fot. Jakub Grabowski, Fundacja Lux Veritatis

P. Zajączkowski dla „Naszego Dziennika”: Przykład życia i świętości brata Alberta pokazuje, że nawet z najciemniejszych zakamarków można wyprowadzić dobro i światło

Film „Nędzarz i madame” skierowany jest do wszystkich, a zwłaszcza do tych, którzy mają niespokojną duszę i szukają swojej drogi, ale także do tych, którzy naiwnie wierzą w to, że wszelkie swoje talenty zawdzięczają wyłącznie sobie. To przekonanie przesłania im Boga. To jest film, który może rozjaśnić świat tych, którzy widzą go w ciemnych barwach, bo przykład życia i świętości brata Alberta pokazuje, że nawet z najciemniejszych zakamarków można wyprowadzić dobro i światło – powiedział w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Piotr Zajączkowski, aktor grający m.in. w najnowszym filmie „Nędzarz i madame”, wcielający się w rolę Adama Chmielowskiego.

„Nasz Dziennik”: Co było dla Pana największym wyzwaniem w trakcie przygotowywania się do roli Adama Chmielowskiego w filmie „Nędzarz i madame”?

Piotr Zajączkowski: Największym wyzwaniem była sama postać człowieka świętego – na pierwszy rzut oka odległa, może nawet niespójna ze mną. Tymczasem okazało się, że św. brat Albert stał mi się bardzo bliski, niczym przyjaciel. Poznając go, zauważyłem, że wiele doświadczeń nas ze sobą łączy. Każdy z nas miał w swoim życiu momenty, kiedy szukał, miotał się, nie potrafił określić przeżywanych stanów, ocenić tego, co się dzieje wokół. Przede wszystkim zaś każdy z nas doświadczył sytuacji, kiedy w pokorze trzeba było uznać swoją małość wobec wielkości Boga. Myślę, że to był moment zwrotny w życiu Adama Chmielowskiego. W moim zresztą także.

Trudno było się wcielić w rolę buntownika, który w zmiennych kolejach losu upada, ale powstaje i dojrzewa do świętości przez służbę i oddanie drugiemu człowiekowi?

W moim przypadku nie musiałem jakoś specjalnie się skupiać na odgrywaniu roli buntownika, ponieważ sam zawsze miałem taką naturę. Ta postać ma w sobie bardzo dużo sprzeczności – ostatecznie dorasta, osiąga świętość, ale wcześniej prowadzi życie pogubione, poplątane. Taki scenariusz wielu z nas może wydać się dziwnie znajomy i skłonić do refleksji: przecież to ja z lat młodzieńczych, kiedy wielu rzeczy nie wiedziałem, wiele robiłem po omacku dopóty, dopóki – jak Adam Chmielowski – nie wyznaczyłem sobie konkretnego celu.

To pokazuje, że każdy może być świętym?

Do tego wszyscy jesteśmy powołani. Film „Nędzarz i madame” o tym mówi, a przede wszystkim świadczą o tym życie i dzieło Adama Chmielowskiego. Nigdy nie ma tak beznadziejnej sytuacji, żeby zapomnieć i nie myśleć o świętości, żeby o nią nie zabiegać i przestać walczyć.

Czy pomocne było dla Pana wcześniejsze doświadczenie, czyli rola Adama Chmielowskiego w spektaklu teatralno-filmowym „Brat naszego Boga” z 2014 roku?

Rola w spektaklu „Brat naszego Boga” była pierwszym zaznajomieniem się z postacią Adama Chmielowskiego. Wcześniej nie zagłębiałem w życiorysy poszczególnych świętych i ich drogę do Pana Boga. Od 2014 roku to się zmieniło. Postać św. brata Alberta stale do mnie powracała. Czułem, że ponownie wydarzy się coś z jego udziałem. Nie sądziłem jednak, że wydarzy się to tak szybko.

Czy spektakl i film można w ogóle porównywać?

Myślę, że te dwa obrazy są doskonałym przykładem, który pokazuje, że my jako grupa – mam na myśli kierownictwo produkcji, reżysera, osoby odpowiedzialne za scenografię (w obu przypadkach był to ten sam zespół) – bardzo na przestrzeni tych kilku lat się zmieniliśmy, dojrzeliśmy do tego, aby opowiedzieć w sposób bardziej dojrzały, uniwersalny historię Adama Chmielowskiego. „Brat naszego Boga” z 2014 roku był fundamentem, natomiast w przypadku „Nędzarza i madame” mamy może jeszcze nie gmach, ale budowlę.

Wcześniej był „Zerwany kłos”, który też można określić jako ścieżkę w naszym rozwoju – zarówno pod względem reżyserskim, operatorskim, jak i aktorskim. Myślę, że widzowie sami będą mogli dojść do takiego wniosku. Mam nadzieję, że to nie koniec działalności filmowej i artystycznej w przypadku naszej grupy, a w szczególności społeczności Akademii Kultury Społecznej i Medialnej.

Jak w kilku słowach ująłby Pan przesłanie filmu?

Najlepiej oddadzą to słowa samego św. brata Alberta, że w życiu ważne jest to, żeby wybierać większą wolność. Dbać o to, żeby być wolnym wobec siebie, wolnym od pokusy – zwłaszcza pychy i tego wszystkiego, co oferuje nam świat.

A jakie są najważniejsze atuty filmu?

Głównym walorem są obrazy. Każda stop-klatka może być oddzielnym pejzażem, obrazem, który ma właściwą konstrukcję malarską i odpowiednio mocne punkty. Nie wypada mi komentować gry aktorskiej, bo aktorem zawodowym nie jestem. Sądzę jednak, że obsada i to, że reżyser nie bał się powierzyć pierwszoplanowych ról młodym, niedoświadczonym aktorom, też jest dużą wartością.

Jak przebiegała realizacja filmu z perspektywy odtwórcy głównej roli?

Film obejmował ponad rok zdjęciowy. To dało nam pewną swobodę. Mieliśmy czas na odpowiednie przygotowanie się, przemyślenia, także nad konstrukcją scen, nad poszczególnymi rolami, interpretacją tekstu, czy aby wszystko na pewno jest odpowiednie, czy może warto coś zmienić. Sam proces tworzenia był szczególny, bo reżyser każdą scenę omawiał z nami, jednocześnie słuchał uwag, sugestii i wszystko to brał pod uwagę.

Czy miał dla Pana znaczenie fakt, że na planie filmowym jako scenografia znalazły się relikwie św. brata Alberta?

Oczywiście. Choć miałem świadomość, że osobiste rzeczy św. brata Alberta – np. paleta malarska, farby, pędzle czy inne jego przedmioty – znajdują się na planie, to obecności tego świętego doświadczałem też w innych okolicznościach. Kiedy podczas realizacji filmu pojawiała się jakaś trudność, jakiś ludzki błąd, to wystarczyła krótka modlitwa, westchnienie i św. brat Albert naprawdę działał, pomagał. Takich sytuacji było mnóstwo. To jego „Ecce Homo” pojawiało się czasem w najmniej oczekiwanych i najbardziej potrzebnych momentach. Na przykład pierwszego dnia zdjęciowego, kiedy na planie filmowym wspomnieliśmy o cudownych interwencjach, naraz rozległy się krzyki żurawi i cała ekipa tego doświadczyła.

Święty brat Albert autentycznie towarzyszył nam przy realizacji tego filmu i każdy, kto brał w nim udział, jest w stanie zaświadczyć o jego bliskości. Co bardzo istotne, od 2014 roku przed każdą próbą, przed każdym spektaklem „Brat naszego Boga”, a później przed każdym dniem zdjęciowym filmu „Nędzarz i madame” mieliśmy na planie modlitwę. Zdarza mi się pracować przy innych produkcjach jako kaskader i nigdy wcześniej nie widziałem ekipy, która na początku pracy robiłaby, chociażby znak krzyża, a tu były modlitwa i zawierzenie Panu Bogu. Myślę, że to mocny i ważny element – spoiwo naszej współpracy.

Czy św. brat Albert jest w Pana życiu obecny także dzisiaj?

Tak, jak najbardziej! I mam nadzieję, że to nie koniec, ale początek naszej wspólnej drogi.

Film „Nędzarz i madame” 12 listopada trafi do kin w całej Polsce. Kto powinien go obejrzeć?

Film skierowany jest do wszystkich, a zwłaszcza do tych, którzy mają niespokojną duszę, którzy szukają swojej drogi, czują się może niedowartościowani, niedocenieni, przeżywają trudności, może cierpią niedostatek, ale także do tych, którzy naiwnie wierzą w to, że wszelkie swoje talenty zawdzięczają wyłącznie sobie. To przekonanie przesłania im Boga. To jest film, który może rozjaśnić świat tych, którzy widzą go w ciemnych barwach, bo przykład życia i świętości brata Alberta pokazuje, że nawet z najciemniejszych zakamarków można wyprowadzić dobro i światło.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

WYKAZ KIN I MIEJSCOWOŚCI, W KTÓRYCH WYŚWIETLANY JEST FILM „NĘDZARZ I MADAME” ZNAJDUJE SIĘ [TUTAJ].

„Nasz Dziennik”/Mariusz Kamieniecki/radiomaryja.pl

drukuj