Świadectwo męczeństwa w Starożytności

Już drugi raz mam okazję wystąpić w programie poświęconym podstawowym elementom konstytutywnym chrześcijaństwa, decydujących o tym, że Kościół trwa. Pierwszym z nich jest prymat św. Piotra w Kościele, sprawiający, że bramy piekielne nie są w stanie go przemóc. Jest to dar pochodzący od samego Chrystusa. A dzisiejszy element naszej wiary, świadectwo męczeństwa, należy pojmować jako odpowiedź poszczególnych wyznawców Chrystusa na to zapewnienie Zbawiciela: po prostu męczennik swoim świadectwem mówi Panu Jezusowi Głowie Kościoła: „wierzę w to coś boski Zbawicielu obiecał i za to oddaję swoje życie”

I tak, jak audycję o prymacie zadedykowałem Ojcu św. Benedyktowi XVI, tak tę pragnę zadedykować współczesnemu świadkowi boskości naszej wiary, księdzu Arcybiskupowi Ignacemu Tokarczukowi, który wydaje się być ostatnim, kto tak poloneza narodowego zawierzenia Bogu wodzi.

Dla jasności wykładu podzielimy go na trzy części: w pierwszej radiowo-telewizyjnej przedstawimy dzieje prześladowań w starożytności, podając ich przyczyny, motywy, jakimi kierowali się prześladowcy walcząc z Kościołem, postawę męczenników, czyli jednym słowem, historyczną bazę dla zrozumienia starożytnych świadectw wierności Chrystusowi i sobie samemu jako chrześcijaninowi, które to świadectwa tworzą jakąś zamkniętą w sobie i brzemienną w obfite wnioski całość.

W drugiej odsłonie zechcemy pokazać, że mimo oficjalnego ustania prześladowań po edykcie mediolańskim w 313 roku, dawanie świadectwa o Chrystusie swoim życiem bynajmniej się nie zamknęło, lecz będzie miało miejsce w historii nadal, zwłaszcza wtedy gdy władza państwowa, z nazwy nawet chrześcijańska, będzie od czasu do czasu usiłowała uzurpować sobie prawo do decydowania o życiu wewnętrznym Kościoła. Na marginesie dodam, że dziś władzę państwową skutecznie wyręczają w tym media, a raczej ich anonimowi mocodawcy, nienawidzący chrześcijaństwa z zasady.

I w ostatniej części, zamykającej nasz tryptyk, zechcemy dotknąć najboleśniejszego rodzaju prześladowań, bo zadawanego przez tych, którzy będąc ludźmi Kościoła, zadają kaźń drugim z różnych pobudek, płynących zazwyczaj z ulegania duchowi tego świata, czyli z „pożądliwości oczu, ciała i pychy żywota”. Więc tę drugą część naszej audycji, radiową nazwijmy umownie :emocjonalną”, bo zaprezentowaną z myślą o tych, którzy w jakikolwiek sposób zostali pokrzywdzeni przez ludzi Kościoła.

Teraz powiedzmy, co należy rozumieć pod pojęciem świadka?

Otóż, jeśli za największy znak pewności na świadectwo tego, co się twierdzi, uznamy poświęcenie życia, to słowo „martyr”, męczennik, świadek pewny, oznacza chrześcijanina, który przez swoje męczeństwo chce wykazać boskość religii Chrystusowej oraz jej uniwersalizm, w pełnym znaczeniu tego słowa.

Wyraz „martyr”, świadek pewny, w całej swej rozciągłości nie jest znany poza chrześcijaństwem. Ofiara z krwi i życia, jaka ma miejsce w innych religiach, nie ma wartości świadectwa. Szał religijny, dzikie uniesienie prowadzące do samobójstwa, wyrasta z fanatyzmu i niczym nie przypomina niewzruszonej, obmyślanej i rozumnej afirmacji przez chrześcijanina faktu, że Chrystus jest Bogiem.

Nawet świetlane postacie ze Starego Testamentu, jak Daniel, czy siedmiu braci machabejskich wraz z bohaterską matką, oddają życie za swoją religię traktowaną jako przywilej i prawo ich narodu. Dopiero z przyjściem Jezusa Chrystusa ludzie mają być świadkami i jakby poręczycielami religii o zasięgu uniwersalnym.

Zadanie to powierzył Zbawiciel najpierw Apostołom przy rozstaniu z nimi. Powiedział: „Wy jesteście świadkami tego” i dodał „w Jeruzalem, w Judei, Samarii i aż po krańce ziemi”.

Posłannictwo to Apostołowie przyjmują wraz ze wszystkimi jego następstwami.

Pierwszym, który dał o Chrystusie takie właśnie świadectwo był św. Piotr, który po zstąpieniu Ducha Świętego, w swej mowie skierowanej do żydów powiada: „Tego właśnie Jezusa, wskrzesił Bóg, czego my wszyscy jesteśmy świadkami. Niech tedy z wszelką pewnością wie cały dom izraelski, że Go i Panem i Chrystusem uczynił Bóg, tego Jezusa, którego wyście ukrzyżowali”. A potem wraz ze św. Janem stojąc przed arcykapłanami żydowskimi oświadcza: „Jesteśmy świadkami tych rzeczy, a z nami Duch Święty, którego Bóg dał wszystkim słuchającym Go”.

A wreszcie dobiegając kresu swego życia napisze z Rzymu do Kościoła w Azji Mniejszej: „jestem współstarszym i świadkiem mąk Chrystusowych”.

Przypieczętowaniem tego świadectwa będzie chwalebna śmierć jego i pozostałych Apostołów dla pokazania, że męczennik jest to świadek, stwierdzający krwią swoją rzeczywistość faktów ewangelicznych dotyczących życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.

Pan Jezus słowami: „I wyda brat brata na śmierć, a ojciec syna i powstaną synowie przeciw rodzicom i będą je zabijać. Będziecie u wszystkich w nienawiści dla imienia mego. Lecz kto dotrwa do końca, ten zbawion będzie ” stwierdza, że do świadczenia swoją krwią o Nim powołane jest nie tylko pierwsze pokolenie wierzących, ale wszyscy wierzący do skończenia świata. Tyle tego preludium ułożonego z boskich słów Zbawiciela.

Teraz przystąpmy do przedstawienia pokrótce dziejów świadectw męczeństwa w starożytnym świecie.

Rządzone duchem Grecji i prawem Rzymu kraje wchodzące w skład Imperium, tworzyły jądro cywilizacji i centrum przepowiadania Dobrej Nowiny na całym świecie. W nich też powoli zostały przezwyciężone, dzięki krwi męczenników, opór kultu pogańskiego, argumenty filozofów, przesądy mężów stanu, okrucieństwo oprawców. Ta krew nie była przelewana, jak za chwilę zobaczymy, w rzadkich okolicznościach, kropla po kropli, ona płynęła strumieniem w ciągu metodycznych i okrutnych prześladowań, a edykt mediolański z 313 roku był tylko jakimś uroczystym wyznaniem niemocy pogaństwa wobec nowej religii.

W tym momencie powinniśmy zrobić krótki rys historyczny o szerzeniu się chrześcijaństwa w świecie starożytnym, gdyż męczeństwo idzie w ślad za nim a więc ma się do głoszenia Dobrej Nowiny tak, jak skutek do przyczyny., ale zajęłoby to zbyt wiele czasu. Poprzestańmy zatem na świadectwie Tertuliana, który pod koniec II wieku stwierdza, że ówczesne społeczeństwo przeniknięte zostało we wszystkich punktach elementem chrześcijańskim. Pisze tak: „jesteśmy od wczoraj, a już napełniamy sobą wszystko, wasze domy, twierdze, miasta, municypia, pokolenia, pałace, senat, forum. Jeżeli was opuścimy, przerazicie się własnym osamotnieniem, a świat wyda się wam krainą śmierci”.

Prześladowcze prawodawstwo rzymskie.

Gdybyśmy mieli określić jednym zdaniem rolę prawodawstwa w stosunku do chrześcijan, to z dokumentów dotyczących prześladowań wypływa jego brzmienie następująco: Christiani non sint. (niech nie będzie chrześcijan)

W zasadzie pierwszym aktem prawnym, skierowanym przeciwko chrześcijanom był słynny reskrypt cesarza Trajana (98-117) przekazany na ręce legata cesarskiego w Bitynii, Pliniusza Młodszego, który po przybyciu do tej prowincji zarzucony został skargami przeciwko chrześcijanom. Reskrypt ten można streścić następująco: nie szukać chrześcijan i nie ścigać ich urzędowo ( conquirendi non sunt), ale karać tych, którzy będąc prawnie oskarżeni (si deferantur et arguantur), trwają w wierze wyznając Chrystusa – jak mówi Pliniusz – quasi Deo, jako Boga. Ci zaś, którzy dowiodą aktem apostazji, że nie mają nic wspólnego z wiarą w Chrystusa, mają być pozostawieni w spokoju.

To rozporządzenie władcy jest, jak to wykazali apologeci chrześcijańscy, nielogiczne. Z jednej strony bowiem nakazuje cesarz, by względem chrześcijan trzymać się procedury prawnej, a w ten sposób chroni wielu ludzi od napaści tłumów i samowoli rządców, a drugiej jeśli chrześcijanie zostaną prawnie oskarżeni, to uwolnienie ich, bądź potępienie zależeć będzie od ich własnych wypowiedzi. Czyli wniosek jest taki, że chrześcijanie byli prześladowani jedynie z powodu swej religii. Tak też odbywały się procesy w II wieku, przynajmniej te, których autentyczne opisy posiadamy, a więc np. św. Polikarpa, męczenników lyońskich, Justyna, męczenników ze Scylli w Afryce Północnej.

To prawo obowiązywało w zasadzie do końca II wieku.

Nowe stadium walki z Kościołem od połowy III stulecia będzie polegało na tym, że poprzedzą je edykty cesarskie. Będzie to otwarta, uprzednio ogłoszona wojna, której kres położy, albo zmęczenie ze strony napadającej, albo zmiana na tronie władcy, albo dobrowolny rozejm. Procedura prawna zmieniła się; dawniej, by wytoczyć proces chrześcijaninowi władze musiały czekać, aż ktoś wystąpi przeciwko niemu ze skargą, teraz natomiast mają obowiązek wyszukiwać chrześcijan, aby ich zmusić do zaprzaństwa.

(czyli conquirendi non sunt, zostało zastąpione przez conquirendi sunt et puniendi)

Taki edykt wydał już na początku III stulecia Septymiusz Sewer (193-211), który początkowo był nastawiony przychylnie do chrześcijan, ale widząc szybki rozwój nowej wiary, zabrania wszelkich nawróceń i nakazuje wyszukiwać wszystkich tych wiernych, którzy to czynią. Wtedy śmierć poniosły w Afryce św. Felicyta i Perpetua wraz z towarzyszami. Powiemy o tym kilka słów.

Teraz zatrzymajmy się nieco na postaci cesarza Decjusza (249-251), bo ona stanowi jakiś typ wszystkich prześladowców. Cesarz jako uparty zwolennik przeszłości Rzymu, uważał chrześcijan za jakichś nowatorów, których samo istnienie zagraża cywilizacji starożytnej, porządkowi społecznemu i religijnemu i dlatego należy wydać im systematycznie prowadzoną walkę. Sam władca nie był okrutnikiem, raczej zimnym fanatykiem i dlatego umiał działać w sposób tak przemyślany, by obalić chrześcijaństwo, nie zabijając jego wyznawców: „zniszczyć dusze, a nie ciała”, jak to później trafnie określi św. Hieronim. Innymi słowy, chodziło o to, by zachować poddanych państwu przez odrywanie ich od Kościoła. Było to przemyślane i dlatego do tego typu ludzi co Decjusz możemy zastosować słowa Pascala: „najwięcej zła czyni się wtedy, kiedy się je czyni, wychodząc z kłamliwej zasady”.

Według edyktu władze administracyjne miały sporządzić listę chrześcijan w każdej miejscowości i dopilnować, aby każdy z osobna spełnił akt ofiary pogańskiej i po tym otrzymywał zaświadczenie, że tego dokonał. I tutaj chcę przytoczyć świadectwo archeologiczne mówiące o tak zwanych libellatykach, czyli chrześcijanach, którzy postarali się o takie zaświadczenia od komisarzy cesarskich, by w przypadku żądania składania ofiary bałwanom okazać ten dokument, że to już uczynili.

Otóż pod koniec XIX wieku w rumowiskach starożytnego Arsinoe w Egipcie odkryto dwa oryginalne certyfikaty tychże libellatyków spisane po grecku. Jeden z nich mówi o niejakim Diogenesie, który wobec cesarskiej komisji wykazał się takim pismem.

Pisze tak: „Komisarzom ofiarnym w miejscowości Wieś Aleksandra, doręczone przez Diogenesa, syna Satabusa, z miejscowości Wieś Aleksandra, mającego lat 72 i bliznę na prawym oku. Składałem całe życie pilnie bogom ofiary i teraz w waszej obecności stosownie do rozporządzeń złożyłem ofiarę, spełniłem libację i skosztowałem mięsa ofiarnego, i proszę, abyście to pokwitowali. Bywajcie zdrowi. Ja Aureliusz Diogenes wniosłem to podanie”. I dopisek komisarza rzymskiego: „Aureliusa widziałem składającego ofiarę i to własnoręcznie podpisuję”.

Wina tego libellatyka polegała na tym, że wniósł podanie o zaświadczenie i przyjął je z rąk urzędnika bojąc się zapewne, że jeśli tego nie uczyni, to pójdzie na śmierć. A tak naprawdę oszukiwał swoje sumienie.

Oparte na tej metodzie prześladowanie wydało więc wielu męczenników, ale niestety i wielu odstępców, o czym też powiemy. Kościół zaś musiał, nie bez trudu i wewnętrznych rozterek wetować swe straty, wprowadzać karność, wypracować stanowisko wobec odstępców, którzy chcieli wrócić w jego szeregi. A jednak zaowocowało to wszystko wzmocnieniem siły Kościoła i gdy kilka lat później wybuchło kolejne prześladowanie, chrześcijanie będą mocniejsi w wyznawaniu wiary i mniej będzie takich, którzy się jej wyparli. To jest jakaś nauka dla tych, którzy słusznie ubolewają, że dzisiaj Kościół ponosi klęskę w starciu z wojującym liberalizmem. To prawda, ale na pewno otrząśnie się z tego i wyjdzie zwycięsko i z tej próby sił.

Kolejnym władcą który podjął walkę z chrześcijaństwem był Walerian ( 253-260). Zrozumiał on, że zwodniczą jest nadzieja pokonania Kościoła w walce jednorazowej, że tak powiem, zagarnięcia ich w niewód jednym jego poruszeniem. Zastosował więc inną taktykę polegającą na powolnym, systematycznym postępowaniu. Najpierw wydał edykt (257) przeciwko hierarchii oraz przeciwko temu, co stanowiło materialną podstawę społeczności wierzących. Drugi edykt (258) uderzył w duchowieństwo, które podlegało karze śmierci oraz w wyższy stan: senatorów, rycerzy, słowem patrycjuszy. Opornym konfiskowano mienie, degradowano do stanu plebejskiego, mężczyzn karano wówczas śmiercią, a niewiasty szły na wygnanie. Kościół jednak stał mocno, potoki krwi ciekące z jego ran nie osłabiły go i już następca Waleriana Galien (253-268) wycofał się z prześladowania i właściwie do końca III stulecia jest względny spokój.

Dopiero na początku IV wieku cesarz Dioklecjan (284-305) rozpocznie najkrwawszą walkę z Kościołem. Zaczął od usunięcia chrześcijan z armii. To było preludium do edyktu nakazującego niszczenie wszystkiego, co z chrześcijaństwem miało wspólnego: równano więc z ziemią kościoły, palono księgi liturgiczne, chrześcijan wysokiego rodu pozbawiano godności, ludzi prostych wtrącano do więzienia. Potem edykty następowały jeden po drugim. A to nakazywano zmuszać tylko duchowieństwo do składania ofiar pod karą tortur, a to uderzano w prostych wiernych zarządzeniem, by pod karą śmierci wszyscy składali w całym państwie publiczne libacje bogom. Charakterystyczne dla tego prześladowania jest to, że celem jego nie jest zdobycie duszy chrześcijanina za pomocą procedury sądowniczej, ale eksterminacja wierzących w Chrystusa. Po prostu prześladowcom zdawało się, że najskuteczniejszym sposobem na zniszczenie Kościoła będzie zabijanie wierzących. Spowodowane to było zapewne strachem, że poganie zostaną niedługo tylko stronnictwem trzymającym władzę, bowiem liczebnie już chrześcijanie zaczęli przeważać. A wiadomo, że stronnictwo gdy czuje się zagrożone a ma władzę, nie ma litości dla swoich przeciwników. Kiedy fanatyzm i niepokój o zachowanie swych dawnych wpływów podadzą sobie ręce, wtedy okrucieństwo i nienawiść nie mają granic. Tak rodzi się terroryzm, obecnie terroryzm medialny , sterowany przez zgraję złoczyńców.

Tak więc mówiąc ironicznie, chrześcijanie mogli powinszować sobie, że stali się przedmiotem troski władców imperium. W jego wschodniej części, współrządca Maksymin Daja do wszystkiego dodał jeszcze obłudę i oszczerstwo, a więc sposób, które nam współcześni wrogowie Kościoła jeszcze udoskonalili.. Władcy przyjmowali rzekome prośby od mieszkańców miast, by chronić ich od chrześcijan, podstawiano fałszywych świadków zeznających, jakich to zbrodni dopuszczają się wyznawcy Chrystusa, stworzono istną prasę antychrześcijańską, w której zręcznie napadano na Chrystusa, zaangażowano nauczanie publiczne w walkę; przełożeni szkół mieli rozkaz rozdawać uczniom broszury antychrześcijańskie i robić z nich wypracowania. Ale na nic to wszystko. Pogaństwo bez jedności, bez powagi, hierarchii, mimo otrzymywanych pomocy państwowych, stawało się nierównym przeciwnikiem zorganizowanego hierarchicznie Kościoła, w którym poczynając od wiosek w zapadłych częściach imperium, a skończywszy na jego stolicy Rzymie, utrzymywała się jedność wiary i karności. Tak więc cesarstwo przekonało się, że Kościół jest niezwyciężony. Edyktem mediolańskim w 313 roku państwo uznało się za pokonane w walce.

Przyczyny prześladowania chrześcijan.

Dla pełności obrazu zajmijmy się teraz przyczynami. Było ich bardzo wiele. Ja omówię pokrótce tylko te, które choć może nie najważniejsze, są istotne, bo zachowują przedziwną żywotność i zawsze są aktualne. Pierwszą przyczyną są zatem przesądy mas czyli pospólstwa. Specjalnie używam tego słowa, bo ono zawiera w sobie barwę właściwie określającą anonimowych w swej masie wrogów Kościoła i ich głupotę. Drugą były przesądy ważnych osób mających wpływ na kształtowanie postaw tego pospólstwa, czyli intelektualistów, elitę pozującą na autorytety, nawet moralne. Dziś byśmy ich określili mianem wyżej już przeze mnie wypowiedzianym; jako zgraję medialnych złoczyńców. Różnica polega tylko na tym, że antyczni nosili togi, a współcześni noszą garnitury i czasami niestety pojawia się między nimi jakiś habit, czy sutanna. I trzecią przyczyną były złe skłonności rzymskich władców. Wszystkie one wzajemnie się zazębiały, wpływając jedna na drugą.

Przesądy pospólstwa

Otóż początkowo chrześcijan utożsamiano z Żydami, a ci rozsiani po całym imperium byli bardzo niepopularni. Oskarżano ich o ateizm, czyli czysty, bez żadnych oznak zewnętrznych kult religijny, o ekskluzywizm czyli uchylanie się od uczestnictwa w kulcie pogańskim, wreszcie o nienawiść do reszty ludzi. O to samo oskarżano chrześcijan, których bardzo szybko zaczęto odróżniać od żydów. Ci ostatni się o to postarali. Były więc jakby trzy kategorie ludzi: poganie, Żydzi i trzecia – chrześcijanie. Ta trzecia kategoria (tertium genus) w oczach pospólstwa była tak obarczona wszystkimi możliwymi występkami, że traktowano ją powszechnie jako obcą rodzajowi ludzkiemu. Nie do wiary, ale tak było. Pisarz kościelny Tertulian w swojej Apologii czuje się zmuszonym wykazać, że chrześcijanie są tak samo fizycznie zbudowani jak inni ludzie. Wszędzie rozsiewano wieści, że popełniają najpotworniejsze zbrodnie, jak kazirodztwo, mord rytualny, pożywanie ludzkiego ciała. Zarzucano im, że na zebraniach liturgicznych dokonuje się okrucieństwo i wszelka możliwa deprawacja. Taki wypaczony obraz chrześcijan utrwalał się nie tylko pomiędzy ludem, ale nawet uczeni wierzyli w to. Wystarczy że przypomnę tylko postać wybitnego historyka rzymskiego Tacyta, który twierdził, że wszystkie nieszczęścia były związane z imieniem i wiarą chrześcijańską.. Nic dziwnego, że wśród pospólstwa budziła się ślepa nienawiść do chrześcijan, a w ślad za nią szły oskarżenia i rozruchy, które zagrażały pokojowi publicznemu. Ilustrują to doskonale okrzyki wznoszone po większych miastach: „precz z ateuszami, chrześcijanie do lwów!”, a za okrzykami szły bierne i czynne napaści na chrześcijan.

Nie dziwi zatem fakt, że co światlejsi cesarze, którzy wiedzieli, że chrześcijanie nie są ludźmi niebezpiecznymi, tę ślepą nienawiść starali się skierować na drogę prawną.

Przesądy elit.

Wybitni mężowie stanu, doradcy cesarskiej polityki, najohydniejsze zarzuty podnoszone przez pospólstwo przesiewali przez sito i z biegiem czasu odrzucali. Podtrzymywano tylko te najbardziej wyrachowane, którymi starano się szafować w razie potrzeby, nadając im nowe znaczenie. Mówiono, że chrześcijanie są „apatyczni”, bo uchylają się rzekomo od urzędów publicznych, od służby wojskowej, wybierają życie ukryte. Ateizm, to zdaniem elit pogańskich, wyrzeczenie się religijnego kultu państwowego, a to grozi rozkładem państwa, to wysiłek zmierzający do oderwania ludzi od religii. Słowem wykazywali u chrześcijan nienawiść do rodzaju ludzkiego. Decydenci wiedzieli, co mówili. Przez rodzaj ludzki (genus humanum) rozumieli nie wszystkich ludzi, ale cywilizację Rzymian, ich tradycje, zwyczaje, bogów, prawa. I taką cywilizację należało przyjąć, bo inaczej było się oskarżonym o odrzucenie jej w całości..

Oczywiście wszystkie te zarzuty były bezpodstawne, bowiem chrześcijanie chętnie piastowali urzędy publiczne, służyli w armii, modlili się za władców, ale to wszystko czynili pod warunkiem, że nie będzie to stało w sprzeczności z ich wiarą. Byli zatem najlepszymi obywatelami państwa, nie tylko nie zagrażającymi władzy państwowej, ale ją wspomagali, bo na serio traktowali swe obowiązki wynikające z wiary. A podstawowym była odpowiedzialna troska o dobro wspólne jakim było imperium. I temu dawali świadectwo.

Najniebezpieczniejszymi byli intelektualiści, bo oni urabiali zarówno opinię publiczną, jak i poszczególnych władców. Najznakomitszy mówca II wieku Fronton, przyjaciel cesarza Antonina Piusa miał duży wpływ na Marka Aureliusza, jako jego nauczyciel On to w jednej ze swych mów, wygłoszonej w Cyrcie, wyliczał wszystkie oskarżenia, jakimi pasło się pospólstwo.

Wysokiej rangi urzędnik pogański Sossianus Hierokles napisał i wygłosił w obecności cesarza Dioklecjana pamflet pt. Miłośnik prawdy, w którym stara się rozprawić z chrześcijańską nauką o Jezusie Chrystusie. Stał się przez to, jednym z głównych inspirator prześladowania rozpoczętego w 303 roku. (auctor in primis faciendae persecutionis fuit).

Ja telewidzom i radiosłuchaczom chciałbym przybliżyć sposób w jaki wielkiej klasy intelektualista Porfiriusz z Tyru urabiał opinię publiczną odnośnie wiary chrześcijańskiej. Napisał on traktat zatytułowany Kata christianon (Przeciw chrześcijanom), w którym usiłuje dać niszczącą krytykę Nowego Testamentu i wyrastającej zeń tradycji chrześcijańskiej.

I ja przytoczę parę fragmentów pokazując w jaki sposób prowadzono walkę z Kościołem.

Najpierw Porfiriusz zaatakował Osobę Zbawiciela i uczynił to za pomocą ośmieszenia. O scenie przed Piłatem, gdzie my widzimy Chrystusa Prawdę odwieczną, której porażony tchórzliwą ślepotą prokurator rzymski nie chciał, czy też nie umiał dostrzec, Porfiriusz tak pisze: „Dlaczego Chrystus nie powiedział niczego godnego mądrego i boskiego człowieka, kiedy został doprowadzony do Arcykapłana i do namiestnika rzymskiego? Mógł przecież pouczyć swego sędziego, jak i obecnych tam ludzi, jak stać się lepszymi ludźmi. Dlaczego pozwolił raczej na biczowanie, oplucie i ukoronowanie cierniami? (…) Nawet jeśli cierpienie Chrystusa miało miejsce zgodnie z Bożym planem, nawet jeśli miał On cierpieć karę – to przynajmniej mógłby on przyjąć cierpienie z odwagą i wypowiedzieć do Piłata i sędziów słowa mocy i mądrości zamiast dać zrobić z siebie pośmiewisko niczym uliczny prostak.”

Następnie zaatakował nauczanie Zbawiciela. Przypatrzmy się jak ocenia Porfiriusz dialog Chrystusa z żydami opisany w VIII rozdziale Ewangelii św. Jana.: „Przyjrzyjmy się teraz innej odpowiedzi skierowanej do Żydów, kiedy On mówi: „nie możecie słuchać mojej nauki, ponieważ ojcem waszym jest diabeł, a wy chcecie speniać pożądania ojca waszego”. Wyjaśnijcie nam, kim właściwie jest ten :diabeł”, który byłby ojcem Żydów?Kim jest i gdzie jest ów diabeł? Gdzie się znajduje?(…) Okazuje się, że diabeł nie popełnił żadnego zła, ale przeciwnie, ten, kto go o to oskarżył. (….) Wyjaśnij mi dokładnie jeszcze jedną rzecz; czy ów diabeł podlega ludzkim namiętnościom? Jeśli nie, to nigdy by się nie dopuścił oszczerstwa. Lecz jeśli jest im uległy, to powinien otrzymać przebaczenie za swój czyn”.

Tak więc, gdy Zbawiciel wskazuje wyraźnie na głównego sprawcę zła, to Porfiriusz sprowadza całą rzecz do absurdu. Jakżesz to aktualne dziś, gdy chce się nazwać po imieniu wrogów Kościoła, nagle oni się rozpływają, a zewsząd słychać, że wrogowie katolicyzmu to absurd, no i oczywiście spiskowa teoria dziejów.

Z kolei zaatakował Porfiriusz samo serce bez którego nie ma Kościoła, czyli Eucharystię: „znane jest inne powiedzenie Nauczyciela, który mówi: „jeśli nie będziecie spożywali mojego ciała i pili mojej krwi, nie będziecie mieli życia w sobie”. To stwierdzenie jest nie tylko potworne i obrzydliwe, lecz przekracza ono wszelką obrzydliwość i jest szczytem potworności”. I tu Porfiriusz przytacza wszystkie kalumnie powtarzane przez motłoch od dawna o „zbrodniczych” ucztach chrześcijan. I w tym jest mało oryginalny, zatem przytoczmy myśl, która zdradza więcej polotu i samodzielnego myślenia: „Zatem co znaczy owo powiedzenie? Jeśli nawet zawiera ono jakąś alegorię, jakieś tajemne pouczenie, to mimo wszystko woń wydobywająca się z tych słów przenika – jak sobie wyobrażam – dusze słuchaczy i staje się nie do zniesienia niczym wstrętny odór. Owa woń zupełnie zatraca znaczenie prawd ukrytych w słowach i prowadzi do zawrotu głowy wywoanego takim nauczaniem”.

I jeszcze jeden atak Porfiriusza na fundament naszej wiary czyli na osobę św. Piotra: „Jezus kieruje do Piotra słowa: „stań za mną szatanie, jesteś mi zawadą… a w innym miejscu powiada: Ty jesteś Piotr i na tej skale zbuduję Kościół mój”. Czyż każdy o zdrowym rozsądku, kto czyta te słowa… nie śmiałby się z tej historii? Czyż nie powiedziałby (…) on chyba był pijany traktując Piotra jak „szatana” i pod wpływem wina wypowiedział takie słowa (…) albo kiedy z tego samego człowieka uczynił zarządcę kluczy, to musiał bujać w obłokach” I dalej pisze Porfiriusz o Piotrze jako odpowiedzialnym za ukaranie jego oprawców tak: „nasz słynny lider chóru Apostołów, który był pouczony przez Boga, aby pogardzać śmiercią, sam uciekając z aresztu, będąc uwięzionym przez Heroda, stał się przyczyną ukarania swoich strażników. Pewnego razu, kiedy dokonał nocnej ucieczki, nad ranem powstało zamieszanie między żołnierzami, którzy dziwili się: Jak mu się udało zbiec? Herod pomimo wysiłku nie dowiedział się od straży o sposobie jego ucieczki, rozkazał zatem, aby strażników skazać na śmierć. Zatem kiedy napisano, że Piotr był wplątany w tego rodzaju naganne postępowanie, to jakże nie czuć przerażenia zakładając, że posiada on klucze do niebios i ma moc „rozwiązywania i zawiązywania”, będąc samemu skrępowanym przez grzech”.

Czytając te słowa odnosi się wrażenie że chyba ci, którzy prowadzą lustrację duchowieństwa w mediach, myląc katów z ofiarami, uczyli się tego procederu u Porfiriusza.

Postawa cesarzy

Gdy mowa o przyczynach prześladowań wynikających z postawy władców rzymskich to wspomnę tylko Marka Aureliusza, by pokazać w jakim rozbracie z nową religią był ktoś, kto należał naprawdę do najmądrzejszych władców w historii w ogóle.

„Gdy cię ktoś czymś dotknie, zaraz rozważ, co ów człowiek uważa za dobro i zło. A gdy sobie z tego zdasz sprawę, uczujesz litość nad nim i ani nie będziesz czuł zdziwienia, ani gniewu. Zaiste bowiem i ty masz jeszcze albo to samo, albo podobne zdanie co do dobra, co i on, a więc powinieneś przebaczyć. A jeśli już nie uważasz tego samego za dobro i zło, to tym łatwiej zachowasz życzliwość wobec człowieka, który błądzi”.

Gdy czytamy te słowa, to trudno nie stwierdzić, jak ludzkie to są słowa i jak bliskie chrześcijanom. A jednak tym ostatnim zarzuca, że przez swój upór sami sprowadzają na siebie karę śmierci i ponoszą ją ostentacyjnie :

„Jakaż to jest dusza, gotowa, gdy już zajdzie potrzeba odłączenia się od ciała, albo zgasnąć, albo rozprószyć się, albo dalej trwać? Byle ta gotowość szła z wasnego postanowienia, nie przez prosty upór, jak u chrześcijan, ale w sposób rozumny i poważny, i tak, by innego mogła przekonać, bez maski tragicznej.”

W tym momencie nasuwa się pytanie: ile ofiar przyniosła taka zmasowana nagonka na chrześcijan? Trudno tu bawić się w statystykę, bo należałoby przytaczać tu wiele źródeł starożytnych, a na to nie mamy czasu, ale powiem tylko tyle, że znając je możemy powiedzieć, iż twierdzenie o wielkiej liczbie męczenników idącej w setki tysięcy jest wyrazem prawdy historycznej. Wystarczy poczytać poematy epigraficzne papieża Damazego.

Teraz o próbach moralnych męczenników.

Celowo pomijam katusze fizyczne, jakich doznawali chrześcijanie, gdyż są one tak okrutne, że nie chciałbym, żeby czyjakolwiek wyobraźnia cierpiała z powodu przytaczanych przeze mnie rodzajów mąk. Powiem tylko, że niczego nie oszczędzono męczennikom z tego, co człowiek człowiekowi jest w stanie uczynić. Wystarczy, że powiem tylko o więzieniu słowami męczenników z Afryki z II wieku. Mówią oni tak : „Kiedy żołnierze zaprowadzili nas do więzienia, niczegośmy się nie lękali. Jednakże spędzonych tam dni i nocy niepodobna wyrazić słowy. Ten tylko zrozumie nasze męczarnie, kto je przeżyje”. A poeta Prudencjusz, który, jako były zarządca prowincji zna więzienia rzymskie, tak go opisuje: „W najniższej części więzienia znajduje się miejsce czarniejsze od wszystkich ciemności, zamknięte głazami niskiego sklepienia. Panuje tam noc wieczna, której nigdy nie odwiedza gwiazda dzienna, jest to istne piekło”.

I przez to piekło przechodzili chrześcijanie i wychodzili z tej próby zwycięsko tak dalece, że Tertulian napisze: „przebywacie w ciemnych lochach a sami jesteście światłością. Krępują was więzy, ale duch wasz jest wolny. Oddychacie zaraźliwym powietrzem, ale sami jesteście naczyniem wonnym. Teraz czekacie na wyrok sędziego, później będziecie sądzili sędziów tego świata”. Lecz zanim to nastąpiło musieli chrześcijanie przejść próby moralne. Był to prawdziwy kielich goryczy podany im na wzór Mistrza, przed męką ostateczną.

Pierwszą próbą, trudną do przezwyciężenia zwłaszcza dla ludzi bogatych była utrata majątku. I to nie dlatego, że ci ludzie byli nadmiernie przywiązani do swych bogactw, ale dlatego że dobra te stanowiły ich ojcowiznę i były jakby dotykalnym znakiem rodziny. Bogactwo należy pojmować jako depozyt złożony przez przodków i przeznaczony dla następnych pokoleń. Dobra materialne mają swój urok, niemalże majestat rzeczy rodzinnych i uczestniczą w świętości domowego ogniska. A rodzina dla chrześcijan jest rzeczą świętą. A za konfiskatą majątku szły: utrata obywatelstwa, deportacje, ciężkie roboty w kopalniach rudy żelaza i kara śmierci.. Była to ruina dla rodziny, degradacja społeczna, bo dzieci schodziły do rzędu plebejuszy i ginęły w zapomnieniu. Można zatem zrozumieć smutek ojca rodziny chrześcijańskiej, bogatego patrycjusza, któremu jeszcze oprawcy wmawiali, że to on jest przyczyną nędzy domowników. Niekiedy adwokaci, krewni, sędziowie mówili skazanemu: „Jesteś bogaty, posiadasz tyle dóbr, że mógłbyś wyżywić prawie całą prowincję. Biedna żona patrzy na ciebie, miej na nią wzgląd i na swoje dzieci”. Św. Bazyli Wielki opowiada właśnie o wdowie Julicie, która zmuszona była wybierać między wiernością wierze i zupełną utratą majątku. I wybrała to ostatnie. Zwycięstwo tutaj było nagrodą za walkę przechodzącą siły ludzkie.

Szczególnym próbom niezwykle perfidnym w swej naturze poddane były dziewczęta chrześcijańskie. Tutaj Rzymianie nie liczyli się ani z płcią, ani z wiekiem. Święta Agnieszka niedawna patronka, została stracona jako dwunastoletnie dziecko. Dopiero chrześcijaństwo tak naprawdę zaszczepiło w sercu człowieka przepiękne kwiaty współczucia, delikatności i wstydu, zdobiące cywilizację opartą na Ewangelii. Wydano temu walkę. Dawano dziewczętom do wyboru: albo zaparcie się wiary, albo dom publiczny.

Tertulian pisze wówczas: „sam świat oddaje świadectwo cnocie czystości, kiedy usiłuje skazywać nasze niewiasty raczej na zhańbienie niż na męki, aby odebrać im to, co przekładają nad życie”.

Tego rodzaju próba daje nam możność podziwiać wiarę, dumę i rezygnację męczenniczek. Męczennica Teodora mówi do prefekta Egiptu: „nie możesz o tym nie wiedzieć, że Bóg widzi nasze serca i chce, abyśmy wytrwały w czystości. Jeżeli więc skażesz mnie na hańbę, gwałt zniosę. Jestem gotowa wydać swe ciało, nad którym masz władzę: ale władzę nad duszą ma sam Bóg”.

Ale gdy okoliczności pozwalały zmienić tę postawę rezygnacji, to męczenniczki nie omieszkały tego uczynić. Ratując swój honor, pobudzają sędziego do gniewu, licząc na to, że ten w gniewie skaże je na natychmiastową śmierć. Tak postąpiła na początku III wieku męczennica Potamiena w Egipcie. Gdy prefekt skazał ją na tortury, a potem na zhańbienie, ona zaczęła tak gwałtownie bluźnić przeciwko bałwanom pogańskim, że ten rozwścieczony kazał ją natychmiast wrzucić do kotła z wrzącą smołą.

I jeszcze jeden przykład próby, jaką musieli przejść chrześcijanie; rozłąka z najdroższymi osobami. Przytoczę fragment z męczeństwa św. Perpetui i telewidzowie i radiosłuchacze pojmą wlot czym była ta próba dla chrześcijanina, który jednym słowem mógł zapobiec rozłące z najbliższymi:

„Po uwięzieniu odwiedził mnie ojciec i starał się mnie odwieść od wiary tkliwymi słowy. Ojcze, odpowiedziałam mu, czy widzisz tę wazę na ziemi? -Widzę. – Czy możesz jej dać inną nazwę? – Nie, nie mogę. – Tak samo i mnie przysługuje tylko nazwa chrześcijanki. (…) Karmiłam wtedy dziecię, na pół umarłe z głodu i pełna troski mówiłam o nim mojej matce, pocieszałam brata i wszystkim polecałam mego synka. Przez kilka dni żyłam w ciągłym niepokoju, wreszcie wymogłam, że mi dziecko zostawiono w więzieniu. I zaraz odzyskałam siły, przestałam się niepokoić. (…) Rozeszła się wtedy wieść, że wkrótce rozpocznie się badanie. Mój ojciec przybył z miasta, złamany boleścią, w nadziei, że mnie przekona. „Moja córko – powiedział – miej litość nad moją siwizną, miej litość nad twoim ojcem, jeżeli jeszcze jestem godzien tej nazwy. Pamiętaj, że moje ręce cię wypiastowały, że dzięki mej opiece wyrosłaś jak lilia polna, że przedkładałem cię nad wszystkich braci twoich: nie czyń ze mnie pośmiewiska wśród ludzi. Myśl o braciach, o matce, o ciotce, myśl o twoim synu, który bez ciebie żyć nie będzie. Porzuć twoje postanowienie, bo ono zgubi nas wszystkich. Nikt z nas nie ośmieli się podnieść już głosu, jeżeli będziesz skazana na śmierć”. Tak mówił mój ojciec – z przywiązania do mnie: rzucał mi się do nóg, zalewał się łzami, nazywał mnie nie córką, lecz – panią. I litowałam się nad siwą głową mego ojca (…) krzepiłam go na duchu, mówiąc: „W sądzie stanie się to, co Bóg da, bo my nie należymy do siebie, lecz do Boga”. Odszedł zasmucony. Zajaśniał wreszcie dzień rozpraw. Kiedym miała być przesłuchaną, zjawił się ojciec, niosąc na ręku mego syna. Odprowadził mnie na stronę i mówił, błagając: „Miej litość nad dziecięciem”. I prokurator Hilarianus (…) odezwał się do mnie: „Miej litość nad siwizną twojego ojca, miej litość nad synkiem. Złóż ofiary na pomyślność Cesarów”. Odpowiedziała: „ofiary nie złożę” – Czy jesteś chrześcijanką? Jestem. A że ojciec stał wciąż w pobliżu (…) Hilarianus kazał go usunąć i wtedy uderzono go rózgą. Zdawało mi się, że sama otrzymałam ten raz – tak współczułam nieszczęśliwej starości mojego ojca. Wtedy sędzia ogłosił wyrok skazujący nas na śmierć od dzikich zwierząt; wszystkie radując się poszłyśmy do więzienia. (…) Ponieważ zbliżał się dzień igrzysk ojciec usychający z żalu, przyszedł zobaczyć się ze mną; wyrywał sobie włosy z brody, rzucał się na ziemię, tarzał się w prochu przeklinając swoje lata, wymawiając słowa, zdolne poruszyć wszelkie stworzenie. Byłam smutna, myśląc o tak nieszczęśliwej starości”.

Ostatnie swe słowa skierowała Perpetua do rodziny. Znajdowała się już w amfiteatrze. Kiedy na jej życzenie, przybliżył się do niej brat z innym chrześcijaninem, powiedziała: „Bądźcie silni w wierze, miłujcie jedni drugich i nie gorszcie się z moich cierpień” Było to jej pożegnanie się ze światem i z rodziną.

Czyżby Perpetua, jak widzimy tak czuła, tak litująca się nad rodziną, była fanatyczką bez serca? Czy szła na śmierć depcząc uczucia najbliższych? Czy raczej ta męczennica kochała mocno, ale kochała w pewnym porządku – najpierw Boga, a potem ludzi.

Telewidzowie i radiosłuchacze, którzy wiedzą coś o prawie rzymskim słusznie mogą zapytać, czemu nie korzystali chrześcijanie choćby z prawa do obrońcy i świadków?

Odpowiem na to takim wywodem.

Dumnym słowom historyka rzymskiego, Tytusa Liwiusza: „Nie ma takiego narodu, któryby z większą od naszej wyrozumiałością stosował kary względem przestępców”, rzeczywistość kłam zadawała. Ze wszystkich podsądnych najwięcej cierpieli chrześcijanie. Z ich religii uczyniono nową zbrodnię i kiedy ich o nią oskarżono obostrzono samą procedurę i fałszowano prawo, nawet jeśli nie co do litery, to na pewno co do ducha . Pokażę to na przykładzie stosowania tortur towarzyszących badaniu.

Obowiązywała konstytucja cesarska Antonina Piusa z II wieku w której czytamy, że „wolny będzie od tortury ten, kto się całkiem przyzna do winy”. A więc w przypadku chrześcijan władze nie powinny torturować oskarżonych, bo oni przyznawali się do winy. Logicznie pisze Tertulian, prawnik zresztą: „Innych zmuszacie za pomocą tortur do wyznania tego, czemu przeczą; tylko chrześcijan zmuszacie do przeczenia (…) męczą nas, gdy się przyznajemy”.

Na tym polegał okrutny paradoks. Władze starały się wszelkimi sposobami zmusić chrześcijanina do zaprzaństwa. Celem tortury było wymuszenie na męczennikach nie przyznanie się do winy, które pociągałoby za sobą karę, lecz zaparcie się, dzięki czemu możnaby ich uniewinnić. Takie postępowanie władz pisarz z III stulecia nazywa „litością okrutną” ( misericordia crudelior)

Idźmy dalej. Chrześcijan ścigano nie za zbrodnie przeciw prawu, lecz za ich wiarę, więc obecność świadków nie była potrzebna, oskarżyciele nie musieli udowadniać winy wiernym, gdyż ci przyznawali się do wyznawania „zbrodniczej” wiary.

Brakowało też obrońcy sądowego. Tertulian pisze tak: „Inni najmują adwokata; mogą odpowiadać, dyskutować, bo nie wolno nawet potępiać oskarżonych, jeśli nie mieli obrońcy i nie byli przesłuchani; tylko chrześcijanom wzbroniono korzystać z tego prawa”.

Zresztą rola obrońców , wyznających tę samą wiarę, była nader niebezpieczna. Euzebiusz z Cezarei w swojej Historii opisuje jak to pewien chrześcijanin wysokiego rodu Vettius Epagattus, był obecny przy badaniu męczenników z Lyonu. Oburzony widokiem tortur, postąpił kilka kroków i powiada: „Żądam, aby mi pozwolono bronić moich braci; udowodnię jak na dłoni, że nie jesteśmy ani ateuszami, ani bezbożnikami”. Uczyniła się konsternacja, bo ten młodzieniec był wszystkim znany. Legat po jakimś czasie nie uwzględnił jego prośby, tylko zapytał czy jest chrześcijaninem. Skoro padła odpowiedź tak natychmiast włączono go do grona męczenników a sędzia szyderczo stwierdził: „oto obrońca chrześcijan”.

Tak więc widzimy, że tylko chrześcijanie byli pozbawieni obrony prawnej.

Nie zakładali też chrześcijanie apelacji. Przyczyną tego po trosze było to, że nie mieli pewności czy w ich wypadku będzie ona uwzględniona, skoro cały sąd był bezprawiem. Pamiętali też sowa Jakuba Apostoła: „Mówcie i czyńcie tak, jak ludzie, którzy będą sądzeni na podstawie prawa wolności. Będzie to bowiem sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia”. Ale przyczyną główną dla której chrześcijanie nie chcieli zakładać apelacji było przyśpieszenie dania świadectwa Chrystusowi.

Na potwierdzenie tego przytoczę przypadek biskupa z Thumis św. Fileasza, którego brat poganin i znany adwokat namawiał, by Fileasz po ogłoszeniu kary śmierci żądał rewizji procesu. Prefekt po usłyszeniu tego zapytał biskupa: „Apelowałeś?” Nie, odpowiedział Fileasz. Nie słuchaj tego nieszczęśliwego. Przeciwnie, składam dzięki cesarzowi i mojemu sędziemu, którzy pozwolili mi uczestniczyć w dziedzictwie Chrystusowym”.

Odrzucił Fileasz dumnie propozycję prefekta. Wiemy jednak, że według prawa sędzia powinie apelację przyjąć. Opieramy się tu na opinii słynnego znawcy prawa Ulpiena, który powiada: „Co czynić, gdy skazaniec na apelację się nie zgadza?, gdy chce jak najszybciej umrzeć? Sądzę, że i wtedy trzeba egzekucję odłożyć” Tak powinien postąpić sędzia wobec biskupa, ale ponieważ chodziło tu o chrześcijanina, sędzia zapomniał i o sprawiedliwości i o prawie i posłał biskupa na śmierć.

Już w tym materiale dotychczas przytoczonym, przewija się raz po raz główny motyw naszej audycji, jakim jest świadectwo męczenników o prawdzie Chrystusowej wiary. Teraz zechcę powiedzieć wprost o nim. Ale nie ośmielę się swoimi słowami, bo mam świadomość o kim mowa, o herosach chrześcijaństwa. Mogę ich jeno prosić, by byli ze mną, a oddam głos dokumentom z tamtej epoki, materialnym, piśmiennym pomnikom ich męczeńskiej chwały.

Proszę telewidzów, by zamienili się w słuch nabożny, bo wraz z Ojcem Benedyktem zaprezentujemy Wam dramę, autentyczną od początku do końca, tak naprawdę dotyczącą i nas. Bo bez niej nie byłoby naszej wiary i nie byłoby poniekąd tego trwania naszej telewizji i naszego radia wobec prześladowań, jakimi wrogowie je zaszczycają. (…) Acta martyrum (…)

Pragnąłbym zwrócić uwagę w odczytanym tekście na sposób zachowania św. Euplusa. On nie przeprasza za swoje postępowanie ani nie tłumaczy się z niego przed wrogiem Kościoła. On mówi: rób co do ciebie należy skoroś się podjął tej rajfurskiej roboty a ja będę czynił to, co podpowiada mi moje sumienie. I koniec kropka.

Wysłuchaliście drodzy telewidzowie autentycznego świadectwa rzymskiego o świadectwie męczeństwa chrześcijanina. Miałem w tym swój cel. Żebyście i wy mieli świadomość, że tego świadectwa oczekuje dziś świat, choćby takiego, jaki mógł on zobaczyć ostatnio w archikatedrze warszawskiej, świadectwo żywych członków Kościoła o obronie praw Stolicy Apostolskiej, o obronie dobrego imienia Polski i wreszcie o obronie skrzywdzonego katolickiego biskupa. Szkoda tylko, że bliżej ołtarza panowała cisza, która -jak mówi Norwid – „boli jak głośne kłamstwo, lub prawdy ginące w czasie, gdy wszystko mają, oprócz woli”. Nie pierwszy to jednak rozbrat rządzących, pozbawionych mocnej woli, z narodem.

Św. Cyprian wspierał męczenników takim wezwaniem i to nie była dla nich pusta deklamacja, tylko autentyczne przeżycie, z tym szli na areny rzymskie: „Gdy walczymy w obronie wiary, patrzy na nas Bóg, patrzą Jego Aniołowie, patrzy Chrystus. Wielka to chwała i dostojeństwo i wielkie szczęście walczyć w obecności Boga i otrzymać wieniec od Chrystusa sędziego. Przywołajmy więc wszystkie nasze siły i uzbrójmy się w czystość serca, wiarę nienaruszoną i życie cnotliwe, aby wystąpić do boju”. Do takiego świadectwa zachęca nas nasz Wieszcz Zygmunt Krasiński:

„Komu dawa Pan katusze,

Obietnice temu składa

Słowo Pańskie – żadna zdrada

Ono musi zbawić dusze”.

Na zakończenie tej części naszej audycji postawmy pytanie: dlaczego my czcimy męczenników i wierzymy ich świadectwu?….. Bo gdzieś w naszym umyśle tkwi przekonanie pascalowskie „iż wierzy się chętnie takiej historii, której świadkowie dają się zabijać”. My widzimy, że męczennicy są świadkami faktu chrześcijańskiego. Jedni widzieli na własne oczy, jak ten fakt powstawał, inni znali go z tradycji. Ale jedni i drudzy dotknęli Słowa życia wiecznego, czyli Chrystusa Zmartwychwstałego. Pamiętam jak śp. Ks. Prof. Nagórny mówił nam na wykładach: „my chrześcijanie możemy sobie pozwolić na przegraną ze śmiercią, bo nigdy nie przegramy”.

A zatem męczennicy świadczyli jak mówi Norwid o „wielkich pięknościach prawdy żywej, i jako jest bogatym dramatem życie tego lichego zlepka (człowieka), który doczesny jest co chwila, a (dzięki Chrystusowi) wieczny zawsze”.

Zamiast podsumowania.

W zeszłym roku ks. Arcybiskup Tokarczuk miał na KUL-u odnowienie doktoratu. Niestety nie mogłem mu publicznie złożyć hołdu za świadectwo żywej wiary i wielkości Kościoła, gdyż przewodniczący, po oficjalnych przemówieniach zapomniał zwrócić się z formułą obowiązującą podczas doktoratu; „czy ktoś z sali chce zabrać głos?”. Więc mam okazję uczynić to teraz w telewizji.

Wielki imiennik ks. Arcybiskupa, św. Ignacy z Antiochii mówił, że biskup w Kościele zastępuje Chrystusa. O Nim to prorok mówił, że jest Lwem z pokolenia Judy. Dla mnie ks. Arcybiskup zawsze się kojarzył z lwem z pokolenia Lewi, kapłańskiego pokolenia, którego potężny ryk miłości wobec dzieci Kościoła rozbrzmiewał w mojej duszy odkąd sięgam pamięcią. Był to głos tak potężnie brzmiący w Kościele, że pomagał zmartwychwstać wielu martwym dzieciom tego Kościoła. Gdy pytam siebie, skąd Arcybiskup brał siły na taki głos, odpowiedź znajduję u św. Katarzyny Sieneńskiej. Powiada ona o Baranku, który „z katedry Krzyża ryknął tak donośnym głosem nad martwym dzieckiem ludzkiego rodu, że wydarł je śmierci i przywrócił mu życie”. Oto tajemnica donośnego głosu, który płynął z katedry przemyskiej, która krzyżem była pasterzowania w Kościele. Jednym ze znamion tego krzyża było to, że znosił ks. Arcb wszelkie przykrości i krzywdy, z cnotą wielkiej cierpliwości, trwając w ciele Kościoła. W duszy młodego już kapłana zatem rozbrzmiewał głos: „głoś i mów zawsze prawdę, doradzaj innym, by postępowali w prawdzie, służ prawdzie na różne sposoby bez żadnego lęku, dbając jeno o chwałę Boga, o zbawienie dusz i wywyższenie Kościoła świętego, jak przystało na dziecko karmione przez tak dobrą Matkę”.

Dziś w Polsce Kościół jest bardzo blady, gdyż brakuje mu rumieńców miłości, którą wielu odbiera Oblubienicy Chrystusa i przywłaszcza sobie. A wszystko to z troski o swoje dobro i wywyższenie. Św. Katarzyna mówiła: „Jest to oznaką ludzi pysznych, którzy dbają tylko o swoją wielkość, nie martwiąc się o to, że Kościół jest zrujnowany, a szatan pożera dusze. Ludzie pyszni są drapieżnymi wilkami. Zupełnie inne są sługi Boże, które są barankami i kroczą śladami Baranka”. Tą audycją dziękowałem za postać ks. Arcybiskupa, który pozostał żywą skałą opartą na Oblubienicy Chrystusowej w głoszeniu prawdy i prosiłem nią jednocześnie, by Opatrzność Boża dała ogrodowi Kościoła w Polsce, być może przez ręce papieża Benedykta XVI, nowego Ignacego: Bożego Robotnika – któryby ciężką pracą przywrócił polskiemu Kościołowi stracony rumieniec miłości; Lekarza – któryby odważnie użył rozpalonego żelaza świętej i prawdziwej sprawiedliwości zamiast maści pod którą tylko gniją rany; Nauczyciela – opowiadającego się zdecydowanie za prawdą, a nie za fałszem, prawdziwego sługę Chrystusa – troszczącego się o chwałę Bożą, o ubogich, o pomyślność Ojczyzny i o zbawienie dusz.

W nawiązaniu do wystąpienia telewizyjnego chcę teraz powiedzieć o szczególnym prześladowaniu, które w historiografii jest określane mianem łagodnego, i dlatego bardzo niebezpiecznego, bo w zasadzie trwającego stale. Podjął to prześladowanie cesarz marzyciel Julian Apostata. Owszem, zdarzały się za jego panowania i krwawe ofiary, ale najbardziej chodziło cesarzowi o to , by odebrać i pozbawić chrześcijan wpływu na nauczanie i działalność charytatywną. Tak więc zakazał nauczycielom chrześcijańskim nauczania w szkołach gramatyki, retoryki, filozofii, przy czym uczniom chrześcijańskim wolno było uczęszczać do szkół pogańskich. Przerobiliśmy to w epoce socjalizmu, a i dziś robi się wszystko, aby ze szkoły uczynić wylęgarnię, już nie pogan, jak w antyku, ale barbarzyńców.

To były czyny Juliana. Ale on nie zapomniał o znaczeniu i potędze słowa. Polemika z chrześcijaństwem w literaturze jego okresu kwitła w najlepsze. To w tym okresie rozpowszechniane było dzieło Porfiriusza, reasumujące w sobie krytykę chrześcijaństwa ze strony religii i nauki pogańskiej.

Był też Julian naturą faustowską, chyba najbardziej ze wszystkich cesarzy starożytnych, kojarzący myśl z czynem. Uznawać w teorii bogów, to za mało, on pragnął obcowania z nimi. Odnowić kult ofiarny a z nim praktyki nabożeństwa pogańskiego, zwrócić poganom odebrane świątynie, przywrócić wróżbiarstwo, to był jego cel. Ale na to potrzeba było kapłanów i to o wysokim poziomie moralnym, a z tym u pogan było gorzej. Julian pisze o kapłanach pogańskich tak: „przekonaj ich, żeby nie uczęszczali do teatrów, nie upijali się w karczmach, nie zajmowali się brzydkim i hańbiącym rzemiosłem”. I tu daje świadectwo o wysokim poziomie organizacyjnym i moralnym kapłanów chrześcijańskich, gdyż na wzór Kościoła pragnie zorganizować pogański kult, obrzędowość i co najtrudniejsze, urobić charakter kapłanów. Pisze tak, dając znowu świadectwo o kapłanach chrześcijańskich: „obierać należy najlepszych w mieście, odznaczających się największą miłością, naprzód do bogów, a następnie do ludzi, niezależnie od tego, czy są oni biedni, czy bogaci (…)Znakiem zaś miłości do bogów będzie to, jeżeli kapłan doprowadzi swoich domowników do czci bogów, miłość zaś do ludzi, jeżeli on nawet ze szczupłego swego mienia będzie dawał potrzebującym i chętnie dzielił się z nimi tym, co ma, starając się wspierać kogo tylko będzie mógł…”

Naśladować też chciał chrześcijaństwo w dziele miłosierdzia. Pisał do niejakiego Arsakiosa tak: „Czy nie widzimy, jak bardzo się przyczyniła do wzrostu bezbożnictwa (chrześcijaństwa) miłosna troska jego wyznawców o cudzoziemców, ich przezorność w sprawie pogrzebu nieboszczyków i udana powaga ich życia? To wszystko powinno być rzetelnie praktykowane przez nas”. Następnie poleca Arsakiosowi zakładać liczne schroniska w każdym mieście „żeby cudzoziemcy korzystali z naszej humanitarności i to nie tylko nasi, ale i wszyscy, nie mający środków do życia”. I dalej daje mimowolne świadectwo o zdolności chrześcijan w zdobywaniu niezbędnych funduszy na sprawy charytatywne. Pisze: „Jest to bowiem rzeczą haniebną, że bezbożni Galilejczycy utrzymują oprócz swoich własnych jeszcze i naszych biednych, a nasi okazują się pozbawieni pomocy z naszej strony. Polecaj też hellenistom, żeby wnosili wkładki do tej kasy pomocy, żeby wsie helleńskie udzielały bogom dziesięciny od płodów (…) przyzwyczajaj do takiego rodzaju dobroczynności, ucząc ich, że ona od dawna była naszą cechą”.

By osłabić jednak to swoje pochlebne świadectwo o chrześcijańskim miłosierdziu, musi chrześcijanom postawić zarzut: „Bezbożni Galilejczycy, zauważywszy, że nasi biedni zostali zaniedbani, zajęli się nimi i dokonali najbrzydszej sprawy dzięki pozorowi dobra. Zaczynają od tak zwanej u nich „miłości” (Caritas) i gościnności i zaproszenia do stołu i w ten sposób doprowadzają nader wielką liczbę osób do bezbożnictwa”.

To tyle, w duchu nawiązania do telewizyjnego wystąpienia. Rzecz, którą teraz pragnę przedstawić, można nazwać tragedią, jaka ma miejsce między Kościołem a państwem wtedy, gdy dialog prowadzony jest z pozycji siły. Opór ze strony papieża wobec tyranii władzy państwowej, która w przypadku wschodnich biskupów uczyniła ich zniewolonymi sługami tejże tyranii, można nazwać zwycięstwem przez cierpienie. Głównymi bohaterami naszego dramatu będzie cesarz bizantyjski Konstans, mający wygórowane przeświadczenie o swojej władzy nad Kościołem i papież Marcin I, który chce dochować wierności państwu, ale nie za cenę wolności Kościoła, w obronie której ginie jako męczennik.

Cesarz Konstans obejmują tron zastał zadawnione spory religijne między katolikami uznającymi pełne bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa, a monofizytami, podważającymi to ostatnie. Pod tymi sporami dogmatycznymi, kryły się bardzo niebezpieczne napięcia polityczne. Po prostu wschodnia część Bizancjum chciała żyć samodzielnie, z dala od władców z Konstantynopola. Próby pojednania między katolikami a monofizytami za pomocą edyktu cesarza Herakliusza spełzły na niczym. Spowodowały tylko nową herezję zwaną monoteletyzmem i pogłębiły rozłam o niezgodę w cesarstwie. Konstans zatem wpadł na pomysł, by za pomocą nowego edyktu zwanego Typos zabronić wszelkich dyskusji o tajemnicy Wcielenia Bożego i w ten sposób skierować spór na odpowiadające jemu polityczne spory. Pisze między innymi: „Ponieważ zwykliśmy we wszystkim pilnie baczyć na dobro naszego państwa miłującego Chrystusa (…) sądzimy, natchnieni przez Wszechmocnego Boga, że powinniśmy ugasić płomień niezgody. Zatem oznajmiamy dekretem wszystkim naszym poddanym, że od dziś zabrania się nawet dysputować na temat jednej, czy dwóch woli w Chrystusie. Kto zaś będzie postępował wbrew temu rozkazowi, to po pierwsze narazi się na karę, gdy stanie przed strasznym sądem Wszechmocnego Boga, a po wtóre także na kary cesarskie: złożenie z urzędu, jeśli jest biskupem, konfiskatę dóbr, jeśli jest człowiekiem szlachetnego rodu, chłostę i wygnanie, jeśli jest zwykłym poddanym”.

Papieżowi, jak to za chwilę zobaczymy, nie oszczędzono niczego z wymienionych kar. On, biskup Rzymu wie o co rzecz idzie; o wolność religijną, o to, by z prawd wiary nie czynić środka wykorzystywanego przez władcę dla osiągnięcia celów politycznych. Dlatego zwołuje synod na Lateranie i grozi klątwą wszystkim, któryby przeciwstawiali się prawdziwej wierze Chrystusowej.

Cesarz na taki policzek ma tylko jedną broń, broń despoty. Wysyła egzarchę Olimpiusza do Rzymu z rozkazem pochwycenia papieża i sprowadzenia go do Konstantynopola. Tymczasem Olimpiusz poczuł, że oto jest okazja, aby zbuntować się przeciwko władcy i samemu zostać na Zachodzie. Gdy jego zamiary wyszły jednak na jaw, oskarżono papieża, że o wszystkim wiedział i nie poinformował o tym cesarza. Dla zamaskowania prześladowania religijnego wytoczono mu proces polityczny na wielką skalę. W lipcu 653 roku przybywa do Rzymu egzarcha Teodor Kaliopa, przetrząsa od góry do dołu pałac papieski na Lateranie niby w poszukiwaniu ukrytej broni, by uwięzić papieża pod zarzutem wspierania anty cesarskiego spisku. Sam papież tak o tym pisze: „Nie chcieliśmy i nie mogliśmy stawiać żadnego oporu, a ja wolałbym dziesięć razy oddać własne życie, niż przelać krew jakiegokolwiek człowieka. Oddałem się w ręce cesarza, ponieważ chcę okazać się posłusznym, a nie buntować się”.

Leżący na polowym łóżku, chory papież zostaje aresztowany, po cichu, by nikt z Rzymian nie zareagował, zabrany na okręt, którym po trzymiesięcznej podróży dociera jako więzień do Konstantynopola. O tym, jaki reżim zastosowano wobec papieża niech świadczy fakt, że gdy wierni w trakcie podróży chcieli przynieść ulgę papieżowi, zostali zestrofowani przez strażników słowami: „jeśli okazujecie serce temu człowiekowi, to jesteście wrogami państwa”. Dopiero w grudniu dochodzi do pierwszego przesłuchania i zaczyna się proces, który ma dać odstraszający przykład buntowniczemu Kościołowi Zachodu. To, co radiosłuchacze tera usłyszą prezentuje wiarygodny świadek tych wydarzeń, więc oddajmy mu głos. Zaczyna od wyrażenia bólu z powodu tego, co się stało: „Żale i smutki, łzy i (…) pełne goryczy wołanie wznoszą ku Bogu ludzie z powodu prześladowania, którego ofiarą stał się najświętszy ojciec nasz, a w jego osobie cały Kościół katolicki”. Potem opisuje to wszystko, co już radiosłuchacze wiedzą i opowiada przebieg uwięzienia i procesu: „Rano zabrano go z więzienia, aby go umieścić w Sali sakellariosa, w której dzień przedtem polecono zebrać się całemu senatowi. Tak też się stało. Kazano go zatem wprowadzić, lecz musiano go nieść na noszach, gdyż szczególnie w owych dniach czuł się bardzo osłabiony wskutek podróży morskiej i udręki więziennej, trwającej tak wiele dni. Ledwie zobaczył go sakellarios (…) z daleka krzyknął na niego, aby podniósł się z noszy i stanął na nogach. Ale, gdy niektórzy z niosących go oświadczyli, że nie ma siły, by utrzyma się na nogach, sakellarios zawrza srogim gniewem i wrzasnął na niego, a wraz z nim także kilku strażników, żeby się podniósł i podparty z obu stron wysłuchał oskarżenia stojąc. Tak też się stało. Sakellarios zaś rzekł do niego: „Powiedz nędzniku, co złego uczynił ci cesarz? Czy cokolwiek ci zabrał? Gwałt jaki zadał? Lecz on milczał. Wtedy sakellarios zwrócił się do niego w rozkazującym tonie: Nie odpowiadasz? No to teraz będą wchodzić twoi oskarżyciele”. Jeszcze nie skończył mówić, gdy od razu wprowadzono gromadę jego oskarżycieli. Wszyscy byli synami kłamstwa i prawdziwymi uczniami tych, którzy zabili naszego Pana Jezusa Chrystusa. Zeznawali zaś przeciwko świętemu mężowi, tak, jak im przedtem przykazano; wypowiedzi ich bowiem były uprzednio obmyślane i przygotowane”. Pierwszym wśród oskarżających był patrycjusz Cylicji Doroteusz, który pod przysięgą oświadczył: „Choćby mąż ten miał pięćdziesiąt głów, to i tak nie powinien się ostać przy życiu dlatego, że on sam zbuntował i do zguby doprowadził cały Zachód; był on w rzeczywistości jednej myśli z Olimpiuszem i śmiertelnym wrogiem cesarza i kultury rzymskiej”. Tenoru wystąpień pozostałych oskarżycieli radiosłuchacze mogą się domyśleć> Papież zareagował na to wszystko ze spokojem, uśmiechając się rzek: „Więc to mają być świadkowie? Tak ma wyglądać postępowanie sądowe?”. Po czym zapytany, czy tak się rzecz ma, chciał wyjaśnić o co naprawdę chodzi, że o obronę wiary: „Jeżeli chcecie usłyszeć prawdę, to powiem wam, co następuje” I zaczął mówić: „Kiedy powstał Typos i cesarz posłał go do Rzymu…Jednak ledwie błogosławiony wyrzekł te słowa, nie dano mu więcej mówić i przekrzykując wszystkich niejaki Troillos powiedział: „Nie wyciągaj tu przed nami spraw wiary. Jesteś oskarżony o zdradę. Wszak my jesteśmy zarówno Rzymianami, jak i chrześcijanami i to prawowiernymi”. A tenże mąż sprawiedliwy odrzekł: „Oby tak było! Ale w owym dniu strasznego sądu będziecie mieć we mnie świadka, także w tej sprawie”. Po czym dodał: „Tymczasem ja jeszcze raz zaklinam was na naszego Pana: cokolwiek chcecie i postanowiliście uczynić przeciwko mnie, wykonajcie to szybko. Bóg przecież wie, że jakikolwiek rodzaj śmierci mi zgotujecie, wyświadczycie mi największe dobrodziejstwo”.

Po tym przesłuchaniu, papieża wyniesiono z Sali, umieszczono w środku atrium tak, by cesarz przez okno jadalni mógł go obserwować. Natomiast sakellarios udał się do cesarza. Powróciwszy od władcy kazał żołnierzom zabrać paliusz biskupi z piersi papieża mówiąc: „Widzisz dokąd cię Bóg zaprowadził – w nasze ręce cię oddał! Tyś działał przeciw cesarzowi, opuściłeś Boga, a Bóg opuścił ciebie”. Potem siepacze zdjęli z papieża szaty, nałożyli mu kajdany i wlokąc go po schodach umieścili w pretorium prefekta. Cesarz natomiast, który był powiadomiony o wszystkim udał się do patriarchy Konstantynopola Pawła, który leżał na łożu śmierci i zdobył się na odwagę, by bronić papieża i by cesarz oszczędził mu dalszych cierpień. Po śmierci patriarchy przybyli do uwięzionego papieża wysłannicy cesarza mówiąc, iż jest winien sobie samemu to wszystko, co się z nim dzieje. Papież tylko odpowiedział: „Chwała i dziękczynienie za wszystko jednemu Królowi nieśmiertelnemu”.

Nastąpiło kolejne przesłuchanie, które zakończył papież słowami: „Przecież mnie macie w ręku, zróbcie ze mną co chcecie, jeśli taka jest wola Boża. Oto jestem tu, badajcie mnie, wystawiajcie na próby, a namacalnie przekonacie się o łasce Boga w Jego wiernych sługach. Choćbyście odcinali od mojego ciała kawałek po kawałku nigdy nie przystąpię do wspólnoty z Kościołem Konstantynopola”. Tak bronił papież Marcin wolności zachodniego Kościoła wobec zniewolonego przez władcę, wschodniego.

W końcu wyrok zapadł. Oświadczono papieżowi, że został skazany na wygnanie do Chersonezu, na Krym. Okrętem, w największej tajemnicy, przewieziono papieża Marcina na Krym W jakich warunkach tam żył, niech opowie nasz biograf: „Gdy tam przybył okręt, wiózł tak mały ładunek pszenicy, że ledwie starczyło jej na wymianę za sól. Znosił tam papież różne udręki, nie tylko z powodu dolegliwości fizycznych, lecz także wskutek złego traktowania go przez mieszkańców i miejscowych urzędników, tak że skazany jest na powolną śmierć z powodu zupełnego wycieńczenia, co naturalnie się dzieje z rozkazu władz Bizancjum”.

Wysłuchaliście drodzy radiosłuchacze tragedii o świadectwie wierności sobie samemu, Kościołowi, Chrystusowi, okazanemu „chrześcijańskiemu” władcy Bizancjum Konstansowi, który zginie na Sycylii z rąk mordercy, a świadectwo nieugiętej woli papieża zaowocuje tym, że następca na bizantyjskim tronie cesarz Konstantyn IV zrozumie, że jednolitość swego państwa można uratować tylko przez porozumienie ze Stolicą Apostolską w sprawie jedności wiary i tylko papieski Rzym w tej kwestii jest jedynym autorytetem.

Chciałbym teraz powiedzieć o szczególnym dawaniu świadectwa wierności Ewangelii, niezwykle trudnym, bo wykuwanym przez Opatrzność rękami tych, którzy mimo, że są ludźmi Kościoła, zadają rany tym, którzy są ich braćmi i siostrami w wierze. Przytoczę dwa świadectwa z przeszłości Kościoła nie po to, by do niego zniechęcać, ale po to, by tym bardziej go ukochać i mieć świadomość, że moje życie rzutuje na obraz szaty Chrystusa _ Kościoła.

Pierwszą postacią jest prawdziwy humanista chrześcijański św. Grzegorz z Nazjanzu. Postać ta zachwyca wszystkich; katolików, prawosławnych, protestantów. Właściwy twórca teologii protestanckiej Melanchton pozostawał pod urokiem tego Ojca Kościoła ze starożytności. Wykształcony na kulturze antycznej, sam stał się jej luminarzem i to tak wybitnym, że chrześcijaństwo może nim się chlubić jako tym, który należał do najwybitniejszych obrońców bóstwa Chrystusa w walce ze straszliwą herezją arianizmu, która jak rak toczyła mistyczne Ciało Chrystusa. Umysł subtelny, otwarty i dusza poety czyniły zeń człowieka o niezwykłej delikatności i wrażliwości na drugiego, ale niestety jego samego narażały na ciosy ze strony tych, którzy mimo godności kościelnych pozostawali gruboskórnymi zazdrośnikami.

Cesarz Teodozjusz znając jego zasługi w przezwyciężaniu arianizmu, powierzył mu stolicę biskupią w Konstantynopolu, który był wówczas na wskroś ariański. Grzegorz zdawał sobie sprawę z tego, jak trudno mu będzie przezwyciężyć nienawiść arian do katolickiego biskupa. Sam o tym pisze tak: „Jakaś straszna zawierucha rozpętała się nad Kościołem, straszliwe bestie rzuciły się na niego. Niestety, nawet obecnie, kiedy już wróciła pogoda, one jeszcze mnie nie oszczędzają – bezczelnie i z każdym dniem silniejsze, chociaż już na to nie pora”. Objął maleńki kościółek Anastasis i rozpoczął walkę o zwycięstwo katolicyzmu, ale walkę w duchu Ewangelii. Pisze tak: „walczę w sprawie Chrystusa i walkę przeprowadzę w duchu Chrystusa, który miłuje pokój, jest łagodny. Ale nie powołuję do pokoju z uszczerbkiem dla prawowiernej nauki, nie idę na ustępstwa, by sobie zyskać opinię łagodności. Nie można przecież osiągnąć dobra w sposób nieuczciwy. Chcę zaprowadzić pokój dzięki lojalnej walce, w granicach zasad chrześcijańskich i według praw ustalonych przez Ducha Bożego”.

Życie przyniosło sprawdzian, czy jest to tylko deklamacja biskupa katolickiego, czy też świadectwo prawdzie. Otóż kiedy obchodzono Wielkanoc, a Grzegorz udzielał w nocy chrztu, wtargnął nagle do świątyni rozszalały tłum ariański pod przewodem mnichów, zbezcześcił ołtarz, obrzucił kamieniami Grzegorza, który ledwie uszedł żywy. Radzono mu, by wszed na drogę sądową przeciw fanatykom ariańskim, lecz Grzegorz nie podejmuje tego kroku. Powiada tak: „Za ważną rzecz to mam, krzywdzicieli na kary skazywać; za ważną mówię, bo i to służy ku poprawie drugich – ale to jest znacznie ważniejsze i bardziej boskie: ścierpieć krzywdę! Tamto bowiem przytłumia złość, to skłania do dobrego (…) Czeka nas wielki zarobek miłosiernego czynu; pojmijmyż to i odpuśćmy winy względem nas, abyśmy sami dostąpili odpuszczenia – dorzućmy zacność do zacności”.

Potwierdzi to w liście do niejakiego Teotekna, który należał wraz z rodziną do obrzuconych kamieniami i chciał pomścić prawnie zniewagę: „Wiem, że trudno jest ze świeżej krzywdy, gdy jeszcze krew się burzy, być wrażliwym na rozumowania. Ale skoro i ja należę do skrzywdzonych i zelżonych, i nie mniej się oburzam, słuszna byś nie wzgardził moją radą. Doznaliśmy strasznej krzywdy; jeśli chcesz, dodaj: jakiej nikt inny z ludzi. Ale nie krzywdźmy z tego powodu siebie samych, nie traćmy przystępu do Boga, okazując się surowymi wobec krzywdzicieli. Zostawmy człowieka Bogu i przyszłym karom: my zaś okazujmy się ludzkimi. Niech cię nie łudzi to próżne rozumowanie, że sprawiedliwe oskarżenie i wydanie przestępców prawu – jest bez zarzutu. Są prawa rzymskie, są i nasze; tamte nieumiarkowane, przykre, do krwi się posuwające, nasze łaskawe i ludzkie. Tych się przeto uczepmy, by za małą łaskę otrzymać wielkie rzeczy od Boga”.

Zarianizowana ludność Konstantynopola zrozumiała. Oto jest biskup, którego czyny odpowiadają słowom wypowiadanym. Zaczyna przybywać do małej świątyni tłumnie. Gdy w rok później cesarz wprowadzał Grzegorza do kościoła Apostołów, stolica i serca arian były już podbite w całości. Ewangeliczne środki nie zawiodły. Grzegorz stanął u szczytu sławy. Miłowany przez lud pewnie myślał, że życie jego potoczy się pogodnie. Ale od czego zazdrość ludzka?

W 381 roku rozpoczął obrady sobór mający potwierdzić prawdę o równości Trzech Osób Boskich. Grzegorz po śmierci biskupa Melecjusza przewodzi obradom. Uczestnicy są skłóceni między sobą i gdy Grzegorz usiłuje nad tym wszystkim zapanować, rozpętuje się burza. Biskupi z Egiptu i Macedonii zarzucili mu, że nieprawnie objął stolicę biskupią w Konstantynopolu i robili to z taką zajadłością, że Grzegorz nie omieszkał w swoim poemacie autobiograficznym tak to opisać: „krakali na wszystkie strony, jak wron zbiegłe stado (…) tak bezładnie szumieli, jak osy, które na twarz lecą nagle”. Subtelny i delikatny charakter Grzegorza nie może znieść tego. Postanawia zrezygnować z urzędu. Pisze o tym w liście do niejakiego Filagriusza, że uczynił ten krok po dojrzałym namyśle: „znużyła mnie – powiada walka z zawiścią i świętymi biskupami, którzy rozrywają zgodę wzajemną i uważają sprawę wiary za coś ubocznego wobec osobistych waśni. Dlatego postanowiłem, jak to mówią „okręt wycofać”, nura dać w siebie samego (…) i z dala patrzyć, jak inni wzajem się biją, sam zaś przenieść się ku sprawom zaświatowym”. Udaje się do cesarza, który o dziwo przyklaskuje decyzji Grzegorza. Postanawia wrócić do rodzinnego Nazjanzu. Ale zawarował sobie, że wystąpi z pożegnalną mową do ojców soboru. Zachowała się na szczęście ta mowa, więc radiosłuchacze będą mieli okazję jej fragmenty usłyszeć. Zaczyna od pytania: „Jak się wam moje sprawy przedstawiają kochani pasterze i koledzy? Jak się wam przedstawia sprawa mego odejścia? Jaki w tym widzicie pożytek, szczególnie dla naszej wiary? Czy działacie zgodnie z sumieniem, czy dobrze was poinformowano, czy jesteście w moich sprawach najlepszymi sędziami? Czy też muszę przedłożyć wam szczegółowe sprawozdanie z moich rządów”.

Po tym wstępie przechodzi Grzegorz do obrony własnej: „Czy kierowała mną jakaś chciwość, bym się tym ludem zajął? Czy układałem tutaj jakieś swoje interesy, jak widzę, że prawie wszyscy to robią? Czy przysporzyłem Kościołowi jakichś przykrości? Wykonywałem czystości serca i bez kompromisu świętą moją misję kapłańską. A jeśli miałem zamiłowanie do władzy, jeśli lubowałem się w pierwszeństwie tronów, albo chodziłem po cesarskich pałacach, to niech nigdy nic pięknego nie posiadam”.

Następnie Grzegorz podaje osobiste przyczyny ustąpienia: „Dość mam tych ataków słowem i podstępem od strony nieprzyjaciół, jak i od naszych. Jedni uderzają od przodu i nie osiągają swojego celu, gdyż łatwo zabezpieczyć się od strony jawnego nieprzyjaciela; inni od tyłu atakują i są bardziej uciążliwi, gdyż ciosy nieprzewidziane skuteczniej ranią”.

Po tych słowach przystępuje do oskarżenia duchownych: „Nie potrafię dalej prowadzić tej świętej wojny. Jak tutaj nawiązać z wszystkimi i wszystkich do jedności sprowadzić, kiedy biskupie stolice są skłócone od wewnątrz, kiedy pasterze wzajemnie się zwalczają, kiedy lud podzielono na stronnictwa i skłócono między sobą? Sytuacja przypomina trzęsienie ziemi, kiedy rozpadliny wywołują pęknięcia całej powierzchni sąsiadującej, albo epidemie, kiedy ofiarą padają lekarze i domownicy chorych. (…) Podstawiamy różne osoby dla załatwienia własnych rozrachunków, nieuczciwie rozstrzygamy kwestie ambicjonalne, decydujemy o sprawach, o których nie mamy pojęcia. Dzisiaj ogłaszamy wspólnotę rządów i wiary, jeśli do tego nakłania nas władza cesarska, jutro ogłaszamy tych samych ludzi intrygantami i heretykami, jeśli wiatr zawieje w innym kierunku. Kierujemy się antypatią lub przyjaźnią, by nadawać tytuły, a co najgorsze – nie wstyd nam głosić sprzecznych nauk do tych samych słuchaczy”.

Po tych gorzkich słowach Grzegorz ciepło żegna się z wiernymi Konstantynopola, ze świątyniami i z sarkazmem kończy: „Możecie teraz oklaskiwać, wychwalać pod niebiosa waszego mówcę – zaraz umilkną język i mowa, dla was uciążliwe. Niezupełnie jednak będą milczały, bo walczyć będę ręką i atramentem”. I słowa Grzegorz dotrzymał. Po powrocie do Nazjanzu we wspomnianym poemacie raz jeszcze wrócił do sprawy. Pisze tak: „Lżyjcie mnie, skaczcie z radości, wy mądrzy, śpiewkę zanućcie o moich nieszczęściach, na zgromadzeniach, biesiadach, ambonach, piejcie kogucio żeście zwyciężyli, bijąc się w boki łokciami, wyniośli, kark tężec dumnie w pośrodku niemądrych. Zwyciężyliście wszyscy mnie jednego, chełpiąc się, żeście mię zepchnęli z tronu”.

Przedstawiliśmy postać św. Grzegorza, świadka tych wszystkich wartości, które decydują o człowieku. Z licznych zacytowanych fragmentów przeziera dusza człowieka, który jak mówi poganin Marek Aureliusz”. I dalej ciągnie cesarz Aureli: „nie znajdziecie w nim zgnilizny ani skalania, ani ukrytego wrzodu. Nie znajdziesz w nim nadto ani służalczości, ani sztuczności, ani zależności od drugich, ani poczucia winy, ani nic skrytości”. Takiego człowieka zraniono, lecz przyszedł sąd historii; Grzegorza wielbimy jako świętego, jego zazdrośników okrył mroczny niebyt.

Chcę radiosłuchaczom zaprezentować jeszcze jednego świadka wiary, wiernego swemu sumieniu, który wiele wycierpiał od ludzi Kościoła za to, że miał wizję głoszenia Ewangelii w języku słowiańskim. A mimo to pozostał mu wiernym tak dalece, że papież Jan Paweł II ogłosił go obok jego brata Cyryla patronem Europy. Domyślacie się o kogo chodzi; o św. Metodego – Apostoła Słowian. Kiedy zostawał z ramienia Stolicy Apostolskiej arcybiskupem Wielkich Moraw, ścierały się w tym regionie Europy dwie strefy wpływów. Mianowicie biskupi niemieccy uważali, że im przynależy zwierzchność nad tymi ziemiami, Stolica Apostolska zaś twierdziła, iż Wielkie Morawy to kraj misyjny tak dalece, że można wydawać co do niego rozporządzenia bez oglądania się na biskupów niemieckich. Do tego doszła jeszcze imperialna polityka króla niemieckiego, który obawiał się utraty swego zwierzchnictwa nad Panonią i Morawami. Na domiar złego dostał Metody do pomocy sufragana Wichinga, który okazał się prawdziwą żmiją. Oczerniał świętego przed Stolicą Apostolską, sam uzurpował sobie prawo do rządzenia na Morawach, posunął się do tego, że fałszował dokumenty Stolicy Apostolskiej. Metody z anielską cierpliwością to znosił, jeździł do Rzymu, by sprawy wyjaśniać i trzeba przyznać, że wracał zawsze z pełnym poparciem papieży. Tego biskupom niemieckim było dosyć. Zamiast przedstawić swoje racje przed papieżem, użyli wobec Metodego brutalnej przemocy. Nie należy się jednak dziwić zbytnio temu, zważywszy jaki to był okres dziejowy. Władcy niemieccy dokładali starań, żeby na stolicach biskupstw kresowych na wschodzie, zasiadali ludzie wojowniczo usposobieni, którzy w razie potrzeby umieli chwycić za broń. Byli to zatem bardziej wojownicy państwa, aniżeli Kościoła. Wezwany na sąd przybył Metody prawdopodobnie do Ratyzbony. Bez zachowania form procesu sądowego odesłano go do więzienia. Było to bezprawie. Posłuchajmy starosłowiańskiego opowiadania, które bardzo zwięźle mówi o tym: „Biskupi zarzucili Metodemu: „Ty nauczasz na naszych ziemiach” Metody odparł: „Gdybym był wiedział, że to są niemieje wasze, byłbym odszedł, ale to jest ziemia św. Piotra. Skoro przez chciwość i żądzę władzy przekroczyliście stare granice i nie dozwolili głosić słowa Bożego, przeto baczcie, abyście nie musieli wylać swych mózgów, chcąc gorę z żelaza przebić czołem kości”. Oni na to z gniewem: „Gore Ci!” Odrzekł im Metody: „Ja cesarzom prawdę mówię i nie wstydzę się, wy zaś czynicie ze mną, jako wam się podoba. Nie jestem lepszym od tych, którzy także wśród mąk położyli dusze swoje w ofierze” Potem oni mówili jeszcze bardzo wiele, nie mogli go wszelako przemóc”.

Do akcji złamania woli arcybiskupa Moraw z ramienia Stolicy Apostolskiej, włączył się władca. Chciał fałszywą troską o los Metodego skłonić go do ustępstw. Rzekł więc: „Nijak nie dolegajcie mojemu Metodemu, wszak widzicie, że pot leje jak gdyby stał pod piecem”. I wtedy Metody dał mu odpowiedź, którą powinni przyswoić sobie nie tylko duchowni, ale i wszyscy, których próbuje się złamać. Odpowiedział ostro, bez bojaźni: „Pewnego filozofa spoconego spotkali ludzie i zapytali go: „Czemu się pocisz?” A on im na to: „Bom się wdawał z prostakami”.

To proste opowiadanie o św. Metodym potwierdzają listy papieża Jana VIII. Jest w nich mowa o takich okrucieństwach i bezprawiach, że trudno w nie byłoby uwierzyć, gdyby to nie papież napisał. Ale o tym za chwilę.

Św. Metody wobec biskupów niemieckich powoływał się na to, że nie mają prawa pociągać go przed swój sąd. Arcybiskupa sądzić ma prawo tylko papież. Dzięki uczniom udało mu się wysłać kilka listów do papieża, w których opisał, jak się biskupi z nim obchodzą. Papież Hadrian II zabrał się do zbadania sprawy, ale nie zdążył. Jego następca Jan VIII (872-882) z energią to uczynił. Trwało to jednak dwa lata. W końcu papież wysłał do Niemiec, jako swego nadzwyczajnego legata Pawła, biskupa Ankony, celem oswobodzenia Metodego i ukarania jego prześladowców. I tu jest właściwy moment, by podać ich imiona. Było ich trzech: Adalwin, arcybiskup solnogrodzki, Hemanrich, biskup pasawski i Anno, biskup fryzyngski. To oni lżąc Metodego policzkami, wtrącili go do więzienia. Szczególnym okrucieństwem odznaczał się Hemanrich, do niego zatem papież skierował następujące słowa: „Żeby opłakiwać twoje bezeceństwa, nie starczyłoby źródło pełne łez, jako mówi Jeremiasz prorok. Twoja zuchwałość i zwierzęce okrucieństwo przewyższa wściekłość świeckiego księcia i tyrana. Brata naszego i biskupa Metodego karałeś więzieniem i przez dłuższy czas męczyłeś na srogim mrozie pod gołym niebem; w zawziętości swej zapomniałeś się tak dalece, że byłbyś go bił końskim biczem na zebraniu biskupów, gdyby cię drudzy nie byli powstrzymali”.

Papież surowo ukarał biskupów niemieckich. Dwóch z nich zawiesił w czynnościach biskupich, trzeciego Anno wezwał do Rzymu, aby się usprawiedliwił. Wszyscy przyznali się do winy i wypuścili Metodego na wolność. Natomiast król niemiecki Ludwik przyznał papieżowi rację, gdy ten przez swego legata wykazał, że ziemie o które toczył się spór podlegają jurysdykcji Stolicy Apostolskiej. Żywot św. Metodego natomiast podaje, co spotkało niegodnych biskupów za popełnioną krzywdę na arcybiskupie Moraw: „spadł na nich wyrok św. Piotra iż zawinili przeciwko jego stolicy i wnet poumierali” Z historii wiemy, że arcybiskup Adalwin zmarł w 873 roku, a w ciągu dwóch lat następni.

Z przytoczonego epizodu dziejów Kościoła wynika prosty wniosek; arcybiskupa Metodego czcimy jako świętego Apostoła Słowian i współpatrona Europy, o trzech biskupach niemieckich drodzy radiosłuchacze byście nic nie wiedzieli, gdybyśmy ich imion teraz nie wyciągnęli.

Na zakończenie tej części audycji chcę przytoczyć fragment z listu papieża Hormizdasa do duchowieństwa syryjskiego w związku z tym, jak to znaczna grupa mnichów katolickich pielgrzymując do sanktuarium św. Szymona Słupnika, została napadnięta przez zbirów nasłanych przez monofizyckiego patriarchę Antiochii Sewera. Jedni stracili życie, a innych brutalnie pobito za to, że byli wierni Stolicy Apostolskiej. Zrozpaczeni mnisi udali się do Konstantynopola w celu poskarżenia się cesarzowi. Spotkał ich tu jednak zawód, potraktowano ich obelżywie, więc postanowili szukać wsparcia w Rzymie. Papież ich nie zawiódł. Odpowiedział takim listem, że pragnę go radiosłuchaczom przytoczyć, bo z pewnością pomoże im nabrać spokoju wobec zawieruchy, jaka trwa dzisiaj w świecie. Pisze papież: „Przeczytałem list Waszych Miłości, w którym z boleścią przedstawiacie wściekłość wrogów Boga i gwałtowne prześladowania ze strony niewierzących, którzy – gdy odżył ich duch – znów nienawidzą Boga, niegodziwie prześladując Ciało Chrystusa (…) To nie nowy, Bracia ucisk Kościoła, a jednak gdy on jest poniżany, to przez to wzrasta, a gdy sądzi się, że przez doznane szkody bywa osłabiany, to przeciwnie, wzmacnia się”.

O tych, którzy próbują rządzić Kościołem, a nie mają do tego najmniejszego praw pisze do wiernych papież: „Niech nikt was nie zwodzi niezgodnymi z wiarą nakazami czy zarządzeniami, bo jeśli są ludźmi świeckimi, nie mogą rządzić Kościołem; bardziej przystoi im samym uczyć się, niż pouczać innych. Niegodziwością jest przenosić na święte ołtarze obce ofiary, gdyż urzędy święte przydzielił Bóg kapłanom. Jak może ktoś uzurpować sobie władzę wydawania poleceń w cudzym domu? Niech więc wiedzą wszyscy niepowołani, że nie mogą się Bogu podobać, jeśli przypisują sobie to, co Bóg powierzył kapłanom”.

I na koniec napełnia otuchą wiernych: „Trwajcie Moi Drodzy, zachowując niewzruszoną wiarę i cnotę stałości, bo zwiastują one zbawienie i niebieską nagrodę. Czuwajmy, abyśmy przez niecierpliwość ich nie stracili. Chrystus Pan jako pierwszy wstąpił na krzyż ucząc cierpliwości i dając przykład tym, którym przede wszystkim przychodzi z pomocą. On sam uczy nas znosić cierpienia i uciski, trwając mocno wobec trucizny szalejących wrogów i stosownie do uciążliwości prześladowań dając koronę wiecznego królestwa”.

Na zakończenie pragnę podzielić się następującą refleksją. Zaprezentowaliśmy telewidzom i radiosłuchaczom rzecz o świadectwie męczeństwa, głównie w starożytności. Pokazaliśmy motywy, jakimi kierowali się wrogowie chrześcijaństwa w walce z nim, sposoby tej walki, a także postawę tych niezwykłych świadków wiary. Przytoczyliśmy kilka świadectw z fragmentów pereł chrześcijańskiej literatury, głównie starożytnej, a to w tym celu, by nie tylko mili radiosłuchacze mogli zapoznać się z nimi, ale by pomogły im w zachowaniu postawy spokoju i męstwa wobec aktualnych zagrożeń naszej wiary, podług słów św. Jana: „nabierzcie odwagi i podnieście głowy, bo zbliża się wasze odkupienie”.

W drugiej odsłonie pokazaliśmy, że zawsze są aktualne słowa Zbawiciela: „Mnie prześladowali i was prześladować będą”. Daliśmy zadość tym słowom ilustrując je męczeńską gehenną papieża Marcina I, na którą skazał go chrześcijański władca Bizancjum Konstans uzurpujący sobie prawo do decydowania w sprawach wiary.

I wreszcie w trzeciej odsłonie pokazaliśmy bodaj najboleśniejszy rodzaj prześladowania, bo płynący ze strony tych, którzy winni troszczyć się o to, by nie zazdrość i zawiść, ale szczera miłość panowała między braćmi. Niestety ulegli duchowi świata i ostrze swego jadu zwrócili przeciw współbraciom, zazdrośni tylko o to, że oni górują nad nimi autentyzmem wiary.

Mówiąc to wszystko chciałem dać radiosłuchaczom ulgę; coś z ciepła słów Zbawiciela: „przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”.

A teraz pragnę przed wami, mówiąc językiem wielkiego lirnika Litwy Władysława Syrokomli, wyjęzyczyć się; otóż jako prosty kapłan pragnę dołączyć do korowodu wielkich postaci w dziejach Kościoła. Świadom swej kruchości, wiem że nie mogę iść z nimi w paragon, ale mogę i chcę ich naśladować. W tym duchu przyjmuję więc wszelkie doświadczenia jako uderzenia ciosu dłuta, trzymanego boską ręką Zbawiciela, który jako prawdziwy Arcymistrz pragnie wyrzeźbić we mnie wymarzone w swym boskim umyśle arcydzieło. Jeśli ktoś z miłych radiosłuchaczy powie, że u ks. Stanisława jest to nadmiar miłości własnej, to odpowiem: owszem, ale lepsza jest miłość własna, niż niewiara w siebie. Ale by tak odpowiedzieć, trzeba znać twórczość wielkiego świadka katolickiej wiary Wiliama Szekspira i jego genialny dramat „Henryk IV”, do czego zachęcam czcigodnych radiosłuchaczy.

Bibliografia:

Acta Martyrum: Akta św. Euplusa Diakona (+304), Antologia Patrystyczna, Kraków 1965.

Euzebiusz z Cezarei Historia kościelna, Kraków 1993, przekład A. Lisiecki

F. Grivecs, Święci Cyryl i Metody. Apostołowie Słowian, Kraków 1930.

J.M. Szymusiak, Grzegorz Teolog, Poznań 1965.

Julian Apostata, Listy, Wrocław 1962, przekład W. Klinger.

Julian. Autobiografia. Messaggio egli Ateniesi, Firenze 1975.

List papieża Jana VIII Industriae tuae, Magna Moraviae Fontes Historici, III, s. 197-208.

Marek Aureliusz, Rozmyślania, Warszawa 1997, przekład M. Reiter

Męczeństwo św. Perpetuy i Felicyty, Ojcowie Żywi, IX, Kraków 1978-1998.

Papież Hormizdas, List do kapłanów, diakonów i archimandrytów Syrii II, Vox Patrum 21 (2001), t. 40-41, przekład S. Koczwara.

Porfiriusz z Tyru, Przeciw chrześcijanom, Kraków 2006, przekład P. Ashwin-Siejkowski

Prudencjusz, Wieńce męczeńskie, Pisma starochrześcijańskich pisarzy 43, przekład M. Brożek

Św. Grzegorz z Nazjanzu, Listy, Pisma Ojców Kościoła 15, Poznań 1933.

Tertulian, Apologetyk, Pisma Ojców Kościoła 20, przekład J. Sajdak

Wspomnienie z procesu prowadzonego przeciwko papieżowi Marcinowi I z 654 roku, Patrologia Latina 129, 591-600, przekład z osobistymi modyfikacjami M i J. Radożyccy.

Żywot św. Metodego, Monumenta Poloniae Historia, I, s. 93-122.

ks. dr Stanisław Koczwara
drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl