Fot. Katarzyna Cegielska

Dyrektor Muzeum II Wojny Światowej: Terror i wikłanie w zło były metodami działania Niemców 

Okupanci dbali o to, aby wiadomości o karach spadających na niepokornych szeroko rozchodziły się wśród ludności. Terror i wikłanie w zło były metodami ich działania – mówił prof. Grzegorz Berendt, dyrektor Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, w swoim wystąpieniu podczas konferencji „»Żegota«. 80. rocznica powstania Rady Pomocy Żydom”, podkreślając, że Niemcy nieludzkim prawem zabraniali pomocy i zmuszali do donosicielstwa.

Prof. Grzegorz Berendt przypomniał, że sytuacja Żydów była wyjątkowo tragiczna nawet na tle innych narodów, których Niemcy także uznawali za „podludzi”.

– Celem III Rzeszy Niemieckiej, narodowych socjalistów, było eksterminowanie wielu narodów, natomiast to, czym różni się los Polaków, Białorusinów, Ukraińców od losu polskich Żydów i Żydów z innych krajów europejskich to dążenie III Rzeszy do tego, aby ich eksterminować totalnie, aby nikt nie pozostał przy życiu – zwrócił uwagę dyrektor Muzeum II Wojny Światowej.

W tym celu Niemcy stworzyli rozbudowaną infrastrukturę, mającą na celu jak najbardziej efektywne mordowanie milionów ludzi na skalę przemysłową, ale także uciekali się do bardziej prymitywnych metod ludobójstwa.

– Był jeszcze jeden element niemieckiej polityki eksterminacji Żydów europejskich, mianowicie dążenie do tego, by jak najbardziej zohydzić Żydów w oczach ich sąsiadów i współobywateli. Przedstawiano ich jako tych, którzy rzekomo doprowadzili do wojny i jako tych, którzy roznoszą choroby zakaźne – wskazał prelegent.

Zaznaczył, że zabiegi te dawały częściowe rezultaty, co pokazuje przykład marginalnego, choć haniebnego odsetku szmalcowników, donosicieli czy szabrowników.

– Ale też bardzo szybko Niemcy zrozumieli, że nie zdołali uwikłać w swój antysemityzm podstawowej części polskiego społeczeństwa, że nieprzerwanie są utrzymywane kontakty między tzw. aryjską i niearyjską stroną wsi i miast w okupowanej Polsce – podkreślił prof. Grzegorz Berendt.

Kontakty te uratowały wielu ludzi od śmierci głodowej, choć za przemyt żywności i nielegalny handel groziły surowe kary.

– Przygotowując od lata 1941 r. totalną eksterminację Żydów, Niemcy zauważyli, że ich plan zostanie zrealizowany skutecznie tylko w sytuacji przerwania więzi nadal łączących chrześcijan i Żydów. To temu miało służyć rozporządzenie z połowy października 1941 r., w którym niemiecki doktor nauk prawnych, Hans Frank, wprowadził na terenie Generalnego Gubernatorstwa karę śmierci dla Żydów za niedozwolone przebywanie poza gettami i obozami, a także za udzielanie im jakiejkolwiek pomocy – mówił dyrektor Muzeum II Wojny Światowej.

Później jeszcze bardziej zaostrzano to nieludzkie prawo, wprowadzając m.in. zapis, według którego śmiercią karano nie tylko samą pomoc, ale też nieinformowanie o jej udzielaniu przez innych.

– Okupanci dbali o to, aby wiadomości o karach spadających na niepokornych szeroko rozchodziły się wśród ludności. Terror i wikłanie w zło były metodami ich działania – zaznaczył prof. Grzegorz Berendt.

Zwrócił uwagę, że choć prężnie działały organizacje podziemne skupiające się na udzielaniu Żydom pomocy, to jednak większość z ocalałych przeżyła dzięki indywidualnemu zaangażowaniu Polaków.

– Ponad 55 proc. tych, którzy ukrywali przez kilka i więcej dni zbiegów z gett i obozów to byli polscy chłopi na terenach na zachód od Bugu i Sanu. Oczywiście na terenach wschodnich województw w większym stopniu ta pomoc była niesiona przez chłopów ukraińskich czy chłopów białoruskich, bo to oni dominowali na tamtych terenach wśród miejscowej ludności – wskazał prelegent.

30 proc. pomagających Żydom stanowili przedstawiciele polskiej inteligencji. Kilkanaście procent stanowili robotnicy, zaś kilka – drobnomieszczanie.

– Jak powiedziałem, w największym stopniu Żydzi uzyskali pomoc i przetrwali na polskiej prowincji, na terenach wiejskich, na terenie małych miasteczek. Być może dlatego, że – obiektywnie rzecz biorąc – łatwiej było tam przygotować miejsce ukrycia – czy to w obejściach, czy to w pobliskim lesie, do którego można było dostarczać żywność. Natomiast należy podkreślić, że spośród 40 proc. osób, które przetrwały w miastach (…) 50 proc. przetrwało w Warszawie. Bez wątpienia Warszawa jest polską aglomeracją, w której udzielano pomocy na największą skalę – mówił prof. Grzegorz Berendt.

Pomagano przede wszystkim sąsiadom, kolegom z pracy, znajomym ze szkoły czy uczelni.

– Pomagano w ponad 50 proc. takim osobom, które znano, obawiając się prowokacji, obawiając się działań niemieckiej agentury. Kolejne 25 proc. to są przypadki, kiedy pomagano osobom rekomendowanym przez osoby, którym się ufało. (…) Tylko w 10 proc. pomoc była świadczona osobom niejako zupełnie obcym – zwrócił uwagę dyrektor Muzeum II Wojny Światowej.

radiomaryja.pl

drukuj