Z natury obrońca, nie oskarżyciel

Józef Czapski zaraz po podpisaniu układu Sikorski – Majski otrzymał misję
poszukiwania zaginionych w Związku Sowieckim polskich oficerów, którzy we
wrześniu 1939 roku trafili do sowieckiej niewoli i od wiosny 1940 roku wszelki
ślad po nich zaginął. Swe przeżycia opisał w książce zatytułowanej "Na
nieludzkiej ziemi".

Podczas jednego z odczytów w Stanach Zjednoczonych w 1950 roku Czapski tak mówił
o swojej misji:
"Jeździłem tygodniami. Pociągi sowieckie zapełnione były falą uciekinierów,
ewakuowanych, wojskowymi jadącymi na front i z frontu, chłopami z kołchozów.
Odwiedzałem wysokie szarże NKWD. Spotykałem najsławniejszych pisarzy, jak
Aleksiej Tołstoj i Ilia Erenburg. Widziałem w tym jednym roku – z 1941 na 1942 –
dziesiątki tysięcy twarzy sowieckich".
Zadanie zlecił mu generał Władysław Anders. Jednak poszukiwania, rozmowy,
wysyłane listy nic nie dały. O ile sam Czapski jeszcze początkowo wierzył, że
się odnajdą ("Nie męczył mnie niepokój o pożegnanych, najbliższych kolegów, ani
przez chwilę nie przychodziło mi na myśl, że nie zobaczę ich już nigdy"), o tyle
Anders tracił nadzieję.

Świadek narodzin bolszewizmu
Siostra Józefa, Maria Czapska, zdradziła w swojej wspomnieniowej książce "Europa
w rodzinie", że młodszy brat urodził się w "czepku". Józio przyszedł na świat w
Pradze 3 kwietnia 1896 roku. Niestety, matka osierociła jego i rodzeństwo, kiedy
miał 7 lat.
Gdy wiele lat później, 12 stycznia 1993 roku, Józef Czapski zmarł w
Maisons-Laffitte pod Paryżem, wszyscy, którzy go znali, podkreślali, że był to
człowiek "bardzo piękny, wrażliwy na sprawy ludzkie, na ból, na cierpienie"
(Gustaw Herling-Grudziński). "Był człowiekiem zupełnie pozbawionym nienawiści,
był przyjacielem ludzi, był samą dobrocią" (Włodzimierz Odojewski). Być może
takie charakterystyki zawdzięczał właśnie matce, która uczyła go np. katechizmu.
Maria Czapska: "Co rano w jej (matki) słonecznym i ukwieconym saloniku (…)
odbywały się lekcje religii, najprzód starsze siostry, potem my, młodsze i nawet
Józio, pięcioletni, uczył się Historii Świętej o wygnaniu z raju, zbrodni
Kainowej, korabiu Noego". Józef Czapski: "Gdy zachodziła mowa o piekle,
zawsześmy się Matki pytali, kogo nam pozwoli do piekła wyprawić…".
– Kto pójdzie do piekła? – pytał chłopiec.
– Nie wiadomo. Bóg jest miłosierny – odparła matka.
– No, ale Judasz? – dopytywał Józio.
– I nad Judaszem Pan Bóg się może zlitować.
Ta nauka katechizmu bardzo wiele mówi o tym, jak Czapski został wychowany. Dla
dziecka z arystokratycznej rodziny religia, kindersztuba, oczytanie, znajomość
języków obcych były czymś tak normalnym jak oddychanie.
Gimnazjum ukończył w 1915 roku w Petersburgu i tam studiował prawo. Gdy przyszła
jesień 1917 roku, zaciągnął się do formującego się polskiego wojska, choć uważał
się wcześniej za pacyfistę, na wzór Tołstoja. Z pacyfizmu wyleczył go pisarz
Dmitrij Mierieżkowski, który opowiedział mu legendę o dwóch mężczyznach
zdążających do Nieba. Po drodze napotkali chłopa, który prosił ich o pomoc, bo
jego wóz tonął w błocie. Jeden odmówił, gdyż nie chciał pobrudzić swego ubrania.
Drugi bez namysłu ruszył z pomocą chłopu. I to właśnie tego drugiego pochwalił
Pan Bóg.
Czapski był świadkiem narodzin bolszewizmu. W 1963 roku w jednym ze swoich
tekstów wspominał tamte lata. W Rosji przeżył "dwie rewolucje, pierwszą z nich,
lutową, w Petersburgu. Białe noce tego lata, w mieście pełnym zawrotnych nadziei
i wstrząsów, gdzie nie było mleka i cukru, ale gdzie place aż do rana zapełnione
były tłumami ludzi wszystkich stanów, którzy godzinami, grupami, bez krzyków, w
namiętnym skupieniu dyskutowali o istnieniu i nieistnieniu Boga, o prawości i
nieprawości wszelkiego posiadania, o braterstwie ludzi, zniszczeniu wszelkich
granic, o nowej sprawiedliwości". Jednak sprawiedliwość to była tylko mrzonka.
Czapski przekonał się o tym nieco później, gdy wrócił do Piotrogrodu po
zwycięstwie rewolucji październikowej, kiedy minęły już "dwie zimy terroru,
rozstrzałów, przepełnionych więzień, głodu". W tekście "Sprzeczne widzenie:
Rozanow – Mauriac" również wspominał: "Włóczyłem się po tamtym Petersburgu (…)
ogarniętym terrorem rewolucyjnym, wśród ludzi trawionych głodem". W pobliżu
pomnika Piotra Wielkiego spotkał wtedy starego brodatego dorożkarza, który nie
szczędził bata wychudzonemu koniowi. "Nie wytrzymałem i zwróciłem się do
dorożkarza z zapytaniem, jak może jeszcze tym koniem jeździć, ten koń przecież
zaraz zdechnie". Rosjanin odparł mu wtedy, jakże proroczym zdaniem: "My wszyscy
pomrzemy".
Wtedy po raz pierwszy Czapski szukał zaginionych w Rosji żołnierzy z 1. Pułku
Ułanów Krechowieckich. "Po dwóch miesiącach stwierdziłem, że pięciu
poszukiwanych oficerów i szeregowych rozstrzelano w Powieńcach, w małej wiosce
na granicy Murmania", pisał w "Na nieludzkiej ziemi". Minęło ponad 20 lat,
Czapski znów szukał polskich żołnierzy, lecz tym razem nie było ich pięciu, ale
tysiące.

Objawienie Polski
Szczęśliwie udało się Czapskiemu wyrwać z bolszewickiej Rosji. "Po powrocie do
Warszawy nie golony i brudny, w kożuchu i walonkach, z koszem zamiast walizy i
dyndającym przy koszu niebieskim czajnikiem, trafiłem ze stacji prosto do
Bristolu, z tajnym raportem do Ignacego Paderewskiego od naszej, częściowo
aresztowanej Komisji Likwidacyjnej".
Wiedział, że musi wrócić do wojska, i był zdecydowany to zrobić, jednak nie
wiedział, jak ma się do tego zabrać. Szczęśliwie spotkał w tramwaju Melchiora
Wańkowicza, którego szwagier, Stanisław Małagowski, dowodził pociągiem pancernym
"Śmiały".
– Nie znasz Polski, nie znasz młodzieży polskiej, idź do "Śmiałego" – miał mu
wtedy powiedzieć Wańkowicz.
"Ta młodzież, przeważnie studenci i uczniowie krakowskich uczelni, bujna,
wesoła, ze wszystkich warstw pochodząca, przeważnie radykalnych poglądów,
naprawdę i "naturalnie" demokratyczna, była dla mnie pierwszym chyba objawieniem
Polski nie w obłokach, nie w literaturze, ale w codzienności życia i walki,
Polski wokół Piłsudskiego i Legionów się skupiającej".
Czapski podkreślał, że do końca życia był wdzięczny autorowi "Na tropach Smętka"
za okazaną mu wtedy pomoc.
W czerwcu 1920 roku wrócił w szeregi pułku ułanów krechowieckich. Blisko 40 lat
później Czapski pisał: "Przyszedłem do tego wojska z tak odległych światów
myśli, tak obcy, a przecie nie przeżyłem już nigdy takiego uczucia jedności,
koleżeństwa ludzi najróżniejszych klas, rang, formacji i przekonań, jak wtedy w
pułku, kiedy wszystkich połączyło uczucie zagrożenia Polski, a śmierć tuż,
wiązała wszystkich w zupełnej równości". Za udział w tamtej wojnie Czapski
został odznaczony krzyżem Virtuti Militari.

Malarz
Po powrocie do cywila Czapski studiuje na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Związał się z grupą malarzy kapistów. Jak pisała Joanna Pollakówna, on i koledzy
"zbuntowani przeciw dominacji tematu w tradycji polskiej sztuki, zdecydowani są
uprawiać "malarstwo czyste"". Czapski z innymi kapistami wyjechał do Paryża. Do
kraju wrócił w 1932 roku. Wciąż malował, miał swoje wystawy, pisał eseje o
malarstwie, opublikował książkę o malarzu Józefie Pankiewiczu. W 1958 roku na
łamach londyńskich "Wiadomości" Kajetan Morawski wspominał przedwojennego
malarza Czapskiego, którego płótna "tryskały światłem i barwą", i dalej pisał:
"W tych wibrujących jasnych plamach, często o przewadze ciepłych, czerwonych i
pomarańczowych tonów, odbijała się radosna, młoda, ujmująca, nawet gdy
nieporadna, malarska awantura". Wiele lat później Czapski przyznał w jednym z
wywiadów, że malarstwo zaczęło się u niego "na poważnie" dopiero w latach 40. i
50.

Niewola
Wojna. Wrzesień 1939 roku. Dla Czapskiego i jego plutonu były to tygodnie
cofania się i prób połączenia z pułkiem. "Żadnego bohaterstwa, żadnej walki,
chyba o nocleg, o kwaterę, napięcie do ostatnich granic, żeby się oddział nie
rozleciał, walka z paniką, chaosem naokoło nas narastającym".
Do niewoli dostał się 27 września. Sowieccy parlamentariusze zapewniali Polaków,
że oficerowie zostaną przewiezieni do Lwowa i tam będą wypuszczeni do domów. We
"Wspomnieniach starobielskich" Czapski opisuje, jak on i koledzy dojechali
stłoczeni w ciężarówkach do Lwowa i transport zatrzymał się na chwilę przy
straganach z owocami. Któryś z żołnierzy chciał kupić jabłek i zapytał o cenę.
Gdy jedna ze straganiarek chciała już sprzedać owoce, druga odepchnęła ją i
zaczęła rzucać na ciężarówki jabłka, a w oczach miała… łzy. Zaraz dołączyły
się do niej inne kobiety z targu oraz przechodnie, którzy dzielili się z
żołnierzami papierosami. "Pamiętam wśród nich młodego Żyda z teczką, który
również nam kupił jabłek i w takim pośpiechu rzucał je nam do auta, że wrzucił
przez pomyłkę razem z jabłkami i swoją teczkę".
Gdy z innymi jeńcami przekroczył granicę, zobaczył sowiecki "raj". Zniszczone,
szpetne i nędzne domy, rachityczną elektryczność i wielki portret Stalina w
miejskim ogródku. Z Wołoczysk ruszyli koleją do obozu w Starobielsku.
Po kilku miesiącach, w lutym 1940 roku, gruchnęła w obozie wiadomość, że Sowieci
zamierzają uwolnić oficerów, wysłać ich do Francji, a może przekazać Niemcom.
"Z moim wywiezieniem ciągle zwlekano. Z 3920 starobielszczan pozostało w obozie
zaledwie parę dziesiątków, w wysyłaniu transportów były coraz dłuższe przerwy".
W końcu i Czapski opuścił Starobielsk w szesnastoosobowej grupie jeńców, stało
się to 11 maja. W kolejowych więźniarkach, do których ich załadowano, można było
na ścianach odczytać polskie napisy: "Wysadzili nas koło Smoleńska". Tych
szesnastu wieziono "przez nędzny kraj, przez zniszczone tak biedne wsie, jakich
nigdy i nigdzie w Polsce nie widzieliśmy". Nie dojechali do Polski, czy choćby
do Francji, a do obozu jenieckiego Pawliszczew Bor, wszystkich oficerów było tam
około 400. Ich koledzy leżeli w tym czasie z przestrzelonymi czaszkami w dołach
śmierci. Po kilku tygodniach znów czekała ich podróż. Tym razem do Griazowca,
gdzie trzymano ich do sierpnia 1941 roku, gdy po układzie polsko-sowieckim
ogłoszono tzw. amnestię dla Polaków.
W Griazowcu znów można było korespondować. Z kraju zaczęły przychodzić listy, a
w tych padało coraz częściej pytanie o kolegów z Kozielska, Ostaszkowa i
Starobielska, którzy nie dawali znaku życia.

Za bardzo antystalinowski
Druga połowa lat 40. to nie był łatwy czas dla polskich emigrantów w
zafascynowanej Stalinem i komunizmem Europie. Odczuł to również Czapski, który
szukał francuskiego wydawcy swych wspomnień. Pisał "Na nieludzkiej ziemi" przez
pięć lat, od 1942 do 1947 roku. Wstępne szkice powstały jeszcze w Związku
Sowieckim.
W końcu otrzymał z jednego wydawnictwa odpowiedź, że książka została przyjęta i
będzie drukowana. Jednak po tygodniu został zaproszony przez właściciela
wydawnictwa na spotkanie. Czapski usłyszał wtedy, że książka nie zostanie jednak
opublikowana w tej oficynie.
– Pisze pan dużo o Polakach, którzy Francuzów nie interesują – mówił wydawca. –
Trzeba by bardzo wiele z tego wyciąć, ale – co jeszcze ważniejsze – jest pan za
bardzo antystalinowski, to nie przejdzie. Musi pan książkę przerobić: być
prostalinowskim na początku, a pod koniec książki wolno panu będzie wyrazić
pewne oceny krytyczne.
Pierwsze polskie wydanie książki wyszło w Instytucie Literackim w Paryżu w 1949
roku. W PRL książka nie mogła oczywiście ukazać się w oficjalnym obiegu, była za
to drukowana w wydawnictwach podziemnych. Po raz pierwszy trafiła do polskich
księgarń na początku dekady lat 90. W tym roku krakowski "Znak" ponownie wydał
"Na nieludzkiej ziemi" (w tym samym tomie ukazały się również "Wspomnienia
starobielskie").
"Na nieludzkiej ziemi" to nie tylko relacja z jego peregrynacji po Związku
Sowieckim, ale również bardzo cenny obraz (Czapski był przecież malarzem) –
Rosjan oraz Polaków, którzy z rozkazu Stalina zostali wywiezieni do łagrów i na
zesłanie.
Reportaż Czapskiego uderza czytelnika "obrazami" z liter, zdań, akapitów. Można
przypuszczać, że właśnie ze względu na wychowanie (matczyne lekcje katechizmu)
Czapski był takim, a nie innym człowiekiem, pisarzem. Świetnie scharakteryzował
go Wacław Zbyszewski na łamach "Wiadomości" w recenzji "Na nieludzkiej ziemi",
która ukazała się po pierwszym wydaniu książki: "Człowiek prawy, dobry, światły,
zanadto artysta, by być politykiem, zanadto brzydzący się kołtuństwem, by zawsze
unikać dygów wobec mody, z natury obrońca, nie oskarżyciel: to ta struktura
psychiczna przesądziła o treści jego najnowszej książki o Rosji".
W swojej relacji unika ocen, nikogo nie skazuje na piekło. Jest wręcz odwrotnie.
Z kolejnych stron wyziera jego namiętne uczucie do Rosji i Rosjan, choć
doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że komunizm tak bardzo zmienia ludzi.
Tworzy z nich bezmyślne ("zglajszachtowane") maszyny, które świetnie
scharakteryzował jeszcze przed wojną Stanisław Cat-Mackiewicz, pisząc o
Rosjanach, że ich myśli są w obcęgach. Jednak i od tej reguły były wyjątki.
Gdy Czapski dotarł do Czkałowa, po długich poszukiwaniach w końcu odnalazł dom,
gdzie urzędował szef Gułagu, generał Wiktor Grigorjewicz Nasiedkin, "pan życia i
śmierci lekko licząc dwudziestu milionów ludzi". Podczas tamtej rozmowy Czapski
zobaczył mapę Związku Sowieckiego z zaznaczonymi na niej łagrami. Ta oraz
kolejna rozmowa z Nasiedkinem nic nie dały. Wciąż nie było żadnych nowych
informacji o zaginionych oficerach. Po ostatniej rozmowie z szefem Gułagu
Czapski spotkał żebraka wypuszczonego z łagru na dalekiej północy. "Prosił o
pomoc z dziwną rezygnacją; na tej papierowej twarzy o delikatnych rysach nie
umiałem dojrzeć nawet cienia nie tylko buntu, ale nawet silniejszej woli życia.
Jasne oczy i usta o szlachetnym rysunku miały wyraz zupełnej niemocy, jakby
sennej bezbronności. Może już tęsknił za swoim obozem północnym". Człowiek ów
prosił o pomoc, choć pewnie się jej nie spodziewał. Może Czapski miał przed
oczami jego twarz, gdy mówił na jednym ze swych wykładów w Stanach
Zjednoczonych:
"W Rosji Sowieckiej współczucie człowieka dla człowieka, w znaczeniu
chrześcijańskim, to znaczy niezależnie od tego, czy człowiek ten jest
przyjacielem, czy wrogiem komunizmu, jest tępione (…) kategorycznie jako
burżuazyjny przesąd, a nawet jak kontrrewolucja".
Każdego dnia ktoś pytał o ojców, mężów, braci z obozów w Starobielsku,
Ostaszkowie i Kozielsku. Ani Czapski, ani nikt inny nie umiał dać konkretnej
odpowiedzi. Sowieci zwodzili Polaków na każdym kroku. Stalin sugerował, że
uciekli do… Mandżurii. W szeregach armii generała Andersa można było usłyszeć
informacje, że gdzieś tam ponad półtora tysiąca polskich jeńców zamarzło w
pociągu; w Archangielsku porucznik R. spotkał 30 oficerów w mundurach, których
pędzono na Ziemię Franciszka Józefa. Inna osoba twierdziła, że na Kołymie
pracuje ponad 600 jeńców z Kozielska (sic!). Jakiś żołnierz widział tam Polaków
z Kozielska.
Lista nazwisk osób, o których nic nie było wiadomo, powiększała się i z setek
rozrastała się w tysiące. "Spisy przesyłaliśmy do ambasady, każde nazwisko
wnosząc do kartoteki". Po wizycie u Nasiedkina Czapski decyduje się na wizytę w
Moskwie. Dzięki listom od generała Andersa dotarł wtedy do generała Leonida
Reichmana, który bezpośrednio podlegał Berii i Mierkułowowi, a ci odpowiadali
m.in. za wszystkie obozy i więzienia w Związku Sowieckim. Przekazał Reichmanowi
swój memoriał dotyczący zaginionych oficerów. Enkawudzista obiecał, że "zbada
sprawę", i kazał czekać na odpowiedź. Po kilku dniach Czapski odebrał od niego
telefon, z którego znów nic nie wynikało. "Nie zdobyłem żadnych wieści – pisał
Czapski – nie wiem nadal, czy żyją i gdzie się znajdują moi koledzy. Nie mam już
w Moskwie drzwi, do których mógłbym pukać z nadzieją, że mi je otworzą". Czapski
nie miał już wątpliwości co do Reichmana.

Przywiozłem milczenie
Domyślał się, że Rosjanin nie chce mu nic powiedzieć dlatego, że coś wie na
temat polskich oficerów.
– Anders zupełnie się nie zdziwił, że ja nic nie przywiozłem, że przywiozłem
tylko milczenie – mówił Czapski w jednym z radiowych wywiadów. – Powiedział mi:
"Ja już jestem przekonany, że nasi koledzy nie żyją. Traktuję ich jako kolegów,
którzy zginęli w bitwie".
Na tym poszukiwania skończyły się ostatecznie. Po powrocie do sztabu polskiej
armii Czapski powrócił do kartotek zaginionych i poszukiwanych.
Czapski w swoich wspomnieniach jest bardzo autentyczny. Pisze choćby o Polakach,
którzy w relacji Eugeniusza Lubomirskiego "na gwałt chcą wywołać w wojsku
uczucia bolszewickie, na każdym kroku wyróżniają się od żołnierzy (…),
stwarzają sobie na gwałt na nowo przywileje…". Józef Czapski nie wstydził się
również swoich łez, pisząc o "nieludzkiej ziemi". Na przykład wtedy, gdy
opowiadał swe przypadkowe spotkanie ze starym polskim Żydem w moskiewskim
hotelu, ten przywitał obcego sobie Czapskiego słowami:
– Patrzę na pana i płakać mi się chce. To polski mundur, pan jest polski oficer.
Bo ja też z Polski jestem, ja jestem z Pińczowskiego.
Miał tam ziemski majątek i marzyło mu się, żeby zobaczyć jeszcze Polskę, by mógł
wtedy umrzeć bez żalu. Czapski podarował mu numer "Polski" – pisma wydawanego
przy polskiej ambasadzie w Kujbyszewie. Na pierwszej stronie było zdjęcie
zniszczonego placu Zamkowego w Warszawie i kolumna Zygmunta. Stary Żyd zobaczył
fotografię i zaczął płakać, a gazetę zabrał ze sobą jak relikwię. Potem, gdy
Czapski został już sam…, ten dwumetrowy wielkolud również się rozpłakał.
Tragedia Polaków, którzy zostali zesłani w głąb Związku Sowieckiego, objęła nie
tylko dorosłych. Zsyłki dotknęły przecież całe rodziny, w tym i dzieci. Czapski
nie mógł i tego nie zauważyć, i przemilczeć. Fragmenty dotyczące osieroconych i
chorych dzieci są chyba najbardziej wzruszające w książce Czapskiego.
Za przykład wystarczy jeden fragment, gdy po przyjeździe do Meszchedu w Iranie
Czapski odwiedził polską ochronkę i amerykański szpital. Stamtąd dzieci były
przewożone do Indii. Jedna z dziewczynek opowiadała:
"Byłam z mamusią i tatusiem w Archangielskiej Obłasti, stamtąd tatuś pojechał z
nami na południe do wojska, ale tydzień tylko służył, umarł na tyfus. Mamusia
umarła w kołchozie".
W ochronce dzieci nabierały sił, zdrowiały, ale też… odchodziły, jak choćby
mały Władek, który po śmierci miał "bolesny wyraz zwartych dziecinnych warg". Na
ostatniej stronie Czapski wspomina nastoletnią Helenę Bernacką, która przeżyła
wypadek samochodowy w drodze do Teheranu. Mniej szczęścia miały jej koleżanki,
które wtedy zginęły. Helena straciła przytomność, gdy samochód osunął się z
nasypu i zwalił w dół, na skały. Była pewna, że nie przeżyje, zmówiła Zdrowaś
Maryjo "i podziękowałam Panu Bogu, że nie umieram u tych Sowietów".

Kampania włoska
Tak jak dziesiątki tysięcy innych żołnierzy i cywilów ("którzy o wyrwaniu się z
Rosji śnili po nocach"), przez Irak, Palestynę i Egipt Czapski dotarł do Italii,
gdzie walczył w kampanii włoskiej. Do 1944 roku był szefem Oddziału Kultury i
Prasy II Korpusu Polskiego.
Właśnie praca w propagandzie połączyła już na zawsze życiowe ścieżki Czapskiego
i Jerzego Giedroycia (poznali się jeszcze w przedwojennej Polsce). Razem z
Giedroyciem współtworzył "Kulturę", był jednym z autorów publikowanych w
pierwszym numerze pisma.
Czapski pisał, malował, dawał świadectwo o Katyniu, zarówno swoimi tekstami, jak
i odczytami w Ameryce. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że "Katyń to
przecie nie wyjątek, ale jedynie fakt najbardziej brutalny i najostrzej
naświetlony przez mocne reflektory niezbitych dokumentów, nie dających się
obalić świadectw (…)".
Gdy w czerwcu 1967 roku Izrael bronił swojej niepodległości, Józef Czapski
podpisuje się pod oświadczeniem w obronie młodego państwa. Według autorów
oświadczenia, w czasie kiedy komunistyczna Polska stanęła po stronie świata
arabskiego, polska emigracja powinna wszelkimi dostępnymi jej środkami
solidaryzować się z Izraelem. Podpisy poparcia tego stanowiska zaczęły spływać
do Maisons-Laffitte od Polaków z całego świata.
Ci, którzy znali Czapskiego, podkreślają, że miał on w sobie dużą empatię, umiał
wczuć się w ból drugiej osoby, stawał po stronie słabszych.
Jak rzadko kto, z utęsknieniem czekał na śmierć, życie zaczęło go męczyć.
Tamtego dnia, gdy Czapski odszedł w wieku 97 lat, do jego pokoju wszedł Jerzy
Giedroyc, choć między nimi w ostatnich latach nie było dobrze, nie rozmawiali ze
sobą.
Redaktor długo siedział przy zwłokach "Józia". Potem nakazał zrobić brązowy
odlew twarzy i dłoni przyjaciela, który na blisko 20 lat przed swoją śmiercią
mówił do zgromadzonych w sali parafialnej londyńskiego kościoła św. Andrzeja
Boboli:
"Nie ma i nie będzie narodu, który zapomniał o swojej przeszłości. Naród, który
zapomniał swoją przeszłość, nie może budować przyszłości, bo nie ma na czym, bo
buja w powietrzu. Każdy naród ma swoje święte pamiątki, które łączą wszystkich".

 

Sebastian Reńca
 


Autor jest pisarzem i publicystą. W tym roku ukażą się jego opowiadania
katyńskie zatytułowane "Spowiedź Parfena", które Stowarzyszenie Pokolenie
właśnie przygotowuje do druku.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl