Euro nie da się uratować

Z prof. Arnulfem Baringiem, niemieckim politologiem, historykiem i
publicystą, rozmawia Bogusław Rąpała
.

Strefa euro chwieje się w posadach, gospodarki państw członkowskich
dławi restrykcyjny fiskalizm. Co, według Pana, czeka Unię Europejską w
najbliższych latach?

– Powiedziałbym, że najgorsze jest dopiero przed nami. Od dawna uważam, zresztą
pisałem o tym już w 1997 r., że wspólna europejska waluta upadnie, ponieważ nie
uwzględnia ani mentalności, ani siły ekonomicznej poszczególnych krajów
należących do strefy euro. Istniejące wcześniej unie walutowe zawsze w końcu się
rozpadały, gdyż tworzące je państwa rozwijały się nierównomiernie. Wprowadzenie
euro nie było żadną ekonomiczną czy fiskalną, ale polityczną decyzją. Wcale nie
było tak, że europejski przemysł potrzebował wspólnej waluty. Natomiast była ona
częściowo wynikiem presji ze strony Francji i ceną za jej zgodę na zjednoczenie
Niemiec, a częściowo skutkiem idealizmu ówczesnego kanclerza Helmuta Kohla. Kohl
myślał, że jeśli Europejczycy będą mieli wspólną walutę, to będą tym tak
zachwyceni (no i niektórzy, owszem, są), iż dla rozwiązywania problemów stworzą
wspólne instytucje w polityce finansowej i gospodarczej.

Tak się jednak nie stało. W którym kierunku może rozwinąć się ta
sytuacja?

– Od czasu, gdy o tym pisałem, upłynęło piętnaście lat. W międzyczasie okazało
się, że wiele krajów nie jest w stanie poradzić sobie z własnymi problemami
gospodarczymi, co właśnie obserwujemy. Byłby to pewnego rodzaju wstrząs, gdyby w
którymś momencie doszło do rozpadu strefy euro na kraje północne, do których
zaliczyłbym również Polskę, i kraje południowe, które inaczej funkcjonują, mają
inną mentalność. Myślę, że kanclerz Merkel popełnia błąd, mówiąc, że jeśli
upadnie euro, rozpadnie się Europa. Uważam to za kompletnie błędne mniemanie.
Wspólna Europa istniała, zanim wprowadzono euro, i będzie istniała również, gdy
go nie będzie. Ale ta Europa będzie inna.

Czyli jaka?
– W gruncie rzeczy to niedorzeczne, że szczególnie po tym, jak do Unii
Europejskiej zostały przyjęte kraje środkowoeuropejskie, wszystkie decyzje
ciągle podejmowane są w Brukseli. Zawsze uważałem, że wraz z przyjęciem tych
krajów do Unii Europejskiej czymś oczywistym będzie przeniesienie niektórych jej
organów do Warszawy, Pragi, Budapesztu itd. Nie ulega wątpliwości, że skupienie
całej biurokratycznej machiny w Brukseli było pomysłem na dobre, a nie na złe
czasy. Miał rację generał Charles de Gaulle, mówiąc kilka dziesięcioleci temu,
że wspólnotowa instytucja jako pewnego rodzaju sekretariat wszystkich rządów
państw członkowskich jest pożyteczna w dobrych czasach, ale w trudnych nie zdaje
egzaminu. Jeśli przyjrzymy sie sytuacji z ostatnich kilku miesięcy, widać
dobrze, że wszystkie europejskie rządy bardziej lub mniej angażowały się w
rozwiązywanie bieżących problemów, podczas gdy Komisja Europejska w zasadzie
stała z boku, nie odgrywając istotniejszej roli. I myślę, że w tym właśnie
kierunku Europa będzie się rozwijała, tzn. okaże się, że Europa jest związkiem
państw narodowych, czyli tym, co kiedyś gen. de Gaulle nazwał Europą ojczyzn.
Myślę, że chodzi tu o podkreślenie odmienności poszczególnych nacji, o coś,
czego po Europie oczekują także Polacy, a więc o koordynację interesów
poszczególnych państw narodowych, a nie tworzenie jakiegoś biurokratycznego
nadurzędu, który podejmuje decyzje i wszystko kontroluje.

Według de Gaulle´a, przyszła Europa miała być związkiem niezależnych,
współpracujących między sobą państw narodowych. Tymczasem idea federacji, o
której utworzenie apelował w Berlinie polski szef MSZ Radosław Sikorski, stoi w
sprzeczności z tą wizją.

– Federacja nie jest dobrym rozwiązaniem, chociażby z powodu zbyt dużych różnic
między krajami. W Niemczech mamy olbrzymi problem polegający na tym, że takie
landy, jak Badenia-Wirtembergia, Bawaria czy Hesja skarżą się i chcą wnieść
skargę do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe, że zbyt dużo z wypracowanych u
siebie pieniędzy muszą przeznaczać na pozostałe trzynaście krajów związkowych, w
tym również na Berlin. Jeśli takie problemy występują w obrębie jednego narodu,
to nie ulega wątpliwości, że takiego rozdawniczego systemu nie można wprowadzić
w całej Europie, tym bardziej jeśli się wie, że ekonomiczne i finansowe
możliwości wszystkich krajów członkowskich są ograniczone. Na dodatek wszelkie
próby ustabilizowania sytuacji poprzez polityczne posunięcia i wprowadzenie
kontroli niesłychanie zaszkodziłyby wizerunkowi Niemiec, ponieważ inne kraje nie
chcą dać się oszukać i pozwolić na osłabianie swoich praw. Zresztą nie jest to w
żadnym razie do pogodzenia z ideą demokracji. Każdy kraj musi sam zrozumieć, że
należy zmniejszać zadłużenie i ciąć wydatki wtedy, kiedy to jest konieczne. To
może być przeprowadzane tylko w obrębie własnego narodu, a nie w szeroko
rozumianej Europie. Warunki życia na kontynencie europejskim są niezwykle
zróżnicowane i nie jest dobrym rozwiązaniem, jeśli państwa najbogatsze będą
narzucały wszystkim te same reguły. To pewne, że ludzie będą się buntować.
Niemiecka dominacja, rozumiana jako nadzór finansowy, czy też niemiecka kuratela
nad Europą to byłoby po prostu niedorzeczne. Nie możemy tego zrobić, nie chcemy
tego i nie chcą tego również inni.

Jakie jeszcze względy przemawiają przeciwko takiemu rozwiązaniu?
– Z historycznego punktu widzenia można powiedzieć, że dwukrotne próby podjęte
przez Niemcy, aby narzucić coś Europie i stać się siłą dominującą, zakończyły
się niepowodzeniem. Również teraz nie może się to udać, tym bardziej że siły
Niemiec są o wiele bardziej ograniczone, niż się to wydaje z punktu widzenia
innych krajów. W porównaniu z Polską może i jesteśmy ekonomicznie wydajniejsi,
ale jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę wszystkich krajów europejskich, a więc 27
państw, wówczas znaczymy dużo mniej, niż by się to mogło wydawać.

Czy według Pana jest możliwy scenariusz, że jako jedno z pierwszych
państw ze strefy euro wystąpią właśnie Niemcy? Mówią o tym niektórzy
ekonomiści…

– Nie wydaje mi się, żeby tak się stało. W każdym razie trzeba przyznać, że
sytuacja w strefie euro rozwinęła się inaczej, niż to sobie wszyscy na początku
wyobrażali. Traktat z Maastricht przyjął inne regulacje. Wśród jego postanowień
znalazł się zakaz przyjmowania na siebie długów jednego państwa przez inne.
Zawsze uważałem za kompletnie niedozwolone to, że szczególnie w przypadku
ratowania Grecji artykuł 125 traktatu z Maastricht w ogóle nie był brany pod
uwagę. I tylko wtedy unia walutowa mogłaby się utrzymać, gdyby przestrzegano
tego zakazu. Każdy kraj sam musi uporządkować własne sprawy.

Kanclerz Niemiec powtarza, że pakt fiskalny jest sprawą postanowioną i
nie dopuszcza nawet możliwości jego renegocjacji, mimo że wiele państw zgłasza
zastrzeżenia co do zakresu ingerencji w swoją suwerenność ekonomiczną. Według
Pana, to rozwiązanie również nie uratuje strefy euro?

– Moim zdaniem nie, ponieważ po pierwsze, wątpię, czy pakt jest do pogodzenia z
europejskimi umowami. A nawet jeśli tak by było, to czy można sobie na poważnie
wyobrazić, że ktoś z zewnątrz będzie kontrolował proces, jak dane państwo
obchodzi się ze swoimi pieniędzmi? Przecież należy to do głównych elementów
pracy parlamentarnej. Od czasów średniowiecza, gdy jeszcze panowały stosunki
feudalne, przejęcie długów przez daną koronę wiązało się z jej udziałem w
podejmowaniu decyzji. Rewolucja francuska wybuchła wtedy, gdy król Francji
potrzebował pieniędzy, a nie chciał podzielić się władzą. Nie można praw
parlamentu, a więc głównego elementu demokratycznej kontroli, po prostu oddawać
do Brukseli, Berlina lub gdziekolwiek indziej. To jest całkowicie wykluczone.
Przez sześćdziesiąt lat żyliśmy zgodnie i działaliśmy wspólnie dla dobra Europy.
Teraz pojawiło się wobec nas wiele resentymentów, ponieważ wiele krajów,
słusznie bądź nie, uważa, że nie chce, aby Niemcy mówili im, jak mają zarządzać
swoimi finansami – jak je wydawać, kontrolować i reformować. I to jest
przerażająca wizja.

Dziękuję za rozmowę.

 


Prof. Arnulf Baring jest historykiem, politologiem, prawnikiem i autorem
wielu książek, m.in. wydanej także w Polsce "Czy Niemcom się uda? Pożegnanie
złudzeń".

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl