Premier walczy z powodzią
Donald Tusk podczas powodzi jest w swoim, nomen omen, żywiole. Jeździ
po zalanych terenach, wszędzie z troską pochyla się nad losem ludzi, zachowuje
się jak dobry gospodarz kraju. Ale i premierowi puszczają nerwy, gdy słyszy
oskarżenia, że Polska nie była przygotowana na powódź, a pomoc napływa za późno
i jest za mała. Wtedy winę zrzuca na lokalne władze, które, jego zdaniem,
powinny w pierwszej kolejności zapewniać ochronę, a potem pomoc.
Premier jest zresztą przekonany, że rząd radzi sobie znakomicie z powodzią.
Posunął się nawet do stwierdzenia, że sytuacja byłaby znacznie gorsza, gdyby do
kataklizmu doszło kilka lat temu. Czyli w domyśle: wtedy gdy rządził PiS. Co za
szczęście mieli Polacy, że w 2007 roku oddali władzę Platformie Obywatelskiej!
Gdyby dalej rządziło Prawo i Sprawiedliwość, to jak nic powódź zalałaby już
dawno nie tylko południowe województwa, lecz także resztę kraju. Ale PO i
premier osobiście nas przed tym kataklizmem uratowali. Nie mogło być zresztą
inaczej, bo na czele rządu mamy Donalda cudotwórcę. Co prawda nie jest on
jeszcze w stanie cofnąć wód powodziowych niczym Mojżesz Morze Czerwone, ale już
potrafi osłabić działanie fali powodziowej.
Szkoda tylko, że premierowi z
wiekiem słabnie pamięć, bo inaczej na pewno by nie zapomniał, że to jego rząd na
samym początku kadencji lekką ręką skreślił z listy inwestycji wiele projektów
dotyczących ochrony przeciwpowodziowej. Część z nich byłaby pewnie już
zakończona i mogłaby uratować niejeden dom. Wtedy pożałowano pieniędzy, więc
teraz trzeba będzie wydać ich jeszcze więcej. A Donald Tusk ciągle się skarży,
jakie to mamy zaniedbania w dziedzinie budowy urządzeń wodnych. Oczywiście jego
rząd do tych zaniedbań ręki nie przyłożył… Niech nikt się nie odważy nawet tak
pomyśleć! Przecież premier tak się stara wszystkim
pomóc.
Krzysztof Losz