Naprzód z Bożych, potem z ludzkich względów

Egzystencja chrześcijanina w świecie doczesnym naznaczona jest pewnego
rodzaju dualizmem: żyje on wprawdzie zawsze w jakiejś ojczyźnie ziemskiej,
wypełniając sumiennie wszystkie obowiązki obywatelskie, ale jak pielgrzym
zdążający do wiecznej i niezniszczalnej ojczyzny w Niebie, do Królestwa Bożego,
którego przedsionkiem i przewodnikiem na ziemi jest pielgrzymujący i walczący
Kościół. Nie ma zaś innej drogi do zharmonizowania owych dwóch ojczyzn i
pogodzenia celu patriotycznego z chrześcijańską wizją eschatologiczną, jak
przesycenie ojczyzny ziemskiej pierwiastkami duchowości, darami
nadprzyrodzoności. Jedynie taka ojczyzna będzie "państwem szczęśliwym".

Może to budzić w pierwszym odruchu zdziwienie i sprzeciw, niemniej jeśli
podejdziemy do kwestii bez gniewu i uprzedzenia, to będziemy musieli się
zgodzić, że patriotyzm sam w sobie, "nieprześwietlony" niczym, co by go
transcendowało – to znaczy wznosiło wyżej niż sprawy ziemskie – jest wprawdzie
cnotą, ale cnotą "pogańską". Miłość ojczyzny, całkowite oddanie sprawom
publicznym własnej polis czy civitas, zdolność do poświęcenia dla niej
wszystkiego, nawet życia ("słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę"), to
najwyższy poziom etyczności, do jakiego była w stanie wznieść się myśl i
praktyka (logos i ethos) tych narodów starożytnych, które – jak Grecy i
Rzymianie – też wprawdzie pogrążone były w mrokach pogaństwa i nie doznały
Objawienia, lecz wybitna zdolność odczytywania nakazów prawa naturalnego w
pierwszym wypadku, a surowy etos republikański w drugim wypadku, pozwoliły im tę
właśnie cnotę uprawiać czynnie w sposób niedostępny dla żyjących pod jarzmem
despotyzmu ludów orientalnych.
Ubóstwo antycznych wyobrażeń o zaświatach (zresztą hebrajskiego szeolu też),
nawet ich zwyczajna "nieatrakcyjność" – homeryccy herosi, znający przecież
jedynie militarną arete, po prostu nudzą się w Elizjum – sprawiały, że jedyną
prawdziwą nagrodą za życie cnotliwe, w służbie ojczyzny, była nadal ziemska,
lecz pośmiertna sława, albo jeszcze lepiej – chwała, życie w pamięci wdzięcznych
rodaków i współobywateli. Nawet szczytem klasycznej filozofii politycznej
(Arystoteles) jest przecież uznanie, że bycie dobrym obywatelem stanowi
obiektywną miarę bycia człowiekiem dojrzałym (spoudaios), tzn. aktualizującym
pełnię potencji człowieczeństwa.
Z kolei patriotyzm rzymski identyfikował się wprawdzie całkowicie z "narodową"
religią, był najwyższym przejawem religijnej czci i zbożności (pietas), a w
swojej najbardziej wzniosłej postaci przejawiał się nawet jako mistyczny rytuał
"dewocji" (devotio), poprzez który wódz (magistratus cum imperio) rozpętywał
celowo tajemnicze siły natury po to, aby z własnej woli nie wyjść żywym z bitwy,
poświęcając tym samym swoje życie dla ocalenia republiki; lecz przecież wciąż
była to jedynie ziemska "religia obywatelska", theologia civilis, którą
ostatecznie bardzo surowo osądził św. Augustyn, pisząc, iż nie należy się po
niej spodziewać życia wiecznego ("De civ. Dei", VI, 12).

Ziemski telos w służbie eschatonu
Chrześcijaństwo zmienia radykalnie ten sposób pojmowania rzeczy – jak zresztą
wszystko inne. Nie znaczy to, iżby powinności patriotyczne i obywatelskie (i
jakiekolwiek inne) należało odrzucić – tego rodzaju (błędne) wnioski wyciągali
zawsze jedynie chiliastycznie nastawieni sekciarze. Jednakowoż zmusza ono do
zasadniczego przewartościowania wszystkich aspektów ludzkiej egzystencji
doczesnej z punktu widzenia nadrzędnej perspektywy eschatologicznej. W świetle
zatem chrześcijańskiego eschatonu i nadziei na zbawienie wieczne każdy doczesny
cel (telos), nawet tak szlachetny i wzniosły jak służba ojczyźnie, musi zostać w
pewien sposób zrelatywizowany. Jest w tym nawet pewien tajemniczy paradoks,
ponieważ jeśli realizowanie jakiegokolwiek historycznego telos znaczy tyle, co
"odraczanie końca, powstrzymywanie upadku" (Robert Spaemann "Ten, który
powstrzymuje – i ostatni bój", [w:] "Koniec tysiąclecia", Kraków 1999, s. 67),
to należy zdać sobie sprawę, że owo odraczanie jest tylko "do czasu". Każdy
patriota pragnie – co oczywiste – "odroczyć koniec" i "powstrzymać upadek"
swojej ojczyzny, jednak w perspektywie eschatologicznej żadna ojczyzna nie zdoła
oprzeć się rozpadowi. Nie wiemy jednak, i nawet nie powinniśmy próbować dociekać
tego, jaka przestrzeń czasu została nam podarowana jako "odroczenie", co właśnie
jest podstawą do nieustawania w wytrwałej realizacji patriotycznego telos.

Atak nowożytnych "neorepublikanów"
Nie jest jednak przypadkiem, że ta nowa, chrześcijańska wizja cnót naturalnych,
na czele z cnotą patriotyzmu, została frontalnie i gwałtownie zaatakowana od
kiedy tylko – u progu tzw. nowożytności – ów wielki zamysł wznoszenia
fundamentów Królestwa Bożego w "uduchowionych" civitates terrenas zaczął się
dramatycznie kruszyć. Atak przypuścili reprezentanci tzw. neorepublikanizmu
nowożytnego, najpierw – jak Niccolo Machiavelli – zamyślający o wskrzeszeniu
rzymskiej "religii patriotycznej" lub czegoś ją przypominającego, później – jak
Jean-Jacques Rousseau – wymyślający od podstaw nową, laicką "religię
obywatelską". Sednem antychrystianizmu "neorepublikanów" było obwinienie
chrześcijaństwa o promowanie cnót (jak pokora czy miłosierdzie) co najmniej
nieprzydatnych, a najczęściej wręcz szkodliwych dla republiki, a – w
konsekwencji – oskarżenie chrześcijan o to, że są nieuchronnie złymi
obywatelami, obojętnymi na doczesną pomyślność republiki, właśnie dlatego, że
swoją prawdziwą ojczyznę mają w Niebie, a po tej ziemskiej jedynie się obojętnie
"przechadzają".
Zarzuty "neorepublikanów" były oczywiście nieprawdziwe, gdyż bez trudu można je
sfalsyfikować nie tylko teoretycznie, ale i na gruncie doświadczenia
historycznego. Niepodobna przecież wskazać ani jednego patriotyzmu żadnego ze
współczesnych narodów europejskich, który by nie uformował się już w epoce
średniowiecznej Christianitas i pod dobroczynnym wpływem religii Chrystusowej:
gesta Dei per Francos, pojęcie hispanidad jako rekonkwisty i misyjnej konkwisty
Nowego Świata, Polska jako antemurale christianitatis – to tylko niektóre
przykłady wykształcenia się patriotyzmu, i to od razu podniesionego do potęgi
transcendentnej.

Moda na patriotyzm bezbożny
Niestety, neopogańskie lub zupełnie już zsekularyzowane idee niezwykle
egzaltowanego, lecz u podstaw zdefektowanego patriotyzmu, wsparte pierwszym –
plebejskim i rewolucyjnym – nacjonalizmem, zaczęły szerzyć się jak niszczący
pożar po Europie i świecie. Francuscy jakobini też przecież nazywali się
patriotami, a do oskarżenia i zamordowania królowej Marii Antoniny wystarczył im
ten powód, że była ona Austriaczką (tak jakby wszystkie poprzednie królowe nie
były też Austriaczkami, Włoszkami, Hiszpankami, a jedna nawet Polką, i nikomu to
nie przeszkadzało). To włoscy patrioci Risorgimenta "święcili noże" przeciwko
"hydrze" papiestwa, a smutną pamiątką ich patriotycznego bałwochwalstwa
(idolatrii) jest koszmarny Ołtarz Ojczyzny (Altare della Patria) w samym sercu
Rzymu.
Przykro to pisać, lecz trzeba przyznać, że tego rodzaju patriotyzm – bezbożny
lub próbujący zinstrumentalizować wiarę ludu, sprzymierzający się także z
ogólnoeuropejską rewolucją – zdominował również polskie działania
niepodległościowe w dobie rozbiorowej i porozbiorowej, aż po bliższe nam czasy.
Wystarczy tu przypomnieć ateistę Edwarda Dembowskiego, który z cyniczną
premedytacją urządzał procesję religijną z krzyżami i feretronami, by porwać
galicyjskich chłopów do rewolucji komunistycznej, retorycznie ozdobionej hasłami
patriotycznymi, czy agitatorów PPS rozdających robotnikom święte obrazki wraz z
broszurkami wywrotowymi podczas rewolucji 1905 roku, wreszcie posługiwanie się
ruchem "Solidarności" przez tzw. lewicę laicką i nie tylko.
Taki patriotyzm jest całkowitą aberracją i w rzeczywistości pomniejsza raczej i
poniża Polskę, aniżeli ją wywyższa. Zapoznaje on tę kardynalną prawdę, o której
w jednym ze swoich kazań mówił ks. Hieronim Kajsiewicz CR (1812-1873), że
"religia katolicka, bracia moi, była i jest podstawą całego życia umysłowego,
moralnego i historycznego Polski", jeśli zatem – jak dopowiadał inny z Ojców
Zmartwychwstańców, ks. Piotr Semenenko CR (1814-1886) – nie będziemy narodem
katolickim "doprawdy, a czynnie, stanowczo i wyłącznie", to "nie będziemy wcale
narodem" ("Wyższy pogląd na historię Polski. Myśl Boża w jej dziejach", Kraków
1892, s. 101). Sens tego pouczenia nie do końca był rozumiany nawet przez tych,
którzy szczerze łączyli uczucia narodowe z religijnymi, wyrażając to znaną
formułą "Polak – katolik". W rzeczywistości – jak zauważał integralny
konserwatysta katolicki Hieronim hr. Tarnowski (1884-1945) – powinno się mówić i
myśleć odwrotnie, tj. "katolik – Polak", bo dopiero ta formuła wyraża właściwy
porządek rzeczy, cnót i powinności. "Niekoronowany król Polski" na wychodźstwie,
ks. Adam Jerzy Czartoryski (1770-1861), mawiał, że nie katolicyzm powinien
pochodzić z miłości ojczyzny, lecz patriotyzm z miłości Boga – i to jest właśnie
najbardziej ścisłe i adekwatne ujęcie relacji pomiędzy religią a patriotyzmem,
najlepiej uzasadnione przez św. Tomasza z Akwinu, który miłość ojczyzny
wyprowadził z IV przykazania.

"Miłość tedy ojczyzny (…) od Boga wlana do serc"
W słynnym "Kazaniu o trojakim życiu i trojakim patriotyzmie. Z powodu zdawkowego
zarzutu, że katolik nie może być patriotą" ks. Kajsiewicz wyróżnił trzy
patriotyzmy: instynktowny, "rzewny i tęskny, choć ciemny" – znamienny dla ludów
młodych (i dodajmy: ludzi niedojrzałych); umysłowy albo rozumowy – będący
miłością do historii i moralności swojego narodu, silny i namiętny, ale
skrzywiony "samolubnym indywidualizmem"; wreszcie Boży – czyli miłość ojczyzny w
Bogu i dla Boga: taka miłość "u szczytu swego zlewa się z czysto już duchową
miłością matki naszej Kościoła, a następnie z samą miłością niebieskiego jej
Oblubieńca, Głowy i Pana" (cyt. za: H. Kajsiewicz "O duchu rewolucyjnym. Wybór
pism", Kraków 2009, s. 60). Dopiero zatem ten trzeci jest patriotyzmem
kompletnym, patriotyzmem znajdującym usprawiedliwienie w oczach Boga. "Miłość
tedy ojczyzny – wykłada w 'Kazaniu o duchu narodowym i duchu rewolucyjnym’ ten
sam kaznodzieja – dobrze pojęta sprawiedliwa jest, wrodzona, od Boga wlana do
serc, słowami Ducha Świętego i przykładem Zbawiciela zalecona". Jednak w
zakończeniu tego kazania padają również słowa mocne i może, w pierwszym odruchu,
wzbudzające sprzeciw, ale przecież niepodobna się z nimi nie zgodzić, jeżeli
myśli się po katolicku integralnie i konsekwentnie: "Mnie droga chwała tego
imienia [Polski], ja kocham mój naród, wie to Bóg! Mniejsza, co ludzie powiedzą;
a nie taję, że gdyby Polska miała wpaść w ręce bezbożników, gdyby miała zostać
piekłem, ja nie chcę widzieć Polski" (cyt. za: tamże, s. 109, 122).
Dlaczego tak bezkompromisowo jednoznaczne postawienie sprawy ma sens, wyjaśniał
również w połowie XIX wieku patriarcha polskiego konserwatyzmu Ludwik Górski
(1818-1908). Dostrzegł on nie tylko ewidentne pokrewieństwo pomiędzy zbrodnią
rozebrania Polski przez złączone bluźnierczą "komunią" heretyckie Prusy,
schizmatycką Rosję i józefińską Austrię a triumfem satanizmu w
zrewolucjonizowanej Francji, lecz także tragiczne nieporozumienie, jakim było
złączenie przez partię kierującą opinią publiczną w zniewolonym już Narodzie
sprawy narodowej z tymi (oświeceniowymi) ideami, które umożliwiły zarówno
bezprzykładne w dziejach Europy zniszczenie królestwa chrześcijańskiego, jak
antykatolicką i antymonarchiczną zarazem rewolucję. Tym samym owi "ultrapatrioci"
dokonywali zdrady prawdziwej polskiej tradycji, sensu dziejów Polski, który
sprawił, że nawet jeszcze "nie dosyć silni, aby szatana własnemi siłami pokonać;
zbyt wierni, aby się dać z drogi prawdy sprowadzić, upadliśmy, ale upadając
byliśmy ciągłą przeciw duchowi XVIII wieku, to jest przeciwko duchowi rewolucji
społecznej i religijnej protestacją". "Mamyż zatem – pytał Górski – potępić
przeszłość naszą, narodzenie Polski od jej upadku zaczynać, w zatrutem źródle
XVIII-go wieku czerpać dla niej tradycję, jej początek i przyszłość wiązać z
powstaniem i tryumfem zasad, które religia potępia i na których wynikłości każde
poczciwe sumienie się oburza?" ("O konserwatorstwie w Polsce. Szkic z roku
1853", Warszawa 1991, s. 13).
W konkluzji tego wywodu autor przestrzegał: "Strzeż nas Boże, abyśmy
kiedykolwiek religię jedynie za środek polityczny uważali i używać chcieli".
Niestety, ta przestroga była i jest nadal lekceważona, ponieważ skłonność do
instrumentalnego wykorzystywania uczuć i symboli religijnych, traktowania sprawy
Chrystusowego Krzyża jako "substytutu" spraw niewątpliwie ważnych, lecz – jak
wszystko, co doczesne – niższego rzędu, występuje w naszym życiu publicznym raz
po raz, zwłaszcza w momentach traumatycznych cierpień, czego jednak nie można
traktować jako usprawiedliwienia. Jeszcze zaś gorzej, kiedy temu odwróceniu
hierarchii rzeczy – i faktycznemu kierownictwu jego politycznych promotorów –
poddają się nawet kapłani. Byli nawet – pisał ks. Kajsiewicz – księża, którzy
"krucyfiksem wywijając", dowodzili, że "Chrystus był demokratą" i nie wahali się
"Stwórcy wszech rzeczy i Odkupicielowi wszystkich miano namiętnego stronnictwa
przypiąć, a to wszystko w imię patriotyzmu!" ("List otwarty do wydawcy
'Przeglądu Poznańskiego’", [w]: O duchu rewolucyjnym…", s. 96).
W świetle powyższego nic nie traci na aktualności napisany na początku 1863 roku
"List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty
niemądrze umiarkowanych" ks. Kajsiewicza, którym ten kapłan starał się zapobiec,
niestety bezskutecznie, tragedii wybuchu Powstania Styczniowego: "I wy bracia, z
powołania sól ziemi, światło świata, wy, przyrodzeni nauczyciele świeckich,
jakiegokolwiek stopnia i godności, oddajecie się pod ślepe posłuszeństwo, komu?
Oddajecie się świeckim, powszechnie młodym, w liczbie których są pewno i
niekatolicy i niechrześcijanie, a zawsze związanym prawdopodobnie piekielnymi
przysięgami pod grozą śmierci z wyższymi władzami (…)? Dla wydobycia się spod
obcej wprawdzie, despotycznej i niekatolickiej władzy, dla wywalczenia wolności
sobie i ojczyźnie zaczynacie od zaprzedania dusz waszych władzy pokątnej,
bezimiennej, samowtrętnej, przed nikim nie odpowiedzialnej? (cyt. za: tamże, s.
264).

Odrzućmy "cielesne komunizmy i purpurowe demokracje"
Wszystkie wielkie duchy naszej narodowej kultury: myśliciele, kaznodzieje,
poeci, uczą nas, że – przywołując tytuł i zawartość traktatu Zygmunta hr.
Krasińskiego "O stanowisku Polski", rozważać należy w pierwszym rzędzie "z
Bożych", a dopiero w drugim "z ludzkich względów". I w tym jednak kryje się
niebezpieczeństwo, któremu ci sami wieszczowie i myśliciele, ale w różnym
stopniu, ulegali, a mianowicie co najmniej nieostrożnego, a niekiedy wręcz
bluźnierczego identyfikowaniu cierpień Polski z odkupieńczą ofiarą Chrystusa.
Nieuprzedzona i uważna lektura dzieł naszych wieszczów pozwala jednak przyznać,
że zdolni byli oni również do autorefleksji pozwalającej odrzucić te błędy myśli
i zboczenia wyobraźni. Na przykład Juliusz Słowacki, kiedy już wyzwolił się z
trujących oparów towiańszczyzny, piętnując fałszywy mesjanizm "cierpiętniczy" i
plagiatorski – niczym biblijny prorok wołał do wyznawców idei "Polski –
Chrystusa Narodów":
"Biada wam! Którzy sobie wmawiacie: że krzyżem podobni jesteście do Chrystusa…
niepomni na to: że Chrystus niewinnie, owszem wolę swą zgodziwszy z wolą Ojca,
na krzyżu cierpiał za narody.
Owszem, podobni jesteście do sług! którzy rozkazu Bożego nie wykonali –
kościołów, w których by świętość ducha ludzkiego mieszkać mogła… nie
postawili, – pracy się wyrzekli, – oczekiwanie serc ludzkich (utęsknionych
zawsze za ideałem) zawiedli, – wyższość niższym ideom przyznali…" ("Do
Emigracji o potrzebie idei", [w:] "Dzieła wszystkie", t. VII, Wrocław 1956, s.
319).
Naśladowanie obcych ("francuskich") idei – "cielesnych komunizmów i purpurowych
demokracji", jak pisał poeta w "Liście do Księcia A. C." – zamiast odrodzenia
uśpionej "brzękiem różnych opinij" naszej "wnętrznej polskiej natury" – oto, co
staje na przeszkodzie spełnieniu sprawy poleconej Polsce od Boga, "aby czyniła
Wysokość między Wysokościami" (tamże).
Odpowiedź na pytanie: "Po co nam Polska?", jest więc w gruncie rzeczy dość
prosta. Po pierwsze – lecz w kolejności faktycznej, wynikającej z fizycznych
ograniczeń ludzkiej natury, bo aby móc "filozofować", naprzód trzeba "żyć", a
nie w porządku wartości – potrzebna jest nam ona dla naszego bezpieczeństwa,
ładu i wolności. Trzeba więc – jak mówi Konrad Stanisława Wyspiańskiego – ażeby
Polak "siedział w swoim kącie, na swoich śmieciach i BYŁ" ("Wyzwolenie", II, w.
644-644). Lecz to jest zaledwie pierwszy, choć niezbędny stopień istnienia,
narodowy bios – jak by powiedział Feliks Koneczny (1862-1949) – który domaga się
uzupełnienia przez polskie logos i ethos. "Polska żywa", jako wskrzeszone
Państwo, w bożonarodzeniowej modlitwie tegoż Konrada ma być także Jezusową
"Polską objawienia", a Polacy – "strażą polską", stojącą "u twych", tj. Bożych,
znaków (tamże, w. 1497-1501).
Zawsze aktualnym więc przesłaniem winny pozostać słowa, które napisał wybitny
publicysta katolicko-narodowy, zamordowany niestety w kwiecie wieku przez
hitlerowców w Oświęcimiu, Karol Stefan Frycz (1910-1942): "Polska musi czuć, że
służy swojej cywilizacji, swojemu Bogu, i że jej potęga i wielkość nigdy nie są
celem samym w sobie" ("Na polu chwały", "Myśl Narodowa", 1937, s. 82).
 

Prof. Jacek Bartyzel
 

Autor jest kierownikiem Katedry Hermeneutyki Polityki na Wydziale Politologii
i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, autorem
wielu książek z zakresu historii myśli politycznej, działaczem
niepodległościowym w PRL, kawalerem Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia
Polski.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl