Rządowe gierki na międzynarodowej arenie

Dr hab. Mieczysław Ryba

Wizyta Baracka Obamy w Europie miała odpowiedzieć na wiele pytań dotyczących polityki USA w Eurazji. Odpowiedzi szukali też Polacy, szczególnie w takich kwestiach, jak tarcza antyrakietowa czy wejście do NATO Ukrainy czy Gruzji. W sensie formalnym żadna odpowiedź na nurtujące nas pytania nie padła. W sensie realnym można jednak wyciągnąć wiele wniosków.

Obama spotkał się z prezydentem Miedwiediewem. Wprawdzie nie zostały wypowiedziane żadne deklaracje o strategicznej współpracy, ale oświadczenia o wzajemnym rozbrojeniu nuklearnym są niezwykle ważne, gdyż zapowiadają kontynuowanie negocjacji. Dla Moskwy redukcja broni nuklearnej jest korzystna, gdyż arsenał rosyjski jest przestarzały, a Rosjanie nie mają środków na jego modernizację. Zatem ten ruch Obamy będzie się łączył z oczekiwaniem na pomoc Rosji w innych kwestiach. Kluczowe sprawy z punktu widzenia USA to kwestia wojny w Afganistanie, której Amerykanie nie chcą przegrać, oraz problem Iranu. W praskim przemówieniu prezydenta USA padły nawet słowa o możliwości porozumienia z Teheranem (rozbrojenie nuklearne), co kwestie tarczy antyrakietowej oddalałoby w niebyt. Brak jasnej wypowiedzi Obamy co do tarczy jasno wskazuje, że USA czynią ten projekt przedmiotem negocjacji z Rosją, a może nawet z Iranem. Zrezygnują oficjalnie z tego pomysłu, gdy osiągną swoje cele w relacjach z tymi dwoma krajami. Rzecz jest dla Polski bardzo niekorzystna. Gdyby bowiem Waszyngton traktował Polskę i Czechy podmiotowo, najpierw zakomunikowałby nam, jakie są jego ostateczne cele, wtórnie negocjowałby kwestie tarczy z innymi partnerami. Tymczasem instalację antyrakiet negocjuje z Moskwą, my jesteśmy poza grą. Zatem niewiele warte są słowa jednego z poprzedników Obamy na urzędzie prezydenta, który powiedział, wizytując Polskę: „Nic o was – bez was”. Oczywiście sprawa tarczy nie jest dla nas tematem „być albo nie być”, ale skoro podpisaliśmy porozumienie z Waszyngtonem, na wyraźną prośbę Amerykanów, powinniśmy oczekiwać podmiotowego traktowania.

O małym znaczeniu Polski w obecnej polityce USA świadczy również fakt, że Obama nie złożył wizyty w Warszawie podczas obecnego tournée. Był m.in. w Londynie i Paryżu, a jeszcze przed wyborami odwiedził Berlin. Nie udzielił też konkretnej odpowiedzi co do terminu wizyty na obecne zaproszenie polskiego prezydenta, zasłaniając się brakiem czasu z powodu kryzysu. Tego typu symboliczne gesty mają swoje znaczenie, powinny nam bowiem mówić o naszej pozycji w świecie. Amerykanie wyraźnie wracają do wektorów polityki zagranicznej wyznaczonych za czasów prezydentury Billa Clintona. W polityce tej takie kraje jak Wielka Brytania, Niemcy i Francja odgrywają kluczową rolę. Do tego należy dodać chęć Waszyngtonu porozumienia z Rosją. Rola Europy Środkowej staje się marginalna. Zatem do lamusa należy odłożyć włączenie Ukrainy do NATO. Wydaje się również, że odłożony lub wręcz zarzucony będzie projekt tarczy antyrakietowej. Z polskiego punktu widzenia czas obecnej prezydentury w USA można będzie uznać jako czas dekoniunktury dla naszego kraju. Polska więc powinna go przeczekać, okopując się na swoich pozycjach, walcząc o możliwie dużą przestrzeń decyzyjności (suwerenności). Pamiętajmy, że ta dekoniunktura wiąże się z odnowionym sojuszem Berlina i Waszyngtonu oraz z prawdopodobną zgodą USA na pogłębiony sojusz Rosji z Niemcami. W takiej sytuacji możemy się liczyć z obniżoną pozycją naszego kraju tak w regionie środkowoeuropejskim, jak i w Unii Europejskiej. Należy zatem robić wszystko, aby powstrzymywać procesy unifikacyjne (np. traktat lizboński), które mogą nas wypłukiwać z kolejnych obszarów suwerenności.

Widać wyraźnie, że w odpowiedzi na kryzys w świecie zachodnim pojawiają się tendencje unifikacyjne i protekcjonistyczne. Zapowiedź wzmocnienia finansowego Międzynarodowego Funduszu Walutowego wcale nie musi być korzystna dla małych graczy gospodarczych. Przetrzymać obecny czas dekoniunktury przy możliwie najmniejszych stratach – oto obecne możliwe cele polskiej polityki międzynarodowej.

Taka powinna być diagnoza najnowszych wydarzeń na arenie międzynarodowej. Tymczasem niektórzy politycy i media zafundowali nam spektakl. Tym razem poszło o kandydaturę Radosława Sikorskiego na szefa NATO. Jak wiemy, polski rząd, diagnozując brak szans na przeforsowanie tego pomysłu, nie zgłosił polskiego szefa MSZ jako oficjalnego kandydata. Swoich kandydatów zgłosiły zaś inne kraje. Sam Radosław Sikorski publicznie stwierdził, iż nie kandyduje. Tymczasem prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu zarzucono, że wbrew instrukcjom rządu nie poparł Sikorskiego, że nie wytargował niczego dla Polski na ewentualnej rezygnacji z tego poparcia. Pytanie tylko, jak mógł poprzeć Sikorskiego, skoro go rząd nie zgłosił? Poza tym, co mógł prezydent w ten sposób wynegocjować? Grę toczyli Turcy, podnosząc jasny argument antyislamskich, ich zdaniem, wypowiedzi Rasmussena. A my jaki argument mogliśmy przedłożyć? Oczywiście żaden. Jednakże spektakl się rozpoczął. Oczywiście wszystko w celu osłabienia pozycji Lecha Kaczyńskiego, osłabienia jego wizerunku w kraju. Zatem równolegle ze spektaklem IPN-owskim mieliśmy do czynienia ze spektaklem na arenie międzynarodowej. Dla obserwatorów zewnętrznych to, co się dzieje na polskiej scenie politycznej, to, że wykorzystuje się sprawy międzynarodowe do wewnętrznych rozgrywek, jest po prostu żenujące i kuriozalne. Kuriozum, które naraża nas na śmieszność. Gdy do tego dodamy, iż na kurtuazyjne w gruncie rzeczy praskie spotkanie prezydenta Kaczyńskiego z prezydentem Obamą (przypomnę, że nie ustalano niczego ważnego) pojechał dodatkowo nasz premier, słabość i płytkość (a może nawet tragikomiczność) naszej polityki zagranicznej obnażona została dogłębnie.

Od dawna ubolewaliśmy, że triumf pijarowskich strategii medialnych nad realną polityką ciąży nad naszym wewnętrznym życiem publicznym. Wyborców bowiem traktuje się niczym naiwne dzieci, które przyjmą za dobrą monetę oferowane spektakle. Dlatego w polityce błyszczą ludzie działający w stylu posła Janusza Palikota. Jednakże prowokowanie prezydenta RP atakami w stylu palikotowym na ringu wewnętrznym to jedno, a praktykowanie tego sposobu walki na arenie międzynarodowej to rzecz druga – po stokroć bardziej godna ubolewania.

Najsmutniejsze jest w tym wszystkim to, że media nie wychwytują tak prostych manipulacji, że pławią się w realizowanych scenariuszach pijarowskich. Tymczasem, aby obronić demokrację w znaczeniu obrony ładu moralnego w polityce, konieczne jest obnażenie fałszywych gierek i wymuszanie od polityków prawdziwego działania dla dobra kraju. Powinno to dotyczyć wszystkich partii, tych rządzących i tych opozycyjnych. Jeśli środowisko dziennikarskie będzie zezwalać na pijarowskie spektakle, jeśli nie będzie obnażać faktu, iż jesteśmy poddawani politycznej manipulacji, bardzo szybko możemy się obudzić w kraju z innej, socjalistycznej epoki. Jeśli świat dziennikarski się nie ocknie, we wszelkich kampaniach wyborczych dominować będzie manipulacja, a w przestrzeni polityki zagranicznej staniemy się pośmiewiskiem Europy i świata.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl