Ameryka przed i po 11 września

Sześćdziesiąt lat przed 11 września 2001 r. Japończycy przypuścili
niespodziewany atak na amerykańską bazę marynarki wojennej w Pearl Harbor na
hawajskiej wyspie Oahu.

Następnego dnia, 8 grudnia 1941 r., prezydent Franklin D. Roosevelt poprosił
Kongres o formalne wypowiedzenie wojny Japonii. Roosevelt nazwał akcję Japonii w
Pearl Harbor "nieuzasadnionym i nikczemnym atakiem", czyniąc 7 grudnia 1941 r.
"datą niesławnej pamięci". Podobnie jak 7 grudnia 1941 r., także i 11 września
2001 r. jest datą niesławnej pamięci. Na marginesie: data 11 września powinna
być znana polskim czytelnikom, ponieważ właśnie tego dnia w 1683 roku wielki
polski król Jan III Sobieski powstrzymał inwazję Imperium Otomańskiego w bitwie
pod Wiedniem. Był on ważnym przywódcą tego, co zostało nazwane "starciem
cywilizacji". Europa przetrwała kolejne trzy wieki dzięki odwadze Sobieskiego i
jego sojuszników. Z pewnością nie jest zbiegiem okoliczności, że atak na Nowy
Jork i Waszyngton nastąpił właśnie 11 września, w dniu zwycięstwa Sobieskiego.
Niektórzy ekstremiści mają dobrą pamięć.

Amerykański sen
Dziennikarze i historycy porównują często słabość Ameryki w 2001 roku z jej
nieprzygotowaniem na atak w roku 1941. Fascynująca książka Gordona W. Prange´a
"Spaliśmy o świcie" (At Dawn We Slept) jest mocnym oskarżeniem mówiącym o złym
prowadzeniu polityki i niekompetentnym dowodzeniu wojskowym przed atakiem na
Pearl Harbor. Niekompetencja dowództwa odgrywała swoją rolę także podczas samego
trwania ataku. Wcześniej, w 1941 roku, marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych
zainstalowała radar (stanowiący w tamtych czasach nowość techniczną) w dalekiej
części Hawajów. Radar pokazał o świcie, że w hawajskiej przestrzeni powietrznej
znalazła się ogromna flota lotnicza. Oficerowie wywiadu monitorujący radar
natychmiast zaalarmowali szereg dowódców. Zostali jednak zignorowani. Tak,
Ameryka spała o świcie.
To smutne, ale sześćdziesiąt lat później Ameryka znajdowała się w stanie
podobnej senności. Tak jak zbombardowanie Pearl Harbor, atak z 11 września
również był "nieuzasadniony i nikczemny". Zauważywszy podobieństwo, trzeba
stwierdzić, że był on jeszcze bardziej haniebny. Japończycy zaatakowali obiekty
militarne i żołnierzy. Atak Al-Kaidy był natomiast najzwyklejszym zamachem
terrorystycznym wymierzonym w 3000 niewinnych cywilów – tyle osób zginęło w
World Trade Center, Pentagonie oraz w katastrofie samolotu United Flight 93 w
Pensylwanii.
Fakt, że Ameryka nie była przygotowana na tak potężny atak terrorystyczny, nie
jest niespodzianką. To, że została 11 września zaskoczona w ten sposób, po raz
kolejny pokazuje niekompetencję rządu. Blisko dwadzieścia lat przed rokiem 2011
Ameryka wielokrotnie padała ofiarą ataków terrorystycznych. Wśród nich było
także zdetonowanie ładunków wybuchowych podłożonych pod wieżami World Trade
Center. Same wieże nie uległy zniszczeniu, zginęło natomiast sześć osób, a
tysiąc zostało rannych. W świetle tych wydarzeń Stany Zjednoczone miały
wystarczająco dużo powodów, aby poważnie wziąć pod uwagę groźbę zaistnienia
ataków terrorystycznych po roku 2000. I znowu – Ameryka spała.
Nie oznacza to jednak, że spali wszyscy. Amerykański wywiad obserwował Osamę bin
Ladena podczas akcji szpiegowskiej w 1998 roku. Departamentowi Stanu prezydenta
Billa Clintona zabrakło jednak woli zabicia go – była to kolejna porażka
przygotowująca grunt pod 11 września. Po raz kolejny ktoś spał i dlatego nie
zauważył faktu, że Mohammad Atta i większość jego towarzyszy długo przebywali na
terenie Ameryki pomimo posiadania nieważnych już wiz. Ktoś nie zauważył także
tego, że Atta i inni poszukiwali kursu pilotów – zaznaczając, że nie są
zainteresowani nauką lądowania. Cele pracy FBI i CIA krzyżowały się, zabrakło
jednak między nimi efektywnej komunikacji w wymianie niepokojących sygnałów na
temat potencjalnych porywaczy samolotów.

Wojna z terrorem
Mówi się, że systemy demokratyczne nie są w stanie przygotować się efektywnie na
ryzyko i na katastrofy, ponieważ pozwalają one poszczególnym osobom cieszyć się
wolnością i skupić na życiu prywatnym do tego stopnia, że zaczynają one
ignorować bezpieczeństwo narodowe. Tak rzeczywiście może być. Patrząc z
pozytywnej strony, można zauważyć z kolei, że kiedy systemy demokratyczne znajdą
się w ciężkim położeniu, w ludziach wyzwala się wiele inicjatywy, uwalnia się
ogromna energia zdolna efektywnie zaradzić problemom państwa. Tak się właśnie
stało w przypadku Stanów Zjednoczonych po ataku na Pearl Harbor. W ciągu trzech
i pół roku Ameryka podzieliła II wojnę światową na dwa teatry, stając się
świadkiem poddania się Japonii i Niemiec w 1945 roku. Odpowiedź Ameryki po ataku
na Pearl Harbor była zdecydowana, szybka i efektywna. Czy to samo możemy
powiedzieć o reakcji Stanów Zjednoczonych po 11 września 2011 roku? Niestety,
rezultaty są w najlepszym razie mieszane.
Podczas gdy jedni zadowalają się kontemplacją osiągnięć Ameryki z dekady, jaka
dzieli nas od 11 września, inni uważają z kolei, że Ameryka przeżyła narodowy
upadek. Upadek ten jest w części – jeśli nawet nie w przeważającej mierze –
wynikiem ataku Al-Kaidy na ziemię amerykańską 11 września. Ameryka zareagowała
na te ataki, angażując kraj w kilka wojen, które nie zostały przeprowadzone
efektywnie. Według ostatnich obliczeń, wojska amerykańskie uwikłane są w pięć
wojen z islamskim terroryzmem: w Iraku, Afganistanie, Libii, Pakistanie i
Jemenie. Podczas gdy "prowadzenie wojny z wrogiem" jest oczywiście zrozumiałe,
konflikty te są tak bardzo rozciągnięte w czasie, a ich cele tak niejasno
zdefiniowane, że trudno będzie określić moment, kiedy właściwie zostaną one
zrealizowane. Na chwilę obecną Stany Zjednoczone walczą w Iraku i Afganistanie
dłużej, niż wyniósł ich udział w wojnie domowej z lat 1861-1865 oraz w pierwszej
(1917-1918) i drugiej (1941- -1945) wojnie światowej.
Od czasów Tukidydesa ciągnące się wojny nie do wygrania demoralizują ludzi i są
moralnie niedopuszczalne. Bardziej zdecydowana i szybsza strategia, jaką Ameryka
i jej sojusznicy przyjęli podczas II wojny światowej, byłaby lepsza. W
rzeczywistości operacje sił specjalnych (jak np. US Navy Seals) wymierzone w
przywódców Al-Kaidy mogą prawdopodobnie być efektywniejsze i mniej kosztowne niż
operacje lądowe, które wydają się wiązać na dłużej amerykańskie wojska. Istnieją
inne sposoby neutralizacji Al-Kaidy bez angażowania ogromnym kosztem oddziałów
amerykańskich w operacje lądowe.

Miraże demokracji
Ponadto trudno jest zdefiniować zwycięstwo w tych amerykańskich kampaniach. Po
dziesięciu latach wojny w Afganistanie Ameryka powinna uważnie zastanowić się
nad swoimi działaniami poza granicami kraju. Historycy nie bez powodu nazwali
Afganistan "cmentarzem imperium". Podczas wojen w Afganistanie i Iraku zginęło 7
tys. amerykańskich żołnierzy i personelu wojskowego. Trudno powiedzieć, jak te
zgony traktują amerykańscy przywódcy polityczni Stanów Zjednoczonych, którzy
twierdzą, że ich celem jest "budowanie narodu" na Bliskim Wschodzie. "Budowanie
narodu" to nadzieja, że zaangażowanie wojsk amerykańskich może przynieść
demokrację krajom takim jak Irak i Afganistan. Ale demokracja nigdy nie
charakteryzowała kultury Afgańczyków i Irakijczyków, dlatego wydaje się, że
nadzieja amerykańskich władz jest złudna. A gdy dodamy Libię do tej mieszanki,
jaśniejsze stają się ostatnie raporty, które wskazują, iż Al-Kaida jest
znaczącym graczem w rebelii, jaka wybuchła przeciw Muammarowi Kaddafiemu.
Demoralizacja wynikająca z długich i niezakończonych wyraźnym skutkiem
konfliktów nie jest jedyną konsekwencją zaangażowania Stanów Zjednoczonych w
wojnę z terroryzmem na Bliskim Wschodzie. Bardzo poważnym skutkiem reakcji
Ameryki po 11 września 2001 r. jest upadek gospodarczy. USA wydały miliardy
dolarów na kampanie na Bliskim Wschodzie. Te działania wojenne przyczyniły się
do wzrostu pozycji rządu w stałym konflikcie z tradycyjnymi amerykańskimi
ideałami ograniczenia jego władzy i dostosowania jej do ograniczeń
konstytucyjnych. Rząd Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza z jego rozdętą
biurokracją, która teraz jeszcze bardziej się rozrosła, stał się największym na
świecie krajem-dłużnikiem z prawie 15 bln dolarów długu. W 2001 roku wynosił on
niespełna 5 bln USD. Prezydent George W. Bush, częściowo z powodu entuzjazmu dla
wojny w Afganistanie i Iraku, zwiększył zadłużenie do 10 bln USD w ciągu ośmiu
lat swojej kadencji. W tym czasie wydał więcej publicznych pieniędzy niż wszyscy
jego poprzednicy razem wzięci w historii tego kraju od 1789 r. (włącznie z
prezydentami Wilsonem i Rooseveltem, którzy zdecydowali o ogromnych wydatkach
wojskowych podczas pierwszej i drugiej wojny światowej).
Barack Obama w ciągu trzech lat rządów dodał prawie 5 bln dolarów do długu
Busha. Zadłużenie wciąż rośnie. Kiedy kraj osiąga taki próg długu, trudno jest
uchronić go przed upadkiem gospodarczym. Grecja jest modelowym przykładem takiej
fiskalnej irracjonalności. Czy to możliwe zatem, że choć Al-Kaida nie pokonała
Stanów Zjednoczonych militarnie, to jednak odniosła ważne zwycięstwo? Choć nie
udało jej się złamać ducha Ameryki, doprowadziła amerykańskie społeczeństwo do
ekonomicznego kryzysu. Ponadto Al-Kaida stała się sponsorem ognisk terroryzmu na
całym świecie. Tylko niektóre z nich zostały wygaszone – przez czysty łut
szczęścia, np. podczas nieudanego zamachu bombowego na samolot odbywający kurs
do Detroit 24 grudnia 2009 r. albo równie nieudany zamach bombowy na Times
Square 1 maja 2010 roku. Smutnym przeciwieństwem tych nieudanych prób jest
krwawa strzelanina w Fort Hood w Teksasie dokonana przez Nidala Malika Hassana
(5 listopada 2009 r.), w której zabitych zostało 13 osób, a 29 rannych. Nidal
był ściśle powiązany z oddziałem Al-Kaidy w Jemenie.
Tak więc Ameryka nadal odczuwa skutki walki z tą organizacją. Zatem z punktu
widzenia Al-Kaidy ataki z 11 września były jej ogromnym sukcesem. Osiągnęła to,
co chciała: demoralizację amerykańskiego ducha, bankructwo amerykańskiej
gospodarki, utrzymujący się klimat zagrożenia terroryzmem (nadal widoczny na
lotniskach w Ameryce i na całym świecie). Podejrzewam, że w różnych miejscach
świata codziennie terroryści z Al-Kaidy otwierają butelki francuskiego szampana,
aby cieszyć się swoim sukcesem. Z ich punktu widzenia udało im się pogrążyć
Amerykę. Trącając się kieliszkami, mówią: "Misja wykonana".
Możemy mieć jedynie nadzieję, że Ameryka i zachodnia cywilizacja zapalą na nowo
tę iskrę pomysłowości, stanowiącą geniusz demokratycznych społeczeństw, o której
mówiłem wcześniej. Możliwe, że mogłoby to skłonić Amerykę i cały Zachód do
poważniejszego zajęcia się ryzykiem, jakie niesie terroryzm i jego skutki. Jeśli
tak się stanie, będziemy w stanie naprawić to, co w ciągu ostatniej dekady było
naszą klęską. Rozwiązaniem byłoby tu bardziej realistyczne spojrzenie na
zagadnienia związane z terroryzmem oraz spójniejsza i mniej kosztowna polityka
mająca na celu poradzenie sobie z tym problemem. Miejmy nadzieję, że kolejna
dekada wyznaczy nową tendencję w tej dziedzinie. l

 

Prof. Curtis L. Hancock filozof, Rockhurst Jesuit University
Kansas City, Missouri, USA

tłum. Agnieszka Żurek i Mariusz Bober

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl