„Myśląc Ojczyzna”


Pobierz Pobierz

Bronić się przed uciskiem

Szanowni Państwo!
W swoich podróżach po Polsce trafiłem niedawno do Rabki Zdroju, gdzie miałem spotkanie z tamtejszą publicznością. Mówiłem między innymi, że według Głównego Urzędu Statystycznego, około 30 procent produktu krajowego brutto, a więc tego, co w Polsce jest wyprodukowane i sprzedane, powstaje w „szarej strefie”, a więc – w konspiracji przed władzami. Zwróciłem uwagę, że ta konspiracja gospodarcza jest jedną z form walki z narzuconym nam modelem kapitalizmu kompradorskiego, w którym – w odróżnieniu od zwyczajnego kapitalizmu – o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na nim, decyduje przynależność do sitwy. Powiedziałem też, że dzięki tym dzielnym ludziom, którzy w poczuciu odpowiedzialności za swoje rodziny, za swoje przedsiębiorstwa i za gospodarkę narodową, z całym poświęceniem omijają prawo nastawione na ochronę i umocnienie przywileju sitwy, gospodarka nasza funkcjonuje w miarę możliwości dobrze, stwarzając narodowi ekonomiczne podstawy egzystencji.
Tę moją wypowiedź skomentował jeden z uczestników spotkania, jak się okazało – przedsiębiorca wyznania protestanckiego – który powiedział, że nie może się z tym zgodzić, ponieważ człowiek uczciwy powinien postepować zgodnie z prawem, a zwłaszcza – płacić podatki, nawet jeśli uważa, że są nadmierne, czy niesprawiedliwe. Poruszył tym samym bardzo ważny problem – czy chrześcijanin jest w sumieniu zobowiązany do znoszenia ucisku, czy też takiego obowiązku nie ma.
Odpowiadając na jego komentarz przypomniałem ewangeliczną przypowieść o monecie czynszowej. Jak pamiętamy, faryzeusze zamierzali wpędzić Pana Jezusa w pułapkę, zadając Mu pytanie, czy należy płacić podatki Rzymianom. Wydawało im się, że cokolwiek powie, to się pogrąży, bo jeśli powie, że nie należy płacić, to oskarżą Go przed Rzymianami jako buntownika, a jeśli powie, że należy, to powiedzą, że jest zdrajcą i kolaborantem. Ale Pan Jezus z finezją tej pułapki uniknął. Kazał sobie podać monetę czynszową i zapytał swoich rozmówców, czyj wizerunek wybity jest na monecie. Odpowiedzieli, że cesarza, więc Pan Jezus powiedział im, żeby w takim razie oddali co cesarskie – cesarzowi, a co boskiego – Bogu.
Zazwyczaj przypowieść tę przywołuje się dla uzasadnienia obowiązku płacenia podatków i wywiązywania się z innych powinności wobec państwa – ale na ogół przytacza się wtedy tylko pierwszą część konkluzji Pana Jezusa – żeby mianowicie oddawać cesarzowi, co cesarskie. Jeśli przywołuje się część drugą, to przeważnie w tym sensie, żeby poza tym się modlić i wywiązywać z powinności na przykład wobec Kościoła.
Tymczasem ta druga część odpowiedzi udzielonej przez Pana Jezusa jest co najmniej tak samo ważna, jak część pierwsza, a może nawet jeszcze ważniejsza. O ile bowiem pierwsza część – ta, by oddawać cesarzowi co cesarskie – odnosi się do poddanych cesarza, a więc – nas wszystkich – o tyle część druga – ta o oddawaniu Bogu tego, co boskie – odnosi się przede wszystkim do „cesarza”, a więc – do sprawujących władzę publiczną. Cesarz bowiem sam sobie podatków nie płaci, więc pierwsza część go nie dotyczy, natomiast druga – właśnie jego, jak najbardziej. Cesarz bowiem jest coś winny Bogu, od którego przecież pochodzi wszelka władza – również i jego – cesarska. A cóż takiego cesarz winny jest Bogu? Przecież nie podatki! Podatki oczywiście nie, ale – sprawiedliwe rządy.
Cesarz jest odpowiedzialny wobec Boga za to, czy swojej władzy uzywa w służbie sprawiedliwości, czy przeciwnie – w służbie wyzysku i ucisku. Nikt, ani nic z tej odpowiedzialności zwolnić go nie może, bo tylko okoliczność, iż towarzysząca sprawowaniu władzy przemoc ma być używana w służbie sprawiedliwości, usprawiedliwia moralnie akceptację tego monopolu na przemoc, jakim jest państwo.
Jeśli więc cesarz nie rządzi sprawiedliwie i na przykład dopuszcza się ucisku fiskalnego, to pojawiają się też wątpliwości, ile tak naprawdę należy mu oddawać. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by chrześcijanin miał być w sumieniu zobowiązany do płacenia podatków wynoszących na przykład sto procent dochodu. A skoro tak, to granice tego, co rzeczywiście jest „cesarskie”, wyznaczone są nie przez widzimisię cesarza, ale przez zasady sprawiedliwego prawa, które w bardzo zwięzły i jasny sposób przedstawił rzymski prawnik Domicjusz Ulpianus: honeste vivere, alterum non laedere, suum cuique tribuere, to znaczy – uczciwie żyć, drugiego nie krzywdzić, każdemu należne oddawać.
Jeśli zatem „cesarz” powodowany chciwością granice sprawiedliwości przekracza, ustanawiając prawa będące jedynie pozorem sprawiedliwości, to wydaje mi się, że chrześcijanin nie jest w sumieniu zobowiązany do poddawania się takiemu uciskowi. Przeciwnie – ma prawo bronić siebie samego, swojej rodziny, swojego przedsiębiorstwa i swego narodu przed ucieskiem niesprawiedliwego, czy też głupiego – co niestety bardzo często idzie w parze – władcy.
Oczywiście lepiej jest, gdy broni się w sposób legalny, ale nie zawsze jest to możliwe. Jeśli w państwie panuje bezprawie, przybrane tylko w pozory legalności, jeśli władza jest skorumpowana, wskutek czego nie ma nadziei na bezstronne rozstrzygnięcie żadnej sprawy, kiedy wreszcie „cesarz” próbuje sam rozstrzygać spory, w których jest stroną, to zejście do konspiracji staje się w tych warunkach jedynym rozsądnym wyjściem. I obawiam się, że z taką właśnie sytuacją mamy dzisiaj u nas do czynienia.
Mówił Stanisław Michalkiewicz

drukuj