[Jestem w Kościele] W obronie ordo caritatis: Dlaczego porządek miłości ma sens?
Wiceprezydent USA, J.D. Vance znalazł się w ogniu krytyki m.in. części środowiska katolickiego po tym, jak w jednym z wywiadów przytoczył zasadę ordo caritatis. Zakłada ona porządek w miłowaniu innych ludzi, a więc w praktyce bardziej troszczymy się np. o własną rodzinę niż o nieznajomych. J.D. Vance zauważył przy tym, że skrajna lewica usiłuje tę naturalną hierarchię odwrócić. Ze zdumieniem jednak czytam wypowiedzi nawet nie tyle osób niewierzących, ale intelektualistów katolickich, którzy lekką ręką przekreślają wypracowywane przez wieki nauczanie Ojców i Doktorów Kościoła na rzecz – jak to określają – czystej Ewangelii. Chciałoby się dopowiedzieć, że często jest to Ewangelia „tak jak my ją rozumiemy”, parafrazując klasyka. Tymczasem właśnie ordo caritatis jest zasadą wciąż aktualną i wbrew krytykom, opartą na Piśmie Świętym.
Były prezes Klubu Jagiellońskiego, Marcin Kędzierski, skrytykował przedstawioną przez wiceprezydenta USA zasadę, przeciwstawiając jej Ewangelię, a dokładnie przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Nie sądzę jednak, ażeby ordo caritatis i nauczanie Chrystusa stały w sprzeczności. Faktem jest, że na świecie jest tyle zła i niedoli, iż nie sposób wszystkich objąć pomocą. Konieczny jest tu zatem jakiś porządek, który nie odbiera żadnemu człowiekowi godności i statusu bliżniego, lecz pozwala skutecznie realizować miłość w praktyce codzienności. Jak zauważył ks. prof. Antoni Bartoszek – ordo caritatis „zabezpiecza przed kierowaniem się jedynie emocjami, czasem generowanymi na masową, medialną skalę, a przypomina o racjonalności pomagania i o konieczności zachowania w tym logiki oraz porządku”.
Warto przywołać w tym miejscu interpretację tej przypowieści autorstwa Benedykta XVI w Jezusie z Nazaretu: „Tak, mamy obowiązek świadczyć pomoc materialną, musimy też poddać rewizji nasz własny styl życia. Jeśli jednak dajemy tylko rzeczy materialne, dajemy ciągle zbyt mało. A czy wokół nas samych nie widzimy ludzi złupionych i rozbitych? Ofiary narkotyków, handlu żywym towarem, seksturystyki, ludzi zniszczonych wewnętrznie, którzy pławiąc się w bogactwach, są wewnętrznie puści. Wszystko to nie może nam być obojętne i stanowi dla nas wezwanie do tego, żeby mieć oko i serce bliźniego, a także odwagę okazywania miłości. Bo, jak powiedzieliśmy, kapłan i lewita poszli dalej, powodowani może nie tyle obojętnością, ile raczej lękiem. Musimy podjąć wysiłek zdobywania na nowo odwagi bycia dobrym. Okaże się to możliwe, jeśli sami staniemy się wewnętrznie „dobrzy”, wewnętrznie bliźnimi, a następnie rozejrzymy się, jaki rodzaj usługi jest w moim otoczeniu i w szerszym kontekście mojego życia potrzebny, możliwy dla mnie, a zatem także zadany”. Warto podkreślić tu stwierdzenie „w moim otoczeniu”. Podobnie naucza św. Paweł w 1 Liście do Tymoteusza: „A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego”. W innym miejscu Apostoł Narodów napisał: „A zatem, dopóki mamy czas, czyńmy dobrze wszystkim, a zwłaszcza naszym braciom w wierze”. Znowu jakaś hierarchia. Dlatego też Chrystus opowiadając tę przypowieść ukazał – moim zdaniem celowo – że pomocy nie udzielili rodacy poszkodowanego (kapłan i lewita), którzy w pierwszej kolejności byli za to odpowiedzialni.
Analogiczny porządek miłowania można przenieść na poziom państw, które muszą się troszczyć przede wszystkim o swoich obywateli i oczywiście na miarę możliwości pomagać innym, choćby uciekającym przed wojną, jak to zrobił nasz kraj w przypadku Ukraińców. „Jest powszechnie przyjęte, że państwa mają prawo do podjęcia działań przeciwko nielegalnej emigracji, przy poszanowaniu praw człowieka wszystkich obywateli. Należy równocześnie pamiętać o podstawowej różnicy, jaka zachodzi pomiędzy osobami, które uciekają z kraju z przyczyn politycznych, religijnych, etnicznych lub innych form prześladowania czy wojen (są to uchodźcy lub ubiegający się o azyl) a osobami, które po prostu szukają nielegalnego wejścia do kraju, jak również tymi, które «opuszczają swój kraj, ponieważ panujące w nim stosunki ekonomiczne stanowią zagrożenie dla ich życia i fizycznego bezpieczeństwa » i które «wyjeżdżają tylko po to, aby polepszyć swoją sytuację materialną»”. W zacytowanym właśnie dokumencie watykańskim z 2013 r. pt. „Przyjęcie Chrystusa w uchodźcach i przymusowo przesiedlonych” równiez mamy jasne rozróżnienie wśród migrantów i wynikające z niego priorytety w pomocy – znowu porządek miłowania.
Oczywiście pojęcie ordo caritatis może być zniekształcone tak, by służyło jako usprawiedliwienie własnego egoizmu, komfortu czy też braku współczucia. Na przykład gdyby ktoś nie pomógł napotkanemu umierającemu człowiekowi pod pretekstem, że musi zająć się swoim przeziębionym dzieckiem, to bez dwóch zdań nie ma nic wspólnego z zasadą porządku miłowania. Zarazem jednak trudno nie dostrzec, że powszechne jest również inne zagrożenie, polegające na sprowadzeniu naszej wiary wyłącznie do wymiaru charytatywnego, horyzontalnego, pomijając lub bagatelizując przy tym wymiar wertykalny, a więc relację z Bogiem i zbawienie dusz będące przecież najwyższym prawem.
Wojciech Grzywacz