości 50 proc. miesięcznego dochodu. Takie rozwiązanie niewątpliwie
ograniczy liczbę osób zdolnych spełnić ten rygorystyczny warunek uzyskania
kredytu.

Minister Jan-Vincent Rostowski postawił jeszcze jeden ważny cel przed
nową RPP, ogłaszając, że będzie ona Radą przełomu, bo wprowadzi Polskę do
eurolandu. Co Pan na to?

– To są opinie pana Rostowskiego. W tej
dziedzinie należy wykazać realizm, tymczasem minister finansów wykazuje duży
optymizm. Ja chciałbym być wyrazicielem realizmu w tej sprawie. Przecież obecnie
Polska nie spełnia dwóch ważnych kryteriów udziału w strefie euro zapisanych w
traktacie z Maastricht. Po pierwsze, mamy zbyt duży deficyt sektora finansów
publicznych przekraczający blisko 3-krotnie zapisany we wspomnianym traktacie
3-procentowy próg. Po drugie, nie spełniamy kryterium inflacyjnego, ponieważ
różnica między wysokością inflacji w Polsce a przeciętnym jej poziomem w strefie
euro jest wyższa niż 1,5 procent.

Ale obecny rząd zapowiada twardą walkę zarówno z deficytem, jak i z
inflacją…
– Plany Ministerstwa Finansów pokazują, że ani w tym,
ani w przyszłym roku niewiele zostanie zrobione, by znacząco ograniczyć deficyt.
W przesłanym do Komisji Europejskiej planie konwergencji przedstawiciele rządu
napisali, że deficyt zmniejszy się z 7,2 proc. (rząd upiera się tylko przy
takiej wysokości deficytu, choć także KE uważa, że jest on wyższy) do 6,9 proc.
w bieżącym roku, a do 5,9 proc. w 2011 roku. Cały ciężar dochodzenia do
wymaganego kryterium 3-procentowego deficytu ma być przeniesione na 2012 rok!
Warto więc zadać pytanie, czy można tak zaostrzyć politykę fiskalną, by w ciągu
roku zredukować deficyt aż o 2,9 procent? Jest w tym oczywiście pewna logika, bo
rząd nie chce znacząco zmniejszać deficytu w tym i przyszłym roku, aby nie
straszyć elektoratu przed wyborami samorządowymi, prezydenckimi i
przyszłorocznymi – parlamentarnymi. Dopiero w 2012 r. „podziękuje wyborcom”,
fundując…

…terapię szokową?
– I właśnie po to, by wejść do strefy
euro. Ale jest mało prawdopodobne, by w ciągu jednego roku po wyborach
parlamentarnych udało się spełnić kryterium budżetowe poprzez drakońskie cięcia.
W każdym razie rząd nie przedstawił konkretnych rozwiązań osiągnięcia tego celu.
Dlatego mało prawdopodobne jest też usztywnienie w tym czasie kursu złotego do
euro i 2-letnia „kwarantanna” złotego w tzw. systemie ERM2 [europejski Mechanizm
Kursów Walutowych, 2-letnie uczestnictwo w nim jest warunkiem przyjęcia euro –
przyp. red.]. Więc nie sądzę, by przyjęcie wspólnej waluty UE przez Polskę
nastąpiło tak szybko, jak spodziewa się minister Rostowski.

Niektórzy eksperci uważają, że przyjęcie wspólnej waluty utrudniłoby
walkę z obecnym kryzysem, a także deficytem budżetowym. Wskazują na przykład
zagrożonej bankructwem Grecji. Ich zdaniem, sztywne mechanizmy eurolandu krępują
ten kraj w korzystaniu np. z mechanizmów kursowych, pomocnych w napędzaniu
wzrostu gospodarczego. Podziela Pan tę opinię?

– Niewątpliwie wysoki
deficyt budżetowy oraz rozrzutna polityka Grecji doprowadziły do osłabienia
wzrostu gospodarczego w tym kraju. Im wyższy wzrost PKB, tym wyższe są dochody
podatkowe państwa i mniejszy deficyt budżetowy. Im mniejszy wzrost gospodarczy,
tym mniejsze wpływy budżetowe i większy deficyt. To właśnie przydarzyło się
Grecji. Kraje, które nie są członkami eurolandu, w takiej sytuacji mogą
skorzystać z deprecjacji waluty, co jest ważne zwłaszcza w sytuacji kryzysu. Ale
przyjmując euro, Grecja pozbawiła się tego instrumentu polityki pieniężnej.
Dlatego zbyt wczesne pozbywanie się go poprzez przyjmowanie euro jest
niewątpliwie szkodliwe dla gospodarki. W tej sytuacji próby zmniejszenia
deficytu prowadzą do pogłębienia zapaści gospodarczej, bowiem muszą sprowadzać
się niemal wyłącznie do ograniczania wydatków i zwiększania podatków.

Na ile w Polsce korzystamy z tego instrumentu płynnego kursu
walutowego do zmagania z obecnym kryzysem?
– Dotychczasowe
doświadczenia wskazują, że właśnie zmiana kursu złotego pomogła Polsce w
utrzymaniu wzrostu gospodarczego. Właśnie w pierwszej połowie ubiegłego roku
zauważalna była deprecjacja kursu złotego, co podtrzymało nasz eksport,
poprawiając jego cenową konkurencyjność. Dzięki temu jego spadek, nieunikniony w
sytuacji recesji, był znacznie mniejszy niż obniżenie importu. To właśnie
dodatnie saldo eksportu netto przyczyniło się w największym stopniu do wzrostu
PKB w naszym kraju w 2009 roku.

Można liczyć na to, że w najbliższych miesiącach i latach niższy kurs
złotego utrzyma ten stosunkowo wysoki poziom eksportu i zarazem wzrostu
gospodarczego?
– Niestety, nie. Należy oczekiwać, że ten czynnik
osłabnie. Nadal obserwujemy zastój gospodarczy w strefie euro, która jest
największym odbiorcą naszego eksportu. Chodzi tu zwłaszcza o Niemcy, gdzie
sprzedaż detaliczna i popyt nadal stoją w miejscu. Ponadto ze względu na zbyt
wysoki poziom deficytów krajów euro będą one zobowiązane do cięć budżetowych, co
także odbije się na polskim eksporcie. Nasz kraj będzie musiał również
ograniczyć deficyt, co będzie hamowało popyt wewnętrzny. Już zapowiadane jest
zamrożenie wydatków w sektorze publicznym. Dlatego nie widać perspektyw na
ożywienie gospodarcze.

Nie widać światełek w tunelu kryzysu gospodarczego?

Pewne szanse stwarza przede wszystkim zwiększenie koniunktury wewnętrznej.
Szansę na to daje m.in. wyhamowanie zwolnień pracowników w przedsiębiorstwach
prywatnych, mimo tego, że bezrobocie w Polsce wciąż rośnie. Widać też, że
stabilizuje się sytuacja finansowa przedsiębiorstw, a w każdym razie nie
pogarsza się ich płynność finansowa. Ponadto już w styczniu widoczny był pewien
wzrost inwestycji, zwłaszcza w przemyśle, po raz pierwszy od wielu miesięcy. W
styczniu nastąpił też wzrost produkcji przemysłowej o 8,5 procent. To kolejne
zielone światełko w tunelu dające nadzieję na dalszy wzrost PKB i zwiększenie
sprzedaży detalicznej. Sytuację polskich firm poprawia też zmniejszenie
jednostkowych kosztów pracy, podnosząc konkurencyjność naszej gospodarki.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl