Szał walki o władzę

Wyborczym deklaracjom PO o zgodzie i współpracy zaprzeczają przerażające
wypowiedzi Władysława Bartoszewskiego

Człowiek ma jakiś pierwotny pęd władania sobą, rzeczami i innymi
ludźmi. Pęd ten wypływa z samej istoty życia i jest sam w sobie słuszny, twórczy
i niezbywalny. Ale jak każda postawa ludzka podlega dwuwartościowości: może być
nie tylko dobry, ale i zły, przesadny, nieopanowany, egoistyczny i w końcu
destruktywny dla jednostki i dla społeczności. Dwuwartościowość ta występuje we
wszystkich dziedzinach życia, ale chyba najostrzej w życiu
społeczno-politycznym. Tutaj staje się albo wielkim dobrem życiowym, albo
fatalnym złem.

W obszarze społeczno-politycznym cała właściwie wielka historia społeczeństw,
plemion, narodów, państw, a zwłaszcza imperiów to walka o władzę, przeważnie o
złym charakterze. O tron walczyli często między sobą, i to krwawo, syn z ojcem,
żona z mężem, brat z bratem, przyjaciel z przyjacielem, nie mówiąc już o
wojskowych i różnych dworzanach. Chrześcijaństwo chciało – i chce ciągle – walki
te wyeliminować, ale jest to zadanie niezwykle trudne i do dziś najwyższa władza
państwowa przeważnie nie jest schrystianizowana, nawet w państwach uchodzących
za chrześcijańskie.

Obrazy z historii
Ilość krwawych walk o władzę jest
nieprzeliczona. Mnożą się one szczególnie w okresach tworzenia się państw,
przełomów rewolucyjnych, a najczęściej na etapie upadku danego państwa. Dla
zobrazowania weźmy dwa przykłady z czasów agonii potężnego kiedyś i przodującego
w świecie imperium staroegipskiego.
Oto np. faraon Ptolomeusz VII Euergetes
II (145-116 przed Chr.) ożenił się z wdową po swoim bracie, a zarazem swoją
siostrą Kleopatrą II, która przybrała sobie piękny tytuł faraoński: „Bogini
kochająca matkę i zbawczyni”. Jak widzimy, już wtedy był liberalizm, także
seksualny. W dniu ślubu Ptolomeusz zabił swojego bratanka, ewentualnego
konkurenta do tronu. Po kilku latach poślubił także bratanicę, czyli córkę
Kleopatry II, jako Kleopatrą III. Wówczas rozgniewana Kleopatra II obwołała się
jedynowładczynią i rozpętała wojnę domową. W rezultacie Kleopatra II wygrała i
wygnała z kraju i faraona, czyli swojego brata, i swoją córkę Kleopatrę III.
Faraon „odwdzięczył się”: zabił swojego i jej syna Memphitesa, odrąbał mu głowę
oraz kończyny, a ciało wysłał jako „prezent urodzinowy” dla jego matki, czyli
swojej żony.
Albo weźmy bardziej salonowy przykład słynnej w dziejach Egiptu
piękności, Kleopatry VII, faraona z I w. przed Chrystusem. Oto faraon Ptolomeusz
XII Neos Dionisos (80-51) przed śmiercią ustanowił swymi następcami dwoje swoich
dzieci: 10-letniego Ptolomeusza XIII (51-47) i 10-letnią Kleopatrę, która weszła
do historii jako Kleopatra VII Filopator (51-30). Ale dworzanie nie chcieli
dwojga współfaraonów. Doszło do walki, w której Kleopatra przyczyniła się do
śmierci swego brata. Wówczas rzymski Juliusz Cezar zażądał, by na miejsce
zmarłego wszedł młodszy brat Kleopatry jako Ptolomeusz XIV Filopator (47-44).
Kleopatra zaś, w której Cezar się zakochał, wyjechała do Rzymu. Kiedy jednak
Cezar został zasztyletowany w Senacie z tego powodu, że zdobył sobie wielką
władzę, Kleopatra wróciła do Egiptu i zaraz nakazała zamordować swego młodszego
brata, mającego wówczas 15 lat. Na tronie zaś osadziła swego 3-letniego synka
Cezariona, którego miała z Cezarem. Ale po pewnym czasie doszło z tych powodów
do wojny domowej. Kleopatra otruła się po śmierci swojego nowego męża Marka
Antoniusza, a syna Cezariona jako Ptolomeusza XV uchodzącego do Indii
zamordowano. Miał 17 lat.
Ciekawe, dzisiejsze nasze kochane feministki głoszą
samochwalczo, że gdyby one były królami, to na ziemi byłby raj. Tymczasem w
Egipcie, gdzie panowało co najmniej sześć kobiet faraonów, za ich rządów nie
było bynajmniej lepiej, a często gorzej, bywały też często okrutne i ogłaszały
się boginiami. Toteż i dziś problem dobrego władcy nie leży w płci, lecz w
osobowości, w zdolnościach, sprawiedliwości, roztropności i mądrości. W
dzisiejszych ustrojach demokratycznych walka o najwyższe stanowiska w państwie
przybiera inne formy zewnętrzne, ale często wewnątrz jest również pełna
nienawiści i zabija konkurentów moralnie i medialnie.

Strach zagrożonych utratą władzy
U władców źle
spełniających swoją władzę występuje zwykle paniczny strach przed jej utratą. Ma
to miejsce przede wszystkim u uzurpatorów, którzy zdobyli władzę w jakiś
nieprawy sposób i cały wysiłek kierują ku jej legalizacji i utrzymaniu.
Towarzyszą temu z reguły wielkie oszustwa.
Coś z takiego lęku przed utratą
władzy występuje teraz u nas w rządzie i PO, zwłaszcza po katastrofie
smoleńskiej, która najwyraźniej odsłoniła całemu Narodowi niedostatki i błędy, a
także fałsze dotychczasowych rządów. Nie tylko dlatego, że władze zaniedbały
wyprawę do Katynia, ale także dlatego, że śmierć 96 osób reprezentujących całe
społeczeństwo polskie obnażyła dotychczasową złą, partyjniacką koncepcję państwa
polskiego i polityki. Po tym wstrząsie Naród objawił się jako kontynuująca się
całość, a nie tylko klientela PO lub jej poddani, jako tworzący ojczyźniany
podmiot, a nie tylko jako podspołeczność Niemiec i UE, i jako Naród suwerenny,
dumny i godny, przestępczo dotychczas poniżany w osobie prezydenta przez ludzi
wątpliwie propolsko nastawionych.
Zdawało się nam zatem, że do wyborów nowego
prezydenta wszyscy staniemy nawróceni, pojednani i mądrzy. Mieliśmy nadzieję, iż
już teraz władze będą służyły Narodowi, a nie tylko sobie samym, swojej partii i
zaborczym koncepcjom mocarstw. W naszych czasach powinny realizować się słowa
Chrystusa: „Królowie narodów panują nad nimi, a ich władcy przyjmują nazwę
dobroczyńcy. U was tak być nie może. Ale najważniejszy z was niech będzie jak
najmłodszy, a przełożony jak ten, który usługuje” (Łk 22, 25-26).
I przez
parę dni wydawało się, że nasz rząd i liberałowie stają się aktywnie polscy i
pronarodowi. Jednak szybko się okazało, iż tylko wzmógł się u nich jakiś
kompleks złego sprawowania władzy, który chcą rozładować wprost desperacko przez
podjęcie nowych ataków z dodaniem oskarżeń, że ich poważne zaniedbania co do
wyprawy katyńskiej wykorzystujemy w nowych wyborach prezydenckich przeciwko ich
władzy. I tym bardziej konwulsyjnie stanęli wszyscy za swoim kandydatem na
prezydenta, by mieć go jako legitymizację ich polityki i zarazem służącego im.
Stąd też film Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego „Solidarni 2010”,
ukazujący nową, wyzwoloną solidarność wszystkich Polaków jako równoprawnych,
uznali konsekwentnie za zamach na ich władzę partyjną i zarazem na ich bierność
w rozwiązywaniu wielkich problemów państwowych. I tak kampania wyborcza znowu
podzieliła Polskę na dwie: na liberalistyczną, wyalienowaną, i na solidarnie
wyzwoloną, odzyskaną i upodmiotowioną.
PO się przeraziła, że ukazanie
wielkich idei i zasług Lecha Kaczyńskiego, wyrosłych z prawdziwej
„Solidarności”, choćby z pewnymi błędami, postawi PiS w lepszej sytuacji
wyborczej i w rezultacie wyzwoleńczej dla Narodu. Zażądała m.in., żeby o
tragedii smoleńskiej, w jakimś sensie źle rzutującej na rząd, nie wspominać w
kontekście Polski i patriotyzmu, a jedynie uznać ją jako błąd pilotów i
ewentualnie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Dlatego tylko rząd ma decydować o
wyjawieniu lub ukryciu zapisów czarnych skrzynek. Wiele osobistości powróciło do
dawnego lżenia śp. prezydenta i PiS, ale w gruncie rzeczy w taki sposób, żeby
rozbić naszą koncepcję państwa i Polski podmiotowej, niesłużącej Niemcom ani
Rosji. Tutaj znowu zapanowało dawne wredne zakłamanie. PO i rząd nawołują
rzekomo do spokojnej, kulturalnej i łagodnej prezydenckiej kampanii wyborczej.
Ale jednocześnie niektórzy czołowi ich przedstawiciele lżą braci Kaczyńskich,
PiS i w konsekwencji Polaków patriotów jeszcze bardziej brutalnie i szaleńczo,
wprost nie do opisania. Głoszą, że niepoparcie kandydata PO to wszczęcie wojny
domowej.
Wartość wyborczych deklaracji PO ukazała dosadnie przerażająca
wypowiedź Władysława Bartoszewskiego dla austriackiego pisma „Der Standard”, że
jeśli Jarosław Kaczyński będzie nawiązywał do śmierci brata, co już rzekomo
czyni, to będzie to „nekrofilia” (popęd płciowy do zwłok – „Gazeta Wyborcza”,
7.05.2010). I tak kontynuuje dawne lżenie Kaczyńskich i PiS, iż są to „dewianci
psychicznie pokręceni, napęczniali niemoralnością frustraci, dyplomatołki” (zob.
Robert Mazurek, „Rzeczpospolita”, 8-9.05.2010). Podobne obelgi są miotane do
dziś. Rzecznik sztabu wyborczego Bronisława Komorowskiego, pytana, czy jest to
język dopuszczalny (TVP Info, 12.05.2010), odpowiedziała mniej więcej tak, że
taki autorytet wie, co mówi. Znaczy to, iż PO akceptuje taki język i postawę.
Jeszcze raz trzeba zauważyć, że te i podobne obelgi są miotane nie tylko na
Jarosława Kaczyńskiego i na PiS, lecz przede wszystkim na wszystkich Polaków
jako patriotów i katolików zaangażowanych politycznie w naszą koncepcję
Polski.
W tym samym panicznym lęku, żeby nie utracić choć odrobiny władzy,
pewni ludzie aż postradali zmysły, zarzucając ks. abp. Marianowi Gołębiewskiemu,
metropolicie wrocławskiemu, że 10 kwietnia br. poparł publicznie PiS słowami:
„Polska prawem i sprawiedliwością stoi” („Gazeta Wyborcza”, 6.05.2010). Aż się
człowiek boi, żeby ci fanatycy nie zażądali od archeologów uroczystego
potępienia wieśniaka egipskiego z końca III tysiąclecia przed Chr., który
napisał, że: „Najwyższym prawem świata jest sprawiedliwość” („Wymowny
wieśniak”), a więc już wtedy poparł PiS. Trzeba będzie wykreślić już z języka
słowa: „prawo i sprawiedliwość”. Niektórzy inni, kamuflując swoje żądanie, by
katolicy nie byli czynni w życiu politycznym w Polsce, wołają, by „Kościół był
ponadpartyjny i był znakiem wartości ogólnoludzkich”, co znaczy, żeby nie tylko
hierarchia, ale i wszyscy świeccy katolicy, którzy przecież są Kościołem, nie
angażowali się w życie żadnej partii, ani w ogóle w życie polityczne jako
katolicy, jako członkowie Kościoła, lecz tylko jako ateiści polityczni.
Ostatecznie chodzi o to, żeby ateiści polityczni mieli prawo panować nad polskim
społeczeństwem katolickim. Papież Benedykt XVI odrzucił ostatnio publicznie
„milczenie wiary w polityce” (Fatima, 14.05.2010). Prawda, że katolicy nie mogą
popierać tylko jakiejś jednej partii pośród innych dobrych, mogą należeć do nich
wszystkich według własnego uznania, ale nie mogą popierać partii złych ani
milczeć, gdy sieją one zło i niemoralność, bo dobro moralne jest w państwie
pierwsze. Milczenie katolików w takich sytuacjach równałoby się współpracy w
złu.

Władza zła
Liberałowie, lewacy, feministki i ateiści
pojmują władzę państwową w rezultacie jako niezależną nie tylko od wiary w Boga,
ale także od moralności, zwłaszcza chrześcijańskiej, choć usiłują tworzyć jakąś
swoją pseudoetykę. W rezultacie taka władza jest dla nas w Polsce, w
zdecydowanej większości katolickiej, nielegalna i niemoralna. Może nam ona
narzucać niewolę społeczno-polityczną cięższą niż niewola militarna. Dlatego
słuszne są słowa wypowiedziane w 219. rocznicę Konstytucji 3 maja przez ks.
prałata płk. Sławomira Żarskiego, choć ku „zgorszeniu” ateistów politycznych:
„Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie, wolną od kłamstwa, hipokryzji,
politycznej poprawności, historycznej amnezji, partyjnego ateizmu,
antykościelnej neurozy” („Nasz Dziennik”, 4.05.2010). Tyle że po tych
prawdziwych słowach administrator Ordynariatu Wojska Polskiego może zostać
uznany przez władze wyższe za polityka w sutannie lub po prostu katolickiego
oszołoma. Ale choć ludzie władzy głoszą, że są oświeceni najwyższą światłością i
budują Polskę jak najbardziej nowoczesną, to jednak muszą zauważyć, iż Polacy
już coraz częściej zaczynają śpiewać: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić,
Panie”.
Występuje też od tysięcy lat taka patologia, że najwyższy władca
nieraz lubi się ubóstwiać lub po prostu zajmować miejsce Boga, co czynili nawet
władcy ateistyczni. W dalekiej przeszłości w różnych kulturach starożytnych
wielu królów deifikowano lub sami się deifikowali. Jest to już jakiś zawrót
głowy lub diabelska pycha. „Jestem – pisał o sobie nieudolny faraon z III
tysiąclecia, Anchtifi – początkiem i końcem ludzkości”. Taka pycha, połączona z
ogromną władzą, to wielka tragedia społeczna. Dziś wprawdzie przywódcy nie mówią
o sobie takimi słowami, ale w ich zachowaniach i czynach tkwi idea, że mogą
zajmować miejsce Boga, choćby w stanowieniu swojej własnej, ateistycznej etyki.
I co gorsza, tacy ludzie zwykle są psychopatyczni i utrzymują się przy władzy
najuporczywiej i najdłużej. Nie sposób się ich pozbyć. Wszelkie „demokratyczne
zmiany”, także w UE, odbywają się w ramach tej samej krótkiej talii kart. Jest
wciąż jakiś ogromny niedowład rozumu społeczno-politycznego.
Trzeba też
wspomnieć o skamienieniu władzy, która po krótkim czasie głuchnie i ślepnie,
niczego nie słyszy, nie widzi i nie rozumie. Oto jeden z przykładów. Władza PO,
głosząca „świętą” demokrację, swobodę i dialog, już nie chce rozmawiać z
obywatelami: z robotnikami, ze związkami zawodowymi, ze strajkującymi, z
bezrobotnymi, z ratującymi polskie przedsiębiorstwa i firmy, z ludźmi kultury,
nauki i sztuki, nie mówiąc już o partiach opozycyjnych. Klasyczne skamienienie
władzy. Można sobie wyobrazić, co by było, gdyby jeszcze prezydentem został
człowiek im poddany. Weźmy też przypadki mnożących się protestów setek i tysięcy
przedstawicieli inteligencji, pracowników, profesorów przeciwko puszczeniu życia
polskiego na żywioł lub przeciwko niekompetentnym czy niedorzecznym decyzjom,
jak w sprawach wyprzedaży mienia polskiego, rujnowania całej gospodarki,
niedowładu służby zdrowia, niszczenia szkolnictwa wyższego i armii, rujnowania
wyższych działów gospodarki, a choćby i w sprawie idiotycznego rozbicia
kolejnictwa na wiele podmiotów, i w tylu innych kwestiach – a rząd przeważnie
milczy arogancko, nawet nie odpisuje profesorom uniwersytetu. Brak już tylko
tego, by dołączył i prezydent. Przecież na protesty wyższych figur reagowały
nawet kiedyś niedemokratyczne władze PZPR, choćby przez potępienie lub
aresztowanie. Najgorsze jest aroganckie milczenie.
Wiadomo, o co ostatecznie
chodzi. Chodzi o to, że rząd i PO przyjęły liberalistyczną ponowoczesną
ideologię, według której rząd ma jak najmniej działać w państwie, „niech
wszystko dzieje się samo”. Ale niech to przynajmniej poddadzą pod dyskusję ze
społeczeństwem polskim. Po co sprawują władzę, jeśli rząd ma nie działać, jak w
starochińskiej regule wu wei, według której działanie przynosi szkodę.

Ukrywanie się władzy za parawanem kłamstwa
Święta Księga
Przypowieści podaje takie przysłowie: pewna kobieta zjadła, obtarła swe usta i
rzekła: „Nie jadłam” (Prz 30, 20). Coś takiego jest stale w złej polityce.
Władza wybrana demokratycznie powinna być czysta, otwarta i prawdomówna.
Tymczasem na płaszczyźnie państwowej przeważnie taka nie jest. Co gorsza, często
władza jest zdobywana za pomocą kłamstw, potem kłamstwo ją żywi i podtrzymuje, i
tak kłamstwem się rządzi. Żeby było ciekawiej, to wszelka prawda o władzy jest
zaliczana oficjalnie do specjalnych tajemnic państwowych. Jeśli mówi się prawdę,
to jedynie w sprawach całkowicie drugorzędnych.
Tak jest w całym, rzekomo
postępowym, świecie. W teorii mówi się o demokratyzacji, liberalizacji i
humanizacji władzy, tymczasem władza dobra jest nieskuteczna, świat natomiast
niszczą: lichwa globalna, demonizowanie banków i pieniądza, handel kobietami,
dziećmi, bronią, narkotykami, wykradanie technologii, światowe mafie,
pasożytnicze instytucje, łapownictwo, kupowanie ustaw, oszustwa wyborcze,
oszustwa sondażowe, niezliczone oszustwa wielkich koncernów, szantaże, ucisk,
piractwo, terroryzm, zabijanie milionów istnień ludzkich… Oblicza się, że cała
przestępczość na świecie, przełożona na pieniądze, wynosi rocznie trylion
dolarów. A zaślepieni ludzie „postępowi” powiadają, że zatriumfowała wolność,
oczywiście bez moralności.
Powróćmy jeszcze raz do smutnej sprawy irackiej.
Oficjalnie Ameryka uderzyła na Irak po ataku Al-Kaidy na World Trade Center 11
września 2001 r., żeby zniszczyć gniazdo terroryzmu i zlikwidować broń masowego
rażenia, choć faktycznie nie było tam ani jednego, ani drugiego. Tymczasem
wywiad turecki wyjawił niedawno, że już na cztery miesiące przed atakiem
Al-Kaidy trzy państwa podjęły negocjacje w sprawie rozbioru Iraku: Anglia miała
dostać południe, Turcja część północną z Kurdami, a USA resztę (M. Giertych,
Opoka w kraju, 2010, nr 72, s. 16; za: The American Conservative, XI, 2009).
Niestety, i Polska dała się na to nabrać, także wysyłając swoje wojska. Mówią:
inna jest logika polityki. Ale Polska nie uzyskała nic, raczej straciła i
materialnie, i politycznie, i naruszyła moralność międzynarodową. Prawy człowiek
gen. Waldemar Skrzypczak pisze, że wojna iracka to było jedno wielkie oszustwo
(Moja wojna, Warszawa 2010). Dziś, w epoce medialnej, totalne kłamstwo stało się
główną bronią w walce.
Spraw, jakie zatruwają atmosferę życia w Polsce, jest
bardzo wiele. Na przykład oficjalnie się ukrywa, że w akcję wyborczą na
prezydenta włączają się UE, Niemcy i wywiad rosyjski. Czy z Nagrodą Karola
Wielkiego dla kogoś, kto jest przełożonym kandydata PO na prezydenta, nie mogła
Angela Merkel poczekać na czas po wyborach? A za co ta nagroda? Przecież nie za
wielką działalność, której nie ma, ani za rozwój Polski, lecz raczej za
ściślejsze poddawanie Polski ideologii unijnej i wpływom niemieckim, co miałoby
oznaczać wzmocnienie UE. Wielu ludzi z PO, SLD i nawiedzonych fałszywym
liberalizmem stawia sprawę otwarcie: najlepsza służba Polsce to służba Unii i
naszym potężnym sąsiadom. Podobnie mamy już na nowych paszportach: najpierw
jesteśmy obywatelami Unii Europejskiej, a dopiero niżej Rzeczypospolitej
Polskiej. Nasz rząd jest niesprawny wewnątrz, ale jest bardzo sprawny w
słuchaniu urzędników z UE.
W tej sytuacji człowiek duma, po co ta cała zabawa
rządu i PO w wybory ich prezydenta? Przecież i tak ma rządzić wszystkim premier,
a prezydent ma tylko słuchać jego, rządu, poszczególnych ministrów, trybunałów,
no i w ogóle prominentów liberalnych, przeważnie lekceważących Polskę. A zatem
obecne wybory prezydenckie muszą być czymś więcej, czymś szczególnym. Polacy
muszą przy tej okazji poczynić wielki krok w kierunku odzyskania i władzy, i
godności. Totalną i arogancką władzę PO trzeba uznać za nieodpowiednią i
niekorzystną zarówno dla Polski, jak i dla UE. Ostatecznie nie oskarżamy nikogo
o jakąś niemoralność, lecz raczej o błędy i uporczywe trzymanie się ich. Myślę,
że głównym źródłem tego stanu rzeczy jest przyjęcie błędnej ideologii
liberalistycznej, w tym też błędnej koncepcji człowieka, państwa i polityki.
Główną winę ponoszą słabi intelektualnie dzisiejsi stratedzy europejscy, którzy
nie umywają się do wielkich umysłów starogreckich, rzymskich i chrześcijańskich,
kierując się jedynie wielką pychą ludzi rzekomo „oświeconych” i stojących już na
samym szczycie ludzkości, jak ów wspomniany faraon egipski w III tysiącleciu
przed Chr., Anchtifi.

Ks. prof. Czesław S. Bartnik

 

**********

I jeszcze jedno. W panującej atmosferze nieszczerości, niejasności
nieokreśloności coraz więcej ludzi przerażonych wystąpieniami dziwnych
osobistości zgłasza obawy, by nie zostały w jakiejś mierze poddane manipulacjom
nie tylko sondaże przedwyborcze, ale i rezultaty głosowań. Rozwścieczonych ludzi
nie tak łatwo upilnować w jednej czy drugiej terenowej komisji wyborczej; w
komputerze centralnym wystarczy jedno czyjeś kliknięcie, np. unieważniające pół
miliona głosów. Całe społeczeństwo powinno pójść do wyborów i całe powinno być
czujne, bo tak wielu polityków i graczy społecznych władzę traktuje nie jako
służbę dobru Polski, lecz jako swój osobisty łup.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl