fot. Monika Bilska

[TYLKO U NAS] Prof. M. Piotrowski: Ursula von der Leyen to nie pierwszy przewodniczący KE z afera na koncie

Wielu zauważyło, że von der Leyen przyszła na unijne stanowisko z niemieckiego ministerstwa obrony, którym kierowała. A cieniem na jej kandydaturze kładzie się sprawa nazywana „aferą w niemieckim MON”. Dotyczy ona wielomilionowych kontraktów zawieranych bez przetargów za rządów von der Leyen. Śledztwa nadal się toczą. Trzeba jednak zauważyć, że to nie pierwszy przewodniczący KE, któremu na początku urzędowania stawiane są takiej wagi zarzuty – powiedział w felietonie „Myśląc Ojczyzna” politolog prof. Mirosław Piotrowski. Odniósł się w ten sposób do wyboru nowej przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen.

Zmienił się Parlament Europejski, zmienia się też Komisja Europejska. W prawdzie jeszcze trwa na swoim stanowisku Luksemburczyk Jean-Claude Juncker, ale już wybrano jego następczynię. To Niemka Ursula von der Leyen. W głosowaniu w PE ledwo uzyskała większość. Miała tylko dziewięć głosów naddatku. Zaraz po głosowaniu włoski Ruch Pięciu Gwiazd odtrąbił zwycięstwo, bowiem ich czternastu europosłów poparło von der Layen. „To dzięki nam została wybrana pani Ursula” – twierdzili Włosi, licząc, że się odwdzięczy. Ale sukces obwieścił też polski premier, twierdząc, że wszyscy polscy europosłowie PiS w liczbie dwudziestu sześciu poparli kandydaturę Niemki. „To dzięki nam została wybrana” – z satysfakcja konstatowali, licząc na to samo co Włosi.

A propos Włochów, pani komisarz przewodnicząca podzieliła rządzącą nad Tybrem koalicję. Liga Matteo Salviniego głosowała w PE przeciw von der Leyen i już nie współrządzi. Ruch Pięciu Gwiazd zmienił koalicjantów na takich, którzy głosowali za von der Leyen, stąd nową koalicję nieformalnie zaczęto określać „Ursula”. Jak widać chyba niebezpiecznie jest występować przeciwko zaproponowanym przez Berlin i Paryż kandydatom. Jeśli już się za kimś głosuje, to trzeba przymknąć powiekę na ewidentne kontrowersje z nim związane.

Wielu zauważyło, że von der Leyen przyszła na unijne stanowisko z niemieckiego ministerstwa obrony, którym kierowała. A cieniem na jej kandydaturze kładzie się sprawa nazywana „aferą w niemieckim MON”. Dotyczy ona wielomilionowych kontraktów zawieranych bez przetargów za rządów von der Leyen. Śledztwa nadal się toczą. Trzeba jednak zauważyć, że to nie pierwszy przewodniczący KE, któremu na początku urzędowania stawiane są takiej wagi zarzuty. Z podobnymi zmagali się jej poprzednicy. Jean-Claude Juncker – tzw. afera podatkowa i José Manuel Durão Barroso – wczasy na luksusowym jachcie greckiego miliardera. Słowem: zmiany kandydatów, a problemy się nie zmieniają.

Ursula von der Leyen różni się od swoich poprzedników tym, że jest kobietą i ma zdecydowanie proeuropejskie poglądy. Przede wszystkim popiera ona agendę LGBT. W Bundestagu głosowała za prawnym usankcjonowaniem małżeństw jednopłciowych i adopcją przez nich dzieci. To, że w PE za von der Leyen głosowali Leszek Miller czy Robert Biedroń mnie nie dziwi. Jednakże zgodnie ze wszystkimi medialnymi anonsami głosowali za nią wszyscy polscy europosłowie, czyli obok SLD z PSL, PO i PiS. To ewenement. Będąc piętnaście lat posłem do PE, takiej jedności sobie nie przypominam. Czy to jednak naprawdę chluba dla wszystkich?

Wielu liczyło za to na unijne konfitury, czyli dobre teki w KE. Nowa szefowa tego gremium skompletowała już właściwie jego skład, ale musi on zostać zatwierdzony przez PE. Każdy kraj ma prawo do jednego komisarza. PE głosuje nad wszystkimi kandydatami en bloc, nie może grymasić. Sytuacja jak niegdyś w radzieckiej stołówce. Możesz zjeść cały obiad albo nie zjeść wcale. Zanim jednak dojdzie do głosowania, desygnowani kandydaci przesłuchiwani są w poszczególnych komisjach PE. Obserwowani są także przez zagranicznych dziennikarzy, którzy tworzą swój subiektywny ranking.

Pięć lat temu w tym konkursie najgorzej wypadła polska kandydatka Elżbieta Bieńkowska, więc jedno jest pewne – gorzej nie będzie. Jednak piętnaście lat temu, gdy Włochy wysunęły kandydaturę Rocco Butilione po przesłuchaniach w komisjach PE rozpoczęła się na niego wielka nagonka, także medialna. Jako katolik opowiedział się przeciwko promowaniu związków jednopłciowych. Skutkiem czego rząd włoski został zmuszony do wycofania jego kandydatury. Zastąpił go Franco Frattini. Gdyby nie dokonano tej zmiany, będący w większości euroentuzjaści zagrozili odrzuceniem w głosowaniu w PE składu całej komisji. Tak więc zmiany są możliwe.

Obecnie kandydaci na komisarzy ze wszystkich państw UE przygotowują się do przesłuchań. W tym czasie ich tzw. przyjaciele nie próżnują. Starają się ich powiązać z prawdziwymi lub rzekomymi aferami, oczywiście nagłaśniając to w mediach. Nie ma wątpliwości, że ciągle liczą na zmiany.

radiomaryja.pl

drukuj