Mądrzy ludzie chowają liście

W książce "Na tropach Smętka" Melchior Wańkowicz pisał, jak to podczas
wizyty w Mikołajkach rozmawiał z tamtejszym Kreisleiterem. Powiedział mu,
jak to Żydzi
na granicy mówią, że hitlerowski "regime" jest jak rozpalona blacha. –
"No i co? – zapytał zadowolony z porównania Kreisleiter. – "No to oni mówią,
że
jak
blacha jest gorąca, to nawet plunąć na nią nie można, bo zaraz, nie daj
Boże, pszszsz… No, a poczekawszy, to można gołom d… na nią siąść".

Słuchając przedwyborczych zapowiedzi na temat lustracji, można by pomyśleć,
że wreszcie proces ten zostanie przeprowadzony naprawdę, bez oglądania
się na polityczne
czy towarzyskie powiązania konfidenta. Dotychczasowe próby nie były zadowalające,
jak się wydaje, co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze, grupa trzymająca
władzę wcale nie była zainteresowana przeprowadzeniem lustracji, na tej
samej zasadzie,
według której w domu wisielca nie rozprawia się o sznurze. Po drugie, układ
Okrągłego Stołu, będący prawdziwą konstytucją III Rzeczypospolitej, ufundowany
był m.in.
na lęku konfidentów przed ujawnieniem ich agenturalnej przeszłości. To
było dodatkowe zabezpieczenie gwarancji udzielonych "stronie rządowej"
przez partnerów tworzących
"stronę społeczną" na okres transformacji ustrojowej i odwrócenia sojuszy.
Wreszcie po trzecie, z punktu widzenia techniki sprawowania władzy konfidenci
niezdemaskowani
są łatwiejsi do prowadzenia, zwłaszcza gdy mają to i owo do stracenia.

Dawnych
wspomnień czar…

Dlatego też kiedy 28 maja 1992 r. poseł UPR Janusz Korwin-Mikke przedstawił
projekt uchwały zobowiązującej ministra spraw wewnętrznych do przekazania Sejmowi
informacji, kto z posłów, senatorów, ministrów i wojewodów był tajnym współpracownikiem
UB lub SB, poparła ją tylko część parlamentarzystów. Reszta była albo zdecydowanie
przeciwna, albo przyjęła postawę wyczekującą. Uchwała ta zresztą została wkrótce
uchylona przez Trybunał Konstytucyjny pod pretekstem niezgodności z Konstytucją,
a wcześniej "koalicja grubej kreski" obaliła rząd premiera Olszewskiego. Ponieważ
jednak uchwała zwróciła uwagę opinii publicznej na obecność i rolę agentury
w strukturach państwa, przed parlamentarzystami kolejnych kadencji stanęło
trudne zadanie rozwiązania problemu kwadratury koła: jak zamarkować przeprowadzenie
lustracji, ale jednocześnie uniknąć jej skutków. Krótko mówiąc – jak przeprowadzić
lustrację i zarazem jej uniknąć. Oczywiście, tak całkiem jej uniknąć było już
niepodobieństwem, ale nieprzyjemne skutki można było w znacznym stopniu zneutralizować
poprzez takie skomplikowanie i rozciągnięcie procedur, żeby nawet ewidentni
agenci mogli sobie spokojnie funkcjonować w strukturach państwa z kadencji
na kadencję. Jednocześnie wpływowe media z "Gazetą Wyborczą" na czele – jak
się wkrótce okazało, niebezinteresownie – rozpętały antylustracyjną kampanię,
opartą na dwóch zasadniczych motywach. Po pierwsze, na kwestionowaniu wiarygodności
dokumentacji sporządzonej przez SB dla własnych, wewnętrznych potrzeb. Po drugie,
na insynuowaniu zwolennikom lustracji podejrzanych intencji, swego rodzaju
perwersji. Warto zwrócić uwagę, że obydwa motywy, na których "GW" z satelitami
opiera swoją kampanię, pozostają w zasadniczej sprzeczności z zasadami głoszonymi
przez te środowiska przy innych okazjach. "GW" często krytykuje Polskę, polskie
społeczeństwo lub niektóre środowiska za nienadążanie "za Europą", cokolwiek
by to miało znaczyć. Tymczasem właśnie "Europa" w postaci Niemiec sprawę lustracji
na własnym podwórku załatwiła szybko i brutalnie, wcale się nie przejmując
samopoczuciem konfidentów STASI ani trwałością ich związków rodzinnych czy
flirtów przelotnych. Publicyści "GW" nie przedstawili ani jednego przekonującego
argumentu, w jakim celu SB miałaby fałszować dokumentację sporządzaną na użytek
własny w sytuacji, gdy te papiery nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.

Jurysprudencja
śpieszy z pomocą

Mimo skomplikowania i przewlekłości procedur, a nawet wprowadzenia wymogu współpracy
"świadomej" i osobliwie zdefiniowanej, z czasem ten system zabezpieczeń zaczął
szwankować. Coraz więcej osób otrzymywało "swoje" akta, znajdując tam naprowadzenia
na konfidentów. Stawało się coraz bardziej niebezpiecznie, zwłaszcza gdy do
internetu trafiła "lista Wildsteina", która wprawiła wiele osób w przemijającą,
na szczęście, panikę. Przemijającą – bo w sukurs pospieszył wymiar sprawiedliwości
w postaci niezawisłych sądów i samego Trybunału Konstytucyjnego. Najpierw sąd
lustracyjny zaaplikował kurację oczyszczającą panu Lechowi Wałęsie, potem Sąd
Najwyższy panu Marianowi Jurczykowi, a wreszcie Trybunał Konstytucyjny – pod
pretekstem równości wobec prawa – dopuścił do dokumentacji IPN funkcjonariuszy
i konfidentów SB, co oczywiście stworzyło nieograniczone możliwości dezinformacji
w postaci tworzenia coraz bardziej nieprawdopodobnych wersji wydarzeń, w których
gmatwaninie miały zostać ukryte wydarzenia autentyczne. "Gdzie mądry człowiek
ukryje liść? W lesie" – pisał Chesterton w opowiadaniu "Złamana szabla".
– "A jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść".

W grzęzawisku
szlachetnych
wątpliwości

W tej sytuacji jedynym rozsądnym wyjściem było ujawnienie wszystkich materiałów
wskazujących na konfidentów SB. Jeśli komuś nie podoba się przedstawiona tam
własna sylwetka, to niech skarży ubeków do sądu za popełnienie przeciwko niemu
zbrodni komunistycznej, a sąd – w przypadku trafności takiego oskarżenia niech
wtrąca ich do lochu. I kiedy wydawało się, że sprawy zmierzają w tym właśnie
kierunku, nagle wśród senatorów pojawiły się wzruszające wątpliwości, czy działaczy
opozycyjnych można pozbawiać "statusu pokrzywdzonego", nie mówiąc już o konfidentach,
którzy przecież mogli nie mieć niczego złego na myśli i tak dalej. Wszystko
to oczywiście jest bardzo szlachetne i w ogóle, ale w rezultacie tak naprawdę
prowadzi do odwleczenia, kto wie czy nie ad calendas Graecas, przecięcia lustracyjnego
węzła gordyjskiego, a prawdopodobnie – do zachowania większości istniejących
procedur, których celem jest nie tyle lustracja, co jej markowanie. Ano, nie
da się ukryć, że z konfidenta niezdemaskowanego jest większy pożytek niż ze
zdemaskowanego, ponieważ można go, że tak powiem, zażywać wielokrotnie.

Zamiast "Big Brothera"
Znakomitą ilustracją dającą przedsmak tego, w co te procedury obrócą lustrację,
jest proces pani prof. Zyty Gilowskiej. TVN 24 prowadzi bezpośrednią transmisję
z sali sądowej, oczywiście tylko fragmentów "jawnych", bo pornografia dla
dorosłych odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Ale i to, co widać, jest znacznie
ciekawsze od "Big Brothera" czy innych widowisk typu reality show. Mam na
myśli zwłaszcza zeznania ubeków składane – jakże by inaczej? – pod przysięgą.
Kapitan Wieczorek przyznaje się do fikcyjnego zarejestrowania pani profesor
gwoli uchronienia jej rodziny przed skutkami zainteresowania SB. Jego przełożeni,
czujnie unikając narażenia się wespół z nim na odpowiedzialność za "zbrodnię
komunistyczną", ten szlachetny motyw ostentacyjnie lekceważą, kładąc nacisk
na okoliczność, że zwerbowanie kogoś takiego, jak pani prof. Gilowska, było
niepodobieństwem. Nikt nie każe im tego robić, co to, to nie, no – chyba
że wrodzone, a jeśli nawet nie wrodzone, to nabyte w służbie pod rozkazami
"człowieka honoru" umiłowanie prawdy i poczucie odpowiedzialności. Bezpośredni
zwierzchnik pana Wieczorka twierdzi nawet, że jego podwładny był za głupi,
by móc zwerbować osobę tej klasy, co pani prof. Gilowska. Ano, skoro wszyscy
panowie oficerowie, podwładni bądź co bądź "człowieka honoru", tak zgodnie
zeznają pod przysięgą, to oczywiście nie wypada nam zaprzeczać. Jeśli jednak
nawet pan Wieczorek był za głupi, by panią profesor zwerbować, to jednak
musiał być wystarczająco sprawny intelektualnie, by prowadzić z nią rozmowy
towarzyskie. Jest to okoliczność zagadkowa, tym bardziej że członkowie niezawisłego
sądu słuchają tego wszystkiego z kamiennymi twarzami. W odróżnieniu od sędziów,
środowiska wrogie lustracji nie potrafią ukryć rozpierającej ich radości:
taki spektakl jako "pendant" do debaty nad poprawkami Senatu do ustawy lustracyjnej!
Taki zbieg okoliczności graniczy z cudem, a – powiedzmy sobie szczerze –
czy w ogóle są przypadki? Więc jeśli nawet coś początkowo sprawiało wrażenie
rozpalonej blachy, to poczekawszy…

Stanisław Michalkiewicz

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl