Ochroniarz establishmentowej biurokracji

Z prof. Zdzisławem Krasnodębskim, socjologiem i filozofem, wykładowcą na
Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz Uniwersytecie w
Bremie, rozmawia Mariusz Bober

Rok prezydentury Bronisława Komorowskiego wzbudza zażenowanie nawet w
Platformie Obywatelskiej – partia, która słynie z autopromocji, nie świętuje
tego wydarzenia.

– Dla mnie tę prezydenturę określiły takie wydarzenia, jak: usunięcie krzyża z
Krakowskiego Przedmieścia, sposób odsłonięcia tablicy na budynku Pałacu
Prezydenckiego, a ostatnio – awansowanie szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana
Janickiego. A przecież to ten człowiek odpowiadał za ochronę śp. prezydenta
Lecha Kaczyńskiego podczas niedoszłej wizyty w Smoleńsku. Trudno o gorszy sygnał
ze strony rządu i prezydenta mówiący najwięcej o ich stosunku do poprzedniego
szefa państwa i do samej katastrofy. Ten awans najlepiej pokazuje, czym ta
prezydentura w rzeczywistości jest. A przecież ci ludzie – szefowie BOR, MON i
MSWiA, powinni zostać odwołani ze stanowisk w pierwszych dniach po katastrofie.
Tymczasem Jerzego Millera postawiono na czele komisji wyjaśniającej tragedię
smoleńską… Dlatego obawiam się, że jeśli raport jego komisji będzie cokolwiek
wyjaśniał, może nie ujrzeć światła dziennego…

Czyje interesy tak naprawdę reprezentuje obecny prezydent?
– Komorowski zawarł sojusz zarówno ze środowiskami postkomunistycznymi, jak i
dawnym środowiskiem Unii Demokratycznej. W PO był swoistym łącznikiem z tymi
środowiskami.

Po zwycięstwie Komorowskiego ostatni szef WSI gen. Marek Dukaczewski otworzył
z radości szampana…

– Warto przypomnieć, że to właśnie Bronisław Komorowski jako jedyny poseł PO
głosował przeciw rozwiązaniu Wojskowych Służb Informacyjnych. Zresztą
zastanawiające jest, dlaczego wciąż jest cicho o sporządzonym przez Antoniego
Macierewicza aneksie do raportu z likwidacji WSI. Skoro zarzucano temu
dokumentowi, że był tak źle przygotowany, to tym bardziej Bronisław Komorowski
powinien go opublikować, by pokazać, jak źle działało "państwo pisowskie".
Tymczasem nie ujawnił on na ten temat żadnych informacji, a przecież jest to
oficjalny dokument.

Podczas minionego roku prezydent nie napracował się zbytnio – zgłosił ledwie
kilka projektów ustaw, a sam pokornie "przyklepywał" te uchwalone przez koalicję
rządową. Inne stanowisko zajął tylko w trzech przypadkach: sprawozdania KRRiT,
ustawy o racjonalizacji zatrudnienia w administracji – skierował ją do Trybunału
Konstytucyjnego, i zawetował utworzenie Akademii Lotniczej w Dęblinie.

– W tym przypadku ujawniły się zapewne różnice interesów między różnymi odłamami
obecnego obozu rządzącego. W PO przetrwały jeszcze jakieś liberalne idee z
czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego dotyczące odbiurokratyzowania państwa,
uwolnienia inicjatyw gospodarczych itd. Ale Komorowski nie był w KLD i
reprezentuje inne poglądy i środowiska. On miał powiązania z Unią Wolności i był
przez długi czas właśnie urzędnikiem, głównie w Ministerstwie Obrony Narodowej.
Nigdy nie był takim liberałem, który stawia na pobudzanie gospodarki i
ograniczanie biurokracji. Te decyzje pokazują właśnie zachowawczy charakter
prezydentury Komorowskiego. Dlatego nawet nie wspomina on o jakichś reformach,
potrzebnych Polsce zmianach itp. Nie ma też nic ważnego do powiedzenia o
problemach świata czy Europy. Dba głównie o ochronę interesu
biurokratyczno-wojskowego establishmentu.

Dlaczego w sprawie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Komorowski sprzeciwił
się PO? Gra dla innej "drużyny" w rozgrywce o nowy podział sceny medialnej w
Polsce?

– Myślę, że zdecydowały o tym przede wszystkim więzi środowiskowe, zarówno z
obecnym szefem KRRiT Janem Dworakiem, jak i Krzysztofem Luftem. Jego decyzja
jest przykładem ścierania się różnych środowisk w ramach obozu rządzącego.
Platforma do tej pory nie do końca miała wpływ na Polskie Radio i telewizję
publiczną, gdzie niekiedy dominowały wpływy SLD. Odrzucając sprawozdanie rady,
chciała ten wpływ zwiększyć. Ale w interesie Komorowskiego leży właśnie to, by w
mediach publicznych zostały utrzymane wpływy jego ludzi oraz lewicy. Tak
naprawdę jest to spór "domowy", bo PO jest w gruncie rzeczy również partią
lewicową. Niepokojące było natomiast uzasadnienie decyzji Komorowskiego, że
jakoby w przypadku odrzucenia sprawozdania KRRiT doszłoby do sporów politycznych
przed wyborami. To pokazuje bowiem, że ta władza chce, by w Polsce żadnych
sporów politycznych już nie było… Podobna rywalizacja o zakres wpływów i
władzy toczy się w ramach obozu władzy między Donaldem Tuskiem a Grzegorzem
Schetyną.

W ten sposób ludzie dawnej opozycji pod płaszczykiem swoich zasług tworzą
nową oligarchię w państwie?

– Bronisław Komorowski rzeczywiście lubi powoływać się na swoje opozycyjne
korzenie, ale też wartości rodzinne, często mówi o swojej dużej rodzinie, o
arystokratycznym pochodzeniu itd. Z jednej strony powołuje się na tradycję
"Solidarności", ale z drugiej – nie widać, by z tej tradycji miało dla niego
cokolwiek ważnego dla dzisiejszej Polski wynikać. W jego wydaniu widzimy tylko
celebrowanie tradycji i chwalenie się nią, ponieważ samochwalstwo jest cechą
charakterystyczną premiera, rządu i również prezydenta. Cechuje go też swoiste
samozadowolenie, że spełnił się w życiu, bo został prezydentem, choć nikt się
tego nie spodziewał. Tymczasem w polityce liczy się tak naprawdę charakter
człowieka. Dla mnie jego prezydentura symbolizuje koniec pewnego pokolenia. W
historii Polski często było tak, że pokolenie, które buntowało się (a Bronisław
Komorowski należał do takiego zbuntowanego pokolenia lat 70.), w późniejszym
wieku staje się zachowawcze, ciasne, lubujące się w sprawowaniu władzy i w
jakimś sensie niemoralne, wręcz reakcyjne.

Ta prezydentura dopisuje więc kolejny rozdział do historii zaprzaństwa w
Polsce?

– W takim sensie, w jakim przekształciło się pokolenie napoleońskie, co możemy
zobaczyć na przykładzie gen. Józefa Zajączka [brał udział w walkach w obronie
Konstytucji 3 Maja, potem Insurekcji Kościuszkowskiej i wojnach napoleońskich, a
pod koniec życia został namiestnikiem cara w Królestwie Polskim – red.]. Według
mnie, podobnie wygląda prezydentura Komorowskiego: nastawiona na sprawowanie
władzy, zachowanie status quo, cynizm i kompletny brak dbałości o dobro
Rzeczypospolitej, a zamiast tego dbanie jedynie o interesy elity rządzącej.
Charakteryzuje go też nielotność umysłowa, która jest dominującym rysem tej
prezydentury. Widać to zwłaszcza w zestawieniu z poprzednim prezydentem Lechem
Kaczyńskim, który był wybitnym intelektualistą, choć mało medialnym. Komorowski
jest prezydentem, który nie jest w stanie wygłosić nawet jednego przemówienia,
które warto zapamiętać…

Chyba że z gaf…
– No właśnie. To również charakterystyczne sytuacje, kiedy tylko nad nim
rozkładano parasol, podczas gdy jego goście mokli na deszczu, czy podawanie
przez niego w wątpliwość wierności żony prezydenta USA Baracka Obamy, albo
sięgnięcie po kieliszek królowej Szwecji itd. Ale ta jego nieporadność, te
wszystkie kompromitujące sytuacje są mniej ważne niż zachowanie w sprawie
wyjaśnienia i upamiętnienia katastrofy smoleńskiej. Znamienne było też poparcie
przez obecnego prezydenta budowy pomnika czerwonoarmistów pod Ossowem.
Dotychczasowy przebieg kadencji Komorowskiego określa też przemówienie
wygłoszone niedawno w Jedwabnem podczas uroczystości rocznicowych. Wystarczy je
porównać choćby z przemówieniem Aleksandra Kwaśniewskiego. Wszystko to pokazuje,
że nie jest to prezydent, który potrafi wskazywać kierunki polskiej polityki,
prezentować jakieś wizje, pomysły. To nie jest człowiek, który wyznacza kierunki
rozwoju państwa. On nie spełnia nawet tej roli, którą w RFN odgrywa jego
odpowiednik, choć ma znacznie mniejszy zakres władzy wykonawczej. W Niemczech
prezydent wskazuje problemy w rozwoju kraju i kierunki, w których należy
podążać. Minął rok, a my od Bronisława Komorowskiego nie usłyszeliśmy nic
ważnego. Z Belwederu nie płyną żadne istotne słowa, nie widać też działań
zmierzających do realizacji strategicznych dla Polski celów. Dlatego jest to
wręcz wsteczna prezydentura.

Zwłaszcza jeśli porównamy ten rok rządów z pierwszym okresem prezydentury
Lecha Kaczyńskiego.

– Widać ogromną różnicę. Przecież to właśnie śp. prezydent Kaczyński
uczestniczył w wielu spotkaniach na forum NATO i Unii Europejskiej, brał aktywny
udział w kształtowaniu naszych relacji z pozostałymi państwami tych organizacji.
Podobnie bardzo aktywnie kształtował politykę wschodnią Polski. Lech Kaczyński
miał bardzo spójną wizję tego, co mamy robić, zarówno na Wschodzie, jak i na
Zachodzie. Poza tym śp. prezydent miał wizję Polski solidarnej i starał się ją
realizować, dysponując tymi instrumentami, które miał, albo stosując weto, albo
zgłaszając własne projekty ustaw, ale także inicjując prace gremiów, które miały
wytyczać kierunki rozwoju kraju, jak Narodowa Rada Rozwoju. Dziś przestała ona
działać; nie widać też efektów pracy podległego prezydentowi Biura
Bezpieczeństwa Narodowego. Rada Bezpieczeństwa Narodowego to, zdaje się, tylko
atrapa. Lech Kaczyński zrewolucjonizował też politykę pamięci w Polsce,
przyznając odznaczenia zasłużonym działaczom, którzy często byli pomijani i
zapomniani. Bronisław Komorowski wrócił do odznaczania przedstawicieli
establishmentu. Praktycznie zerwał też z dotychczasową tradycją prowadzenia
aktywnej polityki przez prezydentów RP, zachowując się po prostu biernie.

W kampanii wyborczej obiecywał Polakom "cuda" – w ciągu pierwszych 500 dni
jego rządów miała rozpocząć się budowa 1000 km nowych dróg. Wyborcy to
zapamiętają?

– Raczej nie, bo pamięć polskiego wyborcy jest niezwykle krótka. W Polsce,
niestety, jedną z największych bolączek jest to, że kampanie wyborcze stały się
sztuką dla sztuki, w której nie ma żadnych związków między złożonymi obietnicami
a ich realizacją w okresie sprawowania rządów. To jest głęboka choroba polskiej
demokracji, a przede wszystkim wyborców, Polaków. Niedługo zacznie się kampania
przed wyborami parlamentarnymi, w której znowu padnie wiele słów, ale będzie ona
miała zapewne charakter głównie negatywny. Większość Polaków chce, niestety,
tzw. świętego spokoju, by móc spokojnie zajmować się własnymi sprawami. Może są
zmęczeni komunizmem i latami transformacji ustrojowej? Może wpływ na to ma
również fakt, że dziś coraz mniej dziennikarzy śledzi poczynania prezydenta, bo
widzą, że to nie służy robieniu kariery. Jak tak dalej pójdzie, już tylko "Nasz
Dziennik" zostanie na placu boju…

Czego możemy się spodziewać po prezydencie w przypadku zmiany ekipy rządzącej
po wyborach parlamentarnych?

– Krąży anegdota, że Donald Tusk mówi do obecnego prezydenta: "Słuchaj, Bronek,
możemy przegrać wybory", na co ten odpowiada: "Możecie"… To obrazuje
nastawienie Komorowskiego, który jest zadowolony z tego, co ma. Gdyby po
wyborach zmienił się rząd, prezydent będzie używał przysługujących mu narzędzi,
by zachować swoją władzę. Zapewne wtedy skupi wokół siebie część ludzi obecnego
obozu rządzącego.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl