Musimy zacząć zarabiać na własności intelektualnej

Rozmowa z minister Teresą Lubińską odpowiedzialną w Kancelarii Prezesa
Rady Ministrów za przygotowanie budżetu zadaniowego

Pani Minister, jaki jest w Polsce poziom nakładów na tzw. sferę B+R, czyli
na badania i rozwój?

– Ostatnie 15 lat to był okres bardzo niekorzystnych zmian w tym obszarze.
Nakłady spadły. Chodzi o wydatki na badania prowadzone na uczelniach, w
jednostkach badawczo-rozwojowych
i w przedsiębiorstwach, zarówno te, które ponosi państwo, jak i pochodzące
z funduszy UE i ze środków prywatnych przedsiębiorstw.

Jak do tego doszło? Przecież powinny wzrosnąć po tym, jak zaczęliśmy otrzymywać
środki z UE?

– Wskutek polityki kolejnych rządów w ostatnich 15 latach wskaźnik budżetowych
nakładów na B+R w stosunku do PKB spadł o połowę. W 1991 r. wynosił 0,76 proc.
PKB, a dziś zaledwie 0,34 proc. Lokujemy w tej sferze zaledwie 3,3 mld zł,
podczas gdy budżet państwa wynosi mniej więcej 226 mld. To jest naprawdę bardzo
mało. Środki z UE były absorbowane dotychczas w bardzo niewielkim stopniu.
To śladowe kwoty. Na VI Program Ramowy zapłaciliśmy składkę w wysokości 400
mln zł, a z powrotem odebraliśmy tylko 200 mln.

A więc nawet straciliśmy część pieniędzy?
– Tak. Z kolei przedsiębiorstwa 15 lat temu wydawały na B+R ok. 0,32 proc.
PKB, dzisiaj tylko 0,17 proc. I stabilnie trzymają niski poziom.

Wydawało się, że gospodarka rynkowa sama ten problem rozwiąże, że firmy na
wyścigi będą finansowały badania, aby wzmóc własną konkurencyjność. Tymczasem
mamy gospodarkę rynkową, a sfera innowacyjności nadal kuleje.
– Jeszcze nie mamy gospodarki rynkowej. Znajdujemy się dalej w bardzo trudnym
okresie przejścia z gospodarki postkomunistycznej do rynkowej. Ostatni raport
UE na temat sektora B+R podaje, że Polska jest "krajem tracącym grunt pod nogami".
W ubiegłych latach całkowicie zaniechano zarabiania na polskim intelekcie,
polskich pomysłach. Zostawiono to rynkowi, co było całkowicie nieodpowiedzialne.
Nigdzie na świecie nie zostawia się tego rynkowi, lecz buduje się sprzężenia
między działaniami państwa i sektora prywatnego.

Czy wtedy efekty są lepsze? Jak to wygląda w statystyce?
– W UE średni poziom nakładów na badania i rozwój wynosi 2 proc. PKB. Węgry
mają wskaźnik na poziomie 0,98 proc. PKB, Czechy – 1,27 proc. PKB, a Polska
– tylko 0,58 proc. (nakłady publiczne i prywatne łącznie). Skutki tak niskich
nakładów widać w ilości uzyskanych patentów: w Polsce uzyskujemy 2,7 patenta
na milion mieszkańców, podczas gdy w Czechach – 10,9, na Węgrzech – 18,3,
a w Unii średnio aż 133,6. Także w Stanach Zjednoczonych wskaźnik nakładów
na badania i rozwój wynosi ok. 2,5 proc. PKB. W Polsce tymczasem ten niski
wskaźnik z roku na rok spada. Nasze rodzime przedsiębiorstwa niewiele mogą
na tym polu zdziałać, bo są jeszcze za słabe. Należy zaznaczyć, że polscy
przedsiębiorcy wzorowo walczą o rozwój gospodarki. Natomiast nie można oczekiwać,
że po zaledwie 15 latach będą w stanie sami konkurować z międzynarodowymi
podmiotami, zwłaszcza w dziedzinie wysokich technologii. Zagraniczne koncerny
mają możliwości inwestowania w badania, i to dobrze, ale właścicielem patentu
zostaje wówczas zagraniczny koncern – niezależnie od tego, kto te badania
prowadzi. Nam zaś chodzi o to, aby na patencie zarabiała również polska firma
i jego polski właściciel – wynalazca lub ośrodek naukowy. Wtedy korzyści
z patentu – nowe miejsca pracy, dochody z udzielania licencji, z eksportu
– zostaną w Polsce. Dotychczasowe tzw. liberalne rządy nie przywiązywały
do tego wagi. Często określa się u nas mianem liberałów ludzi, którzy nie
mają nic wspólnego z gospodarką rynkową: nie zarobili na własnym pomyśle,
intelekcie, ciężkiej pracy, lecz przejęli majątek państwowy. Dla mnie "liberał"
to ktoś inny – to ten, kto używa swego intelektu, sił fizycznych do działań
gospodarczych, tworzenia miejsc pracy. Pani na straganie jest na pewno liberałem,
bo ona sama tworzy sobie miejsce pracy.

Może nie używajmy w tym wypadku słowa "liberał", bo za tym określeniem stoi
cała ideologia. Chodzi raczej o zwolennika gospodarki rynkowej.

– Najważniejsze, aby samemu tworzyć, a nie żerować na cudzym, niezależnie,
czy jest się liberałem czy socjaldemokratą. Różnice ideowe są widać potrzebne,
skoro Pan Bóg stworzył i jednych, i drugich. Co ciekawe, mimo że nasze wydatki
na badania i rozwój tak dramatycznie spadały z roku na rok, to Polska w niektórych
dziedzinach nadal zajmuje 21. miejsce w rankingu najczęściej cytowanych opracowań
na świecie. I to jest fantastyczne! Chodzi o renomowaną listę filadelfijską
– naprawdę światowy poziom, osiągnięcia w dziedzinie biotechnologii, fizyce,
matematyce… Efektywność naszych badaczy jest szokująco wysoka, skoro przy tak
niskich nakładach osiągają tak znakomite wyniki. To dowód, że warto w tych
ludzi inwestować – i zarabiać.

W ekonomii jest to jedna z form "inwestycji w kapitał ludzki"…
– Nie lubię tego określenia. Idą na to miliardy złotych, a za te pieniądze
często szkoli się… przyszłych bezrobotnych. Tymczasem tu chodzi o trwałe
miejsca pracy, pracy wysoko wykwalifikowanej, o firmy zdolne do działania
latami, które przysporzą dalszych miejsc pracy i podatków do kasy państwa.
Jeśli sferę B+R zaniedbamy, stracimy bardzo dużo. Już dziś najzdolniejsi
wyjeżdżają, znika elita intelektualna, społeczeństwo popada w marazm. Czy
pani wie, że jeśli patent zarejestrowany w Polsce przez 2 lata leży nieużywany
na półce, to można ten wynalazek ponownie opatentować w UE? Wyciekają nasze
patenty, i nie można z tym walczyć! Tylko patenty wdrożone mają trwałą wartość.
Poprosiłam premiera o powołanie międzyresortowego zespołu ds. wysokich technologii,
żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, jak uczynić z dziedziny B+R sprężynę rozwoju
naszego kraju.

Program opracowany przez ten zespół otrzymał nazwę "Wędka technologiczna".
Skąd taka dziwna nazwa?

– Chodzi o to, żeby nie marnować pieniędzy przeznaczonych na kapitał ludzki.
Problem w tym, że wciąż wykorzystujemy te pieniądze, aby kupić od kogoś ryby
i aby ten ktoś na tym zarobił. Nam natomiast chodzi o to, aby kupić wędkę,
a ryby sami sobie będziemy łowić i na tym zarabiać.

Pani Profesor, były już próby zwiększenia nakładów na badania i rozwój, np.
w ramach Narodowego Planu Rozwoju…

– Ale efekty są dramatyczne. Program "Wzrost konkurencyjności przedsiębiorstw
na lata 2004-2006" przewidywał, że nakłady na B+R wyniosą 1,65 proc. PKB, a
w rzeczywistości osiągnęliśmy 0,56. W istocie nie było żadnego programu, tylko
zużyto pieniądze! Z UE dostaniemy 7 mld euro na program innowacyjnej gospodarki,
tj. 30 mld zł. Z budżetu dajemy 3,3 mld zł rocznie. Na co możemy te pieniądze
przeznaczyć? Może na szkolenia i transfer technologii, jak to robiono dotąd?
I co? Za te pieniądze, które wpłacamy do UE, zakupimy ich technologie, i to
oni zarobią, a my będziemy musieli zadowolić się krótkoterminowymi korzyściami,
tym, że jakaś firma na rok, dwa poprawi konkurencyjność? Niezbyt efektywny
sposób wykorzystania tych 7 mld euro! Żeby tego uniknąć, musimy zacząć zarabiać
na własności intelektualnej. Dotychczas nie było systemu ochrony naszej własności
intelektualnej, a to jest podstawa. Po pierwsze, musi sprawniej działać Urząd
Patentowy, po drugie, muszą się pojawić pieniądze na patenty. Dzisiaj badacze
finansują je z własnych pieniędzy. Pani sobie to wyobraża? To jest po prostu
kompromitacja naszego państwa. Zespoły badawcze muszą pożyczać od rektora pieniądze
na patent, 20-30 tys. zł, a potem je zwracają z projektów. Nie ma systemu finansowania
patentów. To trzeba zmienić. Ale nie tylko to. Urząd Patentowy nie może prowadzić
postępowania przez 3-4 lata, no i system patentowy musi uwzględniać rejestrację
od razu w europejskim Urzędzie Patentowym i w Stanach Zjednoczonych.

To gwarantuje, że nikt nam nie sprzątnie patentu sprzed nosa. Ale i koszty
będą wyższe.

– To prawda, ale jest to niewiele przy korzyściach, które ten system przyniesie!

Czy europejski patent może być przyznawany w naszym urzędzie?
– Przecież teraz jesteśmy członkami Unii Europejskiej, nasze instytucje są
przygotowane na składanie patentów. Owszem, patent rozpatrywany jest w różnych
miejscach Unii, ale za pośrednictwem krajowych instytucji.

Czy pieniądze na procedury patentowe będą rodzajem bezzwrotnego wsparcia czy
kredytu?

– Będzie to bezpośrednie, bezzwrotne wsparcie finansowe dla badaczy, wprost
od ministra Krzysztofa Kurzydłowskiego jako forma publicznego wsparcia naszej
własności intelektualnej. W grę wchodzą nieduże kwoty, bo i patentów mamy niewiele.
Dobrze byłoby, gdyby badacze pokrywali małą część, np. 10 proc. kosztów patentowania
– wtedy patentowane będą najlepsze pomysły.

A kto będzie właścicielem patentu?
– Uczelnia, ośrodek badawczy lub firma. Na tym jednak nie koniec. Chcemy, żeby
rektorzy zgodnie z ustawą o finansach publicznych i o szkolnictwie wyższym
mogli przekazywać licencje na patent do firmy prywatnej, która będzie go
komercjalizowała, czyli zarabiała na tym patencie. Pojawiło się szereg wątpliwości
co do możliwości przejmowania przez uczelnie akcji i udziałów w spółkach
prawa handlowego. Nowelizacja ustawy o finansach publicznych z 2005 r. wprowadziła
taki zapis.

To znaczy, że przedsiębiorca, który chciałby nabyć licencję, a nie jest w
stanie za nią zapłacić gotówką, nie może zamiast tego dopuścić uczelni jako
udziałowca swojej firmy?

– Jest to tylko jeden ze sposobów na to, aby uczelnia mogła zarabiać na patentach
i licencjach. Zorganizowałam w tej sprawie spotkanie rektorów z ministrami.
Uczestniczyła w nim m.in. pani minister Elżbieta Suchocka z Ministerstwa Finansów.
Uzyskaliśmy od niej jasną interpretację, że zgodnie z ustawą Prawo o szkolnictwie
wyższym uczelnia może przejmować akcje i udziały w spółkach na cele zapisane
w tej ustawie, natomiast zakaz obowiązuje w jednostkach badawczo-rozwojowych,
i tu potrzebna jest nowelizacja ustawy. Inicjatywa należy do rektora, a o przekazaniu
licencji do spółki decyduje senat uczelni. Jeśli wyda zgodę, uczelnia i spółka
mogą podpisać umowę. Ustawa o finansach publicznych, która zakazuje uczelniom
obejmowania akcji spółek, pozostanie bez zmian.

Dzięki sprzedaży licencji uczelnia będzie miała środki na dalsze prowadzenie
badań i koło zacznie się kręcić.

– Właśnie! Pracujemy nad usprawnieniem systemu patentowania, nad zmianą prawa,
ale przede wszystkim musimy zadbać o to, aby w budżecie na 2007 r. znalazło
się owe 900 mln zł na program "Wędka technologiczna". Chcemy, by był to całkiem
oddzielny fundusz.
I ten fundusz będzie powielany w kolejnych latach w budżecie zadaniowym?
– Perspektywa budżetu zadaniowego to 3 lata. Trzeba w tym czasie zasypać przepaść,
jaka powstała między przedsiębiorstwami a badaczami. Wtedy dopiero rynek zacznie
działać. Za 2-3 lata tak się zwiążą, że my z naszą "wędką" już nie będziemy
potrzebni. Będą pieniądze z UE, z budżetu, firmy zaczną inwestować w rozwój,
wszystko ruszy z miejsca.

No dobrze, ale kto będzie dzielił te pieniądze na badania, na patentowanie
wynalazków? Zespoły menedżerskie?

– Jeżeli powierzymy te pieniądze menedżerowi, który jest nielojalny wobec państwa,
który nie rozumie, że daje się najlepszym, który będzie przydzielał środki
po znajomości (a tak się dzieje w Polsce – recenzje pisze się grzecznościowo),
jeśli konkursy będą ustawiane, to szkoda tych 900 mln.

Ale jak to w takim razie zmienić?
– Można się dowiedzieć, kto jest kto, kto jest propaństwowy, kto wie, na czym
polega działalność firm i na czym polega prawdziwy patent. Jest kilka osób
świetnie przygotowanych, trzeba spośród nich wyłonić lidera w drodze konkursu.
Nie ma mowy, aby uzyskał od razu kontrakt na 3 lata. Kontrakt będzie na rok.
Po roku ocenimy jego dokonania: co się dzieje z patentami, z projektami,
czy jest dostatecznie aktywny. To ma być mały zespół, na którego czele stanie
menedżer – jeden na całą Polskę.

To musi być osoba, która potrafi docenić wartość pewnych badań i odróżnić,
czym warto się zająć, a czym nie. Jak znaleźć kogoś tak wszechstronnego?

– Będzie to robić przy pomocy zespołu, który sobie zbuduje. Na całym świecie
tak to funkcjonuje: indywidualna odpowiedzialność i krótkie, jednoroczne kontrakty.
Zespół będzie działał przy premierze przez 3 lata. Najważniejszy w zespole
jest recenzent. Wprowadziliśmy jako pierwsi zasadę, że wśród recenzentów muszą
być osoby mające na swoim koncie wdrożone patenty. Znajdą się tu także liderzy
lokalni, którzy będą potrafili z bliska ocenić, czy dany zespół badawczy może
odnieść sukces. Osobowość człowieka musi ocenić inny człowiek, dla komputera
badacz pozostaje bowiem anonimowy. Menedżer ma nie tylko biernie czekać, kto
stanie do konkursu, ale musi wychodzić z inicjatywą, poszukiwać ciekawych prac.
Z 900 mln zł, które chcemy otrzymać w budżecie na "Wędkę technologiczną", maksymalnie
2,5 proc. środków pójdzie na utrzymanie i działalność samego zespołu (zazwyczaj
na ten cel przeznacza się 5 proc. środków).
Do tej pory mówiliśmy o wsparciu zespołów badawczych i finansowaniu patentów,
czyli o tym, co dzieje się w otoczeniu uczelni. Ale wynalazek trzeba jeszcze
wdrożyć, a do tego trzeba założyć spółkę i sfinansować jej działalność. W Polsce
większość venture capital (funduszy wysokiego ryzyka) jest zagraniczna. Mają
mnóstwo pieniędzy i chętnie podejmują się finansowania, ale w zamian przejmują
na własność patent. Naukowcy nie mogą tego akceptować, nie chcą oddawać swojej
wędki, nie chcą pozbywać się patentu. Dlatego musimy mieć własne instytucje
typu venture capital. Owszem, inwestorzy zagraniczni również mogą inwestować,
ale nie może być tak, że są prawie jedynymi inwestorami w tej tak zyskownej
dziedzinie.

Jak je założyć? Z pieniędzy publicznych?
– Tu trzeba myśleć kategoriami narodowymi, czyli poprzez własny interes.
Wszystkich odpowiedzialnych za to zadanie zgromadziłam razem – ministrów
finansów, nauki,
gospodarki, rozwoju regionalnego, przedstawicieli Banku Gospodarstwa Krajowego,
Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. I co się okazało? Otóż w BGK
już dawno jest założony Krajowy Fundusz Kapitałowy – KFK. A co to jest?
To fundusz
pełniący rolę czapki ochronnej nad innymi funduszami, które będą wchodzić
kapitałowo do spółek technologicznych. Taki "fundusz funduszy" przeznaczony
na pokrycie
ryzyka związanego z projektami innowacyjnymi. Rozporządzenie w sprawie wsparcia
finansowego udzielanego przez KFK zostanie wkrótce przekazane Komisji Europejskiej
z prośbą o notyfikację projektu jako programu pomocy publicznej. KFK powinien
rozpocząć działanie pod koniec roku.

Dzisiaj aż 38 proc. badań w Polsce to badania czysto teoretyczne. To duży
procent.

– "Wędka technologiczna" ma służyć badaniom stosowanym, które mogą być wdrożone.
Ale trzeba pamiętać, że bez badań podstawowych one nie ruszą.

Czy postawienie na szybkie wdrożenia nie spowoduje skarlenia, deprecjacji
badań podstawowych?

– I jedne, i drugie są potrzebne. W badaniach podstawowych dużo się dzieje.
Finansowaniem tej sfery zajmuje się minister nauki. Przewidujemy, że i tu nastąpi
wzrost nakładów. Tego jednak "Wędka technologiczna" nie obejmuje.

W tym programie jedną z najistotniejszych kwestii
jest koordynacja współpracy między zespołami badawczymi a gospodarką. Ostatnio
podano w TV informację,
że w USA powstał problem wysyłki paczek dla żołnierzy amerykańskich w Iraku.
Tamtejsi urzędnicy nie byli w stanie skoordynować zgłoszeń żołnierzy o ich
potrzebach ze spontaniczną pomocą społeczeństwa. Tymczasem poradziło sobie
z tym bez trudu jedno amerykańskie małżeństwo, które zorganizowało platformę
wymiany informacji w internecie. Po prostu rejestrowało na stronie internetowej
listy od żołnierzy na temat ich potrzeb, dzięki czemu ludzie mogli wysłać paczkę
zgodną z potrzebami konkretnego żołnierza. Typowa koordynacja. Wystarczyły
dwie osoby i komputer. Mam pytanie: czy przy programie "Wędka technologiczna"
nie utoniemy w procedurach? Państwowe żarna mielą powoli – konkursy, opinie…
A tam, gdzie w grę wchodzi innowacyjność i konkurencja, ważny jest czas. Czy
zespół myśli o wykorzystaniu internetu do koordynacji kierunków badań z oczekiwaniami
przemysłu?

– Dobre pytanie. W momencie składania wniosku – wszystko będzie jawne, umieszczone
w internecie. Jednak na etapie, gdy już się tworzy firmę, musi obowiązywać
tajemnica, bo w dziedzinie patentów panuje silna konkurencja, a nawet szpiegostwo
gospodarcze. Ten program, jeśli uzyska stosowne wsparcie finansowe z budżetu,
będzie wielkim osiągnięciem naszego rządu. Nieraz żałowałam, że u nas profesorowie
nie zaprotestowali mocniej przeciwko obcinaniu środków na badania. W Izraelu
wyszli na ulice, we Francji też, i są efekty. W tym roku Francja podniosła
z 300 mln do 1 mld euro wydatki na budżet wysokich technologii. Myślę jednak,
że obecnie wychodzenie na ulice nie będzie potrzebne, bo w tym rządzie jest
przychylna atmosfera dla wsparcia sfery badawczo-rozwojowej. Spotkałam się
w tej sprawie z klubem PiS, z panem wicepremierem Romanem Giertychem, z panem
wicepremierem Andrzejem Lepperem. Umawiam się z klubem PSL. Wszędzie zabiegam
o 900 mln w przyszłorocznym budżecie na "Wędkę technologiczną". W drugim roku
funkcjonowania programu potrzebne będzie 1,2 mld, a w trzecim – 1,5 mld zł.
To są środki niezależne od tych, które uzyska minister Michał Seweryński, szef
resortu nauki. Spotykam się nieraz z zarzutem, że na całym świecie środki publiczne
stanowią jedną trzecią nakładów na B+R, a dwie trzecie – środki prywatne, gdy
tymczasem u nas proporcje są odwrotne. Otóż przeprowadziliśmy badania firm
i wiemy, że one po prostu nie mają tyle pieniędzy. Dlatego trzeba uruchomić
coś w rodzaju koła zamachowego. "Wędka technologiczna" to niezbędny impuls
do pobudzenia prywatnych inwestycji w nowoczesne technologie. Jeśli spółka
jest zarejestrowana w Stanach, to Stany zarabiają na patencie i na eksporcie
wysokich technologii. Efekt? Aż 36 proc. eksportu USA opiera się na produktach
wysokiej technologii, a Irlandii – nawet 40 proc. W Polsce natomiast ten wskaźnik
wynosi… 2 proc. W ten sposób nigdy nie wyjdziemy z biedy. Nieraz mówią mi,
że pomoc powinna trafić przede wszystkim do przedsiębiorstw. A ja odpowiadam:
nie! Najpierw sfera badawcza. Należy dokończyć projekty na uczelniach, współfinansować
je ze środków przedsiębiorstw (10 proc.) i wdrażać. Mamy potwierdzenie naszych
ocen. Znaleźliśmy je w analizie jednego z ekspertów Banku Światowego – George
R.G. Clarke dowodzi, że w krajach, gdzie nakłady na B+R są niskie, nie udaje
się nawet wchłonąć transferów z zewnątrz, bo jest nieprzygotowany grunt. Polska
– przy tak niskich nakładach – osiągnęła "stan niewchłanialności" środków z
UE!

Jak przyjmują program potencjalni beneficjenci?
– Entuzjastycznie. Czujemy przychylność i duże zainteresowanie. Na razie zbieramy
uwagi. Na tej podstawie nasza propozycja zostanie za jakiś czas zmodyfikowana.
Wysłałam pismo do ministra Stanisława Kluzy, aby zastrzec w budżecie 900 mln
zł na nasz program. Rządowy projekt budżetu będzie gotowy pod koniec sierpnia.
Nie są jeszcze uchwalone ustawy podatkowe, więc budżet ostatecznie będzie 30
września. Te 900 mln będzie oczywiście wsparte pieniędzmi z firm prywatnych,
ale przeciętna polska firma może dołożyć 2-10 proc. do projektu, a nie 30-40
proc. Po prostu jest na to jeszcze za słaba. My tymczasem musimy już dziś myśleć
o przyszłości Polski. Niektórzy wątpią, że nam się uda. Mówią, że i tak będziemy
wszyscy pracować w firmach zagranicznych. My jednak jesteśmy przekonani, że
na polskim potencjale intelektualnym można znakomicie zarabiać. Nie ma ważniejszej
sprawy dla solidarnego państwa jak zatrzymanie drenażu mózgów, zatrzymanie
elit i tworzenie w kraju nowych, trwałych miejsc pracy.

Dziękuję za rozmowę.

Małgorzata Goss

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl