Mam wewnętrzną potrzebę obrony mojego dziecka


Pobierz Pobierz

Z panią Jadwigą Ziętek – matką śp. kpt. Artura Ziętka – nawigatora TU 154 M rozmawia o. Waldemar Gonczaruk CSsR

Kapitan Artur Ziętek był polskim żołnierzem, był kapitanem statku powietrznego, był nawigatorem. Marzył o lataniu, marzył o niebie. Był bardzo dzielnym żołnierzem. Wcześniej samolotem rządowym Tu-154 M był na Haiti. Dostawał odznaczenia, za bardzo dobrze wykonywane swoje funkcje. Kochał chyba swoją pasję. Jest z nami pani Jadwiga, mama kapitana Artura Ziętka.

– Ja na łamach prasy- „Naszego Dziennika” przekazałam swoje odczucia do tej pory, dzisiaj, mimo że minęło 9 miesięcy, ja nie mogę normalnym tonem mówić bez łez wzruszenia. Ale teraz, kiedy tak haniebnie znieważono polskich oficerów i Polaków na arenie całego świata, jako matka mam taką wewnętrzną potrzebę obrony własnego dziecka. Bo matka od chwili poczęcia aż do śmierci, a w moim przypadku po śmierci, powinna bronić swoje dziecko, stawać w jego obronie. Bardzo boli, mimo że MAK tak obwinił karygodnie właśnie polskich oficerów, pilotów wraz z generałem Błasikiem i tak szarga opinie Polaków na całym świecie, to nasze właśnie głowy państwa, jeszcze po prostu nie stają w obronie, a wręcz przeciwnie. Prezydent, a ja słyszałam dwu- nawet trzykrotnie, on oświadczał swoją opinię, że definitywnie odpowiedzialność ponoszą piloci. Mam tutaj pytanie: na jakiej podstawie pan Prezydent formułuje taką swoją ocenę??? Ja tu się powołam na profesora doktora Augustynowicza, który jest ekspertem w sprawach badania takich wypadków i właśnie z ust tego pana słyszałam, że kapitan wykonywał wszystkie procedury, które należało w tym tragicznym momencie czynić, wszystko zgodne właśnie z zaleceniami i właśnie bardzo boli, że nasz rząd nie staje w obronie właśnie tu Polaków i jest to właśnie bardzo bolesne.

10 kwietnia to bardzo bolesny dzień dla pani, państwo przebywaliście na leczeniu w sanatorium wraz z mężem



– Tak ta wiadomość dotarła do nas właśnie w czasie pobytu w sanatorium w Sopocie, dla mnie to ten pierwszy moment to był momentem niedowierzania, 3 osoby jeszcze prawdopodobnie były przy życiu, więc każdy chwyta tą myśl, że może to akurat przeżył syn. Jakbym nie mogła tego przyjąć do wiadomości, gdzieś psychicznie odruch odrzucania tej wiadomości, ale kiedy wracaliśmy, już nasz ksiądz opiekun z naszego Ruchu Światło- Życie przekazał nam informację, że już będą msze święte odprawiane właśnie w naszej parafii i konkretnie w intencji syna będzie msza, więc dla mnie to już było potwierdzenie tego faktu i drugi fakt potwierdzający, to kiedy mąż zadzwonił do synowej i ona już nie mogła mówić, ale płakała do telefonu i to było potwierdzenie faktu. Ja byłam w Moskwie, bo odruch matczynego serca prowadzi tam zawsze, gdzie dziecko, mimo że zdałam sobie sprawę z tego, jak to jest trudne, chciałam być, chciałam pożegnać i szczątki, nawet jeśli było ciało zniszczone, ale nam właśnie rodzinom pilotów nie dano takiej szansy, bo nie pokazano nam ciał ofiar naszych synów, naszych właśnie bliskich, naszych w ogóle pilotów. Teraz po czasie dopiero dowiadujemy się, że jest nawet w raporcie MAK-u, że ciało syna znajdowało się na pierwszym stanowisku tuż obok generała Błasika i z innych przekazów też wiem właśnie, że można było, że ciało syna było rozpoznawalne, skoro było mówione, że w chwili składania zwłok do trumny miał różaniec na ręku, że osoba, która o tym twierdziła, znała syna, byli razem na Haiti i dla mnie to są dwie po prostu sprzeczności tego, co w Moskwie mi przekazywano, a to, co obecnie teraz dotarło do mnie.

Pani Jadwigo, a jakim był pani syn, jakim był Artur? Kiedy powiedział, że chce zostać pilotem, co wtedy mama pomyślała ?



– Samym odruchem matczynego serca był sprzeciw. Syn urodził się 12 października, był to dzień Święta Wojska Polskiego.Lekarze na obchodzie powiedzieli, że urodził się nam drugi Hermaszewski, bo wtedy właśnie Hermaszewski major startował w kosmos i to było potwierdzeniem, kiedy syn właśnie wyraził taką swoją wolę, że chce właśnie iść, kształcić się w liceum lotniczym w Dęblinie już po skończeniu szkoły podstawowej. Nawet kiedy jego ocena w poradni psychologiczno- zawodowej wykazywała, że ma bardzo wysoki procent tych testów właśnie inteligencji, która by mu wróżyła naprawdę jakieś możliwości naukowca, to on pozostawał jednak przy swojej myśli i decyzji. I tak się stało, że właśnie to, co zamierzał, sfinalizował. I tutaj jeszcze takie też właśnie jest bolesne, że nie mówi się o zasługach oficerów, nie mówi się o ich wyjątkowych umiejętnościach i trudnej drodze do osiągnięcia tego zawodu. Kiedy to jest właśnie grupa osób wyjątkowo wyselekcjonowanych z dużej ilości młodzieńców, która po prostu przebrnęła przez ten etap szkolenia i kiedy osiągnęła właśnie swoje wysokie kwalifikacje, uznaje się ich za jakiś nieudaczników.

Dumna pani była, kiedy patrzyła w niebo?



-W swojej świadomości nie dopuszczałam wizji syna w samolocie, żeby chronić swoją psychikę.Dopiero po śmierci chciałam być na każdym miejscu, gdzie on był. Uświadomić sobie, że to on był za sterami samolotu, że on już tam nigdy nie usiądzie. A on zawsze mnie osłaniał mówił, że: „Mamuś na drogach jest więcej wypadków niż w powietrzu”. Ja jestem dumna ze swojego syna, bo był dobrym człowiekiem, dobrym synem, mężem, ojcem, potrafił szanować rodziców i mnie. W przeciągu jego życia dostawałam tylko pochwały, listy gratulacyjne. Był odznaczany: krzyżem brązowym po misji w Haiti, po śmierci złotym krzyżem. Teraz nawet w takim okresie dostał złotą odznakę pułku i zadaję sobie pytanie, jak można mówić i podważać kwalifikacje i zdolności załogi, kiedy przez Siły Zbrojne są oni wyróżniani, nagradzani. Ale tak jak wracając z Moskwy, kierowałam pytania do zwierznictwa, do przywódców, do przełożonych specpułku: „Ile jeszcze musimy ponieść ofiar i co, i kiedy mamy zrobić, żeby nie powtórzyła się CASA, żeby się nie powtórzył Smoleńsk”??? To pytanie pozostało bez odpowiedzi i powiem jedno, że będąc na miejscu, gdzie usiadłam, na miejscu pracy, miejscu syna, miejscu, gdzie pracował, to dla mnie wydaje się takim niewłaściwym po prostu miejscem, niewłaściwym miejscem przygotowania pilotów do takich misji, jakie pełnili. Jest to Domek Pilota. Jest to maleńki pokoik, gdzie znajduje się trzy osoby i nie wiem, jak tam oni się przemieszczają, bo to jest powierzchniowo bardzo małe pomieszczenie, że tacy, taka elita pilotów ma takie wręcz spartańskie warunki pracy. Nasz syn pozostawił dwie córeczki: pięcioletnią Patrycję i dwuletnią Martę. Zostawił nam cząstkę siebie. Bardzo ich kochamy i prosimy Boga, żeby nam dał siły, abyśmy mogli w miarę naszych możliwości opiekować się nimi i wspierać synową wtedy, kiedy zachodzi taka potrzeba. Powiem jeszcze takie przesłanie, które przekazała nam polonia amerykańska, że tych, których najbardziej kochamy i potrzebujemy, tak samo potrzebuje pan Bóg i zabiera ich od nas.

Pozostały jeszcze zdjęcia, pozostały wspomnienia, nagrania wideo…



– Dla mnie, mimo że to jest dziewięć miesięcy, mój syn, jego wizerunek, jego postać jest ciągle żywa. Ja widzę jego postać tam, gdzie siedział, gdzie się kładł, jego słowa, a słowa, które ostatnio słyszałam, pytając, kiedy nocowali w naszym domu, jak się czują, był to okres świąt wielkanocnych, odpowiedział: „Mamuś jak zawsze u was dobrze” -i to były słowa, które ostatni raz od niego słyszałam. Wiem, że powinnam swoje myśli kierować w kierunku wiary, ale w takim bólu człowiek ma myślenia w różnych kierunkach i ta boleść jest tak wielka, że człowiek się gubi, nie potrafi odnaleźć sensu życia i pogodzić się z taką stratą.

Wyjechaliście Państwo po syna do Moskwy, kiedy wróciliście do domu, do Radomia, co zastaliście pod drzwiami?



-Tu muszę powiedzieć, że w procesie właśnie załatwiania tych wszystkich spraw związanych z wyjazdami i uroczystościami pożegnalnymi , z przywozem ciała syna tu na miejsce, że właśnie godne jest pochwały stanowisko ludzi, firmy pogrzebowej Bros, która przywoziła, nie żądając żadnej zapłaty, wykonywała właśnie te właśnie wszystkie etapy przewożenia. Później kiedy syn był przez noc w kaplicy tej firmy, kiedy właśnie rodziny najbliższych docierały do nas tam na miejsce do kaplicy i razem z nami były na czuwaniu modlitewnym, to człowiekowi czas jakby stanął w miejscu, nie ma odczucia upływu czasu, chciałby być przy trumnie, nie można się oderwać od tego miejsca. A wracając do domu, zastaliśmy zdjęcie syna, znicze, kwiaty pod klatką, napływające kondolencje od sąsiadów, zawiadomienia o zamawianych mszach świętych, tak samo też były przekazywane informacje od sąsiadów, znajomych, że są zamawiane msze święte wieczyste i tu w tym miejscu chcę pochylić głowę, że właśnie są ludzie takiej właściwej postawy, że potrafią odczuć i wiedzieć jak wspierać. Muszę powiedzieć pod adresem też sąsiedztwa jak i właśnie osób ze wspólnoty Kościoła Domowego, że właśnie mocno dali odczuć o ruchach swojego serca i również msze święte i właśnie kiedy była odprawiana msza gregoriańska w intencji syna, uczestniczyli, byli razem z nami. Również najbliższa rodzina, szczególnie rodzina mojej siostry, kiedy zawsze swoją obecnością wspierała nas i w jaki tylko możliwy sposób starali się nas wspierać. Tak samo wojsko niemal od pierwszej chwili, składając wyrazy współczucia, kondolencje też po prostu otoczyli nas swoja opieką, pojechali z nami na uroczystość pożegnalną.

Pani Jadwigo ciężko się mówi o części swojego życia tutaj, którą tak nagle życie można powiedzieć amputowało, jej nie ma, nie ma do kogo wrócić, pozostały wspomnienia , wnuczęta…



– Nie wiem, kiedy proces żałoby w jakikolwiek sposób zostanie złagodzony. W naszej sytuacji cały czas odnawiany. Proces zranienia w mediach, nieustanne głosy, które nas i ranią. I głosy też ludzi, którzy potrafią mówić głośno to, co nie należy, żeby się działo od strony rządy i potrafią w sposób bardzo twardy przeciwstawiać się temu.

Pani Jadwigo, dziękuję bardzo, Bóg zapłać za podzielenie się tym bólem ze słuchaczami Radia Maryja również. Trwamy wszyscy na modlitwie w intencjach tych, którzy tak nagle odeszli, ale i tych, których pozostawili, o siły w tym ogromnym bólu. Bóg zapłać.



– Bóg zapłać.

drukuj