Dokumenty pogrążają Wałęsę

Prof. Jerzy Robert Nowak

Od paru tygodni oglądamy w telewizji w tonacji ponurej groteski spektakl Lecha Wałęsy kluczącego wśród dowodów jego win z przeszłości. Nagle przyznaje to, czemu dawniej zaprzeczał, po to tylko, aby zaraz potem robić kolejne uniki. Wcześniej zapewniał, że nigdy nie miał w ręku esbeckich akt na swój temat. Dziś już jednak przyznaje, że je oglądał. Dalej jednak zaprzecza, aby z tych akt coś wykradł czy wyrywał jakiekolwiek kartki. Trochę przypomina to dawniejsze wymuszone przyznanie Clintona: wprawdzie palił narkotyki, ale się nigdy przy tym nie zaciągał.

Jedno wydaje się pewne już teraz. W przypadku przygważdżającej kłamstwa Wałęsy książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, IPN 2008, mamy do czynienia z najważniejszą pozycją ostatnich lat, która jest prawdziwą bombą wydawniczą. Jest to książka świetnie udokumentowana jako dzieło naukowe, a zarazem czyta się ją z wypiekami na policzkach. Ujawnia bowiem tak wiele ze spraw dotąd niegodnie przemilczanych i zacieranych. Obaj autorzy podjęli się iście benedyktyńskiego trudu, przeszukując przeróżne archiwa w poszukiwaniu zagłuszanej prawdy.

Książka ma trzy wyraźnie wyodrębniające się części. Pierwsza przynosi niepodważalne dowody młodzieńczej słabości Lecha Wałęsy, która uczyniła z niego TW „Bolka”, niebezpiecznego donosiciela na kolegów z pracy. Druga część, jeszcze bardziej wstrząsająca, informuje o przestępczych wręcz działaniach Wałęsy jako prezydenta RP oraz ludzi na bardzo wpływowych stanowiskach, którzy pomagali mu w wyprowadzaniu z państwowych zasobów archiwalnych „niewygodnych” dokumentów obciążających go za fatalne zachowanie z przeszłości. Jest to szczególnie szokująca część książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Po młodzieńczym załamaniu i wysługiwaniu się SB Wałęsa zdobył się w końcu na wyrwanie ze współpracy z SB i odmowę dalszej „pomocy”. Co więcej, stał się przywódcą tak wielkiego ruchu jak „Solidarność”. Gdyby później, po latach, już jako prezydent RP zdobył się na przyznanie do niegodnych działań z przeszłości, prawdopodobnie ogromna część ludzi by mu je wybaczyła. Wałęsa wybrał jednak odmienną drogę, całkowicie go kompromitującą – drogę zacierania obciążających śladów jego słabości z przeszłości. Co więcej, jak można przypuszczać, na jego prezydenturę, tak fatalną i tak daleką od przedwyborczych zapowiedzi, ogromny wpływ wywarł strach przed komunistycznymi bezpieczniackimi szantażystami. Strach przed wszystkimi, którzy znali całą prawdę o jego załamaniach z młodości. To wszystko przypuszczalnie wpłynęło na to, że prezydent Wałęsa zamiast rozliczenia z komunistycznymi zbrodniami wybrał wspieranie lewej nogi. I stał się faktycznie kontynuatorem Tadeusza Mazowieckiego, głównym realizatorem polityki grubej kreski. Był przy tym równocześnie politykiem skorym do jak największych ustępstw wobec Moskwy, gdzie przypuszczalnie znajduje się komplet obciążających go dokumentów z początków lat 70. W ten sposób Wałęsa stracił szansę na wielkość i wybrał porażającą małość. I idzie ciągle po tej haniebnej drodze jak po równi pochyłej, idzie w zaparte, mnożąc kolejne kłamstwa na swój temat.

Donosy z młodych lat

Przyjrzyjmy się bliżej zachowaniom Wałęsy z początku lat. 70., porównując je z rozpaczliwymi próbami obrony tych zachowań. Do szczególnie zakłamanych obrończyń Wałęsy należy dziennikarka „Gazety Wyborczej” Ewa Milewicz. W „Wyborczej” z 18 czerwca 2008 r. Milewicz dała próbkę niezwykle łzawego patosu, pisząc o sytuacji w Gdańsku po grudniu 1970 roku i o młodym Wałęsie: „Na stocznię nasłano ubeków. Było czego się bać, każdy był biedną owieczką, którą władza mogła jednym ruchem pozbawić wszystkiego. Szczególnie biedną owieczką był człowiek przyjezdny, który w Gdańsku nie miał nikogo i niczego. I to pozwala starcom, którzy pamiętają tamte czasy, zrozumieć, dlaczego Wałęsa mógł coś podpisać, mógł coś chlapnąć”.

Wypowiedź red. Milewicz jest wręcz groteskowa, nawet w świetle własnych zwierzeń Wałęsy. Przedstawia się w nich jako człowiek, który od młodości zawsze cieszył się wciąż powiększającą popularnością wszędzie, gdzie pracował. Wałęsa przedstawia się też jako przywódca grudniowego strajku w 1970 roku. Co to ma wspólnego z kreśloną przez Milewicz wizją Wałęsy jako „biednej owieczki”? Po drugie, Wałęsa nie tylko „coś” podpisał czy „coś” chlapnął. On był jako „Bolek” cennym informatorem SB, który donosił na wielu kolegów ze skutkami szkodliwymi dla nich. Było 20 donosów Wałęsy na kolegów, z których po ich „wyprowadzeniu” w latach 90. zachowało się 8. W tych ośmiu donosach znajdujemy meldunki na aż 24 osoby, w przeważającej części na kolegów Wałęsy z Wydziału W-4 i Rady Oddziałowej oraz uczestników rewolty grudniowej 1970 roku i organizatorów protestów w 1971 roku. W efekcie tych donosów wiele osób, które denuncjował „Bolek”, było rozpracowywanych i represjonowanych przez SB. Wielu z nich poddawano jawnej i tajnej obserwacji, wzywano na rozmowy „profilaktyczno-ostrzegawcze”, w czasie których nagabywano do współpracy. Niektórzy zaś zostali nawet wytypowani przez SB do zwolnienia z pracy (por. S. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit. s. 71-72).

W kontekście tych esbeckich sankcji widać, jak niepełne i nieprawdziwe zarazem są próby tłumaczenia Wałęsy przez jego głównego obrońcę prof. Andrzeja Friszke w tekście „Zniszczyć Wałęsę” („Gazeta Wyborcza” z 21-22 czerwca 2008 r.). Friszke pisał tam o Wałęsie: „Zapewne jednak istotnie spotykał się z oficerami, nie sposób bowiem zaprzeczyć prawdziwości wszystkich przywołanych przez autorów dokumentów [podkr. JRN]. (…) Mówił dużo, ogólnie i często niejednoznacznie, manewrował, próbując przechytrzyć rozmówców, ale zarazem uniknąć awantury. Przedstawiał swoje racje, traktując rozmówców jako przedstawicieli 'władzy’. Opowiadał się za stopniową poprawą warunków, a przeciw akcjom konfrontacyjnym”. Friszke przyznaje więc, iż „nie sposób zaprzeczyć prawdziwości wszystkich przywołanych przez autorów dokumentów”. Czemu więc pomija, że w tych dokumentach tak często pojawiały się groźne donosy na kolegów ze stoczni?

Według książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka (s. 72-74): „TW ps. 'Bolek’ był wykorzystywany w SO [Sprawa Obiektowa] krypt. 'Ogień’, SO krypt. 'Arka’ i SO krypt. 'Jesień 70′. Na podstawie jego donosów wszczęto sprawę operacyjną na Józefa Szylera, który jawi się zresztą jako jedna z jego głównych ofiar. Inwigilowany i represjonowany przez SB w ramach operacji 'Jesień 70′, 8 lipca 1971 r. Szyler zrezygnował z pracy w Stoczni Gdańskiej 'za porozumieniem stron’, a w konsekwencji opuścił województwo gdańskie i ostatecznie osiadł w Przeworsku, a później w Mielcu, gdzie również był inwigilowany przez SB. Dzięki doniesieniom TW ps. 'Bolek’ SB 'uaktywniła’ pracę w sprawie Jerzego Górskiego w czasie Grudnia ’70, członka Komitetu Strajkowego i Rady Delegatów, na którego założono kwestionariusz ewidencyjny krypt. 'Demagog’. W swoich donosach 'Bolek’ wiele miejsca poświęcał osobie Henryka Lenarciaka – uczestnika grudniowego protestu i przewodniczącego Rady Oddziałowej związku Zawodowego Metalowców na Wydziale W-4 Stoczni Gdańskiej (…).

Wiadomo dzisiaj, że TW 'Bolek’ okazał się także przydatny w rozpracowywaniu takich osób jak Kazimierz Szołoch (rozpracowywany w ramach sprawy o kryptonimie 'Kazek’), Henryk Jagielski (rozpracowywany w ramach sprawy o krypt. 'W-4′), Jan Jasiński, Mieczysław Tolwal, Alfons Suszek, Jan Miotk (rozpracowywany w ramach SOR [Sprawa Operacyjnego Rozpracowania] krypt. 'Sztabowiec’), Bogdan Opala, Czesław N. Gawlik, Czesław Karpiński, Józef Animucki, Jan Górski, Jerzy Górski (inwigilowany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. 'Demagog’), Szczepan Chojnacki (inwigilowany w ramach kwestionariusza ewidencyjnego krypt. 'Góral’), Klaus Bartel, Ryszard Zając, Maksymilian Szmuda, Jan Weprzędz, Zygmunt Borkowski i Zarzycki. TW ps. 'Bolek’ przekazywał także drobne informacje na temat przełożonych z Wydziału W-4 i dyrekcji Stoczni Gdańskiej (Władysława Leśniewskiego, Mieczysława Umińskiego i Stanisława Żaczka)”.


Świadectwa ofiar donosów „Bolka”


Usunięty z pracy w Stoczni Gdańskiej po donosie „Bolka” Józef Szyler, jeden z głównych organizatorów protestów w Stoczni Gdańskiej w 1970 r., nie ukrywa swego przekonania o tym, że właśnie Wałęsa był donosicielem SB. Wypowiadał się jednoznacznie na ten temat w filmie „TW 'Bolek'” Grzegorza Brauna i Roberta Kaczmarka (por. D. Zdort „Plama na sztandarze”, „Rzeczpospolita” z 19 czerwca 2008 r.). Szyler przypomniał, że tylko Wałęsie opowiedział o konieczności zorganizowania w stoczni opozycyjnej grupy specjalistów, o której informacje znalazły się potem w raporcie „Bolka”. Zareagowano na to wpisaniem Szylera przez SB na listę pracowników do zwolnienia (por. D. Zdort, op. cit.). Józef Szyler wypowiadał się w tej sprawie również w programie J. Pospieszalskiego „Warto rozmawiać” z 23 czerwca 2008 roku. Szyler potwierdził tam wspomniany powód, dla którego uważa Wałęsę za „Bolka”. Wałęsa w programie Pospieszalskiego powiedział, broniąc się przed zarzutem Szylera, iż „Szyler to porządny człowiek, ale podłożono mu dokumenty”. W książce S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka znajdujemy w dziale dokumentów na s. 509 informację, że specjalista Wydziału Ewidencji i Archiwum Delegatury UOP w Gdańsku odnalazł 13 października 1993 r. notatkę służbową w aktach sprawy obiektowej kryptonim „Jesień 1970” z 19 stycznia 1971 r. dotyczącą Kazimierza Szołocha. Według tej notatki K. Szołoch, w grudniu 1970 r. członek Komitetu Strajkowego w Stoczni Gdańskiej im. Lenina, został zidentyfikowany jako uczestnik wydarzeń grudniowych dzięki informacji uzyskanej od tajnego współpracownika ps. „Bolek”. Z kolei Antoni Zambrowski ujawnił w „Gazecie Polskiej” z 18 czerwca 2008 r. informację o kolportowanej pod koniec prezydentury Lecha Wałęsy przez studenta UW Aleksandra Żebrowskiego taśmie z zapisem rozmowy z Szołochem. Jak pisał Zambrowski: „Kolportowana przez Alka Żebrowskiego taśma z zapisem rozmowy z Kazimierzem Szołochem oprócz znanych już faktów, że Lech Wałęsa jako młody robotnik stoczni uległ presji SB i sypnął swoich kolegów, zawierała interesującą relację o jego akcesie do Wolnych Związków Zawodowych. Szołoch opowiadał, że związkowcy powiedzieli Wałęsie: 'Lechu, my ci nie ufamy, bo donosiłeś na nas do SB’. On na to odpowiedział: 'Ludzie, nie miałem wtedy wyboru, bo by mnie zabili. Ale teraz przyrzekam wam, że będę uczciwym Polakiem’. Pod tym warunkiem został przyjęty”.

Inna z osób, na które donosił Wałęsa – Henryk Jagielski, już w podtytule swojego wywiadu dla dziennika „Polska” z 19 czerwca 2008 r. stwierdzał na temat Wałęsy: „Ludzie rzucali w niego kamieniami i krzyczeli: 'Zdrajca'”. Według wywiadu Jagielskiego: „W grudniu 1970 r., kiedy stanęliśmy w obronie trzech naszych kolegów zatrzymanych przez bezpiekę, zagroziliśmy podpaleniem komendy milicji. I cała nasza grupa również kolegów z wydziału W-4, w którym pracowaliśmy w Stoczni Gdańskiej, udała się w tym kierunku. Szedł z nami Wałęsa, który był naszym kolegą z W-4. W pewnej chwili jednak nas wyprzedził i jak się później okazało, wszedł do komendy. Stało tam już ze 20 tysięcy ludzi, którzy przyszli z całego miasta. Nie tylko ze Stoczni. Jak Wałęsa pokazał się w oknie, nawołując do rozejścia się, ludzie rzucali kamieniami w niego i krzyczeli: 'Zdrajca!’ (…). Myśmy wtedy nie podejrzewali, że on był informatorem. Jednak wieczorem, gdy przyszliśmy do Stoczni, przyszedł do mnie Zbigniew Lipiński i powiedział, że Wałęsa musi być szpiclem (…). Bo musiał wejść na komendę milicji na hasło. Bowiem komenda była silnie strzeżona przez milicję, podobnie jak wszystkie inne urzędy. Stoczniowcy, którzy stali przed drzwiami komendy, opowiadali, że strzegli jej milicjanci ubrani w skóry, którzy trzymali w ręku pistolety. Wałęsa, wchodząc tam, musiał być już 'ich’. Musiał być im znany. (…) Ludzie nie mieli do niego zaufania i go nigdy nie wybierali. W końcu jego szef Henryk Lenarciak mianował go inspektorem (…). Po latach Lenarciak dowiedział się, że Wałęsa donosił także na niego jako 'Bolek’. (…) Przed pierwszym maja zaproponowałem, że gdy będziemy iść w pochodzie, musimy czerwoną flagę w czasie mijania trybuny honorowej zerwać z drzewca, podpalić i rzucić. I dokładnie o tym doniósł 'Bolek’. Pisząc w donosie, że 'najbardziej są aktywni Jagielski Henryk i Jasiński Jan’. A Jasiu to był mój uczeń. Wałęsa nas podpuszczał, żeby móc na nas donieść (…)”.

Jak widać z tych relacji, bardzo negatywne informacje o zachowaniu Wałęsy w pierwszej połowie lat 70. wywodzą się nie tylko z raportów SB czy od zaprzysiężonych wrogów Wałęsy, takich jak Andrzej i Joanna Gwiazdowie czy Krzysztof Wyszkowski. Opinię o Wałęsie jako donosicielu SB podtrzymuje szereg jego bliskich kolegów ze Stoczni.

W odniesieniu do treści donosów Wałęsy warto zacytować podsumowujący ich wymowę komentarz Katarzyny Hejke („Gazeta Polska” z 25 czerwca 2008 r.). Zdaniem autorki: „Opis działań TW o pseudonimie 'Bolek’ kreśli rys (…) człowieka nielojalnego wobec kolegów, a wręcz bezdusznego. Nie chodzi wyłącznie o denuncjowanie działań innych, ale także o podpowiadanie bezpiece, w jaki sposób 'wyrolować’ robotników. Bolek pouczał funkcjonariuszy, by łamali ludzi obietnicą podwyżek, a gdy zagrożenie minie (w tym wypadku groźba zakłócenia obchodów 1 maja), poruszanych spraw można nawet nie realizować” – doradzał.


Ceniony i nagradzany przez SB


Cenckiewicz i Gontarczyk w oparciu o dokumenty SB akcentują, że zaangażowanie „Bolka” we współpracę z SB było wysoko oceniane przez ludzi z bezpieki. Obaj autorzy piszą na stronie 68. swej książki: „TW ps. 'Bolek’ był współpracownikiem aktywnym, zwłaszcza jeśli chodzi o okres będący bezpośrednim następstwem Grudnia ’70 (lata 1970-1971), a także w 1972 roku. Potwierdzają to zarówno wszystkie cztery zachowane doniesienia i informacje TW ps. 'Bolek’ (…). Tę obserwację potwierdza także treść notatki służbowej młodszego inspektora Wydziału III 'A’ KW MO w Gdańsku st. szereg. Marka Aftyki z 21 czerwca 1978 r. z 'analizy akt archiwalnych nr I 14713 dotyczących ob. Wałęsa Lech’: 'W latach 1970-1972 wymieniony już TW ps. 'Bolek’ przekazywał nam szereg cennych informacji dotyczących destrukcyjnej działalności niektórych pracowników’ (…). TW ps. 'Bolek’ był za swą działalność wynagradzany finansowo, co potwierdza m.in. informacja oficera prowadzącego, będąca uzupełnieniem do jego donosu z 17 kwietnia 1971 roku. W swojej notatce M. Aftyka napisał: 'Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł; wynagrodzenie brał bardzo chętnie’. Nawet w okresie mniejszej aktywności TW ps. 'Bolek’ 'żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej'”.

Zdaniem S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka: „TW ps. 'Bolek’ był współpracownikiem posłusznym. Funkcjonariusz gdańskiej SB napisał o nim, że w latach 1970-1972 'dał się poznać jako jednostka zdyscyplinowana i chętna do współpracy’. TW ps. 'Bolek’ był współpracownikiem ofensywnym, pomysłowym i dość skrupulatnym. Uzyskał, a później przekazał SB dokumenty napisane własnoręcznie przez osoby ze swego otoczenia” (por. P. Cenckiewicz, P. Gontarczyk, op. cit., s. 69-70). Piotr Gontarczyk mówił w wywiadzie dla „Dziennika” z 19 czerwca 2008 r.: „Z treści tych donosów wynika, to jak TW 'Bolek’ przekazywał pewne informacje, uczulał oficera SB, że tylko on o tym wie i żeby ostrożnie te informacje wykorzystywać. Po tych dokumentach nie ma wątpliwości, że jest to osoba zaangażowana we współpracę, i nie ma tu mowy o jakimś pozorowaniu”.

W czasie zajadłych sporów o kwestię współpracy Wałęsy na początku lat 70. zbyt rzadko zwraca się uwagę na jeden z najistotniejszych faktów – jak to się stało, że jeden z czołowych przywódców strajkowych z 1970 r., L. Wałęsa, dostał w październiku 1972 r. mieszkanie służbowe? Cenckiewicz i Gontarczyk piszą o tej sprawie na s. 74 swej książki: „Trudno dzisiaj określić, jak długo TW 'Bolek’ wykazywał tę szczególną aktywność, ale otrzymanie przez niego mieszkania w październiku 1972 r. wskazuje, że w tym czasie SB nadal wysoko oceniało jego pracę”. Wcześniej (s. 69) obaj autorzy piszą, iż: „należy jednak podkreślić, że przyznanie mieszkania pracownikowi z pięcioletnim stażem w stoczni, w dodatku nienależącemu do PZPR i z tzw. przeszłością grudniową, było raczej ewenementem (czas oczekiwania na mieszkanie wynosił nawet 15 lat). Decyzja taka mogła być również wynikiem polityki pacyfikowania i przekupywania przywódców rewolty z grudnia 1970 roku”.

Zastanówmy się, jakim cudem Lech Wałęsa, będący – według jego własnych słów – jednym z czołowych liderów strajku w grudniu 1970 r., już w 1972 r. dostał mieszkanie służbowe? Słusznie akcentował S. Cenckiewicz w programie Pospieszalskiego: (…) ktoś postrzegany jako element wrogi nie dostawał mieszkania. Inni liderzy strajkowi po prostu znikali z list oczekujących na mieszkanie i podlegali dalszym przeróżnym represjom, tracili pracę, etc.”.

Zastanówmy się więc, skąd wynikała tak niebywała wyrozumiałość SB akurat wobec Lecha Wałęsy?


Wałęsa przyznał się do współpracy


Znany działacz Wolnych Związków Zawodowych z końca lat 70. Krzysztof Wyszkowski już w ubiegłym tygodniu (18 czerwca) poinformował, że istnieje taśma z 1979 roku, na której Lech Wałęsa przyznał się do współpracy z SB. Wyszkowski dodał, że nagranie z wypowiedzią Wałęsy znajduje się w posiadaniu marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Stąd apel Wyszkowskiego do Borusewicza, by ujawnił treść nagrania. Borusewicz wprawdzie przyznał, że dostał taśmę z nagraniem wypowiedzi Wałęsy z 1979 roku, ale zaprzeczył, by było na niej jakiekolwiek przyznanie się Wałęsy do kontaktów z SB. Sam Wałęsa, reagując bezpośrednio na wypowiedzi Wyszkowskiego, powiedział w wywiadzie dla „Faktu” z 18 czerwca 2008 roku. „Tu znów mój charakter wyszedł. I niecierpliwość. Dwie godziny tak rozmawiałem. Była cała grupa ludzi. Oni pytali, jakby to było przesłuchanie. Już miałem dość i powiedziałem: do jasnej cholery, chcecie mieć, że współpracowałem, to współpracowałem. I oni tylko to zapamiętali, bo było im tak wygodnie. Wzięli to na serio. Ale to nieprawda”.

Wypowiedź Borusewicza zaprzeczającego, by na taśmie, którą posiadał, było przyznanie się do współpracy, została natychmiast ostro oprotestowana przez działacza solidarnościowego A. Bulca, który niegdyś dostarczył Borusewiczowi nagranie rozmowy z Wałęsą. Bulc stwierdził wprost: „Marszałek Senatu kłamie. Na taśmie, którą nagrałem, były prezydent przyznał się do kontaktów z SB. (…) Gdy oddawałem nagranie Bogdanowi Borusewiczowi, na pewno był na niej fragment, gdy Wałęsa tłumaczył, czemu to robił. (…) Nie wiem, kto wykasował to nagranie” (cyt. za „Dziennik” z 23 czerwca 2008 r.).

Prawdziwie szokującą bombą prasową stało się jednak zacytowanie w „Rzeczpospolitej” słów posła Platformy Antoniego Mężydły, podważających stwierdzenia marszałka Borusewicza. Mężydło – były działacz podziemia solidarnościowego, niegdyś uwięziony i torturowany, musiał zdecydować się na ogromną determinację, publicznie przecząc słowom Borusewicza. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z 24 czerwca 2008 r. Mężydło powiedział m.in.: „Nie wiem, czy Bogdan [Borusewicz] pamięta, że przyniósł taśmę z nagraniem Lecha Wałęsy do studentów. Ja ją pamiętam. Nieocenzurowaną. Rzeczywiście była tam cała relacja Wałęsy z roku 1970. (…) Oczywiście nie mówił, że był agentem SB. Opowiadał zbyt entuzjastycznie o tym, jak wszedł na balkon komendy, ludzie zaczęli w niego rzucać kamieniami, a za jakiś czas wzięła go milicja i wypytywała o te zdjęcia. I on rzeczywiście rozpoznawał je. Ale nie oceniał tego negatywnie. Jeszcze w 1979 r. nie wiedział, że źle robił. On się tym chwalił. Joanna Gwiazdowa palnęła na tej taśmie: 'Lechu, ale ty milicji donosiłeś na ludzi?’. Wałęsa odpowiedział: 'Ale milicja to też ludzie’. Dokładnie to pamiętam. Kiedy wyszedłem z Bogdanem z sali, powiedziałem mu: Trzeba nauczyć go rozróżniać”.

Publicyści „Rzeczpospolitej” C. Gmyz i B. Waszkielewicz nawiązali 25 czerwca 2008 r. do wspominanego wywiadu z Mężydłą, komentując: „Parlamentarzysta ujawnił, że słyszał taśmę, na której Wałęsa przyznawał się, iż pomagał SB. Zdradził też, że taśmę przekazał studentom marszałek Senatu Bogdan Borusewicz, który w poniedziałek zaprzeczał, jakoby takie wyznanie znalazło się w nagraniu. Jak się oficjalnie dowiedzieliśmy, słowa Mężydły zrobiły w Platformie olbrzymie wrażenie. Posłowie zwrócili uwagę, że zabrał głos w tej sprawie dopiero po kilku dniach od ujawnienia, że były opozycjonista Andrzej Bulc przekazał nagranie”.

Jeden z najbardziej znanych naukowców z IPN dr Antoni Dudek, skądinąd daleki od bezkrytycznego popierania książki S. Cenckiewicza i P. Gontarczyka, nie ukrywa swego przekonania o dawnym zaangażowaniu Wałęsy we współpracę z bezpieką. W tekście zamieszczonym na łamach „Faktu” (nr z 24 czerwca 2008 r.) pt. „Jego nie sposób usunąć z historii”, Dudek pisał m.in.: „Przedstawione przez historyków liczne poszlaki wskazują, że Lech Wałęsa rzeczywiście mógł być – szczególnie w latach 1971-1972 – tajnym współpracownikiem SB. Świadczą o tym nie tylko niektóre dokumenty bezpieki (…) ale i liczne wypowiedzi samego Wałęsy. Nie chodzi już nawet o takie wyznania jak to, które padło z ust Wałęsy w październiku 2003 r. podczas konferencji zorganizowanej przez gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej: 'Następnego dnia bezpieka była u mnie. Pytanie krótkie: 'Czy Pan będzie pomagał budować Polskę?’ 'Będę współpracował’. No i wymagano ode mnie współpracy, ale nigdy agenturalnej, nigdy donoszenia na kolegów (…). Były rozmowy polityczne. Kiedy zorientowałem się, gdzieś to trwało parę lat, chyba w 1976 r. (…), że komunizm jest niereformowalny, to na spotkaniu, i to znajdziecie w dokumentach, powiedziałem bezpiece: 'Panowie, żadnych rozmów, żadnych spotkań, tam są drzwi”.

Rzeczywiście zdarzało się, że funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa spotykali się z różnymi osobami, które nie były ich współpracownikami, prowadząc z nimi coś w rodzaju rozmów sondażowych. Tyle tylko, że dotyczyło to osób znaczących w życiu politycznym. Tak było w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, chociażby w przypadku Jacka Kuronia. Jednak kilkanaście lat przedtem Lech Wałęsa był tylko prostym robotnikiem, jest zatem bardzo wątpliwe, by esbecy prowadzili z nim wówczas 'rozmowy polityczne’ (…)”.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl