Reforma oświaty drugiego stopnia


Spełnił się senny koszmar wielu nauczycieli. Przed nami kolejna reforma oświaty. Jej realizacja w 2009/2010 roku „pozwoli na możliwie łagodne i sprawne wprowadzenie do systemu szkolnego dodatkowego rocznika uczniów” – cieszą się urzędnicy, którym nadzorowanie reformy da chleb na kolejne lata.

Absurdalność zamachu na kształcenie ogólne i kanon lektur okazała się tak uderzająca, że nawet europejscy, demokratyczni i liberalni (także ci z nutką konserwatywną) publicyści nie pozostawili suchej nitki na Katarzynie Hall. Przeprowadzono sondaż, w którym Sienkiewicz zyskał wyniki przekraczające łącznie liczoną popularność Tuska i Kwaśniewskiego. Zwrócono uwagę, że obecna zmiana kanonu to po prostu sygnał dla uczniów, że można mniej czytać (P. Zaręba, P. Lisicki). Dodajmy, że czytanie arcydzieł we fragmentach stawia nauczyciela w roli ćwierćinteligenta referującego piosnkę miłosną w filmie „Rejs”. Wszak chcąc rozmawiać z uczniami o tekście, będzie musiał dać im jakieś jego wyobrażenie. Dalej przypomniano, że liceum zostało „wyprofilowane” już przez Handkego, a obecnie proponowane przekształcenia to realna likwidacja jego ogólnokształcącego charakteru (P. Zaręba). Wypunktowano brak pomysłu na szkolną dyscyplinę czy wręcz przywrócenie pajdokratycznej atmosfery wśród młodzieży. Wytknięto ucieczkę od wychowania patriotycznego i zapał reformatorsko-rewolucyjny (P. Semka).

Z perspektywy lubelskiej warto jeszcze poświęcić nieco uwagi właściwemu bohaterowi polonistycznej „rewolucji”, profesorowi Sławomirowi Żurkowi. Mamy do czynienia z doskonałym przykładem na to, że ekscentryk dodający kolorytu życiu akademickiemu, przeniesiony w kontekst życia społecznego wymagającego wzmożonej odpowiedzialności staje się źródłem groźnego zamieszania. Ucząc dydaktyki studentów polonistów, zalecał im na pierwszej lekcji z uczniami następujące ćwiczenie integracyjne: nauczyciel staje na swoim biurku. Uczniowie gromadzą się w jego pobliżu. Następnie nauczyciel rzuca się bezwładnie w dół. Młodzi ludzie łapią pedagoga, ratując go przed upadkiem, co sprawia, że powstaje między nimi niezniszczalna więź zaufania i bliskości. Swoje nowatorskie teorie usiłował także wcielać w życie w jednej z prywatnych szkół w Lublinie. Nie posiadam relacji z efektów tych eksperymentów. Wiem tylko, że dyrektor tej szkoły stał się z czasem gorącym zwolennikiem pedagogiki klasycznej.

Zabawne jest, jak wyzwoleni od rozumu ponowocześni reformatorzy oświaty zaprzeczają sobie nawzajem. Kiedy wchodziła reforma Handkego, hitem pedagogicznym był spiralny układ kształcenia, czyli powracanie do tych samych zagadnień na kolejnych etapach edukacji. Teraz reforma reformy scali w jedno kształcenie gimnazjalne i licealne. Jeśli ktoś wierzył, że nie nadejdzie reforma drugiego stopnia, to jednak nadeszła z Gdańska. Czy ma powody wątpić w to, że wkrótce reforma trzeciego stopnia będzie obalać wsteczność tej obecnie zaprowadzanej?

Nowa reforma na każdym ze swych odcinków demonstruje pustkę, jest formą bez treści. Demontuje się przekaz kulturowy, zastępując liceum ogólnokształcące kursem przygotowawczym na studia z rocznym podsumowaniem nauki gimnazjalnej. Uczniowie mają być doskonalszymi użytkownikami języka rodzimego i języków obcych, a także uniwersalnego instrumentarium logiczno-matematycznego. Tylko co będą mieli do powiedzenia bez klasyki literatury i przesłania Jana Pawła II?

Pustka wewnętrzna wyziera także z akapitów poświęconych pracy wychowawczej. W ramki słów stanowiących ministerialne koncepcje można włożyć każdą ideologię i etykę. Tylko katolicki światopogląd nie do wszystkich punktów da się nagiąć, zwłaszcza do ogólnego relatywistycznego wydźwięku projektu, w świetle którego wraz z uczniami trzeba wynaleźć „własne wartości”.

Bezmyślnością zabija powtarzanie do cna skompromitowanych sloganów o „samodzielnym myśleniu”, „krytycznym myśleniu”. Urzędnikom z Szucha myli się rozumowanie z rozumieniem, a już na pewno nie mają pomysłu, jak jedno z drugim miałoby być powiązane.

Idea skoszarowania jak największej liczby dzieci w przedszkolach nadal popycha do szalonego aktywizmu panią minister i jej urząd. Ponieważ sprawie towarzyszy aura wybawicielskiej misji (klasą hamującą „pochód rewolucji” są tym razem babcie i dziadkowie) muszą jej towarzyszyć podróże apostolskie. Pani minister, która nie znalazła czasu, aby przedyskutować swoje pomysły z parlamentarzystami w Sejmie, wyrusza w podróż po kraju.

Pisząc poprzednio na łamach „Naszego Dziennika” o socjalistycznej proweniencji rozszerzania przymusu szkolnego, nawet nie spodziewałem się, że będą mu towarzyszyły tak ewidentne objawy kolektywizmu jak nacjonalizacja mienia: „Uczniowie rozpoczynający naukę w pierwszym roku reformy będą wyposażani przez wszystkie kolejne lata wdrażania zmian w bezpłatne podręczniki. Podręczniki te będą własnością szkoły i będą wypożyczane kolejnym rocznikom uczniów” – radośnie wieści ministerstwo. Za „bezpłatne” podręczniki pani minister zapłaci naszymi podatkami wydawcom, którzy spełnią stosowne „kryteria”. Nie sprzeda ich jednak uczniom. Byłaby to niebezpieczna okazja do posiadania swojego zdania w tej materii przez rodziców. Żeby uwiarygodnić socjalistyczny chów dzieci, warto wyłożyć państwowe miliony.

„Rodzice sześciolatka będą mogli wystąpić o opóźnienie startu szkolnego swojego dziecka” – łaskawie deklarują reformatorzy. Mówiąc ludzkim językiem: matka i ojciec mogą uprzejmie prosić państwo, żeby oddało im jeszcze na rok ich własne dziecko. Muszą jednak zadeklarować, że chcą swoje dziecko „opóźniać”, oraz przyznać, że coś z nim jest nie tak. Po takich upokorzeniach jeszcze procedurka w otoczce psychologiczno-pedagogicznej i już po wszystkim.

Kolejna reforma oświaty opiera się także na najnowszych odkryciach w zakresie teorii ewolucji: „W związku ze zmianami cywilizacyjnymi dzieci sześcioletnie są w większości intelektualnie dojrzałe do nauki”. Inaczej mówiąc, wraz z przykręcaniem do ścian gniazdek z łączem internetowym i kupowaniem przez Polaków laptopów nastąpiła zapowiedziana już przez Hegla i Marksa ewolucja w łonie gatunku ludzkiego. Idąc tym tokiem rozumowania, można zaryzykować na przykład hipotezę, że iloraz inteligencji w społeczeństwie jest wprost proporcjonalny do liczby abonentów telefonii komórkowej.

Nie wszyscy jednak tak się zamartwiają obrotem spraw w oświacie. „Gazeta Wyborcza” ustami pani profesor Agnieszki Kłakówny mądrze wywodzi na temat lektur, że „istnieją miliony bardzo dobrych tekstów, a nawet profesorowie filologii w najpracowitszym czytelniczym życiu wszystkich nie przeczytają. (…) Sienkiewicz? Dzieła wszystkie w szkole? Niemożliwe. Wystarczy np. fragment z 'Potopu’ z obroną Częstochowy, który powie o tym, kim jesteśmy, wystarczająco dużo”. Redaktorzy „Gazety” zauważyli też, że w kanonie nie ma „filozoficznej rozprawy” Jana Pawła II, doceniona jest za to tematyka holokaustu. Czy jednak zamiana polskiego świętego humanisty na żydowskich męczenników nie jest podżeganiem do waśni na tle narodowościowym? Spokojnie. Nowy kanon to tylko materiał pod dyskusję.


Radosław Brzózka
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl