Rząd Tuska politycznie odpowiada za katastrofę smoleńską


Pobierz Pobierz

Trudno nie zauważyć analogii między wydarzeniami sprzed 70 lat a największą po wojnie tragedią z 10 kwietnia 2010 r. Wtedy Niemcy i Sowieci wymordowali naszą narodową elitę. Dziś w niewyjaśnionych okolicznościach śmierć poniosła elita polityczna i patriotyczna kraju.
W obu przypadkach nie brak także podobieństw w „wyjaśnianiu” tych spraw – między sposobem w jaki Związek Sowiecki i Federacja Rosyjska prowadziły śledztwo dotyczące mordu w Katyniu w 1940 r., obarczając winą Niemców i zaprzeczając oczywistemu faktowi zbrodni ludobójstwa dokonanego na polskich oficerach, a obecnym – w sprawie wydarzeń 10 kwietnia. Rząd PO-PSL wbrew naszym interesom narodowym, przekazał Rosji całkowitą kontrolę nad prowadzonym śledztwem, co mogło być celowym działaniem dla ukrycia faktycznych przyczyn katastrofy.

Minister obrony narodowej Bogdan Klich zapowiadał 24 kwietnia po spotkaniu w Moskwie z rosyjskim wicepremierem Siergiejem Iwanowem, wiceprzewodniczącym rosyjskiej rządowej komisji badającej przyczyny katastrofy samolotu tu 154M, że dla Polski i Rosji "nie ma ważniejszego zadania niż wyjaśnienie przyczyn" katastrofy pod Smoleńskiem. "Rosji zależy, aby wykluczyć wszelkie spekulacje i insynuacje wokół tej tragedii" – oświadczył z kolei Iwanow. Wiemy jak czas zweryfikował te słowa.
Polska do dziś nie odzyskała wraku polskiego samolotu – kluczowego dowodu w sprawie – podobnie jak oryginałów tzw. czarnych skrzynek, polscy patomorfolodzy nawet nie uczestniczyli w sekcjach zwłok, gdyż naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski uznał, że należy zaufać specjalistom rosyjskim.

Nieporozumieniem jest jednak ograniczanie odpowiedzialności premiera Donalda Tuska do mataczenia przy okazji śledztwa. To bowiem strona rządowa wespół z Putinem, doprowadziła do tego, że odbyły się w Katyniu dwie oddzielne polskie uroczystości.
Spójrzmy na chronologię wydarzeń. O tym, że prezydent Kaczyński chce uczestniczyć w uroczystościach katyńskich jako najwyższy rangą przedstawiciel RP, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wiedział od 26 stycznia br. Skoro wiedział Sikorski, wiedział i Tusk. Wówczas zaczęła się – jak przypuszczam – misterna gra, której tragiczne efekty zobaczyliśmy rano 10 kwietnia.
Jednym z jej elementów było ignorowanie tak przez ambasadę rosyjską, jak i przedstawicieli rządu w Warszawie informacji na temat chęci uczestniczenia przez prezydenta w uroczystościach rocznicowych. Korespondencja z tym związana świadczy w sposób jednoznaczny o grze prowadzonej przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu i próbach zdyskredytowania jego roli.
Kluczowym w łańcuchu zdarzeń, które doprowadziły do tragedii z 10 kwietnia jest komunikat Kancelarii Premiera Federacji Rosyjskiej z 3 lutego 2010 r. Czytamy w nim m.in., że : z inicjatywy strony rosyjskiej doszło do rozmowy telefonicznej premiera Rosji Władimira Putina z prezesem Rady Ministrów Polski Donaldem Tuskiem. To podczas tej rozmowy Putin zaprosił Tuska do udziału w uroczystościach rocznicowych w Katyniu. „Szef polskiego rządu przyjął zaproszenie z zadowoleniem”. – podkreślano w komunikacie.
Tak więc Moskwa rozkazała: Lecha Kaczyńskiego w Katyniu ma nie być, a premier rządu RP ten rozkaz wykonał. Nic dziwnego, że minister Sikorski twierdził, że prezydent jest zbędny na uroczystościach i wysyłał go do Moskwy na obchody rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Oczywiście, by zachować pozory zastrzegał jednocześnie, że gdyby prezydent nie zmienił zdania co do obecności w Katyniu, to MSZ „oczywiście mu w tym pomoże”."
Oliwy do ognia dolewał także m.in. obecny prezydent, a wówczas marszałek Sejmu, Bronisław Komorowski, który w związku z dyskusją na temat zaproszenia przez Rosję do Katynia premiera Donalda Tuska, a pominięcia prezydenta Lecha Kaczyńskiego w jednym z wywiadów stwierdzał, że „prezydent nie może się publicznie domagać, aby go gdzieś zaproszono”.

Prezydent, oczywiście, podtrzymał swoją deklarację, co do obecności w Katyniu. Minister z Kancelarii Prezydenta Paweł Wypych, który również zginął w Smoleńsku, podkreślał wtedy, że rocznica ludobójstwa sowieckiego z 10 kwietnia 1940 r. powinna jednoczyć, a nie być przedmiotem rozgrywek politycznych, i z tego względu pożądane są wspólne uroczystości z udziałem prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu. Wówczas MSZ w liście przesłanym do Kancelarii Prezydenta zwróciło się do Lecha Kaczyńskiego, by uczestniczył w polskiej delegacji. Co istotne: w liście podano dokładną datę obchodów: 10 kwietnia. Prezydent ze zrozumiałych względów się zgodził. Niedługo potem okazało się, że Putin i Tusk będą „obchodzić” Katyń trzy dni wcześniej, mimo apeli ośrodka prezydenckiego o jedność przy okazji tej ważnej daty w historii Polski. Mało tego, 7 kwietnia był przedstawiany przez rząd jako data jedynych uroczystości w Katyniu. Donald Tusk pytany, z czyjej inicjatywy nastąpiło rozbicie uroczystości stwierdził: „Nie ma rozbicia uroczystości. Jest jedna uroczystość organizowana przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i jest jedna wizyta bilateralna premiera polskiego rządu na zaproszenie premiera rosyjskiego rządu”.
W ten sposób para prezydencka i najważniejsze osoby w państwie, w tym co znamienne rzecznicy uwolnienia się od gazowej zależności od Rosji oraz szefowie wszystkich rodzajów sił zbrojnych zostali przez rząd „wepchnięci” do jednego samolotu. Wbrew twierdzeniom rządu i propagandy – nie był to żaden „samolot prezydencki”, tylko samolot rządowy.
Z tego względu to do Kancelarii Premiera należała ostateczna decyzja, co do zorganizowania transportu delegacji, w tym przyznania bądź nie – jednego lub więcej – samolotu dla Prezydenta RP. Odpowiedzialny za nią był szef Kancelarii Premiera minister Tomasz Arabski. On i inni członkowie gabinetu Tuska znali skład delegacji, a jednak dopuścili do tego, by wszyscy najważniejsi ludzie w państwie znaleźli się na pokładzie jednego Tu 154M.
Tak więc to Tusk decydował. A z dotychczasowych ustaleń, głównie dziennikarskich, wiadomo, że nie przywiązano należytej wagi do przygotowania i organizacji wizyty, nie zadbano o jej bezpieczeństwo, co było obowiązkiem rządu. Nie sprawdzono dobrze samolotu m.in. pod względem pirotechnicznym, nie sprawdzono bezpieczeństwa lotniska w Smoleńsku, na którym nie było nawet funkcjonariuszy polskich służb ochrony, istnieją wątpliwości, czy Biuro Ochrony Rządu przygotowało w sposób właściwy plan ochrony Prezydenta.
Za to wszystko odpowiada rząd. W normalnie funkcjonującym, demokratycznym państwie po tym wszystkim dla formacji, która do tego dopuściła dawno nie byłoby miejsca na scenie politycznej.
 

Julia M. Jaskólska
 

drukuj