27 lat z Janem Pawłem II

Z Arturo Marim, fotografem Jana Pawła II pracującym z Nim przez cały okres
Jego pontyfikatu, rozmawia Agnieszka Żurek

Zanim zaczniemy rozmowę o Janie Pawle II, chciałabym zapytać jeszcze o
kardynała Stefana Wyszyńskiego, którego także miał Pan okazję poznać w Rzymie.
Jak wspomina Pan tę postać?

– Poznałem kardynała Wyszyńskiego podczas jego nieczęstych wizyt w Rzymie. Kiedy
przyjeżdżał tutaj, zatrzymywał się w Instytucie Polskim przy ulicy Pietro
Cavallini. Miałem przyjemność wówczas się z nim spotykać. To właśnie kardynał
Wyszyński przedstawił mnie ks. Karolowi Wojtyle – wtedy jeszcze biskupowi. W
Rzymie mówiło się wiele o "Kościele milczenia", o problemach Kościoła po drugiej
stronie "żelaznej kurtyny". Z ks. bp. Karolem Wojtyłą można było o tym
porozmawiać w bardzo konkretny sposób. Było to dla mnie czymś bardzo pięknym i
interesującym. Rozmowa z kimś, kto rzeczywiście żył "za żelazną kurtyną" na co
dzień, była czymś zupełnie innym niż rozważania czysto teoretyczne. Kiedy
rozmawiałem z ks. bp. Wojtyłą, miałem świadomość, że jest On człowiekiem
wielkiego formatu, jakiego nie spotyka się na co dzień. Umiał opisywać istotę
problemu bez używania wielu słów, bez kluczenia, w prosty sposób, kilkoma
precyzyjnymi zdaniami. Kiedy rozmawiało się z Nim, szybko pojmowało się, w czym
tkwi istota problemu, a także dostrzegało Jego rozwiązanie. Umiał odpowiadać na
moje pytania dotyczące historii w prosty sposób.

Jakie wrażenie robił na Panu kardynał Wyszyński?
– "Leone Della Polonia". Lew Polski. Mimo aresztowania i uwięzienia, umiał
utrzymać Naród Polski w jedności, zachować jego siłę, ochronić go. Jego punktem
odniesienia, oprócz ludzi Kościoła, księży, był lud Boży. Ten lud stał się także
źródłem jego siły. Ludzie, którzy go otaczali, byli pełni uczucia, miłości, a
także godności. Podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce byłem tego naocznym
świadkiem. Zanim jeszcze ks. bp Karol Wojtyła został papieżem, mogłem
doświadczyć, czym jest Polska. Naród Polski był zjednoczony wokół Kościoła,
który w czasach komunizmu był dla niego jedynym źródłem siły. Podczas pierwszej
pielgrzymki Jana Pawła II do Polski mogliśmy jeszcze bardziej docenić dzieło i
poświęcenie kardynała Wyszyńskiego. Umiał on utrzymać polski lud w jedności,
mimo że znalazł się on na zakręcie historii. Naród Polski był jedynym spośród
narodów "zza żelaznej kurtyny", który oddychał – nie wolnością, ale wiarą, która
była jego punktem odniesienia. To było wielkim szczęściem Polski. Mówię to jako
obserwator z zewnątrz, jako Włoch i jako rzymianin.

Kiedy odwiedził Pan Polskę po raz pierwszy?
– Było to kilka miesięcy przed pierwszą pielgrzymką Papieża. Ksiądz Alojzy
Orszulik – obecnie już biskup – zorganizował dla nas samochód. Wiedzieliśmy, że
w samochodzie na pewno funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zainstalowali
podsłuch, toteż kiedy chcieliśmy spokojnie porozmawiać, zatrzymywaliśmy się. To
było moje pierwsze dotknięcie Polski. Widziałem także kolejki po chleb, milicję
na ulicach. Miałem poczucie, że nad Polską zawisła zasłona, która nie pozwala
normalnie funkcjonować. Nawet jeśli wszystkiego się nie rozumiało, samo
powietrze, którym się oddychało, było ciężkie. Czasem było trudno nawet
normalnie zjeść. Ksiądz Orszulik dwoił się i troił, żeby zorganizować nam
posiłki. Dziś jest inaczej. Kiedy przyjeżdżam do Warszawy, Krakowa czy Poznania,
jest mi trudno poznać, czy jestem w Polsce, czy też w Chicago. Kiedyś widziałem
w Polsce tylko polonezy, teraz widzę mercedesy, BMW czy ferrari. Takich stacji
benzynowych, jakie są u was, nie ma nawet we Włoszech, podobne widziałem jedynie
w Chicago.

Nie wszystko wygląda jednak tak pięknie – wielu się wzbogaciło, ale jest i
wielu biednych.

– Na pewno, ale jednak dzisiejsza bieda w porównaniu z tamtą z okresu komunizmu
jest jak noc i dzień.

Towarzyszył Pan Ojcu Świętemu we wszystkich Jego pielgrzymkach?
– Tak. Odbyłem 104 podróże zagraniczne i około 180 w obrębie Włoch. Podczas
pielgrzymek do Polski mogłem naocznie przekonać się o wszystkim, o czym
wcześniej rozmawiałem z ks. bp. Wojtyłą. Byłem świadkiem wypowiedzenia przez
Ojca Świętego słynnych słów: "Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!".
Kiedy opuściliśmy lotnisko po oficjalnej ceremonii powitania i jechaliśmy
ulicami miasta, na początku towarzyszyła nam cisza. Milicja kontrolowała ulice.
A potem ktoś rzucił pierwszy kwiat… Odezwały się pierwsze oklaski. Stopniowo
narastała radość. Ludzie się "odblokowali" i wszystkim tym, czym byli, chcieli
podzielić się z Papieżem, wykrzyczeć w Jego stronę całe swoje jestestwo. Ci
ludzie widzieli w Nim człowieka wolności i pokoju. Ojciec Święty był prawdziwym
pasterzem. Jego nauczanie nie ograniczało się do tego transmitowanego przez
telewizję, ale przede wszystkim zawierało się w sposobie Jego podejścia do
ludzi, w osobistym kontakcie, jaki z nimi nawiązywał. Pierwszą rzeczą, której
pragnął, kiedy znalazł się w Polsce, była zawsze chęć wyjścia do swojego Narodu,
nawiązania kontaktu z ludźmi, dotykania ich, bycia blisko. Widać to zresztą we
wszystkich filmach z papieskich pielgrzymek. To, czego stałem się naocznym
świadkiem, było niesamowite – ludzie całowali Jego ręce, płakali, modlili się,
prosili o pomoc, o radę… Ojciec Święty był zawsze do ich dyspozycji, spokojny,
mimo że otaczały Go miliony ludzi. Szczególnie poruszające sceny widziałem w
Polsce, ale także w Ameryce Łacińskiej – tam, gdzie jest wiele cierpienia. Jest
jeszcze oczywiście wiele do zrobienia, ale kiedy przypominam sobie rok 1979 i
zestawiam go z tym, co widzę teraz, mogę powiedzieć tylko: Mamma mia!

Która z pielgrzymek papieskich najmocniej zapadła Panu w pamięć i serce?
– Nie można o żadnej z pielgrzymek powiedzieć "najpiękniejsza",
"najtrudniejsza", "najciekawsza" czy "najmniej ciekawa", bo każda z pielgrzymek
to zupełnie nowe doświadczenie. W pamięć zapadła mi wizyta w Sarajewie, kiedy
Papież wystawił swoje życie na niebezpieczeństwo, niczego się nie bojąc.
Wspaniałe były oczywiście także pielgrzymki do Polski, do papieskiej Ojczyzny.
Podczas wizyt w Ameryce Łacińskiej był z kolei zawsze blisko ludzi biednych,
chłopów, górników… Jego słowa i gesty składały się na cudowny spektakl, który
miałem okazję podziwiać, towarzysząc Mu w podróżach. Nie umiem powiedzieć, która
pielgrzymka była moim najpiękniejszym doświadczeniem, ale mogę wymienić jedną,
która w sposób szczególny mnie poruszyła. Była to pielgrzymka do Ziemi Świętej.
Miałem wrażenie, jakby nasz Pan wracał na swoją ziemię. Ojciec Święty przeszedł
całą drogę Jezusa Chrystusa – od narodzenia aż po Kalwarię, jakby wcielając się
w Niego. Widzieliśmy to począwszy od Wieczernika, a skończywszy na chwili, kiedy
nie chciał odjeżdżać, bo nie wstąpił jeszcze na Kalwarię. Widziałem Go w
Ogrodzie Oliwnym, późno wieczorem. Świecił księżyc, atmosfera była szczególna.
Widziałem Go w Wieczerniku, w Betlejem… Wszystko to było naprawdę niesamowite.
Wizyta w Ziemi Świętej była zupełnie inna niż wszystkie inne podróże papieskie.

To była podróż mistyczna?
– Dokładnie tak. Można było zobaczyć pokorę i zarazem siłę Ojca Świętego. I Jego
dobroć. Kiedy Papież modlił się w Wieczerniku, wszyscy, którzy byliśmy tam
obecni, zrozumieliśmy, że Ojciec Święty chce zostać sam. Odmawiał brewiarz,
modlił się, podpierając głowę rękami. Trzeba było widzieć Jego oczy, ich
wyraz… Był obecny, a zarazem wydawał się przebywać gdzie indziej. Nie umiem
wyjaśnić tego fenomenu, to było doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Miałem
poczucie, że nawet małe poruszenie, najmniejszy hałas byłyby czymś bardzo
niestosownym.

Był to zatem moment, kiedy można było namacalnie doświadczyć, czym jest
realizowanie papieskiego powołania do tego, aby naśladować Chrystusa na ziemi?

– Tak, dokładnie. Było to coś, co sprawiło, że po plecach przeszły mi ciarki. To
były przepiękne chwile, bardzo mocne.

W tych najpiękniejszych i najważniejszych chwilach był Pan zarazem w pracy.
Jak udawało się Panu godzić pracę z pełnym uczestniczeniem w tym, co dotyczyło
Ojca Świętego w wymiarze duchowym?

– Nie zdarzało mi się zapominać o pracy, ale starałem się nie przeszkadzać i
zachować maksimum dyskrecji. Nie tylko podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej, ale
także w czasie innych podróży. Moim celem było przede wszystkim to, aby nie
naruszyć "granic" Papieża, aby Ojciec Święty mógł pozostać wolny. Starałem się
być jednocześnie obecny i zachowywać maksimum dyskrecji. Nigdy nie opuściłem
żadnej Mszy św. celebrowanej przez Ojca Świętego – ani oficjalnej, ani
odprawianej w prywatnej kaplicy. Jako osoba wierząca uczestniczyłem w nich w
pełni, a zarazem moim zadaniem było w jak najpełniejszy sposób przekazanie
światu tego, co się działo. Przy odrobinie dobrej woli można było dokonać obu
tych rzeczy jednocześnie. Nie odbierałem tego jako poświęcenia. Można wykonywać
swoją pracę na różne sposoby – także w sposób bardziej dyskretny, delikatny. Być
obecnym, ale nie przeszkadzać.

Jakim "szefem" był Jan Paweł II?
– Kiedy twój "szef" osiem godzin przed śmiercią wzywa cię, żeby z tobą
porozmawiać, i potem pozdrawia cię, mówiąc: "Arturze, dziękuję. Dziękuję", czego
jeszcze więcej można oczekiwać? Czy można Go jeszcze nazywać "szefem"? Dla mnie
Jan Paweł II nie był zwierzchnikiem. Był on moim Tatą – ni mniej, ni więcej.
Dwadzieścia siedem lat to całe życie. Relacja między nami nie była relacją
Papieża i Jego fotografa. Był dla mnie jak ojciec. Przy całym ogromie swojej
pracy znajdował zawsze czas, żeby ze mną porozmawiać. Zawsze mogłem zwrócić się
do Niego o radę, o pomoc. Życie składa się przecież nie tylko z pięknych, ale i
z trudnych momentów. Miałem to szczęście, że o tym, co było dla mnie trudne,
mogłem porozmawiać z Papieżem.

Czego nauczył się Pan od Ojca Świętego?
– Powiem to jednym zdaniem: Ojciec Święty zmienił moje życie. Pracę zaczynałem o
6.20, a kończyłem późnym wieczorem – o 19.00, 20.00, a czasem i o 23.00. Papież
codziennie spotykał się z ogromną rzeszą ludzi. Ze swojego dnia nie tracił ani
minuty. Prowadziłem zatem szczególny tryb życia. Cudem w moim życiu było dla
mnie wsparcie ze strony żony. Mogłem mieć dzięki temu zupełnie wolną głowę w
pracy. Moja żona z kolei zawsze wiedziała, gdzie jestem, była o mnie spokojna.
Nie bez znaczenia było oczywiście to, że jest ona bardzo religijna. Innym darem
Bożym jest to, że mój syn został księdzem. Pracowałem 365 dni w roku, wychodząc
z domu wcześnie rano i wracając późno wieczorem. Taki tryb pracy może być
niebezpieczny dla rodziny. Tymczasem w przypadku mojej rodziny tak się nie stało
– to dla mnie cud.

Czym dla Jana Pawła II była cisza?
– Chwile ciszy zdarzały się, kiedy Ojciec Święty przebywał w kaplicy. Udawał się
tam często w ciągu dnia. Kiedy tylko Papież miał chwilę wolną od pracy, kierował
kroki do kaplicy. Było to szczególnie ważne wtedy, kiedy przeżywał poważne
problemy. Pewnego razu wszedłem do kaplicy i zobaczyłem Ojca Świętego modlącego
się na klęczniku z głową schowaną w dłoniach. Kiedy Jan Paweł II modlił się, był
to dialog. W Jego kaplicy wisiał bardzo piękny krucyfiks. Pod tym krzyżem
odbywały się rozmowy Papieża z naszym Panem, Jezusem Chrystusem. Ten widok był
naprawdę poruszający. Sprawiał, że do oczu napływały łzy. Kiedy pracowałem
blisko Ojca Świętego, nauczyłem się kilku słów po polsku. Rozumiałem więc, kiedy
Papież mówił: "Panie mój, pomóż mi. Daj mi siłę. Oświeć mój umysł. Prowadź moje
kroki". Papież prosił Boga o pomoc, aby móc znaleźć właściwe słowa, prowadzące
zawsze na drogę pokoju. Widok modlącego się Jana Pawła II był tak poruszający,
że zdarzyło mi się, iż musiałem dosłownie uciec. Były to sceny zbyt mocne, zbyt
piękne. Moja obecność tam była niestosowna, czułem, że powinienem wyjść.
Czyniłem tak z własnej inicjatywy, nikt mnie stamtąd oczywiście nie wyrzucił.
Rozumiałem po prostu, że był to moment, kiedy Papież powinien zostać sam na sam
z naszym Panem.

Co było dla Pana szczególnie ważne w kontakcie duchowym z Ojcem Świętym?
– Nie rozmawialiśmy o wierze tak wiele, jak mogłoby się wydawać, chociaż miałem
oczywiście okazję zakosztować i tego rodzaju uczty duchowej. Ojciec Święty
powtarzał zawsze: "Za naszymi plecami stoi nasz Pan, który nas prowadzi".
Modlitwa jest jedynym momentem, kiedy możemy nawiązać z Nim kontakt. Ta modlitwa
może trwać także wtedy, kiedy pracujemy, kiedy przebywamy z rodziną, kiedy
jesteśmy w domu i wykonujemy codzienne czynności. Realizujemy w ten sposób
Ewangelię, która naucza nas, jak prowadzić życie bardziej uczciwe, jak być
bardziej wolnymi. Nasz Pan nas ochrania. Dla mnie osobiście najważniejszą rzeczą
było nie tyle słuchanie nauczania Ojca Świętego, ile bycie świadkiem tego, co
robił, jaki dawał przykład. Przychodzi mi na myśl plac Świętego Piotra i
transparenty z napisami: "Santo subito". Widzę ten tłum, lud Boży, który miał
odwagę słuchać Papieża, przyjmować Jego orędzie. Jak ci ludzie zareagowali na
wiadomość o Jego śmierci? Nazwali Go świętym. Słowa są piękne, mogą być bardzo
ważne. Czyny są jednak jeszcze ważniejsze. Świadectwo, jakie Ojciec Święty
złożył swoim życiem, sprawiło, że ludzie Go słuchali, naśladowali i kochali. I
dlatego też na Jego pogrzeb przynieśli transparenty z napisami "Santo subito".

Jak przyjął Pan wiadomość o wyznaczeniu terminu beatyfikacji Jana Pawła II?
– Według mnie Jan Paweł II mógł równie dobrze zostać ogłoszony świętym
natychmiast – santo subito. To, co widziałem na własne oczy i słyszałem na
własne uszy, czego byłem świadkiem, sprawiało, że byłem przekonany, iż na
beatyfikację naprawdę nie będzie trzeba długo czekać. Proces beatyfikacyjny Ojca
Świętego odbył się jednak zgodnie ze wszystkimi wymogami prawa, nic nie zostało
pominięte. Zakończył się wyznaczeniem terminu beatyfikacji, co przyjęliśmy z
ogromną radością.

W jaki sposób przygotowuje się Pan do tej uroczystości?
– Tak samo, jak gdybym nadal Mu towarzyszył. Wiem, że Ojca Świętego już z nami
nie ma. Czuję natomiast zawsze Jego obecność. Czasem słyszę w uszach Jego głos,
kiedy pracuję, kiedy zajmuję się swoimi sprawami. Nie jestem sam. Ojciec Święty
zawsze był blisko mnie i nadal jest blisko. Papież pozostawił po sobie także
swoje nauczanie. Jeśli ktoś decyduje się na to, aby przeżyć swoje życie tak, jak
powinno się je przeżyć, ma do dyspozycji papieskie nauczania. Jeśli zapomina o
nich, jest to już tylko jego wina. Ojciec Święty pokazał nam drogę. Teraz do nas
należy decyzja, czy zechcemy nią pójść.

Jak się Pan czuje, odwiedzając Polskę?
– Zawsze dziękuję Polakom – kiedy tylko przyjeżdżam do Polski, ale także poza
jej granicami – tu, w Rzymie, w Chicago, ale także w Afryce – za to uczucie,
jakim mnie obdarzają, za ciepło, z jakim mnie przyjmują. Było to dla mnie wielką
pomocą w pracy. Nie była ona łatwa, pracowałem bardzo wiele godzin w ciągu dnia,
bywałem zmęczony, ale dzięki reakcji ludzi, z jaką się spotykałem, dzięki temu,
że okazywali mi, iż doceniają moją pracę, że czują, iż jest ona potrzebna,
łatwiej mi było pokonać zmęczenie. Dzięki temu starałem się pracować jak
najlepiej, aby jak najpełniej pokazać, kim był Ojciec Święty. Jestem bardzo
wdzięczny Polakom i zawsze będę im wdzięczny. Przyjeżdżam do Was bardzo chętnie,
prawie każdego miesiąca jestem w Krakowie, Poznaniu czy Warszawie. Często już w
samolocie słyszę szepty: "O, patrz, Arturo Mari!". Mimo że minęło już wiele lat,
ludzie wciąż mnie pamiętają. Jestem z tego bardzo dumny. I chcę powiedzieć Wam
za to wielkie: Grazie! Dziękuję! W stosunku Polaków do mnie nic się nie zmieniło
– tak jak kiedyś, tak i teraz, zawsze spotykam się z Waszej strony z ogromnym
szacunkiem i ciepłem. Cieszę się, że mogę to odwzajemnić, wymieniając z Wami
uśmiechy, zamieniając kilka słów czy po prostu mówiąc: "Dziękuję". Mogę Wam
opowiadać o Ojcu Świętym. To jest jedyny sposób, w jaki mogę się Wam odwdzięczyć
za dobro, jakie od Was otrzymałem. I robię to bardzo chętnie.

Jak odbiera Pan Polskę z perspektywy trzydziestu lat?
– Zmieniliście się bardzo, ale korzenie waszej kultury pozostały te same. Wasza
kultura nie zmieniła się i to jest piękne. Wasza historia jest dosłownie
widoczna na ulicach. Kiedy chodzę ulicami Krakowa, widzę, że przywiązujecie wagę
do historii, a korzenie Polski są głębokie. To jest bardzo ważne.

Ma Pan na myśli chrześcijańskie korzenie Polski?
– Dokładnie tak. Polacy i my, Włosi, jesteśmy bardzo podobni. Łączy nas wiara i
stosunek do niej. Możemy bardzo wiele dyskutować, kłócić się, dzielić na różne
partie, ale ostatecznie to, co w nas jest najistotniejsze, to, co liczy się
naprawdę, to są nasze chrześcijańskie korzenie. Najważniejsze jest to, żeby
nasze korzenie pozostały zdrowe, żeby nie zostały niczym zainfekowane. Mówię o
tym zawsze, ilekroć wypowiadam się na konferencjach organizowanych w Polsce. Nie
wolno zapomnieć o tym, co powtarzał Jan Paweł II. O Jego poświęceniu dla
rodaków. O tym, ile wycierpiał. Rezultaty są widoczne, ale jest jeszcze sporo
pracy do wykonania. Nie musimy jednak błądzić po omacku – Ojciec Święty
precyzyjnie określił drogę, którą mamy iść, i sam poszedł nią pierwszy. Teraz do
nas należy, aby pójść za Nim. Jest to także nauka dla księży – Jan Paweł II
pokazał, co znaczy być pasterzem, w jaki sposób sprawić, żeby stado pozostało
razem i szło za Nim.

Co sprawiało, że poszliśmy za Nim, że tylu młodych ludzi Mu zaufało?
– Ojciec Święty zawsze podkreślał, że młodzi ludzie są dobrzy, ale potrzebują
wskazówek, potrzebują rady. Trzeba ich zrozumieć, wczuć się w ich problemy, nie
można ich zostawić samych sobie. Kiedy Jan Paweł II umarł, w samym tylko Rzymie
uczestniczyło w Jego pogrzebie cztery i pół miliona osób. Większość z nich
stanowili młodzi ludzie. Nie tylko zresztą katolicy i nie tylko chrześcijanie,
ale także reprezentanci innych religii. Wszystko to, co Papież przekazywał
ludziom, było owocem Jego doświadczenia. Wzbogacił je i rozwinął podczas swoich
podróży po całym świecie. W Światowych Dniach Młodzieży na Filipinach
uczestniczyło 5 milionów młodych ludzi. Ile osób z tych pięciu milionów widziało
Ojca Świętego? Prawie nikt. Przylecieliśmy na miejsce helikopterem i widzieliśmy
Manilę pełną ludzi czekających na spotkanie z Papieżem. Większość z nich miała
okazję zobaczyć Ojca Świętego tylko jako mały biały punkcik. I oni wierzyli w
ten punkcik. Dlatego, że ten punkcik ofiarował im swoje życie. Nie byłoby rzeczą
złą zdać sobie z tego sprawę. Podczas wszystkich swoich pielgrzymek, a także w
Castel Gandolfo Ojciec Święty wszystkie wieczory poświęcał na spotkania z
młodzieżą. Widziałem tłumy młodych ludzi siedzących na trawie czy na ziemi i
słuchających Go. Byli to ludzie z Australii, Nowej Zelandii, Szwecji, Norwegii,
ze wszystkich stron świata. Jeśli spotkanie z młodzieżą zaczynało się na
przykład o ósmej wieczorem, nierzadko trwało do jedenastej. I tak każdego
wieczoru. Jest to coś, o czym nie mogę zapomnieć. Nie mogę zapomnieć Jego nauk.
Każde spotkanie było inne – młodzi ludzie z różnych zakątków świata prezentowali
swoją kulturę – dzielili się tym, co mieli, a Papież ofiarowywał im z kolei to,
co sam miał. Szli razem. W tych spotkaniach także uczestniczyli nie tylko
katolicy. Byli tam także żydzi, muzułmanie, ludzie wszystkich ras. W jaki sposób
Papieżowi udawało się dotrzeć do serc wszystkich tych ludzi? Tylko jednym
sposobem – miłością. I wiarą w Jezusa Chrystusa. Nie był to zwykły kontakt, były
to spotkania, które otwierały coś w sercach młodych ludzi. Czasem czekali na
Niego 48 godzin, niezależnie od pogody, nieraz w deszczu, w zimnie, nierzadko
pod gołym niebem. Przychodzili, aby wyrazić swoją radość i po to, żeby usłyszeć
to, co Papież ma im do powiedzenia. Ojciec Święty podczas tych spotkań był
całkowicie wolny, nie ograniczały go żadne limity czasu ani protokołu.

Młodzi ludzie przychodzili, nie wiedząc często, że w istocie Tym, kogo
szukają, jest Chrystus?

– Dokładnie tak. Jan Paweł II wcielał w życie słowa z Ewangelii: "Pozwólcie
dzieciom przychodzić do Mnie". I sam do swoich dzieci wyszedł pierwszy. Nie
tylko na plac Świętego Piotra. Odwiedzał ludzi także w ich krajach, pierwszy
wybierał się w drogę. Wszędzie tam, dokąd się udawał, zanosił przesłanie pokoju.
Mówił o godności człowieka. Odwiedzał rodziny, młodzież, chorych.

Jedne z ostatnich słów Papieża były skierowane właśnie do młodych ludzi.
– Tak. Kiedy Ojciec Święty umierał, z placu Świętego Piotra dochodziły śpiewy.
Były one bardzo piękne. Jan Paweł II powiedział: "Oto i oni. Przyszli do mnie".

Przychodzą nadal?
– Mieszkam sto metrów od Watykanu. Widzę kolejki młodych ludzi czekających
nieraz po 18 godzin po to tylko, żeby spędzić chwilę przy grobie Papieża.
Przybywają grupy młodzieży – czasem 30-, czasem i 200-osobowe. Stojąc w kolejce,
śpiewają. Jest w nich radość, mimo że idą przecież odwiedzić grób. Pytam ich:
"Dokąd idziecie?". Odpowiadają: "Idziemy spotkać się z Papieżem". On dla nich
żyje. Kiedy udzielałem wywiadu – zresztą polskiej ekipie telewizyjnej –
usłyszałem właśnie te śpiewy. Poprosiłem operatora kamery, aby nie filmował
mnie, ale właśnie tych młodych ludzi. Minęło już kilka lat od śmierci Ojca
Świętego, a zdaje się, że nic się nie zmieniło.

Co chciałby Pan dzisiaj powiedzieć Polakom?
– Nie zapominajcie Jana Pawła II.

Dziękuję za rozmowę.

drukuj
Tagi:

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl