Spróbuj pomyśleć


Pobierz Pobierz

Szczęść Boże!

Wbrew wielokrotnie objawionej woli Boga, wbrew zapisanemu w Ewangelii nauczaniu Jezusa Chrystusa, wbrew niezliczonym wezwaniom papieży i posłusznych im kapłanów, wbrew publicznie deklarowanej tożsamości i wbrew faktycznej, często głębokiej wierze – katolicy tańczą tak, jak im inni zagrają. Zamiast stawać twardo w obronie wartości chrześcijańskich, poddają się jawnie sprzecznym z zasadami wiary działaniom tyranów i/lub manipulatorów.

Idąc tą drogą katolicyzm dąży do zagłady w tempie znacznie szybszym niż prawosławie i protestantyzm, którym zabrało odpowiednio tysiąc i pół tysiąca lat, aby doprowadzić cerkwie i zbory do opustoszenia, zamiany na muzea, hale koncertowe, hurtownie, magazyny itp. obiekty użyteczności publicznej nie mające nic wspólnego z kultem religijnym. Nikomu niepotrzebne świątynie nie mogą stać puste, bo ich utrzymanie kosztuje. Skoro garstka wiernych worków grosza nie wysupła, nie tylko cerkiew i zbór, ale i kościół zostanie przerobiony na knajpę ze strip-teasem. Przykłady z Chicago i innych miast są liczne i bolesne, ale jeszcze większą grozą przejmują losy Telewizji Niepokalanów, która zamiast przenosić w nowe czasy dzieło św. Maksymiliana Kolbe, po zmianie szyldu pławi się w taniej rozrywce.

Tempo dechrystianizacji ulega tym większemu przyspieszeniu im łatwiejszy dostęp młodych chrześcijan do środków odurzających, t.j. narkotyków i alkoholu per se, oraz do sytuacji, w których mózg człowieka sam wytwarza pożądane chemikalia w odpowiedzi na bodźce rozpoznawane jako przyjemne instynktownie, z czym przychodzimy na świat, albo też w wyniku zadziałania mechanizmu wpojenia poprzez wychowanie. Zapotrzebowanie na smak słodki jest wrodzone, na smak słony – nauczone: moglibyśmy się bez soli obejść, gdyby nas tak wychowano. A ponieważ nauczono nas korzystać z pożywienia dosolonego, solimy często bez umiaru, aby układ nagrody wytworzył w naszym mózgu zadowalającą ilość chemikaliów, które w swojej istocie są wewnątrzpochodnymi środkami uzależniającymi, czymś w rodzaju narkotyków, bez których z czasem trudno się obejść i których ilość potrzebna do zaspokojenia żądzy przyjemności narasta zgodnie z powiedzeniem, o tym, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dotyczy to zwłaszcza tych sytuacji, w których – w odróżnieniu od solenia, gdzie da się przesolić – pojawia się przyjemność niezwykle intensywna, tak wielka, że ktoś może powiedzieć, że z przyjemności wprost umiera. W zależności od tego, która gałąź drzewa szczęścia jest człowiekowi dostępna, źródłem tak wielkiej przyjemności zalewającej mózg tzw. hormonami szczęścia, mogą być – osiągalne również dla zwierząt – typowe czynności służące prokreacji, albo też egzaltacje religijne, zarezerwowane tylko dla człowieka, a do tego takiego człowieka, który nie odrzuca łaski wiary.

Powyższy wywód rzuca snop światłą na mapę pola walki. Zły zrobi wszystko, aby wyżej gałęzi przyjemności cielesnych człowiek nie podskoczył, aby najłatwiejsze sposoby zalewania mózgu hormonami szczęścia spowodowały, że człowiekowi nie zechce się walczyć o lepsze życie, pomagać innym, a tym bardziej zabiegać o Bożą Miłość przez wypełnianie woli Boga. Aby człowiek był jak zwierzę, spełniające się wyłącznie w czynnościach instynktownych, poprzez odruchy bezwarunkowe i takie pawłowiańskie uwarunkowania, które utrwalą bezrefleksyjną awersję do celów wyższych i zakotwiczą go na zawsze na poziomie zwierzęcia. A przecież człowiek posadowiony jest w połowie drogi pomiędzy zwierzęciem a Bogiem, nie jest ani zwierzęciem, ani bogiem, co przypomniał na KULu w 1987r. Jan Pawel II, mówiąc do społeczności akademickiej „Wedle wyrażenia autora średniowiecznego: Positus est in medio homo: nec bestia – nec deus!”.

Pojawia się pokusa, aby zwierzęcymi nazywać odczłowieczone zachowania człowieka skutecznie poddanego procesowi dehumanizacji. Nic bardziej mylnego. Nawet brytyjski zoolog Desmond Morris z pozycji a- czy antyreligijnych w popularyzatorskiej pracy z 1997r. pt. „Zachowania Intymne: Wykonane przez zoologa Klasyczne Studium Ludzkiej Intymności (Intimate Behavior: A Zoologist’s Classic Study of Human Intimacy) wymienia 12 kolejnych etapów, w których zaloty krok po kroku za obopólną zgodą mogą doprowadzić do zbliżenia o potencjalnych skutkach prokreacyjnych. Jeżeli strona żeńska jest dziewicą, pierwszy akt całej tej sekwencji zdarzeń, który jest nieodwracalny, odbywa się z przerwaniem błony dziewiczej. Wtedy też, po raz pierwszy pojawia się możliwość innego nieodwracalnego aktu, a mianowicie zapłodnienia. Poprzednie etapy zalotów służyły cementowaniu wzajemnego przywiązania, aby para chciała nadal być razem, kiedy po osiągnięciu przyjemnych doznań, ich potrzeba stanie się mniej intensywna. Jak pisze Desmond Morris „Jeżeli tego rodzaju powiązanie zawiedzie, stronie żeńskiej zagraża, że znajdzie się ona w ciąży poza stabilną jednostką rodzinną”.

Jak widać nawet dla neodarwinisty, dla którego człowiek jest niczym więcej jak nagą małpą, stabilna jednostka rodzinna jest jedynym miejscem, w którym kobieta może bezpiecznie dla siebie i swoich dzieci podjąć czynności prokreacyjne. W dobie równouprawnienia, a także w związku z szalejącymi chorobami wenerycznymi i zachowaniami prowadzącymi do destrukcji ludzi, rodzin i narodów, postulat zachowania dziewictwa aż do małżeństwa nie powinien być ograniczony do płci żeńskiej. Trzeba dodać, że nawet pod prezydenturą Obamy, 61% amerykańskich nastolatków pragnie zachować dziewictwo aż do ślubu, a 63% chciałoby odzyskać dziewictwo przed małżeństwem utracone.

Katolikom dobrze jest znany wymóg czystości przedmałżeńskiej, a szereg odniesień do praktycznych aspektów seksualności człowieka zawiera Katechizm Kościoła Katolickiego w rozdziale p.t. „Powołanie do czystości” w punktach od 2337 do 2359 i następujących po nim Rozdziałach p.t. „Miłość małżonków” (2360- 2379) i „Wykroczenia przeciw godności małżeństwa” (2380 – 2400).

W świecie Islamu ochronę dziewcząt i kobiet przed ekspoatacją seksualną ze strony obcych zapewnia tradycja zwana namus. Nie an-Namus al-akbar, czyli Wielkie Prawo Naturalne objawione przez Archanioła Gabriela Prorokowi Mahometowi (pokój z nim) a wcześniej Mojżeszowi, ale namus pisany małą literą, należący do tradycji, hadith, tłumaczony jako honor, honorowość rodziny, dobre imię, reputacja.

Akurat namus stał się wręcz biblijnym murem wrogości rozdzielającej Wschód od Zachodu i prawdziwym wyzwaniem dla uczniów Chrystusa zobowiązanych do czynienia pokoju na świecie i znoszenia podziałów między ludźmi (por. List do Efezjan 2).

Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat

 

drukuj