Homilia papieża Franciszka wygłoszona podczas Mszy św. kanonizacyjnej

Słyszeliśmy słowa, które Jezus kieruje do swoich uczniów przed odejściem z tego świata do Ojca, słowa, które mówią, co to znaczy być chrześcijaninem: „tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34). To jest testament, jaki zostawił nam Chrystus, podstawowe kryterium, które pozwala rozpoznać czy jesteśmy Jego uczniami, czy też nie: przykazanie miłości. Zastanówmy się nad dwoma zasadniczymi elementami tego przykazania: miłością Jezusa do nas – tak jak Ja was umiłowałem – oraz miłością, o której przeżywanie prosi On nas, – żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie.

Po pierwsze, tak jak Ja was umiłowałem. Jak Jezus nas umiłował? Aż do końca, aż do całkowitego daru z siebie. Uderzające jest to, że wypowiada te słowa w ciemną noc, podczas gdy atmosfera w Wieczerniku jest pełna wzruszenia i niepokoju: wzruszenia, ponieważ Mistrz żegna ze swoimi uczniami, niepokoju, ponieważ zapowiada, że jeden z nich Go zdradzi. Możemy sobie wyobrazić, jaki smutek nosił w duszy Jezus, jakie przygnębienie ogarniało serca apostołów i jaka gorycz na widok Judasza, który otrzymawszy kęs zanurzony dla niego przez Mistrza wyszedł z Wieczernika, aby wejść w noc zdrady. A w godzinie zdrady Jezus potwierdza swoją miłość do swoich uczniów. Bo w ciemnościach i burzach życia to właśnie jest najważniejsze: Bóg nas miłuje.

Bracia, siostry, niech ta proklamacja będzie centralnym elementem wyznawania i wyrażania naszej wiary: „nie my umiłowaliśmy Boga, ale On sam nas umiłował” (1 J 4, 10). Nigdy o tym nie zapominajmy. W centrum nie jest nasza sprawność i zasługi, lecz bezwarunkowa i darmo dana miłość Boga, na którą nie zasłużyliśmy. U początków naszego bycia chrześcijanami nie leżą doktryny i uczynki, lecz zadziwienie gdy odkrywamy, iż jesteśmy miłowani, zanim pojawi się jakakolwiek nasza odpowiedź. Podczas gdy świat często chce nas przekonać, że mamy wartość tylko wtedy, gdy osiągamy wyniki, Ewangelia przypomina nam prawdę o życiu: jesteśmy miłowani. Pewien mistrz duchowy naszych czasów napisał: „na długo przed tym, nim zobaczył nas jakikolwiek człowiek, widziały nas miłujące oczy Boga. Na długo przed tym, nim ktokolwiek usłyszał jak płaczemy lub śmiejemy się, byliśmy słyszani przez Boga, który słucha nas chętnie i uważnie. Na długo przed tym, zanim ktokolwiek na tym świecie do nas przemówił, przemawiał do nas głos wiecznej miłości” (Henri J. NOUWEN, Życie Umiłowanego. Jak żyć duchowo w świeckim świecie?, Kraków 2005, s. 48-49).

Ta prawda wymaga od nas radykalnego nawrócenia się odnośnie do często pojawiającej się w nas idei świętości. Niekiedy, kładąc zbyt duży nacisk na nasze wysiłki w spełnianiu dobrych uczynków stworzyliśmy ideał świętości, który za bardzo opierał się na nas, na osobistym heroizmie, na umiejętności wyrzeczenia się, na poświęceniu się, by zdobyć nagrodę. W ten sposób uczyniliśmy ze świętości cel nie do osiągnięcia, oderwaliśmy ją od codzienności, zamiast szukać jej i przyjmować w codzienności, w kurzu ulicy, w trudach konkretnego życia i – jak mawiała św. Teresa z Avila do swoich sióstr – „w kuchni z patelnią w ręku”.  Być uczniem Jezusa i kroczyć drogą świętości to przede wszystkim pozwolić aby moc Bożej miłości przemieniła nas samych. Nie zapominajmy o prymacie Boga przed „ja”, Ducha przed ciałem, łaski przed uczynkami.

Miłość, którą otrzymujemy od Pana jest siłą, która przemienia nasze życie: poszerza nasze serca i uzdalnia nas do miłości. Dlatego Jezus mówi – tu jest drugi aspekt – „tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie”. Nie jest to tylko zaproszenie do naśladowania miłości Jezusa, ale oznacza, że możemy kochać tylko dlatego, że On nas umiłował, ponieważ daje naszym sercom swojego Ducha, Ducha świętości, miłości, która nas uzdrawia i przemienia. Dlatego możemy podejmować decyzje i dokonywać aktów miłości w każdej sytuacji i wobec każdego brata i siostry, których spotykamy.

A konkretnie, co to znaczy żyć tą miłością? Zanim Jezus zostawił nam to przykazanie umył uczniom nogi, a wypowiedziawszy je oddał samego siebie na drzewie krzyża. Kochać to znaczy: służyć i oddać życie. Służyć, to znaczy nie stawiać na pierwszym miejscu własnych interesów; odtruwać się z trucizn chciwości i rywalizacji; zwalczać raka obojętności i robaka odnoszenia wszystkiego do siebie; dzielić się charyzmatami i darami, którymi obdarzył nas Bóg. Konkretnie, zadać sobie pytanie: „Co robię dla innych?” i przeżywać codzienne sprawy w duchu służby, z miłością i bez rozgłosu, nie roszcząc sobie żadnych praw.

Następnie oddać życie, czyli nie tylko ofiarowanie czegoś, na przykład jakichś swoich dóbr innym, ale oddanie samego siebie. Jest to wyjście z egoizmu, aby uczynić ze swego życia dar, aby spojrzeć na potrzeby tych, którzy podążają obok nas, aby poświęcić się dla potrzebujących, może trochę posłuchać, poświęcić trochę czasu, zatelefonować. Świętość to nie kilka heroicznych gestów, lecz wiele codziennej miłości. „Jesteś osobą konsekrowaną? Bądź świętym, żyjąc radośnie swoim darem. Jesteś żonaty albo jesteś mężatką? Bądź świętym, kochając i troszcząc się o męża lub żonę, jak Chrystus o Kościół. Jesteś pracownikiem? Bądź świętym wypełniając uczciwie i kompetentnie twoją pracę w służbie braciom. Jesteś rodzicem, babcią lub dziadkiem? Bądź świętym, cierpliwie ucząc dzieci naśladowania Jezusa. Sprawujesz władzę? Bądź świętym, walcząc o dobro wspólne i wyrzekając się swoich interesów osobistych” (Adhort. ap. Gaudete et exsultate, 14).

Służyć Ewangelii oraz braciom i siostrom, ofiarować swoje życie nie oczekując niczego w zamian, bez szukania jakiejkolwiek chwały światowej, w pokornym ukryciu, jak Jezus. Taką drogę obrał Karol de Foucauld, który pewnego Bożego Narodzenia wzruszył się do łez, gdy odwiedził Nazaret. Zaczął sobie wyobrażać Jezusa chodzącego wśród ludzi, cierpliwie wykonującego żmudną pracę, żyjącego w cichej rodzinie w wiosce. W ten sposób zrozumiał istotę swojego powołania: iść za Jezusem i naśladować Go w ukrytym życiu Nazaretu, wybrać tak jak On drogę małości, pokory, przezwyciężania pozorów, dzielenia się z ubogimi. W ciszy życia pustelniczego, w adoracji i w służbie braciom zrozumiał na czym polega droga do świętości; rzeczywiście – pisze – „jesteśmy skłonni stawiać na pierwszym miejscu uczynki, których skutki są widoczne i namacalne”, ale „Bóg daje pierwsze miejsce miłości, a następnie ofierze inspirowanej miłością i posłuszeństwu wynikającemu z miłości” (List do Marii de Bondy, 20 maja 1915 r.).

Bracia i siostry, my także jesteśmy do tego powołani. Nasi współtowarzysze podróży, którzy są dziś kanonizowani, doświadczyli świętości w ten sposób: entuzjastycznie przyjmując swoje powołanie – kapłana, osoby konsekrowanej, osoby świeckiej – poświęcili się dla Ewangelii, odkryli radość, która nie ma sobie równych i stali się jaśniejącymi odbiciami Pana w dziejach. Spróbujmy także i my, bo każdy z nas jest powołany do świętości, do świętości jedynej i niepowtarzalnej. Tak, Pan ma dla każdego plan miłości, ma marzenie dla twojego życia. Przyjmij Go. I realizuj go z radością.

drukuj