Spróbuj Pomyśleć


Pobierz Pobierz

Szczęść Boże!

W połowie XX w., dokładnie w roku 1950, rozpoczęła się teraźniejszość. Przynajmniej w tych najważniejszych dziedzinach nauki, które umożliwiają ogląd przeszłości naszej planety oraz człowieka, zwierząt i roślin z największą głębią ostrości. Geologia, archeologia, paleozoologia i paleobotanika w celu precyzyjnego określenia wieku odkopanych znalezisk wykorzystują datowanie za pomocą węgla promieniotwórczego C-14. Organiczne pozostałości życia pozwalają na 62 tysiące lat wstecz i z dokładnością do lat 80 określić rok śmierci człowieka, zwierzęcia czy rośliny, a tym samym odkopanych w tej samej lokalizacji przedmiotów nieorganicznych. Tu nasuwa się konieczność zaapelowania do rozsądku i patriotyzmu każdego, kto znajdzie jakikolwiek przedmiot wyglądający na zabytek archeologiczny: miejsce znalezienia trzeba zabezpieczyć i powiadomić właściciela, czyli Skarb Państwa, najbardziej praktycznie poprzez zgłoszenie informacji na policję. Stanowisko rozgrzebane na własną rękę i znalezisko wyniesione z miejsca odkrycia niszczy nieodwracalnie nadzieję na chwałę odkrywcy i wspaniałą nieraz karierę zabytku, który mógłby stać się magnesem przyciągającym zainteresowanie tyrystów i inwestorów, gdyby został odpowiednio opracowany przez archeologów. Punktem odniesienia datowania znalezisk za pomocą węgla promieniotwórczego C-14 jest jego względna ilość w atmosferze. Ponieważ od połowy ubiegłego wieku zaczęło się szaleństwo prób z bronią jądrową, ilość węgla promieniotwórczego C-14 tak przekroczyła poziom naturalny, że za rok zerowy trzeba było przyjąć rok 1950 i wszystko, co żyło wcześniej zaliczać do ery „przed teraźniejszością”. „Przed teraźniejszością” czyli sprzed skażenia radioaktywnego atmosfery ziemskiej, wprawdzie już po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, ale przed proliferacją broni i energetyki jądrowej z towarzyszącymi jej wyciekami, awariami i katastrofami elektrowni atomowych stanowiącymi źródło skażenia zasobów naturalnych i żywności szeregiem innych radionuklidów o skutkach tak opóźnionych i zatajonych, że nawet Czarnobyl i Fukuszima nie wystarczą, aby zniechęcić entuzjastów rozwiązywania problemów energetyki poprzez instalowanie elektrowni atomowych i następowe składowanie odpadów radioaktywnych.

Genialny amerykański chemik Willard Libby, który za datowanie za pomocą węgla promieniotwórczego C-14 otrzymał nagrodę Nobla, dobrze zdawał sobie sprawę ze znaczenia radioaktywnej „teraźniejszości” od roku 1950. Sam uczestniczył w budowie bomby atomowej, która spadła na Hiroszimę, do końca życia pozostał zwolennikiem jądrowej broni masowej zagłady, może pod wpływem relacji o niewyobrażalnych zbrodniach wojennych Japonii, reklamował budowanie domowych schronów przeciwatomowych, zachęcał do prób z bronią atomową oraz bagatelizował ryzyko opadu nuklearnego i wyraźnie nasilające się globalne skażenie radioaktywne. Był autorem i realizatorem tajnego Project Sunshine, który miał uzupełnić luki wiedzy o wpływie prób z bronią jądrową na zdrowie ludzi i w tym celu prowadził bez zgody rodziców badania na zwłokach dzieci martwourodzonych i zmarłych noworodków, w których rozwijającej się tkance kostnej najłatwiej mógł zmierzyć poziom odkładania się izotopu strontu (Sr-90) pochodzącego z eksplozji bomb. Zresztą już przed progiem roku 1950, czyli przed teraźniejszością w cieniu skażenia nuklearnego, zmierzające do oceny skutków broni jądrowej eksperymenty medyczne na ludziach były prowadzone na szeroką skalę nie tylko i nie przede wszyskim w Stanach Zjedoczonych.

W roku 1950 w naszą teraźniejszość wszedł także rozpoczęty wtedy – a do dzisiaj nie rozwiązany – problem Korei Północnej. Po rozpadzie imperium zła, po skróceniu listy państw osi zła, czy krajów zbójeckich uwaga tzw. świata demokratycznego słusznie skupia się na państwach, których dochodzi do najbardziej drastycznych prześladowań chrześcijan. Głównie muzułmańskich, co potwierdza ogólną zasadę, że nie ma alternatywy dla dialogu z islamem. Jednak według organizacji Open Doors, Otwarte Drzwi, na czele 50 państw, w których dochodzi do najcięższych prześladowań chrześcijan stoi Korea Północna, a jej dotychczasowy niezawodny sojusznik – Chiny zajmują pozycję 37., przy czym w stosunku do roku 2012, Korea Północna utrzymała swoje niechlubne pierwszeństwo, a miejsce Chin spadło aż o 16 pozyzji, co z uwagi na potencjał ludnościowy – a obecnie i ekonomiczny – Państwa Środka, pod każdym względem napawa optymizmem i nadzieją.

W Korei Północnej żyją 24 miliony ludzi, z których część stanowi aparat reżimu i jak to zwykle bywa w systemach totalitarnych – w zależności od szczebla w nomenklaturze partyjnej, wojskowej i rządowej mniej lub bardziej dzieli los zwykłego Koreańczyka. Podobni do znanych też z naszego kraju dygnitarze ludowo-demokratyczni piją szampana w imieniu sterroryzowanej reszty, a kawiorowym socjalistom, ani przez myśl nie przejdzie, że masom, na których czele stoją, należy się coś więcej niż garstka ryżu. To też przecież znamy. Aby stworzyć i utrzymywać totalitarną skamielinę – żywy pomnik państw socjalizmów Hitlera i Stalina, wodzowie Korei Północnej musieli oprzeć swoje rządy z jednej strony na strachu przed torturami i śmiercią w strasznych okolicznościach, a z drugiej na – ślepym posłuszeństwie wykonawców swoich decyzji, dla których gorliwe wypełnianie roli kata daje szanse na uniknięcie losu ofiary. I tak z góry na dół reżim rządzi piramidą zlepioną strachem. Sytuacja znana też z naszego kraju, choć metody znacznie mniej drastyczne, to nie mniej skuteczne dla utrzymania władzy i osiągania celów przez tę władzę sobie znanych.

Nikt nie wie ilu świętych na miarę ojca Maksymiliana Kolbe wydał z siebie naród koreański, ilu błogosławionych jak ksiądz Jerzy Popiełuszko poniosło śmierć męczeńską w obronie północno-koreańskich ludzi pracy, ale wiadomo każdemu, nawet wrogom chrześcijaństwa, że nie ma demokracji bez Krzyża. Zapewne świat przeżyje obecny i każdy następny kryzys atomowy, a umęczonym Koreańczykom przypadnie szczególna rola misjonarzy Azji.

Z Panem Bogiem
dr Zbigniew Hałat

drukuj