fot. PAP Darek Delmanowicz

[Jestem w Kościele] Nieposłuszni

Ks. Piotr Natanek, ks. Daniel Galus, ks. Michał Woźnicki, ks. Łukasz Prausa… To najbardziej znani suspendowani kapłani, którzy swoimi naukami i działaniami zwodzą niemałą grupę wiernych Kościoła katolickiego. Na tych przykładach doskonale widać, że problem schizmatyckich wspólnot w ostatnich latach staje się coraz bardziej powszechny i niebezpieczny.

Najbardziej narażone na zerwanie komunii kościelnej są grupy charyzmatyczne, zwłaszcza sympatyzujące z nurtem pentekostalnym. Powód jest prosty – duży nacisk na emocjonalne przeżywanie wiary i na własne, subiektywne uczucia. Jak to określił już przed kilkudziesięciu laty ks. abp Fulton Sheen: „Żyjemy w epoce emocji. Nie kierujemy się już wiarą, nie kierujemy się już rozumem, kierujemy się emocjami”. Zdrowa religijność natomiast, choć nie neguje całkowicie osobistych przeżyć, potrzebuje właśnie rozumu niczym tlenu. Wiara odarta z tego pierwiastka racjonalności staje się doskonałym gruntem do działania dla rozmaitych manipulatorów, szarlatanów i oszustów, a także do rozwoju sekciarstwa.

Jak jednak widać choćby po ks. Michale Woźnickim, którego umownie można określić jako tradycjonalistę, problem ten wykracza poza stricte charyzmatyczne środowiska kościelne. Niekiedy wręcz schizmy rodzą się w środowiskach łączących elementy różnych, nazwijmy to, wrażliwości kościelnych: np. ks. Łukasz Prausa z jednej strony akcentuje konieczność powrotu do obowiązkowej praktyki przyjmowania Komunii Św. na klęcząco i do ust, a więc postulat bliski środowiskom Tradycji, a z drugiej strony przyciąga do siebie ludzi głównie za  sprawą modlitw o uzdrowienie i uwolnienie, kojarzonych przede wszystkim z ruchem charyzmatycznym. I w jednym, i w drugim przypadku punktem wspólnym jest przekonanie o własnej nieomylności, a więc zgubny subiektywizm i pycha.

Kościół posiada strukturę hierarchiczną nie bez powodu. Zapobiega to właśnie takiej samowoli, do jakiej posuwają się opisywani duchowni, a przede wszystkim chroni przed popadnięciem w błąd. Po raz setny trzeba przypomnieć, że wszyscy święci i błogosławieni ogłoszeni przez Kościół nie wypowiadali posłuszeństwa przełożonym mimo, że byli przekonani o niesłuszności podejmowanych przeciwko nim działań. Z kolei Chrystus czy Maryja, którzy objawiali się im, nigdy nie wzywali do nieposłuszeństwa. To szatan jest pierwszym, który zbuntował się przeciwko Bogu i to on jest inspiratorem wypowiadania posłuszeństwa przełożonym. Jak możemy przeczytać w Dzienniczku św. Faustyny: „Szatan może się okrywać nawet płaszczem pokory, ale płaszcza posłuszeństwa nie umie na siebie naciągnąć”.

„Po owocach ich poznacie” – ten fragment z Pisma Świętego jest pierwszorzędnym argumentem zwolenników nieposłusznych Kościołowi duchownych. Tymi owocami mają być np. rzekome nawrócenia i uzdrowienia dokonywane w tych wspólnotach. A propos nawróceń jednak warto pamiętać, że zły duch może posłużyć się nawet jakimś dobrem, aby osiągnąć większe zło. Natomiast odnosząc się do uzdrowień, są one zwyczajnie niepotwierdzone i nawet nie ma potrzeby, aby ktoś z zewnątrz je badał.

W parze z tego rodzaju zjawiskami idą zazwyczaj objawienia prywatne, które przez te grupy są traktowane niczym dogmaty, niepodważalne i nieomylne. Z jednej strony to nie dziwi, bo zazwyczaj są w nich sensacyjne wieści typu: „biskup X jest masonem, biskup Y jest w piekle, a biskup Z w czyśćcu”, które przyciągają uwagę. Z drugiej strony orędzia te są wykorzystywane do utwierdzania wyjątkowości guru i stawiane ponad Magisterium Kościoła. O posługiwaniu się nawet słowami szatana do potwierdzenia swoich tez już nawet nie wspominam.

„Jeśli ktoś mówi mi, że kocha Jezusa, ale nie słucha biskupa, kapłana, Ojca Świętego (…) to nie jest katolicyzm, to jest rodzaj sekciarstwa katolickiego, to nie jest katolik” – te słowa autorstwa ks. Daniela Galusa wypowiedziane zanim zmienił zdanie o 180 stopni i uznał, że wie lepiej od Kościoła, daję pod rozwagę nie tylko jemu i jego zwolennikom, ale wszystkim tym, którzy żyją w podobnym przeświadczeniu o nieomylności własnej bądź swojego guru. Bo to na pewno nie jest katolicyzm.

 

Wojciech Grzywacz

drukuj