To są rycerze

Z Sebastianem Reńcą, historykiem, dziennikarzem, pisarzem, autorem powieści
"Z cienia" poświęconej "żołnierzom wyklętym", rozmawia Agnieszka Żurek
 



W jaki sposób dowiedział się Pan o istnieniu zbrojnego podziemia
antykomunistycznego? W szkole o "żołnierzach wyklętych" oficjalnie nie można
było uczyć.

– To było tak dawno temu, że już nie pamiętam. Takie rzeczy po prostu się wie.
Ta wiedza przyszła sama, wraz z kolejnymi lekturami. Jako student historii dużo
na ten temat czytałem. Kiedy byłem początkującym reporterem w "Dzienniku
Zachodnim", szukałem tematów, które mógłbym poruszyć na łamach gazety.
Początkujący dziennikarz zawsze zaczyna od pisania o tym, na czym się zna, toteż
ja zacząłem od "Bartka" – zgrupowania Narodowych Sił Zbrojnych walczącego z
komunistami po wojnie. Wydawało mi się nie do pomyślenia, że śmierć blisko 170
osób tak długo może pozostawać zagadką. Nie wiemy, gdzie ci ludzie zostali
pochowani, nie wiemy, kto w istocie odpowiadał za ich śmierć. Postanowiłem
poruszyć ten temat na łamach gazety. Pojechałem zatem do Krakowa, spotkałem się
z wdową po jednym z żołnierzy "Bartka" i napisałem reportaż. Kolejne teksty,
które czytałem na ten temat, nie ujawniały niczego nowego. Badający sprawę
historycy także nie docierali do nowych źródeł. Doszedłem do wniosku, że skoro
nie da się już pogłębić tego tematu w ujęciu czysto historycznym, napiszę o tym
powieść.

I tak powstała książka
"Z cienia"?

– Tak. Jest ona oparta na faktach, ale oczywiście także fabularyzowana.
Prawdziwa jest na przykład defilada "Bartka" w Wiśle, prawdziwa jest też
niestety obecność agenta bezpieki w szeregach oddziału. Potem szukałem wydawcy,
zgłosiła się do mnie "Fronda", w którym to wydawnictwie ukazała się powieść.
Znakiem czasu jest to, że odezwały się do mnie przede wszystkim wydawnictwa
kojarzone z "naszą stroną barykady". Wydawnictwa tak zwanego głównego nurtu
ciągle nie chcą podjąć tematu "żołnierzy wyklętych".

Czy ogłoszenie 1 marca Dniem Żołnierzy Wyklętych w symboliczny sposób zamyka
epokę triumfowania propagandy komunistycznej? Żołnierzom leśnej partyzantki nie
oddano jednak jeszcze należnego hołdu.

– Oczywiście, że wciąż jeszcze czekają oni na zajęcie należnego im miejsca w
historii. Został na szczęście ustanowiony dzień ich pamięci, ale nie znaczy to
jeszcze, że pamięć o nich dzięki temu automatycznie wzrośnie. Nawet kolejne
pomniki czy tablice stawiane "żołnierzom wyklętym" mogą dać jedynie impuls do
przemyśleń, ale nie zmienią przecież od razu świadomości większości ludzi. Kiedy
pytany, o czym piszę książkę, odpowiadałem, że zajmuję się tematem Narodowych
Sił Zbrojnych, słyszałem często odpowiedź: "Jak to, pisze pan o tych, którzy
współpracowali z Niemcami?". Jako sztandarowy przykład podawano Brygadę
Świętokrzyską, która przecież przedostała się na Zachód, walcząc z Niemcami oraz
Sowietami i wyzwalała hitlerowski obóz koncentracyjny. Oskarżanie tej formacji o
kolaborowanie z Niemcami jest absurdem.

Propaganda komunistyczna przedstawiająca "żołnierzy wyklętych" w jak
najgorszym świetle wciąż zbiera żniwo?

– Propaganda komunistyczna nie różni się wcale istotnie od propagandy
współczesnej. Tygodnik "Nie" nadal szkaluje polskich "leśnych" w tym samym
stylu, w jakim robili to dawni komuniści. Używa nawet tego samego języka, żywcem
wyjętego z prasy powojennej, w której NSZ-owcy opluwani byli bardziej jeszcze
niż akowcy. NSZ czy NZW były to formacje z góry skazane przez komunistów na
zagładę. Z "wyklętymi" się nie dyskutowało. Jeżeli już rozmawiano z nimi, to
wyłącznie z pozycji szpiega, który miał rozbić ich oddziały od środka.

Może komuniści nienawidzili ich tak bardzo właśnie dlatego, że nie byli w
stanie ich "kupić"?

– Tak, "kupić" ich się nie dało. To byli chłopcy, którzy z komunistami nie
chcieli się "dogadywać". Czekali na jakąś szansę, myśleli o tym, że może
wybuchnie III wojna światowa. Władysław Anders na białym koniu jednak nie
przyjechał.

Część z nich była chyba jednak świadoma, że tak się może stać, że
prawdopodobnie nie przeżyją. A jednak trwali do końca.

– Tak, trwali do końca. Ostatni z nich zginął w 1963 roku. Ludzie żyli sobie
wtedy normalnie, a oni nadal walczyli w lesie. A było to już przecież tyle lat
po śmierci Stalina czy po październiku 1956 roku…

W filmie "Popiełuszko. Wolność jest w nas" młody ksiądz Jerzy jest świadkiem
ubeckiej obławy na oddział "leśnych". Słyszy krzyki komunistów: "Bandyci!", i
pyta ojca: "Czy to są bandyci?". Ojciec odpowiada: "Nie, synku". Chłopiec pyta
dalej: "Czy to są żołnierze?". I słyszy odpowiedź: "Nie". I po chwili: "To są
rycerze". Czy Pan także postrzega "żołnierzy wyklętych" jako reprezentantów
polskiego ducha w najczystszej postaci?

– Myślę, że tak. W mojej powieści jeden z bohaterów mówi do innego: "Podziwiam
tych, którzy żyją prawem wilka, ścigani, odstrzeliwani, opluwani (…).
Jesteście nadzieją, której ja niestety już nie dożyję". Naszą rolą z kolei jest
to, żeby o nich pamiętać. Na szczęście istnieją przebłyski nadziei, że pamięć ta
zaistnieje w świadomości ogólnej. Najbardziej boli, że wciąż jeszcze można
spotkać ludzi nazywających "wyklętych" faszystami. Na szczęście istnieją takie
inicjatywy, jak zapowiadany film Jerzego Zalewskiego o "Roju" czy jak płyta
zespołu "De Press" zatytułowana "Myśmy rebelianci". Andrzej Dziubek zrobił
świetną robotę. Byłem na koncercie De Press w Krakowie i widziałem, jak
zachowują się pod sceną młodzi ludzie – aż mnie ciarki przechodziły ze
wzruszenia. Kiedy z kolei na koncercie w Muzeum Powstania Warszawskiego starszy
pan zaśpiewał piosenkę, którą znał z okresu leśnej partyzantki pt. "Niech się
pani pomodli", okazało się, że linia melodyczna tej piosenki jest prawie
identyczna z tą, którą skomponował – nie znając jej wcześniej – Andrzej Dziubek.
Jest w tym jakaś metafizyka.

Myśli Pan, że mimo wszystko patriotyzm w Polsce zdobywa kolejne przyczółki?
– Jesteśmy Narodem, którego patriotyzm manifestuje się w chwilach tragicznych.
Przykładem takiej manifestacji było to, jak zachowaliśmy się po 10 kwietnia.
Kiedy widzimy takie zachowania, napełnia nas optymizm i nie były to wcale
"demony patriotyzmu", jak próbowano nam wmówić. Z drugiej strony – kiedy
rozmawiam z gimnazjalistami, mówią mi, że więcej dowiedzieli się o historii z
mojej beletrystyki niż z lekcji i z podręczników. Niedawno ukazał się także
zbiór moich opowiadań o działaczach podziemia solidarnościowego "Wiktoria".
Dostałem wtedy bardzo miły list od gimnazjalisty, który jasno powiedział mi, że
nie miał pojęcia o tym, jak w rzeczywistości wyglądał PRL. Znał go tylko z
filmów Stanisława Barei i nie wiedział, że PRL był krajem totalitarnym –
niezależnie od tego, czy rządził Bolesław Bierut, czy też Wojciech Jaruzelski.

A Jaruzelski zapraszany jest na salony…
– Tak, i to jest straszne. Wojciech Jaruzelski zapraszany na salony, Czesław
Kiszczak tytułowany jest człowiekiem honoru… Po 1989 roku Polacy nie umieli
rozliczyć tego, co było wcześniej, i dopiero wtedy zacząć żyć na nowo. A my
zastanawiamy się teraz, jak to się dzieje, że naszymi służbami specjalnymi czy
dyplomacją wciąż mogą sterować dawni pracownicy lub współpracownicy Służby
Bezpieczeństwa. Nikt nie wyobrażał sobie sytuacji, żeby po wojnie Niemcy
przejęli aparat nazistowski. A u nas niektóre nazwy ulic pozostały takie, jakie
były przed 1989 rokiem. Brak zmian tłumaczy się kosztami. Oszczędzamy, a potem
ponosimy straty dużo większe. Nie możemy przecież mieszkać przy ulicy Nowotki,
bez przesady. Nikt nie będzie mieszkał przy ulicy Goebbelsa w Berlinie.

A propos nazw ulic – widziałam ostatnio zdjęcie, na którym w nazwie ulicy
Żołnierzy Wyklętych drugie słowo zostało zamalowane czerwonym sprayem.

– Pewnie, niestety, zrobił to jakiś młody człowiek. Trudno się dziwić, jeśli
młodym ludziom wciąż serwowane są opowieści o "faszystowskim" podziemiu
antykomunistycznym wykonującym wyroki na ludziach za to, że nie podobał im się
czyjś kształt nosa. Tak nie było. Ci żołnierze, kiedy wykonywali wyroki, to nie
za to, że ktoś miał takie lub inne pochodzenie, ale dlatego, że był na przykład
w komunistycznej bezpiece, partii, NKWD czy Armii Czerwonej. Nazywanie ich
faszystami to skrajnie niesprawiedliwa ocena. To nie byli żadni faszyści, to
byli patrioci. I to najwięksi, tacy, którzy nie zgodzili się na żadną formę
współpracy z reżimem totalitarnym. Oni doszli do wniosku, że żadna forma
współpracy z komunistami nie ma po prostu sensu. Premier Stanisław Mikołajczyk
za to współpracował z nimi wtedy, kiedy w lasach wciąż jeszcze walczyli ludzie.
Dziesiątki tysięcy "rebeliantów".

Jakie przesłanie skierowaliby do polskiej młodzieży "żołnierze wyklęci" w
2011 roku?

– Myślę, że powtórzyliby za mistrzem Józefem Mackiewiczem: "Tylko prawda jest
ciekawa". Dzisiaj nie musimy walczyć z zaborcami czy okupantami, ale musimy
walczyć o prawdę – czy dotyczy ona Katynia 1940 roku, czy Smoleńska 2010 roku.
To jest nasz obowiązek. Wielkie zasługi na polu przywracania pamięci o
"żołnierzach wyklętych" ma fundacja "Pamiętamy", Mariusz Kamiński i całe
środowisko Ligi Republikańskiej, działające na wielu polach naszego życia
społeczno-politycznego. Warto wymienić także katowickie stowarzyszenie
"Pokolenie", podobnie jak Liga wywodzące się z dawnych działaczy Niezależnego
Zrzeszenia Studentów. Wydaje ono z kolei choćby Encyklopedię "Solidarności".
Trzeba oddać hołd tym, o których warto pamiętać. Ta walka jest często naprawdę
trudna.

Henryk Elzenberg twierdził, że miarą wartości walki nie jest to, czy zakończy
się ona zwycięstwem czy klęską, ale wartość sprawy, jakiej ta walka dotyczy.
Takie motto umieściła na swojej stronie internetowej fundacja "Pamiętamy".

– Dokładnie to zdanie przebija się także w mojej książce, nie pamiętam tylko,
czy jako cytat, czy też jako wypowiedź któregoś z bohaterów. Najważniejsze jest
to, żeby młodzi ludzie o tym wiedzieli. Podobnie jak w XX-leciu międzywojennym
istniała pamięć o powstańcach styczniowych, a z kolei "żołnierze wyklęci"
pamiętali o zwycięskiej wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku. Wmawia się nam,
że patriotyzm jest domeną wyłącznie ludzi starszych, w ten sposób przedstawia
się to w mediach głównego nurtu. A tymczasem po katastrofie smoleńskiej
"obudziło się" także wielu młodych ludzi.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl