[Jestem w Kościele] Nakaz, nie wybór
„Wybór, nie zakaz” – pod tym hasłem protestowali zwolennicy tzw. aborcji po przełomowym wyroku Trybunału Konstytucyjnego wzmacniającym ochronę życia w Polsce. To zresztą nadal jedno z ich najbardziej nośnych haseł, dlatego warto wspomnieć, że wprowadza ono podwójnie w błąd.
Przede wszystkim jest z gruntu fałszywe, gdyż wybór może dotyczyć np. tego, co zjemy dziś na kolację, albo na jaki film pójdziemy do kina, a nie życia drugiej, niewinnej osoby. Jaki argument miałby przemawiać za przyznaniem komukolwiek prawa do decyzji o zabóstwie takiej istoty? Chyba wyłącznie argument siły, bo w gruncie rzeczy tzw. aborcja nosi znamiona tak potępianej przez lewicę dyskryminacji. Nienarodzone dziecko jest dyskryminowane dlatego, że jest mniejsze/mniej inteligentne/chore. Nie brakuje głosów, że nie jest w ogóle człowiekiem, tylko np. pasożytem. Czy jednak podobnej argumentacji nie używali najpierw rasiści, mówiący o niższości Murzynów, czy nawet odmawiający im człowieczeństwa, a potem naziści czyniący to samo, tylko że względem Żydów?
Hasło „wybór, nie zakaz” jest jednak fałszywe jeszcze z jednego powodu – dlatego, że ludziom mającym je na ustach w istocie nie chodzi o rzeczywisty wybór między zabiciem dziecka lub pozostawieniem go przy życiu (jakkolwiek przerażająco to brzmi). Tak naprawdę powinno ono brzmieć „nakaz, nie wybór”, przy czym chodzi oczywiście o nakaz dokonania aborcji. Skąd taki wniosek? Otóż przed tygodniem „Gość Niedzielny” opublikował wywiad z Natalią Wiśniewską, która opowiedziała historię swojego syna, u którego podczas ciąży zdiagnozowano bezczaszkowie. Była to wada letalna, która wówczas mogła być podstawą do wykonania aborcji, jednak rodzice od razu odrzucili tę opcję. I właśnie za tę decyzję na Panią Natalię spadł olbrzymi hejt właśnie od osób, które ponoć walczą o wybór. Zamiast okazać wsparcie, nazywali ją sadystką, oskarżali o bezduszność i okrucieństwo. Jeśli więc ktoś miał jeszcze jakiekolwiek złudzenia, że chodzi o „wolny wybór”, powinien się ich wyzbyć, bo owy wybór jest tak wolny jak wybory za komuny.
Na tym jednak nie kończą się ostatnie „osiągnięcia” środowiska proaborcyjnego w Polsce. Inicjatywa „Aborcja Bez Granic” poinformowała, że w ciągu ostatniego roku za sprawą ich „pomocy” 44 tys. kobiet otrzymało możliwość zabicia swojego dziecka, zarówno w zagranicznych klinikach, jak i samodzielnie poprzez tabletkę poronną. Przedstawiciele tej zbrodniczej organizacji pochwalili się m.in., że dzięki nim uśmiercono dziecko w 37 tygodniu ciąży, a więc w 9 miesiącu! Jak zdegenerowanym człowiekiem trzeba być, żeby wyrażać dumę z takiego powodu?!
Przede wszystkim jednak jakim cudem ułatwianie i współudział w mordowaniu dzieci nienarodzonych, a także narażanie kobiet na niebezpieczeństwo, z jakim wiąże się „domowa aborcja farmakologiczna”, jest tolerowane przez nasze państwo? Dlaczego policja i prokuratura przymyka na to oczy? Jeśli mamy jakieś problemy z praworządnością, to właśnie w tym aspekcie.
Tymczasem w sytuacji, gdy potrzeba stanowczego przypominania i edukowania ludzi, że tzw. aborcja jest morderstwem, członkiem Papieskiej Akademii Życia zostaje proaborcyjna włosko-amerykańska ekonomistka Mariana Mazzucato, która m.in. krytykowała czerwcowy wyrok Sądu Najwyższego USA znoszący „konstytucyjne prawo do aborcji”. I nie była to jakaś pomyłka, tylko przemyślana decyzja. Przewodniczący Akademii, ks. abp Vincenzo Paglia (który ma swoje za uszami – odsyłam tu do mojego niedawnego felietonu pt. „Papieska Akademia Życia – ale czy za życiem?”) / udaje, że w ogóle nie ma żadnego problemu, a wręcz twierdzi, że nowa ekspert kierowanej przez niego instytucji „nigdy nie zajmowała stanowiska przeciwko życiu”. Poza tym w Akademii „jest miejsce na dyskusję ludzi wywodzących się z różnych środowisk”. Reszty tych tłumaczeń już nie przytoczę, bo to po prostu obrona czegoś, czego obronić w żaden sposób się nie da. Natrafniej tę całą sytuację podsumował na Twitterze ks. Mateusz Szewczyk – według takiego myślenia następnym krokiem powinno być mianowanie satanisty na członka Dykasterii Nauki Wiary. Śmieszne i przerażające zarazem.
Wojciech Grzywacz/radiomaryja.pl