fot. pixabay.com

Dr P. Basiukiewicz dla „Naszego Dziennika”: Mam wątpliwości, czy podpisanie przez Polskę traktatu pandemicznego nie będzie jednoznaczne z byciem zakładnikiem jakiejś polityki niemającej nic wspólnego ze zdrowiem

WHO ma niejasne powiązania z Chinami, a oddziaływanie tego państwa na kształtowanie międzynarodowych reakcji na pandemię jest istotne. Chiny, wykorzystując swój wpływ w świecie nauki, rozpropagowały strach, modę na maski, lockdowny, interwencje niefarmaceutyczne. A jednocześnie same kontrolowały sytuację. Czy ktoś uwierzy, że półtoramiliardowe państwo miało tylko cztery tysiące zgonów przypisanych do COVID do marca 2020 r., przez następne dwa lata zaś zgonów nie było wcale? To wszystko jest co najmniej podejrzane, dlatego mam wątpliwości, czy podpisanie przez Polskę deklaracji forsowanej przez WHO nie będzie jednoznaczne z byciem zakładnikiem jakiejś polityki niebędącej w naszym interesie, a niemającej nic wspólnego ze zdrowiem – mówił w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” dr Paweł Basiukiewicz, kardiolog i specjalista chorób wewnętrznych. 

***

Pandemia oficjalnie się zakończyła, ale cały czas w toku są prace nad tzw. traktatem pandemicznym. Zajmuje się nim Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).

– Gdyby ten dokument został przyjęty w takim kształcie, w jakim obecnie proponuje go WHO, oznaczałoby to, że możliwość decydowania o zdrowiu swoich obywateli przez państwa narodowe zostałaby ograniczona na rzecz decydenta, jakim byłaby WHO. Być może skończy się na jakichś rekomendacjach, luźnych zaleceniach co do zachowania się poszczególnych państw w sytuacjach pandemicznych. Nie wiemy, jak będzie, ale zawsze trzeba uważać na szczegóły w zapisach. Niewykluczone, że złożenie podpisu pod traktatem będzie równoznaczne z jakimiś niekorzystnymi rozwiązaniami z punktu widzenia suwerennej polityki zdrowotnej naszego kraju.

Zwłaszcza, że wśród rozwiązań traktatu pojawiły się wzmianki o wyrażeniu zgody na tzw. bezpieczną aborcję.

– To jest kompletnie nieetyczne. Proszę również zauważyć, że to niejedyne niemoralne propozycje WHO. Również dyskusyjne propozycje, rzekomo prozdrowotne, pojawiają się w kontekście ochrony klimatu.

Poza tym WHO rekomenduje państwom działania w kierunku programu COVAX, który ma zapewnić wszystkim państwom, a zwłaszcza państwom Trzeciego Świata, równy dostęp do szczepionek na COVID-19. To swoiste parcie szczepionkowe jest zdumiewające. Chyba wszyscy już to dostrzegają. Owszem, jeśli ktoś jest w grupie ryzyka zachorowalności na COVID-19, to może odniesie korzyść z zaszczepienia. Ale inicjatywa COVAX-u polega na tym, aby wszyscy się zaszczepili. Pamiętajmy, że w państwach Trzeciego Świata dominują ludzie młodzi, poniżej 25. roku życia. Tam koronawirus nie ma większego znaczenia zdrowotnego. Ale hasło przyświecające COVAX-owi brzmi: „nikt nie jest bezpieczny, dopóki wszyscy nie jesteśmy bezpieczni”. Chodzi więc o to, aby wszyscy się zaszczepili. A przecież widzimy, że niezależnie od tego, czy się zaszczepimy, czy nie, możemy się zarazić. Otwarte pozostaje pytanie: jak poważnie? COVAX jest więc inicjatywą, poza kwestią skuteczności, bardzo kosztowną.

Z drugiej strony WHO nie zamierza się wycofać z promowania wczesnego nadzoru antypandemicznego, w tym z interwencji niefarmaceutycznych w postaci izolacji społecznych.

– Wiemy doskonale, że te interwencje przyniosły ze sobą olbrzymie koszty, że rozprzęgły stosunki społeczne, gospodarkę, zniszczyły edukację. Wiele osób zmarło nie tyle przez COVID, ile przez to, że nie miało dostępu do lekarza. Mało tego, programy szczepień, zwłaszcza w krajach Trzeciego Świata, zostały zaniedbane, wybuchały epidemie odry, bo dzieci były nieszczepione. W tej chwili ta skoordynowana aktywność, o której jest mowa w tym traktacie pandemicznym, miałaby polegać na tym, że wszyscy naraz reagują, nadzorują, implementują kolejne środki izolujące społecznie. A przecież musimy sobie zdawać sprawę, że taki wirus co kilka lat może się pojawiać.

Biorąc pod uwagę skomplikowaną sytuację w Europie, te nierozsądne pomysły mogą być wręcz niebezpieczne.

– Obawy są uzasadnione, tym bardziej jeśli zdamy sobie sprawę, kto obecnie jest szefem WHO. Tedros Adhanom Ghebreyesus to człowiek, który pochodzi z partii maoistycznej, komunistycznej o nazwie Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia. Jest to partia oskarżana o to, że łamała prawa człowieka za czasów, kiedy jej przedstawiciele sprawowali rządy w Etiopii, a sam Tedros Adhanom Ghebreyesus był w tym rządzie ministrem zdrowia. Partia ta została uznana przez Amerykanów za organizację terrorystyczną. To bardzo dziwne, że człowiek, który ma tak nieciekawą przeszłość, dziś zajmuje tak ważne stanowisko. Wiemy, jaką siłę stanowiły zalecenia WHO w czasie pandemii.

Poza tym Światowa Organizacja Zdrowia ma niejasne powiązania z Chinami, a oddziaływanie tego państwa na kształtowanie międzynarodowych reakcji na pandemię jest istotne. Chiny, wykorzystując swój wpływ w świecie nauki, rozpropagowały strach, modę na maski, lockdowny, interwencje niefarmaceutyczne. A jednocześnie same kontrolowały sytuację. Czy ktoś uwierzy, że półtoramiliardowe państwo miało tylko cztery tysiące zgonów przypisanych do COVID do marca 2020 r., przez następne dwa lata zaś zgonów nie było wcale? To wszystko jest co najmniej podejrzane, dlatego mam wątpliwości, czy podpisanie przez Polskę deklaracji forsowanej przez WHO nie będzie jednoznaczne z byciem zakładnikiem jakiejś polityki niebędącej w naszym interesie, a niemającej nic wspólnego ze zdrowiem.

W ostatnich dniach został Pan uniewinniony przez Okręgowy Sąd Lekarski przy Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie w związku z zarzutami, jakoby w ostatnich dwóch latach prezentował Pan poglądy „niezgodne z zasadami etyki lekarza”. Czuje Pan satysfakcję?

– Tak po ludzku czuję ulgę, że to wszystko się skończyło. To nie jest tak, jak niektórzy komentują, że sąd lekarski poprzez ten wyrok odrzucił całą narrację pandemiczną. To nieprawda. Sąd lekarski orzekł jedynie, że mogłem mówić to, co mówiłem, i że to nie było bezprawne. Stwierdził, że w zgromadzonym materiale nie znaleziono dowodu, że popełniłem jakieś przestępstwo. Nie było podstaw, aby mnie ukarać. Sąd przychylił się też do wydanego wiele lat temu stanowiska Rzecznika Praw Obywatelskich, że lekarz ma prawo wypowiadać opinie, nawet jeśli są one mniejszościowe, pod warunkiem że jest w stanie je uargumentować za pomocą piśmiennictwa naukowego. Chodzi o to, że lekarz ma prawo mieć odmienne zdanie niż to, co jest odgórnie narzucane, o ile nie są to tezy pozbawione podstaw naukowych. W moim przypadku chodziło o stosunek do polityki pandemicznej, a nie o to, że odrzucam jakieś oczywistości. Starałem się w moich wypowiedziach na temat niefarmaceutycznych środków zapobiegawczych odwoływać do piśmiennictwa naukowego.

Proszę przypomnieć, czym konkretnie naraził się Pan sądowi lekarskiemu?

– Sąd okręgowy orzekał w mojej sprawie na podstawie dwóch głównych donosów. Jeden został złożony przez Rzecznika Praw Pacjenta do Okręgowej Izby Lekarskiej. Został on przekazany dalej do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej. RPP zarzucał w tym donosie, że niepotrzebnie wypowiadam się np. na temat praw pacjenta do wizyty u lekarza POZ oraz że procedury są szkodliwe (użyłem sformułowania: śmiercionośne). RPP poprosił Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej, aby rozstrzygnął, czy mam prawo do takich opinii.

Drugi donos – dwustronicowy – był autorstwa pewnego profesora z Gdańska. Napisał on, że propagowane przeze mnie treści stwarzają zagrożenie dla ich odbiorców, mogące prowadzić do utraty zdrowia i życia. Tak naprawdę na dowód mojej winy nie wskazał nic konkretnego. Prosił jednak, aby Rzecznik powziął jakieś działanie w mojej sprawie. Dołączył jeszcze screeny z moich wpisów na portalach społecznościowych.

Były cytaty konkretnych Pańskich wypowiedzi?

– Screeny tweetów na temat szkodliwości przymusowej izolacji, kwarantanny, obowiązku noszenia masek oraz krytyka stanowiska zespołu przy prezesie PAN.

Rozdmuchano te wątpliwe zarzuty, żeby Pana i wszystkich, którzy myślą podobnie jak Pan, zastraszyć?

– Ja tego nigdy tak nie postrzegałem. Zawsze uważałem, że to jest jakieś szaleństwo i że ludzie, którzy na mnie donieśli, też byli w tym szaleństwie unurzani i nie mają złych intencji. Być może nadal są. Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej, który wszczął dochodzenie, dopatrzył się, że w tych donosach są treści godzące w bezpieczeństwo publiczne, że wypowiadam się antyszczepionkowo – mimo że nie było mojej żadnej wypowiedzi o szczepionkach. Rzecznik wysłał zapytanie do konsultanta krajowego w dziedzinie epidemiologii. Odpowiedź była taka, że moje wypowiedzi nie są zgodne z wiedzą medyczną, że uległem wpływom środowisk antyszczepionkowych. Na podstawie m.in. tej opinii Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej skierował sprawę do sądu lekarskiego. Ostatecznie nie otrzymałem kary nagany, o którą wnioskował Rzecznik. Bardzo mnie to cieszy, bo byłaby to kara uciążliwa, ponieważ wiązałaby się np. z tym, że przez najbliższe pięć lat nie mógłbym starać się o żadne stanowiska kierownicze. Nawet po pięciu latach taki wyrok byłby w moich papierach, co na pewno utrudniałoby mi pracę. Decyzja jest co prawda jeszcze nieprawomocna, ale mam nadzieję, że Rzecznik nie będzie się odwoływał od tego sprawiedliwego wyroku.

Nadal jest Pan zablokowany na Twitterze?

– Zostałem zablokowany dokładnie rok temu. Jak na razie raczej nie zanosi się na odblokowanie mojego konta. Powód był banalny. Pod udostępnianymi przeze mnie tweetami, które zawierały np. wypowiedzi członków Rady Medycznej na temat konieczności wprowadzenia kolejnych obostrzeń, pojawiały się nieprzychylne komentarze na temat tych osób, a raczej na temat ich wypowiedzi o pandemii. Twitter uznał więc, że „nękam” te osoby i mnie zablokował. Taka praktyka jest sposobem na usuwanie niewygodnych użytkowników, czyli takich, których poglądy są sprzeczne z oficjalną narracją. To rodzaj cenzury, której padłem ofiarą.

 

Urszula Wróbel/Nasz Dziennik

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl