Za murami praworządności

Dla nas, biednych felietonistów – Czytelnik jest Panem i Władcą, toteż
wsłuchujemy się w jego głos niemal tak samo pilnie, jak nasi Umiłowani Przywódcy
w polecenia i rozkazy zwierzchników z razwiedki. A ponieważ pojawiają się
narzekania, że moje felietony są smutne, to wreszcie powinien pojawić się jakiś
wesoły, a przynajmniej optymistyczny. Nie dlatego, żeby się podlizywać, co to,
to nie, tylko dlatego, że mamy przecież tak wiele powodów do radości. Na
przykład właśnie pojawiła się radosna wiadomość o powiększeniu grona nie tylko
autorytetów moralnych, ale również naszych Umiłowanych Przywódców o panią
Henrykę Krzywonos, której, w nagrodę za jej spontaniczne robotnicze wystąpienie
na uroczystym Zjeździe "Solidarności" w Gdyni, Platforma Obywatelska
zaproponowała mandat w Senacie Rzeczypospolitej. Czyż trzeba nam lepszego
dowodu, że w polityce najważniejsze jest znalezienie właściwych słów we
właściwym momencie? Jeśli tylko pani Henryka przyjmie propozycję, to jestem
całkowicie pewien, że razwiedka tę kandydaturę na najbliższe wybory zatwierdzi,
a w takiej sytuacji o naszą przyszłość możemy być spokojni, nawet gdyby dług
publiczny przekroczył bilion złotych. Czegóż chcieć więcej? 

Zatem gdy perspektywy świetlanej przyszłości mamy już właściwie zapewnione,
możemy zająć się wstydliwymi zakątkami naszego państwa, gdzie niekiedy oraz tu i
ówdzie trafiają się jeszcze niedociągnięcia. Mam oczywiście na myśli organy
ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Wprawdzie z jednej strony sprawa morderstwa
Krzysztofa Olewnika na każdym kroku potwierdza, że praca operacyjna w organach
ścigania, to znaczy – w policji, prokuraturze, a nawet – niezawisłych sądach,
odbywa się na najwyższym poziomie, ale przecież i tutaj miały miejsce karygodne
wypadki przy pracy. Po pierwsze – że w ogóle doszło do wykrycia i zdemaskowania
podejrzanych. Dzięki ofiarności i pomysłowości organizatorów pracy operacyjnej
wszyscy podejrzani popełnili, co prawda, efektowne samobójstwa w celach
monitorowanych 24 godziny na dobę, zaś dowody rzeczowe i dokumentacja zostały
zatopione w ekskrementach, które szczęśliwym zrządzeniem losu rozlały się akurat
we właściwej piwnicy, i tak dalej i temu podobnie. Ale czyż nie byłoby lepiej,
gdyby sprawa w ogóle nie ujrzała światła dziennego, nie mówiąc już o
przedostaniu się do sejmowej komisji śledczej? Niby wiadomo, że takie komisje
bez pozwolenia jeszcze nikomu nic złego nie zrobiły, ale czyż nie lepiej unikać
rozgłosu, który w szerokich masach ludowych może tylko wzbudzić podejrzenia co
do autentyczności zarówno procedur demokratycznych, jak również – a może nawet
przede wszystkim – co do obiektywizmu i praworządności organów państwowych?
Wiadomo co prawda, że organy państwowe są po to, by wykonywały zadania zlecone
przez dysponenta politycznego, jakim w Polsce są tajne służby z komunistycznym
rodowodem, ale im mniej poszlak na to wskazuje, tym lepiej. Czyż nie lepiej,
żeby ludzie myśleli, że to wszystko naprawdę? Czego oczy nie widzą, o to serce
nie boli, a przecież w końcowym rachunku liczy się przede wszystkim dobre
samopoczucie, nieprawdaż?
Dlatego z prawdziwą przyjemnością odnotowuję przypadek pana Zbigniewa Ziętary,
który wprawdzie zasypywał wszystkie możliwe organy ścigania i wymiaru
sprawiedliwości skargami – ale każda rozbiła się o mury praworządności. Pan
Ziętara, którego spotkałem w Londynie, sprawia na pierwszy rzut oka wrażenie
człowieka cokolwiek nerwowego, co skądinąd może być zrozumiałe, skoro każde
postępowanie inicjowane przez niego w związku z serią podpaleń zakończyło się
umorzeniem z powodu niewykrycia sprawców. Bynajmniej nie dlatego, że policja nie
potrafiłaby takich sprawców wykryć; takie przypuszczenie byłoby niegrzeczne.
Potrafiłaby, co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, więc jeśli mimo to ich
nie wykryła, to mamy dwie możliwości: albo tych sprawców nie było, a więc seria
podpaleń miała charakter samoistny, bądź w ogóle wylęgła się w skołatanej głowie
pana Zbigniewa Ziętary, albo sprawcy podlegają szczególnej ochronie, jako
konfidenci policji lub jeszcze ważniejszych służb. Oczywiście o takich sprawach
nie ma potrzeby głośno mówić, więc pismo, jakie pan Ziętara otrzymał z
Prokuratury Apelacyjnej w Szczecinie, zawiera obszerne wyjaśnienie, z którego
wynika, że wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku, to znaczy – zgodnie z
przepisami prawa i zasadami praworządności. Co tu gadać; nie każdy miał okazję
być podpalanym tak praworządnie; w taki sposób aż przyjemnie być podpalanym –
więc zdenerwowanie okazywane przez pana Zbigniewa Ziętarę pokazuje, że nie
dorósł on jeszcze do prawdziwej praworządności. 

Stanisław Michalkiewicz

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl