Paryżanie zbierają się na placu Republiki, mimo ostrzeżeń policji
Paryżanie zbierają się w sobotę wieczorem na Placu Republiki w centrum miasta, by oddać hołd ofiarom piątkowych zamachów w mieście. Zapalają znicze i składają kwiaty. Przychodzą mimo policyjnych ostrzeżeń przed gromadzeniem się w miejscach publicznych.
„Nie boimy się” – to hasło najczęściej pojawia się na pozostawianych wraz z kwiatami prowizorycznych papierowych transparentach. Wśród ludzi zgromadzonych pod statuą Republiki czasem dochodzi do spontanicznych dyskusji o piątkowych wydarzeniach. Z rąk terrorystów z Państwa Islamskiego zginęło 129 osób, w tym 89 w sali koncertowej Bataclan nieopodal placu Republiki.
„Trzeba deportować wszystkich, którzy mogą być niebezpieczni! Policja ma ich kartoteki. Terrorystów trzeba likwidować! – krzyczał młody mężczyzna. Drugi, starszy, przekonywał go: „To oznaczałoby, że robilibyśmy dokładnie to samo, co terroryści!” Kobieta z tłumu dodaje: „Terrorystom chodzi tylko o to, żeby nas podzielić!”.
To właśnie z placu Republiki w styczniu br. wyruszył wielki marsz milczenia po zamachach na redakcję pisma „Charlie Hebdo”. Po kolejnych w tym roku atakach ludzie przyszli w to samo miejsce. Jednak tym razem jest ich dużo mniej. Władze ostrzegały przed gromadzeniem się w miejscach publicznych ze względu na utrzymujące się zagrożenie terrorystyczne.
„Policjanci namawiali nas przez megafony, byśmy się rozeszli. Ale zostaliśmy, bo trudno w takich chwilach siedzieć w domu” – powiedział Francois Sitbon, jeden z uczestnik spontanicznego wiecu. „Politycy nie mają dość odwagi i często nie wiedzą, co robią” – dodaje.
Jego towarzysz wzrusza ramionami: „A co władze mogą zrobić? Środki bezpieczeństwa nie są skuteczne. To drugi zamach w ciągu roku. Problem jest gdzie indziej i jest o wiele bardziej skomplikowany” – mówi Michel Sitbon.
Ludzie przychodzą też w pobliże sali koncertowej i zostawiają kwiaty i znicze pod policyjnymi barierkami. Leży tam też wieniec z biało-czerwoną wstęgą z napisem „Rzeczpospolita Polska”.
Mieszkający kilka przecznic dalej Antoine przyszedł w to miejsce z dwojgiem małych dzieci. „Miałem taka potrzebę, żeby jakoś poradzić sobie z tą sytuacją. Jesteśmy w szoku” – przyznaje w rozmowie z PAP. „Do zamachu doszło w tej samej okolicy, co w styczniu. Mieszkamy tu i już w minionych miesiącach było bardzo trudno. W ogóle nie czujemy się bezpiecznie” – dodał.
„Musimy walczyć z Państwem Islamskim. To nie może nas powstrzymać, nie możemy dać się zastraszyć” – powiedział Antoine. Nie wierzy on, że francuskie społeczeństwo da się podzielić. „Muzułmanie to dobrzy ludzie, a zamachowcy to szaleńcy” – mówi.
PAP/RIRM