Przekraczamy granice fizyki

Z prof. Zbigniewem Jacyną-Onyszkiewiczem, fizykiem, politykiem i działaczem samorządowym, oraz jego żoną Ireną, rozmawia Mariusz Bober


Dlaczego zainteresował się Pan fizyką kwantową?


– Gdy jeszcze byłem w szkole podstawowej, czytałem o modelu wszechświata opracowanym przez Alberta Einsteina. Pisał on, że wszechświat może być nieograniczony, a mieć skończoną objętość, podobnie jak Ziemia, która ma ograniczoną powierzchnię, ale nie ma fizycznego końca. Można więc przemierzać ją w takim lub innym kierunku, a i tak nie dojdzie się do jej granic. Gdy przeczytałem o tym, iż do tak wspaniałych koncepcji dochodzi fizyka, bardzo się tym zainteresowałem i postanowiłem ją studiować. Dopiero podejmując własną pracę badawczą, zrozumiałem, że na najgłębsze pytania odpowiada kosmologia kwantowa [nauka o budowie i rozwoju kosmosu wykorzystująca w jego opisie teorię kwantów – red.], będąca w pewnym sensie syntezą ogólnej teorii względności Einsteina i fizyki kwantowej [dział fizyki badający najmniejsze składniki świata, jak np. atomy czy cząsteczki, niewidoczne gołym okiem – red.] – dwóch filarów fizyki współczesnej.


Wygłaszał Pan na zaproszenie i w obecności Ojca Świętego Jana Pawła II w Castel Gandolfo referaty poświęcone fizyce kwantowej. Poruszał Pan również zagadnienie relacji tej dyscypliny do metafizyki, a nawet teologii. Czy Papież – wybitny filozof i teolog – dyskutował z Panem?


– Profil referatów wygłaszanych w ramach seminariów w Castel Gandolfo obejmował z jednej strony fizykę i matematykę, a z drugiej filozofię i teologię. Moje referaty mieściły się właśnie w tej formule. Ojciec Święty raczej nie podejmował dyskusji, ale bardzo uważnie słuchał. Podczas jednego z takich seminariów wręczyłem Papieżowi w przerwie między referatami swoją książkę i opowiedziałem mu, co ona zawiera. „Tak, ale pan o tym mówił 2 lata temu” – powiedział Papież. Co prawda było to 4 lata wcześniej, ale pamiętał to, choć miał cały świat na głowie i setki spraw każdego dnia. To było bardzo wzruszające. Natomiast, gdy ktoś nie mówił zbyt ciekawie, Jan Paweł II po prostu odmawiał Różaniec. Podczas tych niezapomnianych seminariów można było wiele godzin przebywać z Ojcem Świętym. Dwa razy jadłem obiad, mając zaszczyt siedzieć po jego prawicy. Podczas jednego z takich obiadów rozmawialiśmy o odbytej niedawno wizycie na Ukrainie i pielgrzymce do Kazachstanu, do której wówczas się przygotowywał. Uczestniczyłem w sumie w pięciu seminariach, podczas których mówiłem o interpretacji fizyki kwantowej i kosmologii kwantowej, co siłą rzeczy sprowadzało się do metafizyki.


Co to oznacza?


– Próbowałem odpowiedzieć na pytanie, jaka rzeczywistość kryje się za formalizmem matematycznym fizyki kwantowej. Owocem tych referatów, przemyśleń i dyskusji jest moja książka pt. „Monotrynitarna tajemnica Boga”, Pallottinum, Poznań 2008, w której zaproponowana jest nowa metafizyka. Uważam, że takie rozważania są istotne, ponieważ Kościół jest atakowany także na płaszczyźnie naukowej. W tej dziedzinie funkcjonują różne nurty myślowe, różne poglądy, czasami wzajemnie się wykluczające. Dlatego potrzebna jest dyskusja także na poziomie naukowym, i to w języku zrozumiałym dla tego środowiska. Trzeba wiedzieć, że myśl kościelna podążyła śladem Arystotelesa, a nauki przyrodnicze podążyły szlakiem, który wyznaczył Archimedes. Do opisu badanych przez nie zjawisk używa się języka matematyki. W efekcie te dwa światy rozeszły się i mamy dziś problem nawet ze wzajemnym zrozumieniem, m.in. stąd również biorą się problemy związane z bioetyką. Papież był gorącym zwolennikiem dialogu nauki i wiary. Seminaria w Castel Gandolfo były kontynuacją spotkań krakowskich z kardynałem Karolem Wojtyłą, często odbywających się w mieszkaniu profesorostwa Janików.


W niektórych wykładach opisywał Pan Boga i stworzenie wszechświata językiem fizyki i częściowo z punktu widzenia tej dyscypliny. Niektórzy zarzucają Panu, że to nadużycie i mieszanie dyscyplin. Czy można opisywać w sposób naukowy Boga i stworzenie świata?


– Nauki przyrodnicze, zwłaszcza fizyka, opierają się na naturalizmie, tzn. na przekonaniu, że wszystko możemy wyjaśnić w ramach przyrody. Zadanie nauki sprowadza się do zbadania relacji pomiędzy różnymi wielkościami opisującymi zjawiska czy jakieś struktury istniejące w przyrodzie. Ta metoda okazała się bardzo skuteczna. To, że fizyka ma metodologię wręcz ascetyczną, że nie zajmuje się problemami, których nie można opisać matematycznie, które nie są powtarzalne, doprowadziło do niezwykłych sukcesów. Opis matematyczny stosowany do modelowania zjawisk przyrodniczych okazał się wyjątkowo skuteczny. Osiągnięcia nauk przyrodniczych spowodowały, iż nastąpiły ich uogólnienia filozoficzne. Powstały takie kierunki, jak filozofia mechanistyczna czy materializm naukowy, które dokonały ekstrapolacji wyników nauk przyrodniczych, uzyskanych do końca XIX wieku, na grunt filozoficzny. Wydawało się, że możemy poznać cały świat, że w przyrodzie istnieje pełny determinizm, ponieważ możemy określić, jak planety będą się poruszać za miliony lat czy jak poruszały się miliony lat temu. Osiągnięcia te wygenerowały pychę doprowadzającą do absolutyzacji ludzkiego rozumu. Następnie przez filozofię zostało to wprowadzone w nurt życia społecznego i stąd wyrósł prąd umysłowy zwany oświeceniem. W decydującej mierze naturalizm metodologiczny stymuluje rozwój nauk przyrodniczych także obecnie. Pojawiły się jednak pewne punkty graniczne, które zdają się świadczyć o ograniczeniach metodologii naturalistycznej. Stąd konieczność rozważań natury metafizycznej.

Na przykład na temat tego, czy istnieje coś poza kosmosem?

– Z punktu widzenia kosmologii fizycznej poza wszechświatem nic nie istnieje. Jednak m.in. takie pytania generują właśnie następne, dotyczące tego, czym jest wszechświat. Człowiek po prostu zawsze chce wiedzieć więcej. Choć nie wszyscy naukowcy popierają to. Wśród nich – o dziwo – są zwolennicy materializmu.


Dlaczego?


– Ponieważ oni – będąc konsekwentni – nie mogą nawet stawiać takich pytań. Są po prostu zamknięci w świecie ograniczonym przez metodologię materialistyczną.


Czy te badania są zagrożeniem dla ich światopoglądu?


– Tak. Weźmy np. historię Całunu Turyńskiego. Paradoksalnie sprawa jego autentyczności jest ważniejsza właśnie dla materialistów niż dla katolików…


Jak Pan tłumaczy ten paradoks?


– Wiara katolików nie powinna się opierać na autentyczności tego płótna. Jeśli jednak ono jest autentyczne, na co zresztą wskazują badania, jest to klęską dla materialistów. Ponieważ to podważa ich poglądy. Stąd, nie mając argumentów, reagują czasami bardzo agresywnie. Dlatego były nawet próby zniszczenia Całunu, a także innych relikwii, choćby chusty z Oviedo w Hiszpanii [chusta, którą według tradycji chrześcijańskiej owinięta była głowa Pana Jezusa po złożeniu w grobie – red.]. W latach 30. wysadzono tam nawet katedrę w powietrze. Szczęście w nieszczęściu, że skrzynia, w której chusta jest przechowywana, nie została zniszczona.


Czy więc te niewytłumaczalne zjawiska, a dla wierzących po prostu cuda, oraz wykraczanie w badaniach przez fizyków poza metodologię klasyczną mogą wykazać fałszywość poglądów materialistów?


– W pewnym sensie – tak. Bowiem pokazuje to, że negując z założenia transcendencję, mają ograniczone spojrzenie na rzeczywistość.


Zaatakował Pan teorię ewolucji fizyką kwantową. Przynajmniej takie zarzuty stawiają Panu zwolennicy tej koncepcji…


– Nie zaatakowałem teorii ewolucji. Uważam, że ona wpisuje się w rozwój całego kosmosu. Gdy mówimy o wielkim wybuchu, to cofamy się w przeszłość o jakieś 14 miliardów lat. Ewolucja biologiczna na Ziemi jest częścią tego procesu. Jednak jeśli wszechświat jest ograniczony pod względem objętości i powstał „z niczego”, bez naruszania praw zachowania energii, np. jako fluktuacja kwantowa [chwilowa zmiana ilości energii w jakimś punkcie przestrzeni – red.], to oznacza, że nie powinno być w nim żadnych zmian. Tymczasem obserwujemy je, a teoria ewolucji właśnie je opisuje. Próbując rozstrzygnąć ten problem na gruncie fizyki kwantowej, dochodzimy do wniosku, że jedynie świadomy obserwator aktualizuje możliwość istnienia takiego świata. Dlatego zastanawiamy się, dlaczego ze zbioru różnych wszechświatów powstał akurat ten, w którym żyjemy. Dochodzimy więc do wniosku, że dopiero gdy na Ziemi powstał człowiek, świat – jaki obserwujemy – rzeczywiście „stał się”…


…ale przecież m.in. z badań archeologicznych wiemy, że wcześniej Ziemia miała już swoją historię…


– Tak. Ja wcale nie neguję tego, że np. istniały dinozaury itd. Chodzi jednak o to, że fizyka kwantowa dopuszcza istnienie tzw. informacji kwantowej, która „rozchodzi się” zarówno w przyszłość, jak i w przeszłość. Wykorzystuje się to np. do kryptografii kwantowej, a więc do przesyłania informacji, które są absolutnie tajne. Taka informacja właściwie nie jest zlokalizowana w czasie. Ja tylko wskazuję na to, że można pogodzić ze sobą dwie skale czasu istnienia wszechświata. Jedna to ta, którą obserwujemy – około 14 miliardów lat, a druga ta, która naprawdę się wydarzyła od czasu zaistnienia pierwszego podmiotu we wszechświecie – tysiące czy setki tysięcy lat. Nie przeczę więc, że mogła istnieć ewolucja. Stwierdzam tylko, iż być może zadziałała przyczynowość wsteczna, którą obserwujemy w fizyce kwantowej.


Trudno sobie wyobrazić przyczynowość wsteczną. Jak to jest możliwe?


– W fizyce kwantowej to jest możliwe, np. zjawisko teleportacji [przenoszenie pewnych obiektów z jednego miejsca w inne, bez zachowania ciągłości ich istnienia w przestrzeni – red.], opisywane czasami przez literaturę fantastyczno-naukową. Dziś potrafimy już teleportować stany kwantowe. Istnieje cały dział informatyki kwantowej wykorzystujący w praktyce laboratoryjnej nielokalne w czasie i przestrzeni właściwości informacji kwantowej. Z punktu widzenia fizyki kwantowej mogła bezprzyczynowo powstać dowolna liczba wszechświatów. My znaleźliśmy się akurat w specyficznym wszechświecie, który musiał spełnić szereg subtelnych warunków, aby mógł w nim żyć człowiek. Mówimy wtedy o świecie antropicznym. Dlatego dla człowieka wierzącego wystarczy jeden antropiczny wszechświat stworzony przez Boga. Materialista natomiast musi zakładać, że wszechświatów jest bardzo dużo, albo że obecny wszechświat jest tylko etapem w niekończącej się ewolucji multiwszechświata.


Dlaczego więc zwolennicy teorii ewolucji uważają Pana twierdzenia za zagrożenie?


– Ponieważ darwiniści mówią, że różnica między zwierzęciem i człowiekiem jest minimalna. Ja natomiast twierdzę, na podstawie interpretacji kosmologii kwantowej, że człowiek jest czymś wyraźnie różnym od zwierząt.

Człowiek ma zdolność do samorefleksji i myślenia abstrakcyjnego, co stanowi niezbędny element dla zrozumienia ewolucji kosmosu. Takie twierdzenie jest oczywiście niezgodne z filozofią materialistyczną. Dlatego materialiści od razu oburzają się, jak można naruszać „świętość”, jaką jest teoria ewolucji Karola Darwina. Ma to oczywiście również swoje konsekwencje społeczne. Bo jeśli człowiek od poczęcia nie jest tylko zlepkiem białek, to nie można go po prostu zabić, np. w wyniku aborcji itd.


Pana dokonania na polu fizyki zostały docenione przez władze Polski, które uhonorowały Pana m.in. Złotym Krzyżem Zasługi, ale także przez naszych sąsiadów, m.in. przez Uniwersytet im. I. Kanta w Królewcu (obecnie Kaliningrad), gdzie przyznano Panu doktorat honoris causa. Co uważa Pan za najbardziej cenne w swoim dorobku naukowym?


– Zajmowałem się m.in. fizyką magnetyzmu [magnetyzm – zespół zjawisk fizycznych związanych z funkcjonowaniem pola magnetycznego – red.]. Właśnie z tej dziedziny robiłem habilitację. Zaproponowałem kilka modeli spinowych opisujących właściwości fizyczne tak zwanych metamagnetyków. Zaproponowałem także kilka metod rachunkowych przydatnych przy badaniu modeli spinowych. Drugi zakres moich zainteresowań to tworzenie równowagowej i nierównowagowej termodynamiki kwantowej. W standardowym ujęciu, gdy chcemy opisać duży układ, dla którego istotne jest pojęcie temperatury, to musimy stawiać hipotezy statystyczne. Dlatego mówimy o kwantowej fizyce statystycznej. Ja pokazałem, że można ominąć ten etap. Można po prostu przyjąć założenie z kosmologii kwantowej, że wszechświat jako całość jest układem zamkniętym, wszystko jedno, czy on jest skończony czy nie. Z tego założenia można wyprowadzić termodynamikę dowolnego podukładu wszechświata.


Jakie to ma konsekwencje dla fizyki czy nauki w ogóle?


– Ma to zastosowanie do fizycznego opisu tzw. układów nanoskopowych. To bardzo dynamicznie rozwijający się dział fizyki. Jest to baza teoretyczna i badawcza dla mikroelektroniki. Teraz korzystamy z tzw. chipów, które należą jeszcze do fizyki makroskopowej. Tymczasem możemy zejść jeszcze „niżej” i konstruować np. tranzystor o rozmiarach niewiele większych od rozmiaru pojedynczego atomu.


Jakie to może mieć znaczenie dla rozwoju elektroniki?


– Pozwala to na większe usprawnienie pracy urządzeń elektronicznych, przy jednoczesnym dalszym minimalizowaniu ich rozmiarów. Oprócz tego istnieje jeszcze elektronika kwantowa, w której wykorzystuje się zjawisko przesyłania informacji kwantowej. Mogą wkrótce powstać komputery kwantowe, które pod pewnymi względami będą bardzo szybkie, np. rozkład liczb na czynniki pierwsze będzie miliard razy szybszy niż w obecnych komputerach. Jedyny problem stanowi obecnie dobre oddzielenie układu kwantowego od otoczenia, czyli walka z tzw. zjawiskiem dekoherencji. Jeśli uda się go pokonać, będziemy mieli rewolucję w elektronice.


Czy oznacza to, że wkrótce powstaną np. komórki, których procesory będą równie szybkie i sprawne jak dzisiejsze superkomputery?


– Dotychczasowy rozwój mikroeletroniki wskazuje, że tak może być w stosunkowo niedalekiej przyszłości.


Oprócz pracy naukowej na polu fizyki jest Pan również znany z zaangażowania m.in. na rzecz obrony Polski przed roszczeniami niemieckimi oraz z inicjatywy liczenia strat ziemi poznańskiej poniesionych z powodu agresji Niemiec hitlerowskich podczas II wojny światowej. Czy motywacją do zajęcia się tą sprawą były losy Pana rodziny, wypędzonej przez Niemców w 1939 roku z Kcyni?


– To jeden z powodów. Jednak przede wszystkim chodzi o to, co Niemcy wyprawiali w Wielkopolsce już w 1939 r., o czym wciąż mało się mówi. Tymczasem już na początku wojny Niemcy brutalnie wypędzali Polaków z Wielkopolski i mordowali inteligencję. Gdy jeszcze pełniłem funkcję posła, zostałem poproszony o zainicjowanie akcji przypominania tej historii, której świadków przecież wciąż ubywa. Takie były początki. Potem założyliśmy stowarzyszenie Wspólnota Ofiar Niemieckich Wypędzeń, które ma dokumentować tę tragedię. Niemcy, wysiedlając Polaków, dawali polskim rodzinom 15 minut na opuszczenie domów. Podczas tych akcji, dokonywanych zimą, zmarło wiele dzieci. Ludność wysiedlono na tereny ówczesnej Generalnej Gubernii, a więc na tereny południowo-wschodniej obecnej Polski. Gdy przed kilkoma laty w Warszawie wystąpiono z pomysłem policzenia wojennych strat stolicy, zaproponowałem, by zrobić to samo w Poznaniu. Mój syn był wtedy radnym i zaangażował się w tę inicjatywę. Władze i Rada Miasta Poznania podjęły jednomyślną uchwałę w sprawie wyliczenia strat wojennych. Powołano profesjonalną komisję, która sporządziła dokumentację. Niedawno efekty jej wieloletniej pracy zostały wydane w formie książki pokazującej straty wojenne Poznania.


Może ona zostać wykorzystana również na płaszczyźnie prawnej?


– Jeśli Niemcy wystąpią z żądaniami dotyczącymi nieruchomości, to wtedy my pokażemy nasze straty, za które przecież nie było żadnych odszkodowań.


Angażuje się Pan również na polu działalności religijnej. Jak dziś działają kawalerowie Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie, do którego Pan należy?


– Zakon stosunkowo niedawno został reaktywowany w Polsce. Mimo to należy już do niego ok. 150 osób. Celem zakonu, oprócz formacji swoich członków, jest wspieranie chrześcijan w Ziemi Świętej. Chrześcijanie żyją tam w bardzo trudnych warunkach, z różnych zresztą względów. Zakon zbiera spore składki na ten cel. Jest to oczywiście struktura kościelna, na czele której stoi ks. kard. Carlo Furno.


Wspiera Pan również Radio Maryja i Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, zasiadając w jej Radzie Naukowej. Dlaczego?


– Dla mnie to jest oczywiste. Gdy żyłem w okresie PRL, media nie przekazywały właściwie żadnych wiadomości religijnych, za wyjątkiem tych przedstawianych w złym świetle. Pierwszym wyłomem była Msza św. transmitowana przez program 1 Polskiego Radia z kościoła Św. Krzyża w Warszawie. Pamiętam, że gdy byłem na Słowacji, tam również słuchano tych transmisji, bo u nich władze nie zezwoliły na emisję Mszy św. w radiu. Te transmisje z Polski można było usłyszeć nawet pod Moskwą. Gdy powstało Radio Maryja, całkowicie zmieniło sytuację w Polsce pod względem przekazywania treści religijnych. Możemy w nim usłyszeć modlitwę, katechezę i rozmowy o sprawach ważnych dla Polski, i to nie tylko z jednego punktu widzenia. Dlatego Radio i jego dzieła są bardzo ważne dla naszego kraju. Słuczam Radia Maryja niemal od początku – już od stycznia 1992 r., gdy przebywałem w Toruniu u swojej mamy. Wśród dzieł Radia bardzo ważna jest właśnie WSKSiM – doskonale rozwijająca się szkoła wyższa, przygotowująca dobrze wykształconych absolwentów. Dlatego ją wspieram.


Startował Pan w wyborach samorządowych, a w poprzedniej kadencji Sejmu sprawował Pan mandat posła z ramienia LPR. Jak zrodziło się Pana zaangażowanie w działalność polityczną?


– Wszystko zaczęło się od tego, że chciałem pomóc w wyborach prezydenckich w 2000 r., gdy startował Jan Łopuszański. Niestety, nie udało mu się wygrać. Jednak grupa inicjatywna została. Później powstała Liga Polskich Rodzin. Ja nie należałem i nie należę do niej, ale wspierałem – wraz z grupą poznańskich profesorów – programowo tę partię. Byłem przez półtora roku posłem z jej ramienia. Wcześniej natomiast dostałem się do Sejmiku Wielkopolskiego. Trochę udało mi się zrobić w tym czasie dla społeczności lokalnej. Jako poseł na Sejm RP działałem m.in. w Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży. W jej ramach działała podkomisja, która miała za zadanie opracowanie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Dyskutowano wówczas o etapach awansu naukowego. Chodziło o procedurę habilitacyjną. Zaproponowałem pomysł, który został zmodyfikowany, ale wszedł w życie. Wcześniej było tak, że po kolokwium habilitacyjnym dokumentacja była przesyłana do Warszawy, do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów naukowych, i tam właściwie procedura zaczynała się niemal od nowa. Często decyzja, która zapadała, była traktowana jako wewnętrzna sprawa tej komisji. Zaproponowałem więc, żeby wszyscy recenzenci przyjeżdżali już na kolokwium habilitacyjne i decyzja zapadała od razu, na miejscu. Zdarzało się bowiem, że po kolokwium habilitacyjnym ktoś cieszył się już, że jest doktorem habilitowanym, a po roku przychodziła decyzja odbierająca mu prawo do tego stopnia naukowego. Było to nie tylko stresujące, ale często również mało obiektywne. Zmiany przewidywały również, iż w przypadku habilitacji na niewystarczającym poziomie karana byłaby rada naukowa, a nie habilitant. Było to znaczne usprawnienie, ale i pewien kompromis, bo niektóre środowiska domagały się w ogóle zniesienia habilitacji.


Gdy koalicja PiS – LPR – Samoobrona zaczęła pękać, wspólnie z kilkoma innymi naukowcami napisał Pan list, apelując do polityków o zgodę. Jak Pan dziś ocenia rozpad koalicji i perspektywy prawicy na najbliższą przyszłość?


– Doszło do tego, ponieważ liderzy partyjni dopuszczali się kardynalnych błędów politycznych, których można było uniknąć. Współpraca koalicjantów była rzeczywiście bardzo trudna, ale ona nie musiała się tak skończyć. Teraz perspektywy są już znacznie gorsze. Prawo i Sprawiedliwość obecnie częściowo zraża elektorat najbardziej prawicowy z dwóch powodów. Pierwszy to sprawa ostatecznego nieumieszczenia w Konstytucji polskiej zapisu o ochronie życia ludzkiego od poczęcia, a drugi to akceptacja traktatu reformującego Unię Europejską. Większość PiS jest za jego przyjęciem, ale część jest przeciwna. Właśnie ta część jest zdegustowana taką postawą. Dlatego najbliższe wybory mogą być bardzo niekorzystne dla PiS, jeśli postawa partii w tych dwóch sprawach się nie zmieni. Formacja ta mogłaby jeszcze zablokować przyjęcie traktatu przez Sejm i powinna to zrobić, a prezydent powinien zadeklarować, że nie podpisze tego dokumentu. Przecież w wyniku tego traktatu Polska traci suwerenność. Zresztą ten dokument jest manipulacją wobec wszystkich mieszkańców UE, bo ukrywa to, że jest to praktycznie odrzucona wcześniej konstytucja unijna.


Czy, Pana zdaniem, ta sprawa będzie testem wiarygodności dla prawicy, a przynajmniej dla PiS?


– Zdecydowanie tak. Jeżeli partia ta nie stanie na wysokości zadania, może stracić bardzo dużą część wyborców, mimo że zrobiła wiele dobrego. Z drugiej strony prawica musiałaby wtedy zapytać: Co dalej? Trudno bowiem tworzyć nowe ugrupowanie katolicko-narodowe po klęsce LPR.


Radni z Kcyni przyznali Panu tytuł honorowego obywatela miasta – czy to w związku z Pana działalnością na rzecz tej miejscowości?


– W miejscowości tej urodził się znany metalurg i chemik prof. Jan Czochralski, którego nazwisko znane jest wśród wielu elektroników, nawet w Japonii. Jest to chyba obecnie najczęściej cytowany w literaturze naukowej Polak. Wynalazł on bowiem metodę hodowli monokryształów, które dziś są niezbędne przy produkcji chipów używanych w elektronice. Przyczyniłem się do przypomnienia tej postaci, dlatego m.in. przyznano mi tytuł honorowego obywatela miasta i gminy Kcynia. Przypomniałem ją także dzięki temu, że poznałem prof. Czochralskiego w latach 50. w Kcyni, gdzie ojciec, doktor medycyny, był lekarzem, choć byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Profesor Czochralski zmarł w Poznaniu 22 kwietnia 1953 roku.

Pana małżonka jest również fizykiem. Czy zainteresowanie tą dziedziną nauki zrodziło się pod wpływem męża, czy może fascynacja była już wcześniej i dzięki niej Państwo się poznali?

Irena Jacyna-Onyszkiewicz: – Fizyką interesowałam się już w szkole podstawowej. Później, zgodnie ze swoimi zainteresowaniami wybrałam właśnie studia fizyczne. Oboje spędziliśmy dzieciństwo w małych miasteczkach. Poznaliśmy się dopiero w Poznaniu.


Zapewne trudno było Pani łączyć pracę naukową z zajmowaniem się domem. Mają Państwo syna, kto się nim opiekował? Mąż przy tak dużej aktywności, nie tylko zawodowej, chyba nie miał wiele czasu na pomaganie przy zajęciach domowych?


– Bywało, że to właśnie on dłużej opiekował się synem, niż ja, bowiem mąż zajmuje się fizyką teoretyczną, a więc mógł częściej pracować w domu. Ja natomiast wyspecjalizowałam się w fizyce – powiedzmy – doświadczalnej. Często musiałam spędzać wiele czasu na przygotowywaniu różnych doświadczeń w laboratorium. Bywało więc, że gdy wracałam z uczelni taksówką, dosłownie wymienialiśmy się, i mąż wsiadał do niej, jadąc do pracy. Niestety, wymagało to jednak wielu wyrzeczeń. Czasami zastanawiałam się, czy nie powinnam więcej czasu poświęcać synowi. Staraliśmy się to rekompensować, m.in. próbując przynajmniej jeden posiłek dziennie zjeść wspólnie.


Także przez wspólne wyjazdy na wakacje?


Zbigniew Jacyna-Onyszkiewicz: – Tak, spędzaliśmy je zwykle nad pięknymi jeziorami Wielkopolski i Pomorza Zachodniego lub nad morzem. Staraliśmy się w każde wakacje poznawać inny zakątek Polski, która jest przepięknym krajem.


Jakie sporty wodne Pan uprawia?


– Lubię pływać wpław. Kiedyś zajmowałem się żeglarstwem, ale to był taki epizod z lat studenckich. Pływałem wtedy jachtem po Bałtyku. Jednak najbardziej lubię pływać po jeziorach, których tu, w Wielkopolsce, jest dużo i są bardzo piękne. Bardzo ładne jest także Pomorze Zachodnie, do którego mamy stosunkowo blisko.


Wystarcza jeszcze czasu na pływanie?


– Muszę przyznać, że mam go coraz mniej. Dlatego częściej korzystam z basenu, który mamy tu, w miasteczku uniwersyteckim. Lubię pływać powoli, na dłuższe dystanse, po prostu dla rekreacji.


Dziękuję za rozmowę.
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl