[Jestem w Kościele] Jeden, święty, powszechny, apostolski (i synodalny?) Kościół
Wielkimi krokami zbliża się druga, końcowa sesja Synodu o Synodalności, która rozpocznie się w Watykanie w najbliższą środę i potrwa do 27 października. Zgromadzenie to nie bez powodu rozpala gorące dyskusje, gdyż w istocie toczy się tam fundamentalny spór o kształt chrześcijaństwa. Tymczasem widać, że synodalność jest wykorzystywana przez liberalne skrzydło w Kościele jako narzędzie do forsowania swojej agendy. Czy zatem owa synodalność rzeczywiście jest głównym przymiotem Kościoła, co próbuje się nam wtłoczyć przez ostatnie lata?
Z takiego założenia zdaje się wychodzić Papież Franciszek, który stwierdził, że „droga synodalności jest tym, czego Bóg oczekuje od Kościoła w trzecim tysiącleciu”. I nie byłoby w tym nic aż tak kontrowersyjnego (bo przecież synodalność nie jest w historii chrześcijaństwa niczym nowym), gdyby nie uczynienie z niej sposobu na przeprowadzenie liberalno-demokratycznej rewolucji katolicyzmu. Jednak również sam fakt wysuwania tego pojęcia na pierwszy plan przymiotów Kościoła bywa ostro krytykowany, chociażby przez ks. kard. Josepha Zena. Emerytowany biskup Hongkongu skwitował te dążenia stwierdzeniem: „Jak Bóg mógł zapomnieć, by Kościół żył tym konstytutywnym elementem przez dwadzieścia wieków swojego istnienia? Czy nie wyznajemy, że Kościół jest jeden, święty, powszechny i apostolski, chcąc przez to być także przez cały czas synodalny?”.
Synodalność stała się płaszczyzną, w ramach której – powiedzmy sobie wprost – jawni heretycy mają legitymację do nieskrępowanego głoszenia swoich teorii i zatruwania nimi Ludu Bożego. Tuż przed śmiercią ks. kard. George Pell otwarcie skrytykował jedną z takich osób: „Dwa końcowe synody w Rzymie w 2023 i 2024 roku będą musiały sprecyzować swoje nauczanie w kwestiach moralności, ponieważ ich relator (główny autor i prowadzący), kardynał Jean-Claude Hollerich, publicznie odrzucił podstawowe nauki Kościoła w sprawach seksualności na tej podstawie, że sprzeciwiają się nowoczesnej nauce. W normalnych czasach oznaczałoby to, że dalsze pełnienie przez niego funkcji relatora jest niewłaściwe, a nawet niemożliwe. Synody muszą wybrać, czy są sługami i obrońcami tradycji apostolskiej w sprawach wiary i moralności, czy też ich rozeznanie przymusza ich do uznania swojej zwierzchności nad nauczaniem katolickim. Muszą postanowić, czy podstawowe nauczanie w sprawach takich jak kapłaństwo i zasady moralne może zostać umieszczone w pluralistycznym limbusie, w którym niektórzy postanawiają rozmywać definicje grzechów, a większość zgadza się na różnienie się z szacunkiem”. Ks. kard. Pell posunął się nawet do określenia trwającego synodu mianem „toksycznego koszmaru”.
À propos kwestii grzechów. Otóż jeszcze przed inauguracją obrad synodalnych, w najbliższy wtorek w Bazylice św. Piotra w Watykanie odbędzie się liturgia pokutna, w ramach której Kościół przeprosi za swoje grzechy. Najciekawsza jest jednak lista tych przewin, ogłoszona przez sekretarza generalnego Synodu, ks. kard. Mario Grecha, bowiem w jej skład wchodzą m.in. „grzech przeciwko synodalności / brak słuchania, wspólnoty i uczestnictwa wszystkich” oraz „grzech używania doktryny jak kamieni, którymi się ciska”. Dobór tych rzekomych win również świadczy o tym, jaki jest odgórnie narzucony profil synodalności. Mówiąc wprost, zależność jest następująca: im bardziej synodalnie – tym mniej ortodoksyjnie, a im mniej synodalnie – tym bardziej ortodoksyjnie. Tymczasem prawdziwą receptą na odnowę Kościoła – w myśl słów ks. kard. Josepha Ratzingera – nie są jakieś dekrety hierarchii kościelnej, ale fala świętości. Bowiem jak powtarzał św. Jan Paweł II – dzisiejszy Kościół nie potrzebuje nowych reformatorów, tylko nowych świętych.
Wojciech Grzywacz