[Jestem w Kościele] Indoktrynacja zdrowotna
Uśmiechnięta minister edukacji, Barbara Nowacka, nie ustaje w próbach zawłaszczenia polskiej szkoły przez liberalno-lewicową wizję świata. Jednym z najważniejszych elementów jej strategii jest wprowadzenie niewinnie brzmiącego przedmiotu – edukacji zdrowotnej. Jego podstawa programowa zawiera jednak treści wprost szkodliwe lub – w najlepszym razie – furtki do indoktrynacji dzieci i młodzieży. Co więcej, to nie jest największy problem z tym przedmiotem. Najgorsze jest to, że rządzący, którzy mają na ustach frazesy o wolności i praworządności, chcą przymusowo nauczać tych zagadnień, tak jak gdyby polskie dzieci były ich własnością.
Konstytucja RP w artykule 48 jasno stanowi, że „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. Tymczasem resort edukacji wprowadza przedmiot, który wśród wielu niewątpliwie istotnych i wartościowych treści, jednocześnie przemyca określoną, zideologizowaną wizję człowieka, rodziny i seksualności, która jest przecież jedną z najbardziej wrażliwych ludzkich sfer. Pamiętajmy, że dotychczasowy przedmiot, który omawiał te kwestie, a więc wychowanie do życia w rodzinie, nie był dla uczniów obligatoryjny. Rodzice mieli prawo zdecydować, czy posyłać swoje dzieci na WDŻ, mimo że przedmiot ten był nieporównywalnie mniej kontrowersyjny niż edukacja zdrowotna. Był nieobowiązkowy, bo państwo na poważnie traktowało zapisy ustawy zasadniczej i gwarantowaną przez nią autonomię rodziców w sferze wychowania dzieci.
Teraz natomiast losy edukacji oddano w ręce ideologicznej działaczki, która za nic ma prawo i wolność. Jeśli zrealizuje ona swoje plany w pełni (nie daj Boże!) to jestem przekonany, że za kilka, może kilkanaście lat, nawet obecnie popierający ją rodzice będą przerażeni konsekwencjami ślepego naśladowania błędów popełnionych już przez Zachód i zatęsknią za tym znienawidzonym Przemysławem Czarnkiem, który będzie wtedy jawił się jako rozsądny gość.
Sama nazwa poprzednika edukacji zdrowotnej, czyli WDŻ, wskazywała na fundamentalną rolę rodziny w życiu człowieka, będącą punktem odniesienia również w sferze seksualności. Tymczasem w podstawie programowej edukacji zdrowotnej pojęcie rodziny jest niemal nieobecne, a wzmianka o małżeństwie pojawia się RAZ. W zamian dzieci z IV klasy dowiedzą się, że masturbacja jest normą medyczną. Czy naprawdę w dobie plagi uzależnień od pornografii i masturbacji powinno się wpajać takie treści?
Kolejnym problemem jest to, kto będzie mógł nauczać nowego przedmiotu. Resort edukacji zakłada, że mogą to być m.in. nauczyciele biologii, przyrody czy wychowania fizycznego. Jednak wielu z nich otwarcie mówi, że nie czują się do tego kompetentni. Czy w przypadku braku chętnych wśród nauczycieli Barbara Nowacka nie postanowi zaangażować do prowadzenia przedmiotu np. liberalno-lewicowych aktywistów? Przecież już nie raz udowodniła, jak daleko jest w stanie się posunąć.
Wbrew prymitywnym zarzutom nie chodzi o to, aby kwestie seksualności człowieka były tematem tabu, ani o to, żeby dzieci i młodzież dowiadywały się o nich z internetu. A już całkowicie niedorzeczne są wypowiedzi w rodzaju „Kto jest przeciwko edukacji zdrowotnej reprezentuje pornolobby”, która padła z ust minister Nowackiej, lub obrzydliwe insynuacje, jakoby Kościół nie chciał wprowadzenia tegi przedmiotu, bo księża nie będą mieli takiej łatwości w wykorzystywaniu dzieci. Najlepsze co można zrobić, to spuścić zasłonę milczenia na takie komentarze rodem z gazety Jerzego Urbana.
Tak, edukacja seksualna jest potrzebna, ale nie na zasadzie przymusowej indoktrynacji wbrew woli i przekonaniom rodziców. Oby jak najwięcej ludzi zrozumiało powagę tej sprawy i stanęło w obronie zarówno swoich praw, jak i dobra dzieci.
Wojciech Grzywacz