Zamiast Irlandii białoruskie standardy


Pobierz Pobierz

Miała być Irlandia, jest Białoruś

Zamiast obiecywanej przez Platformę „drugiej Irlandii” mamy drugą Białoruś. Próba targnięcia się na życie przez dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego, zajmującego się m.in. patologiami b. WSI, jest sprawą bez precedensu.

Donald Tusk obejmując władzę obiecywał „cuda” i szacunek dla litery prawa. I te „cuda” dzieją się w wymiarze sprawiedliwości, skoro Sumlińskiego najpierw zatrzymano 13 maja, a sąd wydał nakaz aresztowania dopiero w trzy miesiące po postawieniu zarzutów w obawie przed „mataczeniem” – podczas gdy każde dziecko wie, że w przypadku takich podejrzeń, aresztuje się od razu – i dlatego, że „śledztwo może być rozwojowe”. Co więcej – decyzję o aresztowaniu wydał sąd drugiej instancji, od którego nie przysługuje już odwołanie. Osobliwy standard jak na „Rzeczpospolitą Miłości”, że sąd najpierw wydaje korzystną dla człowieka decyzję, później zmienia ją na mniej korzystną, od której nie można się odwołać. A może docelowo miałby to być „areszt wydobywczy”, to znaczy zastosowanie takiego trybu tymczasowego aresztowania, które się wielokrotnie przedłuża w celu uzyskania od aresztowanego zeznań obciążających inne osoby. Kogo miałby zatem obciążyć Sumliński?

Prokuratura przedstawiła dziennikarzowi zarzut powoływania się na wpływy w Komisji Weryfikacyjnej ds. WSI – Sumliński miał obiecywać oficerowi byłych Wojskowych Służb Informacyjnych pułkownikowi Leszkowi Tobiaszowi, załatwienie pozytywnej weryfikacji w zamian za 200 tys. złotych łapówki. Wojciech Sumliński nie przyznaje się do winy. Czy jednak najpierw uwikłanie dziennikarza przez specsłużby, a następnie zaszczucie przez ABW, prokuraturę i sądy nie miało wymusić na nim przyznania się do absurdalnych zarzutów? Jak przypomniał były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Antoni Macierewicz, wobec Leszka Tobiasza od października 2006 r. prowadzone jest śledztwo prokuratorskie właśnie o kłamstwo weryfikacyjne, w związku czym nie mógł on w żaden sposób uzyskać pozytywnej weryfikacji. Zeznania Tobiasza o tym, że Sumliński miałby mu ją „załatwić” w Komisji Weryfikacyjnej w zamian za 200 tysięcy złotych są więc absurdalne. Jakie poza tym dziennikarz mógłby mieć „przełożenie” na Komisję?

Czy nie jest to kolejna – tym razem poprzez uwikłanie Sumlińskiego – próba zdyskredytowania Komisji Weryfikacyjnej? Gdyby się przyznał, to jakie światło rzuciłoby to na Komisję, Raport z likwidacji WSI, i nowe służby wojskowe utworzone w miejsce dopuszczających się przestępstw b. WSI? Ano ni mniej ni więcej takie, że członkowie komisji to skorumpowane towarzystwo, działające na granicy prawa, a skoro tak, to cała operacja pod tytułem likwidacja WSI i Raport z weryfikacji WSI są nic nie warte. A jeśli tak, to i aneks do Raportu musi być niewiarygodny itd. Z takiego obrotu sprawy cieszyła by się bardzo Platforma Obywatelska, dla której działalność Komisji Weryfikacyjnej była od początku nie do zaakceptowania. Ataki na Antoniego Macierewicza i Jana Olszewskiego, paraliżowanie prac Komisji poprzez uniemożliwienie dostępu do Kancelarii Tajnej, czy specjalnego systemu komputerowego są najlepszymi dowodami. Kropką nad „i” zaś – rabunek materiałów Komisji z budynku Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Słowem – mamy kolejną odsłonę z cyklu powrót WSI. Jeśli prokurator faktycznie próbował wymusić na Sumlińskim zeznania, a cały „materiał dowodowy” stanowią zeznania b. oficera WSI – sprawą bezwzględnie powinna zająć się komisja śledcza.

Pamiętamy jak przed wyborami Adam Michnik pisał w „Gazecie Wyborczej”, że pod rządami PiS osobą, która zapuka do naszych drzwi o szóstej rano niekoniecznie musi być mleczarz. Platforma miała przywrócić spokój i wprowadzić ład prawny. Zamiast tego mamy powrót do okresu sprzed jesieni 2005 r. Wróciły rządy oligarchii oparte na ludziach dawnych WSI, czy SB oraz mafijnego biznesu. Aleksander Gudzowaty w zeszłotygodniowej Rzeczpospolitej” stwierdził jednoznacznie, że większość oligarchów zawdzięcza swoją pozycję związkom ze służbami specjalnymi. I nie ma powodu, by mu nie wierzyć.

Platforma Obywatelska zamienia dziś Polskę w drugą Białoruś z bezkarnymi służbami specjalnymi, inwigilacją i zwalczaniem niewygodnych, bo opozycyjnych mediów. Wolność słowa staje się powoli mitem, na co wskazuje przygotowany dla potrzeb MSWiA kierowanego przez Grzegorza Schetynę raport monitorujący pisma prawicowe, takie jak „Najwyższy Czas!”, „Nasza Polska”, czy „Opcja na prawo” pod kątem tzw. ksenofobii.

Należy to traktować jako wstęp do dalszych działań, gdyż w odpowiedzi udzielonej „Naszej Polsce” ministerstwo ujawniło, że przewidywane jest przygotowanie kolejnego raportu, odnoszącego się do innych pism, jak również publikacji książkowych. Na „indeksie” MSWiA już znalazła się książka jednego z najwybitniejszych dysydentów sowieckich Władimira Bukowskiego, obnażająca prawdziwy charakter Unii Europejskiej.

Rząd – który w ostatnim czasie poniósł spektakularne porażki w Sejmie – zamierza kierować państwem za pomocą rozporządzeń, z pominięciem parlamentu i pozbawieniem prezydenta prerogatyw nadanych mu przez Ustawę Zasadniczą. Jest to – jak wskazują konstytucjonaliści – „obchodzenie” Konstytucji, kwalifikujące się przed Trybunał Stanu. Platformie jednak demokracja nie jest potrzebna. A jak demokracja niepotrzebna, to wolność słowa tylko przeszkadza, w tym deptanie po piętach panom z b. WSI przez dziennikarzy śledczych. Partia Donalda Tuska udowadnia, że jej politycy nie mają żadnych kwalifikacji do rządzenia państwem, poza zagarnianiem go dla własnych koterii polityczno-biznesowych oraz nakładaniem kagańca na wolne media.


Julia M. Jaskólska

drukuj