Siedziałem z ludźmi ze sprawy Pileckiego

Z Januszem Krasińskim, prozaikiem, dramatopisarzem i reportażystą,
honorowym prezesem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, członkiem jury
Nagrody Mediów Publicznych w dziedzinie literatury pięknej Cogito,
rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler

Pisarstwo stało się dla
mnie konspiracją – stwierdził Pan w jednym z wywiadów. Co motywowało
Pana do pisania w czasach komunizmu?

– Pisarzem się chyba
urodziłem, bo już od czasów chłopięcych marzyłem o pisarstwie i
próbowałem coś pisać. Z czasem zacząłem dostrzegać świat i zapragnąłem
opowiadać o nim w taki sposób, jak go odbieram. Pierwszą motywacją,
która skłaniała mnie do tego, żeby pisać, była konieczność dawania
świadectwa. Żartuję ponuro, że mój życiorys podzielony jest na dwie
części: hitlerowski i stalinowski. Ten pierwszy był za komuny względnie
niecenzurowany, drugi natomiast był cenzurowany. Odczuwałem i do dziś
odczuwam silną potrzebę przekazania wiedzy o tamtych czasach, ponieważ
po traumie, jakiej doświadczyłem, nie można milczeć.

Cena za
niezłomną postawę w okresie PRL była chyba wysoka, a nie poszedł Pan na
żadne kompromisy z władzą komunistyczną…

– Mój debiut zaczyna
się od strachu – debiutuję w więzieniu, pisząc zapałką na tabliczce z
chleba posmarowanej proszkiem do zębów. Gdyby to, co na niej napisałem,
dostało się do wydziału specjalnego, dziś by mnie pan tu nie widział.
Pisałem wiersze prawdziwe, z jednej strony o tym, jak wygląda marsz
więzienny, z drugiej utwory typu: „Tu Workuta, tu Workuta, płyną głosy
po kolczastych drutach”. Gdyby dostały się one w ich ręce, na pewno by
mnie zamęczyli, ponieważ tam, gdzie siedziałem, do śmierci Stalina nie
było więzienia, lecz mordownia. Siedziało nas w celi pięciu
dwudziestolatków. Pewnego razu zwróciliśmy się do kierownika
specjalnego, tzw. speca, z prośbą, że chcielibyśmy się uczyć, dostać
jakieś książki. On spojrzał na nas ponuro i odpowiedział: „Wyście są tu
nie na uczenie, wyście są tu na zgnojenie”. O to tam chodziło. Szybko
dali nam gruźlika do celi, oczywiście zachorowałem, lecz streptomycynę
dostałem dopiero wtedy, gdy zmarł Stalin. Przed jego śmiercią odmówiono
mi lekarstwa, bo na leczenie trzeba było mieć pozwolenie.

Czy
wiedział Pan, że w tym samym więzieniu mokotowskim, w którym Pan
przebywał, przetrzymywany jest rotmistrz Witold Pilecki?

– Tak,
przecież siedziałem z ludźmi ze sprawy Pileckiego: niedawno zmarłym
Tadeuszem Płużańskim, Ryszardem Jamonttem-Krzywickim, Witoldem Różyckim,
Jerzym Nowakowskim. Wszyscy czekaliśmy na to, że Bierut ułaskawi
Pileckiego, tak jak ułaskawił skazanego również na śmierć Tadeusza
Płużańskiego. Niestety, nie ułaskawił. Nie mogę powiedzieć, że widziałem
rotmistrza, ale wyglądaliśmy przez okno nocą, jak prowadzili ludzi na
stracenie. Ich głowy okręcone były szmatą, więc nie mogliśmy rozpoznać,
kogo prowadzą, ale można było wyliczyć, kiedy został rozstrzelany
Pilecki.

Wyliczyć? W jaki sposób…?
– Od momentu
napisania do prezydenta prośby o ułaskawienie – przepraszam, to słowo
nie pasuje do Bieruta, ale wtedy mówiło się „prezydent” – do przyjścia
odpowiedzi, mijało dwa miesiące. Jeśli odpowiedź nie przychodziła, to
oznaczało, że skazanego wyprowadzą zaraz na rozstrzelanie. Tak
ustaliliśmy w celi dzień, kiedy zginął Witold Pilecki. Wiedzieliśmy, że
jeden z tych, których prowadzili wówczas z głową obwiązaną szmatą pod
naszymi oknami, to nasz wspaniały rotmistrz.

Nie zgodził się
Pan, żeby być „inżynierem dusz” na usługach włodarzy PRL. Jak przetrwał
Pan tamten czas, gdy nie można było pisać o rzeczach najważniejszych?


To prawda, nie chciałem być „inżynierem dusz”, doświadczyłem więc
bardzo szybko, czym jest cenzura. To ona zatrzymała mi tom opowiadań
więziennych pt. „Jakie wielkie słońce”. Wcześniej podpisałem umowę z
Państwowym Instytutem Wydawniczym, lecz gdy skończyłem ostatnie
opowiadania, w PIW zmienił się jego dyrektor. Został nim Józef Różański,
dyrektor wydziału śledczego, ten sam, który wyrywał więźniom
paznokcie… Moja książka musiała więc zostać zdjęta. Bardzo żałuje, że
się wtedy nie ukazała, bo jak podkreślał jeden ze znanych krytyków
literackich, Tomasz Burek, gdyby się wówczas ukazała, coś by znaczyła.
Gdy wyszedłem z więzienia, chciałem pisać o wszystkim, nie tylko o
więzieniu, zacząłem więc robić reportaże. Pisałem prawdę o ludziach,
których spotykałem na swojej drodze, o ich codziennym życiu i
problemach.

Czy czuje się Pan – w rozumieniu norwidowskim –
pisarzem narodowym, który czuje powinność dawania świadectwa, ale
jednocześnie bardzo mocno odczuwa zło tego świata?

– Dziś trudno
jest mówić – jak przed wojną – że ktoś jest narodowcem. Niewątpliwie
jestem patriotą. A czymże jest patriotyzm, jak nie dbałością o to, żeby
obcy nas nie oszukał, żeby polski przemysł sprzedawał swoje produkty, a
nie niemiecki, żeby tłumaczenia polskich książek ukazywały się za
granicą, by w kraju zagraniczne książki nie zastępowały polskiej
literatury…? Gdyby nasze granice były zagrożone, poszedłbym ich
bronić.

Wierność za wszelką cenę, wierność mimo wszystko jest
w Pana twórczości szczególnie widoczna.

– Bo patriotyzm to też
wierność zasadom. Jestem wierny swojej rodzinie – żonie, córce, synowi, i
będę ich bronił. Naród z kolei to moja większa rodzina. Jeśli cały
Naród jest zagrożony, to moja najbliższa rodzina również jest zagrożona.
Niestety, ludziom trudno dziś wytłumaczyć, na czym polega patriotyzm;
lekceważy się dzisiaj to słowo, to uczucie. Ktoś powiedział, że to jest
przeżytek, i teraz wszyscy to za nim powtarzają, nie wiedząc, o czym
mówią.

Rok 1989 niósł wielkie nadzieje na zmiany, również w
sferze kultury. Nikt nie spodziewał się, że nastanie pewna duchowa
próżnia, a liczyć zacznie się to, co można dobrze sprzedać.


Nie odbierałem tego jako próżni, po prostu byłem jeszcze za mało
zorientowany. To był nagły przeskok, człowiek miał jeszcze wielkie
nadzieje… Uważałem, że skoro skończyła się komuna, to to, co piszę, na
pewno będzie rozchwytywane, bo pisałem zawsze prawdę o tamtym systemie.
Szybko okazało się, że wcale tak nie jest, że moich książek właściwie
nie należy pokazywać. Rynek księgarski zarzucono wtedy zagranicznymi
bublami, a książki moje i kolegów, którzy podobnie pisali, nie miały
żadnego poparcia i były źle widziane. Dziś autor bez billboardów na
przystanku tramwajowym nie istnieje.

Nie jest to pewna forma
cenzury, już inna niż za PRL? Niewygodnych autorów nadal się
przemilcza…

– Oczywiście. Sam jestem bezustannie przemilczany,
do tej pory moje książki mają trudności z dostaniem się na półki
księgarskie. Nawet jak trafią do księgarń, w ogóle się ich nie
eksponuje. Kiedyś moja żona specjalnie poszła do księgarni i spytała
księgarza, dlaczego na półkach nie widać moich książek. – Bo mamy
powiedziane, które książki mają być na wierzchu, a które nie. Nie mogę
sam decydować, którą książkę eksponuję, a którą nie – odrzekł.

Dzieje
się tak również przez naciski pewnych środowisk?

– Niewątpliwie.
To są środowiska, które zainteresowane są tym, żeby tego rodzaju
literatura się nie przebijała. Dziś liczą się jedynie pisarze, którzy
nie podejmują ważnych tematów.

To znaczy, że w dalszym ciągu
trwa zakamuflowana walka z Narodem? Przykładem spór o dzieła Józefa
Mackiewicza…

– Trwa bezustanna walka. Mackiewicz to wybitny,
wspaniały pisarz, który jest stale nieobecny. Coś się jego ukazało, coś
przemknęło, ale to wciąż za mało. Nie jest tak jak ze Stefanem Żeromskim
po I wojnie światowej, gdy nagle obwieszczono, że mamy wielkiego
pisarza, który pisał o tym, jak było za cara.

Dlatego też po
1989 roku nie otworzono polskiego rynku literackiego na twórczość
emigracyjną, którą w dalszym ciągu znamy wyrywkowo i wciąż jest ona
nieobecna w szkole?

– Właśnie tak. Stosuje się bowiem tę samą
politykę do pisarzy emigracyjnych, co do mojej twórczości czy twórczości
moich kolegów.

Nie na taką Polskę Pan czekał…
– Nie.
Jedynie przez rok, po 1989 roku, wydawało mi się, że mamy wolną Polskę,
potem przestało mi się wydawać. Mogę wprost powiedzieć, że nie żyję w
wolnej Polsce. Nie wiem, co to jest; jakiś protektorat
niemiecko-rosyjski, ale z pewnością nie wolna Polska.

Jak by
więc dziś potoczyły się losy Szymona Bolesty, głównego bohatera Pana
książek? Czy w ogóle będą kontynuowane?

– Będą kontynuowane. Nie
wiem, jak potoczyłyby się jego losy, zobaczymy. Na pewno nie pozbyłem
się swoich nieustannych lęków. Nie są to już te same co za komuny, że
wsadzą mnie do więzienia, będę miał proces i zostanę skazany. Są one
inne, a mianowicie, że moja praca zostanie zniszczona w zarodku. To
nawet nie jest praca, lecz bolesne wyrzucanie z siebie swoich przeżyć i
doświadczeń.

Czym dla Pana są takie wyróżnienia jak ostatnio
przyznany przez Stowarzyszenie Pamięci Piotra Skórzyńskiego medal
„Nieulękłym w dążeniu do prawdy”? Odbierając go, powiedział Pan, że
zmusza on do przeanalizowania całego życia…

– To niesłychanie
ważne wyróżnienie dla mnie, czuję się bardzo zaszczycony i doceniony.
Przy okazji jego odbioru wygłosiłem traktat „Prawda i strach”, bo
przecież ja bezustannie się bałem… To ważne, że doceniono te moje
lęki, zrozumiano, że musiałem je przezwyciężać w imię zasad, którym
byłem wierny.

Wierność prawdzie zawsze się opłaca…

Opłaca się jedynie dla siebie samego, bo we współczesnym świecie z
pewnością to się nie opłaca…

Dlatego tacy twórcy jak Pan
powinni być propagowani wśród młodzieży, która jednak wciąż poszukuje
autorytetów…

– Wiem, że bardzo mocno oddziałują na młodzież
pozytywne postawy, które warto naśladować. Ostatnio byłem w Oświęcimiu,
gdzie opowiadałem młodzieży o swoim życiu w obozie i o tym, co było po.
Przyjęli mnie bardzo gorąco. Sam jestem otwarty na obcą literaturę,
sztukę, bo nie można zawężać swoich horyzontów, ale musimy pamiętać, że
nasza sztuka, nasza literatura jest bardzo bogata, że mamy się czym
poszczycić. Dlatego dziś musimy jej bronić, bo próbuje się ją niszczyć,
zastępować cudzą.

Uważa się Pan za pisarza spełnionego?

Tak. Mam jednak żal, że czytelnicy nie mają dostępu do moich książek,
że nie są one tłumaczone na inne języki. Przecież jedna z nich –
„Czapa”, swego czasu obleciała pół świata, począwszy od Japonii i
Meksyku po Anglię, Niemcy i Francję. W czasie stanu wojennego w Paryżu
grane było moje „Śniadanie u Desdemony” z Silvią Monfort w roli głównej,
jedną z największych aktorek francuskich. Wiem, że jestem pisarzem
strawnym dla zagranicy, w każdym kraju można mnie czytać, bo jestem
zrozumiały dla wszystkich. Niestety, zostałem skazany na przemilczenie.
Niedawno miałem propozycję od tłumacza francuskiego zachwyconego moją
książką „Przed agonią”, który chciałby ją przetłumaczyć. Niestety,
wydawca wycofał się, bo któryś z polskich opiniotwórców napisał, że
książka zawiera „niesympatyczny kontekst polityczny”. A co oni myśleli –
że mord błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki będzie sympatycznym
akcentem politycznym?

Co Pana niepokoi, a co budzi nadzieję,
gdy patrzy Pan na współczesną polską literaturę?

– Jest paru
pisarzy, na których można liczyć, którzy próbują powiedzieć prawdę, mnie
jednak jako honorowemu prezesowi Stowarzyszenia Pisarzy Polskich nie
wypada wymieniać nazwisk. Mam świadomość, że jest wielu pisarzy
formalistów, bardzo dobrych formalistów, którzy potrafią jednak napisać
bardzo dobrą książkę, ale o czymkolwiek, a nie o rzeczach
najważniejszych.

Przeważa obecnie literatura, która
podtrzymuje ducha w Narodzie, broni pewnych wartości, czy raczej ta,
która ma tendencję do degrengolady?

– Dziś, krótko mówiąc, zależy
to, niestety, od nakładów książki i jej promocji. Ducha bowiem może
podtrzymywać to, co do niego dociera. Skoro wiele wartościowych książek
osiąga nakład tysiąca egzemplarzy, a lansuje się te bezwartościowe lub
mało ważne o półmiolionowym nakładzie, to co tutaj mówić o wpływie
literatury na ducha… To jest smutna prawda naszych czasów.

Co
z lustracją pisarzy?

– Jestem za lustracją wszystkich, nie
tylko pisarzy. Ilu jest chociażby profesorów, którzy nadal okłamują
młodzież? Samo ich rozliczenie jest ważne, ale przecież żaden z nich nie
pójdzie za to do więzienia, napiszą jedynie w gazetach, że był TW.
Jeden z nich powie, że żałuje, drugi przeciwnie, że donosił, bo tak było
trzeba, i spłynie to po nim jak po psie. A tu chodzi o coś
ważniejszego, a mianowicie, żeby nie mieli już wpływu na politykę
kulturalną, żeby już więcej nie szkodzili!

Tragedia smoleńska
odmieni Polskę?

– Nie. Nie sądzę. To wielka tragedia narodowa i
nie wiem, czy z tego wyjdziemy.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl