Arabska wiosna ludów

W styczniu 2011 roku Bliski Wschód i Afryka Północna stały się widownią
niespodziewanych wystąpień skierowanych przeciwko dotychczas rządzącym reżimom.
Na genezę arabskiej wiosny ludów składają się przede wszystkim ubóstwo,
bezrobocie i zmęczenie wieloletnimi rządami skostniałych reżimów
zainteresowanych jedynie pomnażaniem władzy i własnego bogactwa.

Państwa, w których już doszło do masowych wystąpień, plasują się na odległych
miejscach zarówno pod względem PKB na jednego mieszkańca (a należy pamiętać, że
mówimy o krajach charakteryzujących się ogromnymi kontrastami w poziomie życia
pomiędzy najbogatszymi i najbiedniejszymi grupami społecznymi), jak i tzw.
wskaźnika poziomu życia czy też "wskaźnika rozwoju społecznego", czyli HDI (ang.
Human Development Index). Dla zobrazowania – w zestawieniu HDI, w którym Polska
zajęła w 2010 roku mało zaszczytne, choć zrozumiałe pod rządami Platformy
Obywatelskiej, 41. miejsce, objęte niepokojami społecznymi państwa plasują się
kolejno na: Tunezja – 81., Jordania – 82., Algieria – 84., Egipt – 101., Jemen –
133., a Sudan na 154. miejscu! Jeśli chodzi o ranking PKB na jednego mieszkańca
(dla porównania Polska z kwotą 18,8 tys. USD zajęła w 2010 roku 65. miejsce),
zestawienie wygląda równie przerażająco: Tunezja – 9,5; Algieria – 7,4; Egipt –
6,2; Jordania – 5,3; Jemen – 2,6; a Sudan 2,2 tys. USD! Pozostałe wskaźniki
ekonomiczne i demograficzne są równie – lub nawet bardziej – alarmujące.
Sudan z długiem publicznym w wysokości 94,2 proc. PKB zajmował w 2010 roku 12.
pozycję na liście największych światowych dłużników, Egipt z 80,5 proc. miejsce
17., a Jordania 29. (61,4 proc.). Dla porównania Polska z 50,5 proc. uplasowała
się na 50. miejscu – przed mniej zadłużoną Tunezją (53.), Jemenem (76.) i
Algierią (95.).
Rządy większości państw prowadzących politykę regulacji cen żywności w 2010 lub
na początku 2011 roku ogłosiły podwyżki – ograniczone zresztą, ale dotkliwie
wpływające na jakość życia najbiedniejszych – czyli większości obywateli.
Sytuacja stała się tak napięta, że wystarczyła iskra, by doprowadzić do wybuchu
społecznego niezadowolenia.
W większości omawianych krajów oficjalna stopa bezrobocia niewiele ma wspólnego
z rzeczywistą liczbą osób pozostających bez czasowego nawet zatrudnienia, choć w
przypadku Jemenu (35 proc.) czy Sudanu (18,7 proc.) nawet zaniżane dane rządowe
wskazują na skalę problemu. Omawiane kraje cechuje jeden z najwyższych na
świecie wskaźników przyrostu demograficznego, a średni wiek oscyluje w okolicach
20 lat (np. średni wiek w Jemenie to niespełna 18 lat).

Młodzi sfrustrowani i internet
Bezrobocie dotyka w pierwszej kolejności pozbawioną perspektyw młodzież. Pomimo
na ogół niskiego poziomu szkolnictwa w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki
Północnej oraz relatywnie niskiej liczby absolwentów wyższych uczelni bezrobocie
dotyczy również osób legitymujących się wyższym wykształceniem.
Sfrustrowani, dość dobrze zorientowani w sytuacji gospodarczej, społecznej oraz
politycznej w kraju i za granicą; dzięki dość powszechnemu dostępowi do
internetu i telefonii komórkowej tworzą w sieci znaczące grupy dyskusyjne o
dużej zdolności do samoorganizowania się i ogromnym potencjale niechęci do
istniejących reżimów
Oliwy do ognia dolała WikiLeaks. Dzięki nieostrożności administracji
waszyngtońskiej autorzy budzącego kontrowersje portalu opublikowali w sieci
wiele dokumentów obrazujących ogrom korupcji, niejasnych interesów i
przestępczych działań rządzących elit. Stanowiło to znakomity punkt wyjścia dla
bezrobotnej młodzieży dzielącej się komentarzami na portalach społecznościowych.
W każdym z wymienionych krajów ludność jest już zmęczona utrzymującymi się u
steru od kilkunastu – a często kilkudziesięciu – lat nieudolnymi przywódcami.
Powszechny sprzeciw budzi także cała rozbudowana klasa
rodzinno-polityczno-biznesowa, którą obrosły autorytarne reżimy, ostentacyjnie
obnosząca się ze swoim bogactwem w ubogich społeczeństwach. Układy rodzinne i
klanowe w coraz większym stopniu zaczynają przypominać struktury mafijne –
władza z jednej strony coraz zazdrośniej strzeże przywilejów ograniczonych do
własnej, ekskluzywnej i odizolowanej od ogółu grupy; z drugiej zaś traci
orientację w rzeczywistych problemach społecznych – i zagrożeniach. Wyjątek
stanowi panująca w Jordanii dynastia Haszymitów, której legitymizacji do
sprawowania władzy opozycja – jak dotąd – nie kwestionuje, domagając się jedynie
udziału w rządach. Cieszące się przez długi czas poparciem Zachodu reżimy
konserwują swój dawno wykreowany wizerunek "przedmurza cywilizacji", które
chroni Bliski Wschód i Afrykę Północną – a w konsekwencji resztę świata – przed
ekstremizmem religijnym i terroryzmem wszelkiej maści. Znamienne jest, że
premier Beniamin Netaniahu zaapelował do rządów zachodnich (a zwłaszcza do
Białego Domu) o wsparcie prezydenta Hosni Mubaraka z uwagi na bezpieczeństwo
Izraela – rzecz jasna prawo do godnego życia, poszanowanie podstawowych praw
człowieka czy wolność i demokracja 80 mln mieszkańców Egiptu nie liczy się w
konfrontacji z interesami 7-milionowego Izraela i regionalnej polityki USA.

Padła iskra
Często można usłyszeć pytanie, a zarazem wyrzut: "Skoro Amerykanie próbują na
siłę (i nieskutecznie) demokratyzować Irak czy Afganistan, dlaczego wspierają
autorytarne i dyktatorskie rządy, a w najlepszym przypadku nie potępiają ich
działalności?
Wszystkie te czynniki doprowadziły do rozchwiania i tak już mało stabilnej
równowagi społecznej, nie oznaczało to jednak automatycznego wybuchu
niezadowolenia. Analizy wskazywały na nieuchronność zmian, ale szybkość i skala
zjawiska zaskoczyła większość z nas. Iskrą stał się dramatyczny krok 26-letniego
Tunezyjczyka, Mohammeda Bouaziza, który po skonfiskowaniu przez policję
nielegalnego wózka-straganu, stanowiącego jego jedyny środek utrzymania,
podpalił się 17 grudnia 2010 roku przed budynkiem rządowym w miejscowości Sidi
Bouzid w środkowej Tunezji. Mohammed Bouaziz uosabiał swoje pokolenie i klasę
społeczną: ubogi, wykształcony, bez pracy i perspektyw, doprowadzony do granic
rozpaczy. Jego czyn wywołał reakcję lawinową, doprowadzając do masowych
demonstracji przeciwko prezydentowi Zin al-Abidin Ben ´Alemu i jego
administracji. Kiedy padają pierwsi zabici, protesty nasilają się i staje się
oczywiste, że zmiany muszą nastąpić. Wkrótce opuszczony przez współpracowników
prezydent wyjeżdża z Tunezji i – wraz z częścią rodziny (oraz 1,5 tony złota
zagarniętego przez jego żonę) – ucieka do Arabii Saudyjskiej. Premier Mohammed
Ghannuszi usiłuje zrobić z byłego zwierzchnika kozła ofiarnego i obarczyć go
odpowiedzialnością za wszystkie grzechy reżimu, zachowując tym samym ster władzy
i włączając do naprędce skleconego Rządu Jedności Narodowej kilku
przedstawicieli opozycji w charakterze figurantów, mających wywołać wrażenie
głębokiej zmiany systemu. Opozycja tunezyjska w większości nie zgadza się na
takie rozwiązanie – podobnie jak ulica. Prawdopodobnie dojdzie do bardziej
radykalnych zmian, choć w przypadku Tunezji raczej pokojowych i prowadzących do
rzeczywistej demokratyzacji życia. Tunezja nie jest państwem zagrożonym dużymi
wpływami fundamentalistów muzułmańskich.

Mubarak musi odejść
Pomimo gorączkowych działań w krajach regionu tunezyjski przykład okazał się
wysoce zaraźliwy. Kolejny front arabskiej wiosny ludów został otwarty w Egipcie
– kraju, który mimo ogromnej roli w życiu kulturalnym i politycznym świata
arabskiego nigdy nie zaznał demokracji. Zmieniali się jedynie dyktatorzy, a wraz
z nimi koncepcja ustroju społecznego – od socjalizmu arabskiego, panarabizmu i
przewodzenia lidze antyizraelskiej prezydenta Gamala abd el-Nasera, poprzez
zmianę kierunku polityki na prozachodni i kapitalistyczny rękami prezydenta
Anwara as-Sadata, który pokój z Izraelem i sojusz z USA przypłacił życiem,
zamordowany w 1981 roku przez członków radykalnej muzułmańskiej organizacji
Dżihad (arab. "święta wojna"), po obecne rządy Hosni Mubaraka, kontynuującego
testament polityczny poprzednika i odgrywający rolę falochronu, chroniącego
świat (czytaj: interesy USA, Izraela i własnej kliki) przed falą muzułmańskiego
ekstremizmu. Zmieniali się dyktatorzy i cele, ale metody pozostawały te same:
bezwzględna dyktatura, łamanie praw człowieka, ludzie znikający w więzieniach (w
najlepszym razie) pod pozorem walki z islamistami, niebotyczna korupcja,
nieudolne reformy i brak jakiejkolwiek polityki społecznej. Zaledwie kilka lat
temu – pod naciskiem opinii światowej – z konstytucji zniknął zapis gwarantujący
prezydenckiej partii – Partii Narodowo-Demokratycznej – przewodnią rolę w
państwie. Faktycznie nadal ją utrzymała, marginalizując pomniejsze partie i
ruchy społeczne, spełniające rolę listka figowego dla reżimu… W takich
realiach przykład tunezyjski rozpalił kairską ulicę. Podniesienie cen wielu
produktów spożywczych – w tym pięciokrotny skok ceny chleba dla restauratorów,
miały w tym swój niewątpliwy udział. Tymczasem prezydent Mubarak, który wzorem
wielu innych dyktatorów niemal namaścił już swojego syna na następcę, przyjął
twarde stanowisko wobec demonstrujących, licząc na lojalny wobec reżimu i
rozbudowany aparat bezpieczeństwa. Zablokowano popularne portale społecznościowe,
którymi posługiwała się opozycja (młodzi, bezrobotni, bez perspektyw – średnia
wieku przeciętnego Egipcjanina to 24 lata), wyrzucono niektóre zbyt dociekliwe
ekipy telewizyjne (np. Al-Dżaziry), utrudniano życie innym (między innymi
polskiej), ale zbuntowani młodzi lepiej sobie radzą z zabawkami XXI wieku niż
służby Hosni Mubaraka. Prezydent usiłował ułagodzić niezadowolonych
powierzchownymi zmianami – 29 stycznia mianował wiceprezydentem (stanowisko
wakujące od moment objęcia władzy w 1981 roku) Omara Suleimana, a nowym
premierem Ahmeda Shafiqa, ale w niczym nie ostudziło to nastrojów, ponieważ obaj
należą do znienawidzonego przez Egipcjan układu władzy – wiceprezydent był
szefem wywiadu, a premier dowódcą lotnictwa wojskowego i ministrem lotnictwa w
ustępującym gabinecie. Protesty trwają i przybierają na sile. Nie wydaje się
jednak, aby Hosni Mubarak był tak samo skory do ucieczki jak Ben ´Ali –
rozbudowany klan, zakorzeniony rozlicznymi interesami w Egipcie, nie może sobie
pozwolić na porzucenie władzy – zbyt wiele mają do stracenia, łącznie z własnymi
głowami. Poza tym niełatwo mu będzie znaleźć bezpieczne schronienie – Arabia
Saudyjska już zapowiedziała, że nie może liczyć na gościnę. Paradoksalnie
rzeczywiście azylu mógłby mu udzielić Izrael. W Egipcie istnieje już prężnie
działająca siła polityczna, ciesząca się szerokim poparciem społecznym – jest to
fundamentalistyczna Organizacja Braci Muzułmanów, założona jeszcze w latach 30.
XX wieku. Wobec nieudolnej polityki społecznej państwa to właśnie Bracia
Muzułmanie zajmowali się przez dziesięciolecia zakrojoną na dużą skalę
działalnością charytatywną, zyskując sobie szacunek i zdobywając poparcie wśród
ubogich mas społeczeństwa – czyli większości. Pomimo represji udawało im się
nawet wprowadzić do parlamentu własnych posłów. Wprawdzie islamiści
zaproponowali, aby całą opozycję reprezentował prozachodni Muhammed el-Baradei,
były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, laureat Pokojowej Nagrody
Nobla w 2005 roku, cieszący się dużym autorytetem na arenie międzynarodowej.
Muhammed el-Baradei spędził znaczną część swojego życia poza Egiptem i jest
raczej technokratą aniżeli charyzmatycznym przywódcą, zdolnym porwać tłumy.
Wydaje się raczej, że dla Braci Muzułmanów ma on stanowić parawan, pozwalający
na spokojne zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, aby następnie legalnie
zdobyta władza posłużyła stopniowemu wprowadzaniu prawa muzułmańskiego i państwa
wyznaniowego. Nie należy demonizować Braci Muzułmanów, którzy w obecnej
egipskiej wersji dystansują się od ekstremizmu i walki terrorystycznej, ale ich
rządy raczej nie zapewnią Egipcjanom wymarzonych swobód, praw i demokracji – w
tym sytuacja różni się od realiów tunezyjskich. Demonstracje odbywają się już
także w Jemenie, Jordanii, Algierii i Sudanie. Wszędzie powody są takie same.
Jemen i Jordania prawdopodobnie unikną gwałtownych zmian ustrojowych, ale w
Sudanie, gdzie reżim Omara Baszira boryka się z problemem secesji Południa,
konfliktem w Darfurze i ostracyzmem na arenie międzynarodowej, trudno jest nawet
przewidzieć bieg wydarzeń. Podobnie w Algierii, gdzie już raz rządzący omal nie
stracili władzy w następstwie legalnych i demokratycznych wyborów.

 

Dr Adam Bieniek
 

Autor jest adiunktem w Instytucie Filologii Orientalnej na
Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W obszarze jego
zainteresowań znajdują się: arabistyka, iranistyka, islam, historia Bliskiego i
Środkowego Wschodu oraz kultura ludów muzułmańskich.

drukuj

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl