Jak i skąd wracali 10 kwietnia?

W jaki sposób wracał 10 kwietnia do Warszawy Donald Tusk i gdzie wówczas
był Bronisław Komorowski? Tego dnia media, powołując się na Centrum Informacyjne
Rządu i Kancelarię Sejmu, donosiły zupełnie coś innego, niż później osobiście
relacjonowali Donald Tusk i Bronisław Komorowski.

Blogowicze Tuskwatch.pl dostrzegli ciekawe zjawisko: mianowicie dwie
rozbieżności z medialnymi doniesieniami i osobistymi relacjami premiera Donalda
Tuska oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego na temat tego,
jak 10 kwietnia ub.r. wyglądał ich powrót do Warszawy. Żadnego z nich nie było w
tym dniu w stolicy.
W dniu katastrofy już około godz. 9.50 internetowe serwisy informacyjne, m.in.
"Gazety Wyborczej" i "Newsweeka" donosiły, że premier Donald Tusk "leci z
Gdańska do Warszawy". Powoływały się przy tym na wiadomości przekazywane przez
Centrum Informacyjne Rządu. Szef rządu, według nich, miał przerwać odpoczynek i
odlecieć samolotem lub rządowym helikopterem do Warszawy. To bardzo
interesujące, bo podczas ostatniego posiedzenia Sejmu, na którym premier
przedstawił informację rządu w sprawie śledztwa smoleńskiego i reakcji na raport
rosyjskiego MAK, okazało się, że Donald Tusk nie leciał… ale jechał
samochodem. Poinformował o tym, odpowiadając na pytanie Elżbiety Jakubiak, która
zapytała, dlaczego tak długo trwał wtedy jego powrót do Warszawy. "Pani poseł
oczekiwała, że instytucje państwowe zaczną w dniu katastrofy działać możliwie
szybko. Nie wiem, jakiego typu tempa pani oczekuje od BOR, jeśli chodzi o
przewóz samochodem na trasie Gdańsk – Warszawa" – tłumaczył premier. –
Posiedzenie Rady Ministrów rozpoczęło się w Warszawie o godz. 13.40, tzn. w
momencie, kiedy wszyscy ministrowie dotarli na miejsce. W przeciwieństwie do
niektórych polityków ja wtedy, kiedy jadę samochodem rządowym, nie zastępuję
kierowcy BOR i nie dyktuję mu warunków, jak szybko ma jechać, ale wydaje się, że
dwie i pół godziny jazdy z Gdańska do Warszawy daje wyobrażenie, jak bardzo
służby starały się możliwie szybko dowieźć premiera do Warszawy – odpowiadał
Tusk.
Z podobną, a może nawet jeszcze ciekawszą historią mamy do czynienia w przypadku
powrotu do stolicy ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. W
wielkim pośpiechu, a jak mówił minister w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, Jacek
Sasin, w atmosferze "zamachu stanu", przejął on obowiązki głowy państwa, a jego
ludzie kontrolę nad Kancelarią Prezydenta. Dziś jako prezydent twierdzi, że
informacja o katastrofie smoleńskiej zastała go poza Warszawą, bo wypoczywał
wówczas w słynnej już Budzie Ruskiej na Mazurach. By dojechać z niej do stolicy,
trzeba pokonać samochodem (z pewnością w tej sytuacji na sygnale) co najmniej
300 kilometrów. Komorowski mówił o tym w rozmowie z "Le Monde" 14 kwietnia
ubiegłego roku. Podróż powinna mu więc zająć około 3,5 godz., a może nawet 4
godz., jak w jednym z kwietniowych tekstów pisał Jacek Żakowski na łamach
"Polityki". Ciekawe jest jednak to, że również w tym przypadku internauci, tym
razem portalu Tvn24.pl, podawali o godz. 10.25, że marszałek wraca z "Trójmiasta
do Warszawy". Być może jest to najzwyklejszy w świecie błąd. Jednak o tym, że
Komorowski "jedzie z Trójmiasta", a nie z Budy Ruskiej miała poinformować
Kancelaria Sejmu. I w tym miejscu docieramy do sedna spawy. W tym samym czasie w
Warszawie miało miejsce przejmowanie władzy i urzędów prezydenckich – Kancelarii
oraz Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Jesienią, podczas posiedzenia
parlamentarnego zespołu zajmującego się katastrofą smoleńską, minister z
Kancelarii Prezydenta Andrzej Duda mówił, że pierwszy telefon od Lecha Czapli
otrzymał ok. godz. 11.00. Miał go on wówczas poinformować o tym, że Komorowski
"zaraz wygłosi oświadczenie o tym, że przejmuje wykonywanie tymczasowo
obowiązków prezydenta". Powoływał się tym samym na konstytucyjny zapis mówiący o
śmierci prezydenta. Dokładnie w tym samym czasie Komorowski jechał samochodem z
Mazur, a jeszcze przez 5-6 godzin nie było informacji o ostatecznej
identyfikacji ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. "Zapytałem: czy ktoś z
państwa (…) widział ciało pana prezydenta. Odpowiedź była: nie" – relacjonował
Duda, który ostrzegał wówczas Czaplę, że jeśli Komorowski w takich
okolicznościach wygłosi oświadczenie o przejęciu obowiązków prezydenta, złamie
Konstytucję. Dziś warto zapytać, co miał na myśli Czapla, mówiąc "zaraz wygłosi
przemówienie", które zostało wygłoszone za ponad 2 godziny? W sytuacji, gdy nie
było oficjalnej informacji o śmierci prezydenta Kaczyńskiego… Jak relacjonował
Duda, po południu, ok. godziny 14.00, Czapla przekazał mu telefonicznie
informację, że od prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa "przyszedł telegram" z
informacją o śmierci prezydenta, co Komorowski miał potwierdzić w osobistej
rozmowie z Miedwiediewem. Co ciekawe, jak wtedy informował m.in. portal "Gazety
Wyborczej" Gazeta.pl, o godz. 12.03 rzecznik rządu Paweł Graś mówił mediom, że
"prezydent automatycznie przejął obowiązki głowy państwa". Gdzie w związku z tym
tego dnia byli premier i marszałek Sejmu, skoro medialne doniesienia oparte na
informacjach CIR i Kancelarii Sejmu są zupełnie inne od tego, co mówili później?
A może urzędnicy mieli rację i powiedzieli prawdę, co sugerowałoby, że wspólnie
wracali tego dnia samolotem lub śmigłowcem z Wybrzeża do stolicy?
 

Maciej Walaszczyk

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl