Myśląc Ojczyzna


Pobierz Pobierz

Przemyśleć i przedyskutować

Szanowni Państwo!

Zbliżają się Święta Wielkanocne, z okazji których większość katolików przystępuje do spowiedzi i Komunii świętej, a to sprzyja nie tylko mówieniu prawdy innym, ale również – nie ukrywaniu jej przed samym sobą. A ponieważ okres świąteczny sprzyja również życiu towarzyskiemu, a więc – spotkaniom i rozmowom – to stwarza to znakomitą okazję, by o różnych sprawach porozmawiać szczerze – bez owijania w bawełnę i bez politycznego zacietrzewienia.

Stefan Kisielewski zauważył kiedyś, że socjalizm bohatersko walczy z problemami nie znanymi w innym ustroju. Wśród nieutulonych w żalu miłośników socjalizmu, których w Polsce jest znacznie więcej, niż myślimy, bardzo popularny jest pogląd, że za komuny nie było bezrobocia. Każdy, kto tylko chciał, mógł być zatrudniony. Co tam robił, kiedy już został zatrudniony – to inna sprawa. Pewnego wyjaśnienia może dostarczyć nam popularne wówczas porzekadło, że „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. Pewnie w tym porzekadle, podobnie jak w różnych innych, jest troche przesady, ale ogólnie wiadomo, że niektórzy się nie przepracowywali. Żeby nie być gołosłownym, warto przytoczyć kilka liczb.

Według opracowania Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów z 1998 roku, w ostatnich 25 latach wielkość towarów przewożonych przez polskie koleje zmniejszyła się dwukrotnie, zaś liczba pasażerów spadła o 30 procent. Natomiast zatrudnienie – ani drgnęło – i tak jak przedtem, tak i w roku 1998 wynosiło 226 tysięcy pracowników. Dla porównania – koleje duńskie przewiozły w 2000 roku 153 miliony pasażerów, zatrudniając zaledwie 9 700 pracowników. Koleje niemieckie w 2000 roku zatrudniały co prawda prawie tyle samo pracowników, co polskie, czyli niewiele ponad 180 tysięcy – ale przy tym zatrudnieniu koleje niemieckie przewiozły 1,7 miliarda pasażerów, podczas gdy polskie – zaledwie 216 milionów. Nic zatem dziwnego, że to niemieckie koleje wykupuja PKP, a nie odwrotnie.

Ale ustrój się zmienił; zamiast socjalizmu realnego mamy kapitalizm kompradorski, który charakteryzuje się tym, że w odróżnieniu od kapitalizmu zwyczajnego, o dostępie do rynku i możliwości funkcjonowania na rynku decyduje przynależność do sitwy: albo do razwiedki, albo do starszych i mądrzejszych, albo i do jednych i drugich jednocześnie. W rezultacie zwykłym ludziom nic się nie opłaca, chyba, że działają w szarej strefie. Oficjalnie opłaca się być posłem, senatorem, radnym, ministrem, urzędnikiem, a w ostateczności – działaczem jakiejś organizacji pozarządowej, która otrzymuje subwencje z Unii Europejskiej na przykład na walkę z homofobią, antysemityzmem, czy globalnym ociepleniem.

Ponieważ poza szarą strefą nikomu nic się nie opłaca, to nic dziwnego, że jedna z plag trapiących nasze społeczeństwo jest bezrobocie. Na początku 2009 roku było w Polsce 1 634 tysiące zarejestrowanych bezrobotnych, wśród których prawie 900 tysięcy stanowiły kobiety. To prawie 11 procent ludności czynnej zawodowo. Warto dodać, że aż 1 312 osób, czyli ponad 80 procent zarejestrowanych bezrobotnych, nie miało już prawa do zasiłku. Co to znaczy? Ano, znaczy to ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że wiekszość tych osób pracowała na czarno – bo w przeciwnym razie by nie przeżyła. To podejrzenie znajduje dodatkowe potwierdzenie w najnowszej informacji urzędu pracy, że pracodawcy zgłosili zapotrzebowanie na 200 tysięcy pracowników zza wschodniej granicy, to znaczy – Białorusinów, Ukraińców i Rosjan. Skoro mimo 11-procentowego bezrobocia w Polsce przyjeżdża do nas oficjalnie 200 tysięcy cudzoziemców, nie licząc tych, którzy przyjeżdżają nieoficjalnie, to znaczy, że praca jest, tylko się nie opłaca.

Sytuacja jest podobna do tej w latach 70-tych i 80-tych, kiedy to Polacy wyjeżdżali na Zachód do czarnej roboty. Sam też jeździłem i chociaż we Francji było wtedy bezrobocie mniej więcej takie, jak u nas teraz, już na trzeci dzień znalazłem pracę pikolaka, czyli pomocnika kelnera w paryskiej restauracji, gdzie na rękę dostawałem średnio 150 franków dziennie, co wówczas stanowiło równowartość 30 dolarów. A 30 dolarów, to była w Polsce bardzo dobra pensja miesięczna. Nic zatem dziwnego, że byłem bardzo zadowolony z pracy, którą wiekszość bezrobotnych Francuzów by pogardziła. A dlaczego by pogardziła? Bo mieli lepiej płatną pracę na czarno.

No dobrze, ale dlaczego praca na czarno się wszystkim oplaca, podczas gdy prtaca oficjalna – już niekoniecznie? Przyczyny tego stanu rzeczy wyjaśnia profesor Robert Gwiazdowski informując, że na każde 1000 złotych, jakie pracodawca wypłaca oficjalnie do ręki pracownikowi, musi jednocześnie oddać państwu 800 złotych, przede wszystkim z tytułu zaliczki na podatek dochodowy oraz tak zwanych „składek” na przymusowe ubezpieczenia. Mówię: „tak zwanych” – bo to nie są żadne „składki”, tylko haracz nakładany na obywateli przez naszych okupantów. Ale mniejsza już o to, bo ważniejsze, że w tej sytuacji praca w Polsce jest opodatkowana co najmniej w wysokosci 80 procent, a więc – tak samo, jak towary najbardziej luksusowe!

Takie opodatkowanie pracy w połączeniu z kapitalizmem kompradorskim sprawia, że narodowy potencjał ekonomiczny jest wykorzystany w niewielkim stopniu, ze szkodą dla naszego narodu i dla naszego państwa. Dla narrodu – bo marnowanie narodowego potencjału ekonomicznego organicza możliwości naszego rozwoju – i dla państwa – bo wskutek tego nie można stworzyć tu żadnej siły. Dlaczego w takim razie utrzymuje się u nas i kapitalizm kompradorski i wysokie opodatkowanie pracy? Bo jest to korzystne dla naszych okupantów, którzy ciągną z tego grubą rentę. Wprawdzie przy okazji każdej kampanii wyborczej i każdej – pożal się Boże – „debaty” gardłują o potrzebie „reform” i likwidacji bezrobocia, ale jedyna rzecz, jaka naprawdę robią, to utrzymywanie się na powierzchni kosztem coraz szybszego powiększania długu publicznego. W ten sposób, jako naród, ponosimy konsekwencje własnej lekkomyślności – ponieważ uwierzyliśmy, a przynajmniej spora część spśród nas – że najloepszymi organizatorami gospodarki narodowej będą ludzie, którzy nigdy w życiu nie zarobili normanie ani złotówki, tylko uganiali się za posadami.

Dzięki chwili wytchnienia, jakiej dostarczają nam Święta Wielkanocne, będziemy mieli sposobność, żeby te wszystkie sprawy spokojnie sobie przemyśleć i przedyskutować. Dlatego nie życzę Wam, drodzy Słuchacze, wesołych Świąt, bo specjalnych powodów do wesołości nie ma, natomiast życzę Świąt pod każdym względem owocnych.

Mówił Stanisław Michalkiewicz

drukuj