Maria Dedio – sen matki Polki

Na początku października otrzymałem wiadomość: „Serdecznie zapraszamy na premierowy pokaz filmu dokumentalnego 'Epitafium 169. Rzecz o Adamie Dedio 'Adrianie””. Film, na zlecenie Biura Edukacji Publicznej IPN, zrealizowała Akademicka Telewizja Edukacyjna Uniwersytetu Gdańskiego. „Epitafium” opowiada o życiu Adama Dedio – żołnierza wojny obronnej 1939 r., żołnierza ZWZ-AK i oficera Marynarki Wojennej.



Wieczór w Zakopanem, 12 grudnia 1918 roku. Maria Dedio, żona Stanisława Dedio, profesora filologii klasycznej, nauczyciela gimnazjum, zasiadła wieczorem do czystego kajetu i po głębokim namyśle napisała na pierwszej stronie, dużymi literami, dedykację, która wypłynęła jakby wprost z jej serca, przejętego radością oczekiwania na pierwsze dziecko: „Mojemu Dziecku”… Nie napisała „mojemu synkowi” czy mojej córeczce”, bo wtedy płci dziecka nie ustalano przy pomocy USG, była niespodzianką. W tamtych czasach radość oczekiwania na narodzenie mieszała się też z niepokojem, bo wiele dzieci umierało przy narodzinach i wiele kobiet umierało w połogu. Maria była tego świadoma, dlatego na początku swego pamiętnika-dedykacji napisała słowa ściskające za serce: „Moje Ukochane! Za miesiąc może będziesz na świecie! Może być jednak, że nie zobaczymy się. Zostanie Ci w każdym razie Ojciec, jeden z najbardziej prawych i czystych ludzi, jakich widziałam na świecie. Mimo to pragnę napisać Ci parę słów od siebie. Słów parę, jakby testamentu i świadectwa zarazem. Testamentu przekazującego Ci, czym pragnęłabym, byś było w życiu i świadectwa, co było moją najgłębszą tęsknotą w życiu i do czego pragnęłam i trwałam wedle najlepszej swej woli. Bądź duchem prawym, czystym, promiennym! Bądź siewcą dobra i nie opuszczaj rąk w dążeniu do coraz większej doskonałości i świętości! Stwarzaj wokół siebie atmosferę podniosłą a radosną. Bądź rajem i dąż do raju, 'gdzie się radują wszystkie święte siły, kiedy się przez nas co świętego stanie’. Niechaj Ci Bóg błogosławi i szczęści!”.

Pamiętnik zachował się do dziś. Trafił w dobre ręce, które ocaliły go od niepamięci. Najpierw bratanicy Adama Dedio – Ireny, potem mjr. Waldemara Kowalskiego, zastępcy dyrektora więzienia, noszącego dziś nazwę Aresztu Śledczego w Gdańsku. Major nie jest przeciętnym oficerem więziennictwa. Ma na koncie liczne artykuły i książkę „Dwie strony krat”, napisaną na 100-lecie gdańskiego więzienia. Historia jest dla niego okazją do refleksji nad życiem. Żaden dokument nie dał mu jednak tylu okazji do refleksji i wzruszeń, co pamiętnik Marii Dedio. „Dziecko” z zakopiańskiej dedykacji zginęło bowiem po latach w gdańskim więzieniu, z wyroku komunistycznego sądu. W tym samym więzieniu, które major przemierza na co dzień.

Więc oto człowiek…

Maria Dedio była kobietą gruntownie wykształconą, ukończyła studia filologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz slawistykę i romanistykę w Wiedniu. Była zafascynowana twórczością Norwida, dlatego przytacza swojemu nienarodzonemu jeszcze dziecku wiersz mazowieckiego wieszcza „Człowiek” – stosunkowo mało dziś znany, rzadko cytowany, choć wyjątkowej głębi i urody:

Oto zrodzonyś, maleńka dziecino,

I w dni niewiele taki jesteś luby,

Skoro cię z długich osłonięć wywiną,

Do wanny niosą, lub na dywan gruby

Niby małego nad Nilem Mojżesza!

(…)

Więc oto Człowiek, takie jeszcze ziarno,

Spotkał już miłość czystą i ofiarną,

Która mu stopki dziecięce obmywa,

Z weselem służy i o Bogu śpiewa.

(…)

I jakże? – taką widząc cię istotą,

Będęż się ciebie zapytywał, dziecię:

Czy idziesz posiąść na tym starym świecie

Boleść i nędzę? – czy bisior i złoto?

(…)

Kto ci obetrze pot z bladego czoła?

Jeśli nie Prawda, Weronika sumień,

Stojąca z chustą swą w progach kościoła?!

Sakrament, poznasz, że jest jeden stały

I samą wzgardą pogardzisz na świecie,

Piękny jak świeżo narodzone dziecię,

Ten sam, co dawniej, niby Mojżesz mały,

Nilowej lilii trzymający kwiecie.

(…)

I to ja Ciebie, zroszonego k’temu,

Mamże zawodną łudzić pomyślnością?

Nie! – ty bądź raczej nie bardzo szczęśliwy –

(…)

Bądź niezwodzonym! – umarły czy żywy,

Cykutą karmion czy miodem i mlekiem,

Bądź: niemowlęciem, mężczyzną, kobietą,

Ale przed wszystkim bądź

Bożym Człowiekiem!

Adam – Adaś…

Adaś Dedio urodził się w wigilię Bożego Narodzenia 1918 roku. O imię pytać nie trzeba. Dla rodziców – filologów zakochanych w polskiej historii i literaturze, było to oczywiste: w wigilię Bożego Narodzenia 1798 r. urodził się przecież Adam Mickiewicz.

17 lutego 1919 r. Maria napisała swojemu synkowi w pamiętniku: „Jutro będziesz mieć 8 tygodni. Kosztowałeś już nas wiele trudu, troski i niespania, a kochamy Cię oboje ze Staszkiem coraz mocniej. Jeżeli Cię nic nie boli, to taki jesteś przemiły, że odejść od Ciebie nie można. A jeżeli cierpisz, zanosisz się od krzyku i zapłaczesz łezką, to krwawi nam się serce, bo przecież pragniemy, by u nas i z nami dobrze Ci było, byś w domu rodzicielskim miał dobro samo, a nie ból i to nie zasłużony”.

„O matko Polko” – chciałoby się powiedzieć słowami wieszcza Adama – „klęknij przed Matki Bolesnej obrazem i na miecz patrzaj, co Jej serce krwawi. Takim wróg piersi twe przeszyje razem. Bo choć w pokoju zakwitnie świat cały, choć się sprzymierzą rządy, ludy, zdania, syn twój wyzwany do boju bez chwały i do męczeństwa (…). Wyzwanie przyszle mu szpieg nieznajomy, walkę z nim stoczy sąd krzywoprzysiężny; a placem boju będzie dół kryjomy, a wyrok o nim wyda wróg potężny”…

„Żyj z nami i nie chciej od nas odchodzić!” – pisała szczęśliwa Maria. „Chodźmy wszyscy Troje w Jasność i Szczęście służenia Bogu i Ojczyźnie. Zbliżajmy się wszyscy Troje, coraz więcej do tego, 'co jest wszystkim i wszystko obleka’, co jest duchem twórczym gwiazdy, anioła, człowieka a celem i początkiem i nieba, i ziemi. Chciałabym przekazać Ci miłość i cześć dla pewnych ludzi żyjących lub dla pamięci ludzi zmarłych”.

W perspektywie Polski

11 lipca 1920 r. w Bydgoszczy Maria zapisała w pamiętniku ważne słowa, świadczące o tym, że jednakowo intensywnie i żarliwie żyła sprawami swego synka jak sprawami Ojczyzny, zagrożonej śmiertelnie przez bolszewicką, „światową rewolucję”. „Adamku Najmilszy, Radości Moja! (…) Jest teraz ciężka chwila dla Polski. Rosjanie – bolszewicy idą na nasz kraj. Może Ojciec pójdzie walczyć, gdy Ojczyzna zawoła, a ja nie wiem, czy oddać Cię Babci i pójść zastąpić jakiegoś mężczyznę, który mógłby pójść walczyć, czy też do szpitala rannych iść opatrywać. W każdym razie ciężko mi będzie bez Ciebie”…

Jestem…

„Poznań, 20 lutego 1921 r.: 7 lutego po raz pierwszy powiedziałeś 'jestem!’. Jesteś niezmiernie żywy, jak żywe srebro. Z dzieci, które widzę obok Ciebie, Tyś najruchliwszy. Miło patrzeć na życie, które wre w Tobie. Radują się nim Babcia Ludka i Dziadziu Felunciu, ale odetchnąć przy Tobie nie można, bo wciąż Cię trzeba mieć na oku. Choć masz dobre serce i bardzo jesteś do pieszczot przywykły i dajesz mi oznak przywiązania moc, ale przy tym jesteś uparty i złośnik. Będziesz miał kiedyś w życiu dużo pracy z wykorzenieniem lub opanowaniem tych wad…

W Józefowie, 12-13 lipca 1921 r., Maria napisała: „Celem mojego życia, pragnę, by stało się odtąd i jedynie, wychowanie Ciebie po Bożemu, na człowieka z silnym i szlachetnym charakterem; człowieka, który samym swym istnieniem na świecie umacniałby swe otoczenie w przeświadczeniu, że istnieje Bóg i wyższy porządek rzeczy. Z tego punktu widzenia chcę oddać całe moje życie, więc wykształcić siebie na ukształtowaną duchowo niewiastę, czym mogłabym być choć w części dla Ciebie przykładem. Dalej chcę zdobywać wiedzę społeczno-historyczną, literacką i przyrodniczą, by móc się kierować mądrościami i kierować Cię i by Cię nie opuścić wtedy, gdy Bóg wezwie Cię przed czasem, i gdy najmocniej mnie będziesz potrzebował”. Przypadek czy matczyne, głębokie przeczucie przyszłej tragedii?

Maria napisała jeszcze: „By iść ku temu celowi, muszę opanować i zwyciężyć wiele pokus i poskromić wybujałe życie uczuciowe, pohamować żądzę pracy społecznej, względnie tę chęć wyładować w swych zdolnościach w granicach, które by szkody Tobie nie przyniosły. Zwalczyć muszę chęć do pracy pedagogicznej w szkole, do której mnie ciągnie, gdzie dotychczas dobry jej był rezultat i moja predyspozycja duchowa. Trzeba pokonać strach przed pogardliwym powiedzeniem ludzkim o mnie: ,,siedzi w domu i nic nie robi”…

Czy takimi słowami można jeszcze poruszyć współczesne feministki?

Matczyne dylematy

„Masz 3 latka i 2 miesiące i jesteś już rozumnym człowiekiem” – czytamy pod datą 20 lutego 1922 r. w Poznaniu. „Można Ci wszystko wytłumaczyć, zrozumiesz i uznasz. Zrozumiesz i uznasz jednak tylko wtedy, gdy nie jesteś rozzłoszczony, bo wtedy zupełnie nie władasz sobą. Widzę, że z Tobą tylko dobrocią można postępować, by Cię nie wyrwać do złości. Ale znów jestem bezradna wobec takiego faktu: nie chcesz iść wieczór spać, natomiast jak ojciec krzyknie i da parę klapsów, to nie odważysz się nawet silnie płakać, pożalisz się cicho jak trusia i zasypiasz (…). Czuję, że mnie kochasz, ale jesteś gwałtownie wybuchowym temperamentem. Jesteś dzięki Bogu zdrów i silny, krzyczysz z radości i z gniewu, i ze złości, masz upór i dążysz do przeprowadzenia swych żądań. Są to zadatki na duży charakter. (…) Boli Cię widok Jezusa na krzyżu. Jesteś poruszony, gdy mówię, że to my swymi złościami i niegrzecznościami przybijamy go do krzyża. Powiadasz więc, po chwili grzeczności: 'On teraz zdejmie rączkę z krzyża, bo ja jestem grzeczny'”.

Hanusia

„Niemieczkowo, powiat Oborniki, 15 sierpnia 1923 r.: Jesteśmy tu w lesie na wakacjach, od przeszło miesiąca. Jest z nami Hanusia. Urodziła się 25 kwietnia. Ojciec, Ty Adaśku i ja, kochamy ją na wyścigi. Ojciec zwie ją Leśną Panną, bo całe dnie wozimy ją w wózeczku po leśnych drogach, śpiew przecudny, dziecięcy wydobywa z ust. Śpiew, który, jak Ojciec twierdzi, posłyszała u ptaków leśnych i teraz go naśladuje”…

Słabość krusz

„Poznań, 18 stycznia 1925 r.: Adaś dopiero w tym roku nauczył się chwytać melodię i śpiewa z wielkim zapałem po całych dniach. Kolędy nie kolędy, hymny skautowe czy sokole i pieśni, jakie tylko usłyszy. Najmilej mi się słyszy, gdy powtarza: 'Ramię pręż, słabość krusz! Wolę tęż, ojczyźnie miłej służ!'”.

11 października 1933 r. Maria dziękowała Bogu za trzecie dziecko – Tadeusza. Tymczasem Adaś był już uczniem V klasy gimnazjum humanistycznego w Rydzynie. „Jest tam już drugi rok i ma świadectwo czyste. Chce mieć jeszcze lepsze, by móc jechać na wakacje w Tatry” – zapisała matka.

10 maja 1937 r. Adam zdał w Poznaniu maturę. „Obecne chwile uważam za najszczęśliwsze, bo wszystkie troje dzieci są w domu, mogę na nie patrzeć, troskać się o nie i pomagać im, mogę się cieszyć ich zdrowiem, a przede wszystkim radować się, że idą w dobrym kierunku. Adaś w trakcie przygotowań się do matury zrozumiał wartość rzetelnej, systematycznej pracy. Dzięki Ci, Boże, za wszystko! Dzięki Ci Panienko Najświętsza! Dzięki Wam Święci, pomocnicy i opiekunowie najwierniejsi” – cieszyła się matka.

Marynarz

12 lipca 1937 r. Adam został przyjęty do Szkoły Marynarki Wojennej w Toruniu. „Tylko za samym wpływem Boga i Najświętszej Panienki mogę nad nim czuwać i przez opiekę dusz zmarłych, które co dzień o opiekę nad zdrowiem duszy i ciała dzieci proszę. Modlitwa to jedyna broń teraz”.

We wrześniu 1938 r. Adam wrócił z pięciomiesięcznego rejsu na „Iskrze”. „Zwiedził wiele, dary zwiózł liczne, mnie jedwab na suknię”. W maju 1939 r. trafia do Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej w Bydgoszczy. „Polsce zaczyna grozić wojna z Niemcami. Stoimy gotowi do rozprawy, gotowi walczyć o niepodległość i wielkość swej Ojczyzny, do krwi ostatniej kropli z żył” – pisze zatroskana Maria.

Wojna

Maria pisze w Elsowie: „Hania wraz z Basią Dąbrowską szykuje się do roli sanitariuszki na naszym terenie. Niech Bóg raczy nas wszystkich mieć w swojej opiece, a przede wszystkim Polskę całą. Cudowna i cudna Matka Boska Tuchowska wyjedna nam to niezawodnie. Wojna nas bezpośrednio jeszcze nie dotknęła: warczą samoloty, odprawiamy warty. Mimo wieści o zniszczeniu Zakopanego, radości i otuchy dodaje wieść, że Anglia i Francja już ruszyły do boju wraz z nami. Ksiądz Cząstka myśli nawet, że za miesiąc front tak się przesunie w głąb Niemiec, że będziemy mogli wracać do domów. Daj to Boże! Od Adasia nie ma jeszcze wieści. Dla mnie wielkim pokrzepieniem jest maleńka książeczka „Pokój duszy” św. Piotra z Alkantary. Prosta i kojąca.

W obliczu nadciągających do Tuchowa Niemców, matka z córką i młodszym synkiem rusza polnymi drogami do Ryglic. „Na szosie nieprzerwany szereg wozów ciągnących z uciekinierami spod Sącza, ku Pilznu i Dębicy. Zdawało nam się, że najlepiej włączyć się w ten szereg i maszerować dalej, do wolnej Polski (…). Brak wieści od Adama i Ojca, ale Polska się broni i Panna Najświętsza da nam zwycięstwo!”.

W połowie października napisała: „Sytuacja Polski, po ludzku biorąc, okropna. Cała Polska zalana wrogami. Na zachód Niemcy, a od Sanu już Sowiety. Dziś przyniosłam z mlekiem wiadomość, że ponoć niemieckie wojska idą ku Jasłu, gdzie mają się zetrzeć z bolszewikami. Nie wiem, co groźniejsze; czy niemieckie, czy sowieckie zajęcie kraju. Boję się, by nas Sowiety nie zaraziły swą ideologią i ustrojem. Ufam, że wyjdziemy zwycięsko z tych najstraszniejszych chwil. Ufać, modlić się, trwać. Dużą pociechą jest dla mnie postawa Hani – i fizyczna, i psychiczna. Hania zdolna jest do ciężkiej pracy fizycznej, a duchowo tak ufa Bogu, taką jest żarliwą Polką, tak głęboko rozważa i odczuwa sprawy Polski, że miło na nią patrzeć i być z nią razem”.

Rodzina jest już razem, tylko Adam w niewoli, w Bawarii, lecz listy dochodzą. „Dojrzewa pięknie w cierpieniu, w pracy i samotności. Zrozumiał, że poważne rzeczy w życiu osiąga się nie 'szczęściem’, lecz solidną pracą. Rozumie, że los, jaki nas spotyka, jest zawsze dla nas najlepszy, bo Bóg nam go dla nowego pożytku daje”.

Śmierć Hani

Umarła w Wolicy, 24 listopada 1943 roku. Bezpośrednim powodem śmierci była angina. Dzielna matka pisała w pamiętniku: „Opowiadała wiele, ale już gorączka mąciła jej sposób wysławiania i nie chwytaliśmy tego, co chciała szczególnego powiedzieć, tylko że czułość, miłość chciała nam wyrazić i to miłość bezgraniczną. A potem, jakby bieda się już przełamała, ułożyła się, jakby wyciszona, jakby zasypiając”.

Adam cierpiał szczególnie po śmierci siostry. Pół roku później matka pisze: „Ból Adasia trwa do dziś w pierwotnym nasileniu. Cierpi jak w pierwszym momencie. Ja żyję i piszę, i chcę przez życie na ziemi uczciwe, zarobić sobie na tak wielką miłość Hanusi w niebie, jaką tu miałam za jej życia. Hania z nieba dba o to, byśmy mieli co jeść”.

Śmierć ojca

W styczniu 1945 r. do Wolicy weszli Sowieci. Wiosną ojciec objął pracę w gimnazjum i lektorat języka greckiego na uniwersytecie w Poznaniu, z nadzieją szybkiego ściągnięcia rodziny. Wojna i nieustanny lęk o bliskich nadszarpnęły jednak jego zdrowie. Stanisław Dedio umarł na serce. „Wracał do domu pogodny, po wygłoszeniu pięknej mowy łacińskiej na pożegnaniu dyrektora Gimnazjum Marcinkowskiego, pana Latawca. Nagle zrobiło mu się niedobrze, wszedł do sieni domu przy Matejki 2 i usiadł na schodkach do parterowego mieszkania”. Wezwano lekarza, ale było już za późno, choć w chwili śmierci miał dopiero 55 lat. „Przez 27 lat, jakie przeżyłam ze Staszkiem, nie usłyszałam z jego ust ani jednego kłamstwa, i to nawet w najdrobniejszej rzeczy” – napisała Maria. Śmierć męża i ciężary, jakie na nią spadły, sprawiły, że na 21 lat porzuciła swój pamiętnik. Powróciła do niego dopiero w październiku 1966 r., za namową Tadeusza. Mozolnie odtwarzała historię rodziny w tym czasie, powracając boleśnie do najsmutniejszego wydarzenia swego życia, do śmierci ukochanego, pierworodnego syna.

Wyrok

W roku 1946 Maria wróciła z Tadeuszem do Poznania. Adam był już wówczas ponownie w Marynarce Wojennej. Dostała wiadomość o jego chorobie i – wiedziona złym przeczuciem – natychmiast pojechała do Gdyni. Tu dowiedziała się, że na Adamie ciąży zarzut „utrzymywania niedozwolonych kontaktów z rządem w Londynie”. Mimo starań nie udało jej się uzyskać zgody na widzenie z synem. Z ciężkim sercem wracała do Radomia, wiedziona obowiązkami wobec Tadeusza. Podjęła pracę w księgarni i w Miejskiej Bibliotece Publicznej. Tadeusz przebywał w tym czasie w szkole salezjańskiej w Ostrzeszowie.

Wyrok śmierci na Adama przyjęła z niedowierzaniem i z przekonaniem, że nie jest ostateczny. Walczyła do końca o ułaskawienie syna, pisząc m.in. do Żymierskiego, wówczas ministra obrony i „marszałka Polski” z sowieckiego nadania. Wszystko na próżno. Adama skazano pod najcięższym zarzutem: „szpiegostwa” i „zdrady w interesie obcych agentur”. „Obce agentury” to dla komunistów Polska i jej rząd na uchodźstwie. Prawdziwą delegaturę, sowiecką, budowali tymczasem ci, co skazali na śmierć Adama Dedio.

Adam był jednym z czterech skazanych na śmierć członków organizacji konspiracyjnej Semper Fidelis Victoria, która stawiała sobie za cel suwerenność kraju i uwolnienie go od sowieckiej kurateli. Trzech skazanych ułaskawiono, zamieniając ich wyroki na więzienie.

Sowieckie „śledztwo”

Po latach odnalazł się Eugeniusz Menczak – członek organizacji, świadek tragedii, a raczej męczeństwa Adama podczas „śledztwa” w UB, potem Informacji Wojskowej: „Z porucznikiem Dedio widziałem się trzy razy w trakcie konfrontacji. Kiedy się spotkaliśmy, w pierwszym momencie go nie poznałem. Był opuchnięty i miał aż czarną twarz od bicia. Bito nas w tym samym pokoju. Kopano nas, uderzano w twarz i w głowę. Bito nogą od krzesła. Każda konfrontacja tak się kończyła”. Stanisław Kłos zeznał w roku 1956: „Widziałem na jego ciele sińce – na policzkach i na rękach. Siedział w jakimś karcerze Informacji MW (…). Żalił się szczególnie na kpt. Bramczukowa, oficera sowieckiego, pełniącego służbę w Informacji WP pod nazwiskiem Bramczewski”.

W czasie rozprawy Adam Dedio, mimo groźby śmierci, odwoływał zapisane w protokole ze śledztwa „zeznania”, zapisane tam wbrew jego woli, zmyślone przez śledczych. „Wyjaśnienia odnośnie bosmata Menczaka cofam. W czasie składania zeznań zostałem uderzony w twarz przez kpt. Spierańskiego tak, że mimo, iż jestem silny, przewróciłem się na ziemię”.

W relacji z zeszłego roku Eugeniusz Menczak wspominał z obrzydzeniem postać Josifa Orupa z NKWD, „oddelegowanego” do „służby” w polskiej marynarce. „W trakcie śledztwa chodził w granatowych spodniach i białej koszuli, bez krawata, było lato. Tylko raz widziałem go w sowieckim mundurze. Mówił tylko po rosyjsku i był przeważnie pijany. Często przysypiał w trakcie przesłuchań. Siedział często za biurkiem, a w odchylonej szufladzie widziałem pistolet. Czasami zastanawiam się, czy spanie przy otwartej szufladzie z pistoletem nie było prowokacją z jego strony. Tacy jak on, to byli przecież 'fachowcy’. Pewnie z setki takich śledztw miał już za sobą”.

Aresztowani przeżywali też katusze w więziennym karcerze: „W listopadzie, po wielomiesięcznym pobycie w piwnicy Informacji Wojskowej w Gdyni, po sadystycznym i okrutnym śledztwie prowadzonym przez oficerów Smiersz, głównego oprawcę mjr. Josifa Orupa i jego pomocnika kpt. Konstantina Spierańskiego, zostaliśmy przewiezieni do więzienia w Gdańsku. Sześcioosobowa grupa ludzi o rozpiętości wieku od 23 do 46 lat. Przewieziono nas w pozycji leżącej ze związanymi do tyłu rękoma samochodem ciężarowym. Gdy dotarliśmy do bramy więziennej, była wczesna godzina, było jeszcze ciemno, a my byliśmy w letnich mundurach, przemarznięci do kości. Nie byliśmy w stanie nawet wejść do więzienia. Okazana pomoc, którą nazwano rozgrzewką, była bardzo brutalna i skończyła się zaprowadzeniem nas bezpośrednio do piwnic. Pamiętam, że staliśmy w nich długo zwróceni twarzami do ceglanego muru. Tak długo, że omdlały nasz współtowarzysz Bronisław Bonk upadł na ziemię. Nie patrząc na nic, pospieszyliśmy mu z pomocą. Powstało zamieszanie, nagle zjawiło się więcej funkcjonariuszy. Wówczas dopiero skierowano nas do dwóch małych pomieszczeń, po trzech do każdego (…). Do pobytu w piwnicach byliśmy przyzwyczajeni, tutaj jednak [w karcerze] warunki pobytu pod wieloma względami były gorsze. Zimno, mokra posadzka, brudne wnętrze, smród środków dezynfekcyjnych, bezustanne piski szczurów, a w nocy głośne bieganie ich stad po korytarzu. Nie było tu prycz, dano nam tylko dwa niemieckie płaszcze wojskowe i śmierdzący kubeł. Większość czasu przebywaliśmy przeważnie w kucki, przytuleni do siebie plecami. Obsługiwał nas zawsze ten sam funkcjonariusz więzienny. Był to bardzo ponury typ, z którego ust wydobywały się niezmienne dla niego słowa: 'bandyci, zdrajcy, to nie sanatorium, to więzienie’. Zjawiał się zawsze w towarzystwie starszego, wystraszonego więźnia w wojskowej niemieckiej marynarce. Więzień przynosił w wiadrze wodnistą zupę lub czarny płyn zwany kawą. Rano w wojskowym chlebaku przynosił również skromne kromki gliniastego chleba i wynosił kibel. Nieustannie byliśmy bardzo głodni i zmarznięci” – wspominał Eugeniusz Menczak pobyt w „polskim” więzieniu.

Nie zgadzam się…

Rozprawa odbyła się w więzieniu, bez udziału obrońców oskarżonych. Uzasadniono to „bezpieczeństwem państwa”. O takich rozprawach więźniowie mówili „kiblowa”. Dla majora Kowalskiego szczególnie ważne jest to, że w miejscu, gdzie się te rozprawy odbywały, jest dziś kaplica więzienna. „Kiedyś odbierano tu ludziom nadzieję, dziś przywraca się ją przez modlitwę i refleksję” – mówi major. Sądowi Marynarki Wojennej w Gdyni, na rozprawie niejawnej w Gdańsku, przewodniczył kpt. Marian Brzoziński. Oskarżał prokurator kmdr. ppor. Jan Kant. Głównym dowodem przeciwko porucznikowi Dedio był jego meldunek organizacyjny: „Kpt. Bramczewski (Bramczukow) – szpicel w Marynarce Wojennej. Niebezpieczny dla naszych. Zlikwidować”.

W trakcie rozprawy Adam Dedio wyznał szczerze, choć pogarszało to jego sytuację: „Celem moim było dobro państwa (…). Wstąpiłem do organizacji dlatego, że uważałem, że Państwo Polskie znajduje się pod zbyt dużymi wpływami Rosji Sowieckiej, graniczącymi z okupacją (…). Ustroju panującego w Polsce nie uważam za w pełni demokratyczny. Reforma rolna została przeprowadzona w zbyt szybkim czasie i w momencie do tego mało odpowiednim (…). Nie zgadzam się też z taką formą upaństwowienia przemysłu, jak tego dokonano (…). Nie zgadzam się z faktem zaprowadzenia przez państwo ścisłej kontroli prasy (…). Uważam nasze granice na Odrze i Nysie, lecz przy tym jestem zdania, że należą się nam Lwów i Wilno. Są to moje głębokie przekonania polityczne”.

Zakorzeniony w „wadach” Narodu…

Fragment „opinii składu sądzącego” o pobudkach Adama Dedio do działalności w powojennej konspiracji antykomunistycznej:

„Oskarżonego raził fakt zajmowania wyższych stanowisk w Marynarce Wojennej przez oficerów odkomenderowanych z Armii Czerwonej (…). Na tym tle powstało u oskarżonego niezadowolenie z istniejącego podówczas stanu rzeczy, a przede wszystkim przekonanie o braku suwerenności i niezawisłości Polski (…). Zważywszy, że skazany kierował się przesłankami raczej uczuciowymi, nie sprawdzając aktualności swych przekonań, a zatem stanowi drastyczny przykład wad zakorzenionych w organizmie narodu (…), mimo głębokiej deprawacji, powstałej na tle słabości charakteru (!), skazany pozwala przypuszczać, że stałby się z czasem jednostką pozytywną”…

Sowieckie państwo „ludowe” nie miało jednak czasu na sprawdzenie, czy Adam stałby się „jednostką pozytywną”, więc postanowiło go zabić. Kilka lat później zabije generała Augusta Emila Fieldorfa „Nila”. Tym razem w opinii „sądu” oskarżony na łaskę nie zasługiwał, bo od młodości walczył „z młodym państwem radzieckim” i nie było nadziei na „resocjalizację”…

Sen matki

Maria Dedio napisała do prokuratora Kanta: „O 12 w nocy, we wtorek 25 marca, miałam sen, że przyszła moja zmarła córka Hania z nieba, powiedzieć swojej biednej mamusi, że Adam nie żyje (…). 27 marca, wieczorem doszedł mnie telegram z Warszawy, że prośbie o łaskę odmówiono. Jestem w męce i znikąd na ziemi nie mogę zaczerpnąć wieści, co stało się lub dzieje z Adamem (…). Wiję się z bólu, że może Adam żyje, czeka na mnie, a ja jestem tutaj. I jeszcze jedno. Jeżeli nie odmówi Pan prośbie matki i napisze mi to, o co błagam, to proszę jeszcze łaskawie podać mi adres księdza, który Adama na śmierć dysponował. Zdaje mi się, że nie odmówi mi Pan tej ostatniej pociechy”.

Śmierć

O szczegółach dotyczących śmierci Adama opowiedział matce, nad grobem syna, ks. Roman Ruchaj. Wspomnienie matki spisał Tadeusz: „Adam w więzieniu urósł duchowo, modlił się dużo, do nikogo żalu nie miał, smucił się tylko, że nie może być pomocą matce. 14 kwietnia 1947 roku obudzono go wtargnięciem do celi i wołaniem, że ma się gotować na rozstrzał i że może wyrazić ostatnie życzenia. Rzekł: 'Proszę o księdza spowiednika, i proszę przekazać pozdrowienia matce i bratu ode mnie’. Posłano po księdza do parafii Chrystusa Króla Zgromadzenia Palotynów. Przybył ksiądz Roman Ruchaj, urodzony w tym samym roku co Adam, niosąc przy sobie dwa komunikanty i oleje. Spowiedź odbywała się przy uchylonych drzwiach. Przez te drzwi zaglądali niecierpliwiący się wykonawcy wyroku. Adam spowiadał się pięknie i przygotował się na śmierć. Nie miał w sercu żalu do nikogo. Jęknął tylko: 'Moja biedna matka’, ale wnet zwarł się w sobie mówiąc: 'Wola Twoja, Panie!’. Na oleje nie było czasu, otrzymał obydwa komunikanty”.

Eugeniusz Menczak zapamiętał: „Przeżyłem ten dzień bardzo, miałem nadzieję na ułaskawienie Adama. Straciłem serdecznego przyjaciela, Marynarka Wojenna wzorowego oficera, Ojczyzna swojego obrońcę z 1939 roku, a Armia Krajowa i Narodowe Zjednoczenie Wojskowe dzielnego kapitana. Tragedia jest tym większa, że zginął z rąk rodaków, trzech marynarzy z Informacji, którym rozkaz oddania strzałów dał oficer NKWD”.

Znak

Adama przywiązano do słupa i chciano mu zawiązać oczy. Nie pozwolił. Zwrócił się do marynarzy, mających go zabić, ze słowami: 'Chłopcy! A teraz strzelajcie odważnie i celnie! Raz, dwa, trzy!’. I na ten jego 'rozkaz’ padły strzały, które go przeszyły”.

Według relacji księdza Ruchaja, egzekucja odbyła się w pomieszczeniu, w którym ściany są tak skonstruowane, że więzną w nich kule. Jedna z kul odbiła się jednak od ściany i drasnęła oficera prowadzącego egzekucję! Był to wspomniany Sowiet z Informacji Marynarki Wojennej, Bramczukow vel Bramczewski.

Dobry syn…

Pochowano Adama w zaniedbanej części cmentarza Garnizonowego w Gdańsku. „Matka Adama wierzyła do ostatniej chwili w ułaskawienie syna” – wspominała Maria Dąbrowska, u której Maria Dedio przebywała w trakcie rozprawy. „Jeździła kilkakrotnie do Warszawy, po ostatnim wyjeździe wróciła złamana. Wiedziała już, że wyrok będzie wykonany. Chciała jednak znać miejsce pochówku. Przez kilka dni stała pod bramą więzienną. W domu jej prawie nie było. Ulitował się nad nią funkcjonariusz odpowiedzialny za przyjmowanie paczek. Podszedł do niej po pracy, wziął ją na bok, a po wysłuchaniu powiedział, żeby poszła do domu koło cmentarza Garnizonowego. Prosił tylko jeszcze, aby nikomu nigdy nie mówiła, że rozmawiali. Mieszkający w pobliżu cmentarza grabarz w wielkiej tajemnicy wskazał matce miejsce pochówku syna. Postawiła mu z czasem nagrobek i zabezpieczyła żelaznym ogrodzeniem”. Na betonowym krzyżu napisała: „Śp. Adam Dedio, por. Mar. Woj. ur. 24.12.1918 r., zm. 14.04.1947 r. Dobry syn”.

* * *

Tyle było tragedii Polaków, którzy podjęli po wojnie beznadziejną walkę o suwerenny byt Polski. Czy mamy jeszcze na tyle wrażliwości, by wzruszyć się kolejną opowieścią? Jednak historia Adama Dedio to nie tylko tragedia młodego, ideowego człowieka, który pragnął służyć Polsce i nie chciał, by obcy ją zdominowali. To historia jego niezwykłej matki, która świadomie poświęca się wychowywaniu dzieci, zwłaszcza ukochanego, pierworodnego syna, rezygnując z ambicji, które wynikałyby z jej gruntownego wykształcenia. Śni jednak nie tylko o szczęśliwym życiu swych dzieci. Od pierwszych słów swego niezwykłego pamiętnika śni sen o szczęśliwym kraju. To sen matki Polki. Żadne słowa nie wydają mi się w tej historii nazbyt patetyczne.

Epitafium

Film „Epitafium 169. Rzecz o Adamie Dedio 'Adrianie'” ma charakter paradokumentalny, zawiera też sceny fabularyzowane. Zrealizowała go znana dokumentalistka Iwona Bartólewska, na podstawie koncepcji i we współpracy z dr. Januszem Marszalcem z gdańskiego IPN. Scenariusz napisali mjr Waldemar Kowalski i dr Marszalec. Konsultantami historycznymi byli dr Piotr Niwiński i dr hab. Krzysztof Szwagrzyk. Balladę do słów „Promethidiona” Norwida skomponował i zaśpiewał Ireneusz Łepkowski. Elżbieta Mrozińska z Teatru Miejskiego w Gdyni odtworzyła postać Marii Dedio. Premiera filmu odbyła się 12 października 2007 r. w Teatrze Miejskim w Gdyni. Jest nadzieja, że film ukaże się na płytce DVD jako dodatek do Biuletynu IPN, wraz z książką Waldemara Kowalskiego „Dobry syn – Adam Dedio”.

Piotr Szubarczyk

IPN Gdańsk

Maria Romana Dedio (1891-1967) – matka Adama. Córka inż. Szczęsnego Wodziczko i Ludmiły z domu Spiss. Urodziła się 25 lutego 1891 r. w Słotwinie-Brzesku (woj. krakowskie). W Krakowie ukończyła gimnazjum klasyczne. Maturę z odznaczeniem zdała 23 maja 1911 roku. W latach gimnazjalnych udzielała się w tajnych kołach samokształceniowych w Krakowie i w Jaśle. Po maturze była inicjatorką i założycielką I Sokolej Drużyny Skautowej Żeńskiej im. Klaudii z Działyńskich Potockiej. Przez 4 lata studiowała polonistykę na UJ. W latach 1914-1915 studiowała slawistykę i romanistykę w Wiedniu. 27 maja 1914 r. ukończyła też studium uniwersyteckie wychowania fizycznego. 7 kwietnia 1916 r. zdała egzamin nauczycielski dla Szkół Wydziałowych i otrzymała patent dla nauczyciela z grupy językowej do nauczania takich przedmiotów, jak język polski i niemiecki, historia i geografia. W trakcie studiów w Krakowie jeździła, jako wysłanniczka Eleusis na Śląsk, gdzie prowadziła wykłady dla kół samokształceniowych robotników i górników. Dostarczała im też polskie gazety i książki. Podobną działalność prowadziła na rzecz polskiej emigracji w trakcie swojego pobytu w Wiedniu. Nie mogąc znaleźć posady nauczycielki, w okresie od 1 października 1916 r. do 10 czerwca 1917 r. pracowała jako urzędniczka w Dyrekcji Państwowych Kolei Żelaznych w Krakowie. 17 czerwca 1917 r. wyszła za mąż za Stanisława Dedio, filologa klasycznego, nauczyciela gimnazjalnego. Wraz z mężem aktywnie działała w poznańskim oddziale Filareckiego Związku Elsów, któremu przewodniczyła od 1929 roku. Działała na rzecz wychowania w trzeźwości (odczyty, audycje radiowe i publikacje, m.in. w „Przewodniku Społecznym”, „Gazecie dla Kobiet”, „Gazecie Gnieźnieńskiej”). W latach 1917-1919 nauczała w prywatnym gimnazjum żeńskim w Zakopanem. W roku 1920 pracowała w Bydgoszczy – w Wyższej Szkole Realnej (męskiej) i w Miejskim Wyższym Liceum Żeńskim. W latach 1921-1923 wykładała na Kursach Oświaty Pozaszkolnej organizowanych przez Kuratorium Okręgowe Szkolnictwa w Poznaniu. W okresie okupacji udzielała się jako nauczycielka w Tajnym Nauczaniu w Wolicy, w powiecie bocheńskim, woj. krakowskie.

Po wojnie asystentka w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu. Po przeniesieniu się do Radomia pracowała jako kierowniczka działu księgarskiego w Spółdzielczej Księgarni „Przyszłość”, a następnie jako pracownica i kierowniczka w Miejskiej Bibliotece Publicznej. W dalszym ciągu prowadziła działalność na rzecz wychowania w trzeźwości. Po przejściu na emeryturę w 1958 r. udzielała prywatnych lekcji z polskiego i niemieckiego. W latach 1960-1961 bibliotekarka szkolna w Technikum Mechanicznym w Radomiu. W 1961 r. przeniosła się do Krakowa, aby pielęgnować swą obłożnie chorą starszą siostrę Olgę Węglową. Kilkakrotnie sama ciężko chorowała. Umarła 7 listopada 1967 roku. Pochowana na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

Ze wspomnień młodszego syna Tadeusza: „Mówi stare przysłowie, że 'matkę ma się tylko jedną’, ale ja miałem matkę niepowtarzalną i cudowną. Od najmłodszych lat kochała mnie całym sercem i starała się, aby niczego mi nie brakowało, walczyła o wszystko, co dla mnie najlepsze. Pamiętam, jak walczyła, aby ocalić życie mojego brata Adama… Była dla mnie najlepszą powierniczką i pomagała mi w każdej potrzebie. Cierpienia fizyczne i moralne (śmierć dorosłych dzieci Hanny i Adama, śmierć męża) znosiła z wiarą. Promieniowała dobrocią i miłością do domowników i osób odwiedzających ją w czasie choroby. Do ostatniej chwili swego życia zachowała trzeźwy umysł”.

Tadeusz Dedio umarł 5 czerwca 2006 roku. Strażnikami pamiątek rodzinnych są obecnie żona Irena i syn Tadeusza – Stanisław.

Piotr Szubarczyk

Na podstawie ustaleń mjr. Waldemara Kowalskiego.

Adam Dedio (1918-1947) ps. „Adrian” był oficerem Marynarki Wojennej, żołnierzem ZWZ-AK. Po wojnie ponownie w marynarce, jednocześnie należał do antykomunistycznej konspiracji niepodległościowej – organizacja Semper Fidelis Victoria (SFV).

Urodzony 24 XII 1918 r. w Zakopanem, jako pierwsze dziecko Stanisława i Marii z domu Wodziczko. Ukończył gimnazjum w Poznaniu, w latach 1937–1939 był słuchaczem Szkoły Podchorążych MW w Toruniu, potem w Bydgoszczy. Po wybuchu wojny szkoła została ewakuowana do Pińska. Tam utworzono batalion morski, włączony do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. W wojnie obronnej 1939 r. Dedio był dowódcą plutonu w stopniu bosmanmata podchorążego. Awansowany przez gen. Kleeberga do stopnia porucznika. 6 października 1939 r. dostał się do niewoli niemieckiej. Przebywał w obozach dla jeńców wojennych w Meppen i w Ziegenheim koło Kassel. W 1940 r. został wysłany do pracy w gospodarstwie rolnym, skąd go uwolniono (na zasadzie wymiany za ochotnika) w czerwcu 1941 roku. Po przybyciu do Krakowa niemal natychmiast nawiązał kontakt z ZWZ-AK. Trafił do słynnego oddziału „Wicher”, dowodzonego przez Józefa Świdę „Dzika”, niegdyś partyzanta mjr. „Hubala”. Nosił pseudonim „Kopiec”, był zastępcą „Dzika”. „Wicher” wszedł niebawem w skład 6. Dywizji AK. Tymczasem Adam został aresztowany. Był torturowany przez gestapo, cudem uniknął śmierci.

Tuż po zakończeniu wojny (marzec – sierpień 1945) pracował w II Komisariacie MO w Poznaniu, dokąd skierował go sam „Dzik” („aby w razie czego był pomocny organizacji”). Takich przypadków było wówczas wiele. Zwolnił się ze służby, gdy „Dzik” uszedł z kraju. Postanowił powrócić do marynarki. W grudniu 1945 r. wstąpił do antykomunistycznego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego (NZW) – obszar gdański. Jego częścią był Okręg XII (morski) organizacji Semper Fidelis Victoria. Adam Dedio był w SFV oficerem wywiadu. Został aresztowany w maju 1946 r. w Gdyni pod zarzutem, że jako „szef tajnej kancelarii” Głównego Sztabu MW „działał na szkodę państwa polskiego” i przekazywał „wiadomości stanowiące tajemnicę państwową”. Formalnie Dedio nigdy nie sprawował przypisywanej mu funkcji. Podczas służby w marynarce był kancelistą Oddziału Inżynierii MW, oficerem wachtowym ORP „Ryś”, pracownikiem tajnej kancelarii, kancelistą Oddziału Personalnego MW, wreszcie dowódcą ścigacza ORP „Bystry”. W czasie przesłuchiwania przez funkcjonariuszy Okręgowego Zarządu Informacji Nr 8 Wojska Polskiego był torturowany. „Podczas konfrontacji z Adamem Dedio nie mogłem go poznać. Twarz miał zupełnie czarną od bicia” – zeznał po latach jeden z członków SFV. Na podstawie wyroku Sądu Marynarki Wojennej, ogłoszonego 14 lutego 1947 r., Adam Dedio został skazany na karę śmierci. Po ogłoszeniu wyroku matka Adama, Maria Dedio, napisała kilka listów do Żymierskiego i Bieruta, prosząc o ułaskawienie syna. 25 marca 1947 r. Bierut napisał: „Nie skorzystam z prawa łaski”.

Rankiem 14 kwietnia 1947 r. Adam Dedio został rozstrzelany w gdańskim więzieniu. Pochowano go potajemnie na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Po latach, 20 czerwca 1990 r., postanowieniem Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni, wyrok został unieważniony.

Piotr Szubarczyk

Na podstawie ustaleń mjr. Waldemara Kowalskiego.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl