fot. Jakub Grabowski, Fundacja Lux Veritatis

W. Ludwig dla „Naszego Dziennika”: Pragniemy, by film „Nędzarz i madame” nie był naszym ostatnim słowem

Nosimy – mówię o sobie i gronie duchowych przyjaciół – kolejne pragnienia, o których, jak Bóg da, będzie można powiedzieć w pewnej przyszłości. Nasze prace dokumentacyjne i odczytywanie rzeczywistości utwierdzają nas w pewnych wyborach. Bardzo zależy nam, by pomnożyć talent, jakim są wychowankowie Akademii Kultury Społecznej i Medialnej. Pragniemy, by film „Nędzarz i madame” nie był naszym ostatnim słowem. Jeśli będzie to Panu Bogu miłe, jeżeli ludzie nie przeszkodzą, a my się nie poddamy, to mam nadzieję, że to nastąpi – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Witold Ludwig, reżyser filmu „Nędzarz i Madame”.

***

Film „Nędzarz i madame” jest już na DVD. Jak Pan podsumuje czas od jego premiery?

– Z perspektywy widzę, że data prapremiery okazała się opatrznościowa, ponieważ miała miejsce 12 listopada 2021 roku, w rocznicę kanonizacji św. Alberta Chmielowskiego. Film wszedł na ekrany w przededniu 30. rocznicy powstania Radia Maryja. Był to optymalny czas ze względu na rozluźnienie reżimu sanitarnego związanego z pandemią. Szkopuł w tym, że szkoły odbywały jeszcze wtedy naukę w trybie zdalnym i nie mogły od razu pójść grupowo na film. Uczniowie wrócili w drugiej połowie lutego, a film obejrzeli podczas rekolekcji wielkopostnych.

„Nędzarz i madame” przeszedł całą drogę dystrybucyjną. Na początku wszedł do wszystkich multipleksów oraz wielu kin jednoekranowych. Lista tych drugich sukcesywnie się poszerzała, o co rozgrywała się pewna walka. W okresie wielkanocnym film miał premierę internetową na platformie streamingowej VOD Telewizji Polskiej. Równolegle Rodzina Radia Maryja przeżywała akcję wyjazdowych pokazów z udziałem twórców. To było bardzo jednoczące doświadczenie! Było kilkaset pokazów, sam miałem zaszczyt uczestniczyć w ponad 150. Odbyły się one we wszystkich diecezjach, w miastach różnej wielkości, a nawet w wioskach. Z racji tego, że film cieszył się dużym zainteresowaniem widzów i był długo w repertuarze, w środowisku kinowym zyskał sobie miano filmu o „długich nogach”. Ukoronowaniem jest kolekcjonerska edycja płyty DVD z filmem „Nędzarz i madame”, którą przekazaliśmy na ręce Rodziny Radia Maryja podczas lipcowej pielgrzymki na Jasną Górę. We wrześniu „Nędzarz i madame” będzie prezentowany na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Miszkolcu na Węgrzech. Film doczekał się już wielu tłumaczeń, m.in. na angielski, włoski i niemiecki, nie tylko z uwagi na pokazy dla Polonii. Trwa też tłumaczenie na węgierski.

Pokazy filmu „Nędzarz i madame” w Anglii czy na Węgrzech są kolejną przesłanką, że reewangelizacja, którą ponad 30 lat temu zapoczątkował o. dr Tadeusz Rydzyk CSsR, powołując do życia Radio Maryja, promieniuje także na polu kinematografii, gdzie zadania są ogromne. Język kina jest uniwersalny i możemy nim trafić do ludzi na całym świecie.

Czyli potrzeba kolejnych produkcji filmowych, ambitnych i niosących wartościowy, ideowy przekaz?

– Żyjemy pośród zjawisk, które kulminują od wielu dekad. Obecna cywilizacja i kultura są dowodem na regres człowieczeństwa. Kinematografia i internet są współczesnymi areopagami, które zachowując kryteria wykorzystania zasięgu i jakości, skutecznie pozwalają dotrzeć do konkretnego człowieka. Jak napisał w młodości ks. kard. Joseph Ratzinger, żyjemy w czasach, w których należy raczej przyjąć niewiarę niż wiarę naszego brata, którego spotykamy. Kryzys kulturowy musi jednak znaleźć adekwatną odpowiedź w Ewangelii, której sposoby rozsiewania są niezliczone. Kinematografia może spełniać taką rolę jak architektura katedr czy monumentalne malarstwo barokowe; nie bez kozery jest nazywana najmłodszą muzą. Tego powinniśmy się trzymać.

Idąc za tą myślą, czy są plany na najbliższy czas co do następnych produkcji?

– Nosimy – mówię o sobie i gronie duchowych przyjaciół – kolejne pragnienia, o których, jak Bóg da, będzie można powiedzieć w pewnej przyszłości. Nasze prace dokumentacyjne i odczytywanie rzeczywistości utwierdzają nas w pewnych wyborach. Bardzo zależy nam, by pomnożyć talent, jakim są wychowankowie Akademii Kultury Społecznej i Medialnej. Pragniemy, by film „Nędzarz i madame” nie był naszym ostatnim słowem. Jeśli będzie to Panu Bogu miłe, jeżeli ludzie nie przeszkodzą, a my się nie poddamy, to mam nadzieję, że to nastąpi.

Sukcesy motywują?

– Tak zwane sukcesy należy odbierać z należytą powściągliwością i surową pokorą. Bardzo łatwo jest uwierzyć w siebie i zatracić wiarę w Pana Boga, a takie przesunięcie jest początkiem końca. Należy wziąć pod uwagę, że nigdy nie wchodzimy dwa razy do tej samej rzeki. Powodzenie poprzednich produkcji wcale nie skazuje „na sukces” kolejnego przedsięwzięcia. Należy być jeszcze bardziej uważnym i czujnym, aby nie myśleć schematami, nie iść utartymi drogami, lecz starać się, by kolejne idee były nowatorskie, głębokie i ponadczasowe.

Film musi mieć w sobie ewangeliczną potęgę. Nie mam wątpliwości, że do tego konieczne jest odczytywanie Bożej łaski. Nie należy sprowadzać produkcji do wymiaru czysto rzemieślniczego czy warsztatowego. To naprawdę kwestia powołania. Doświadczyłem tego już w przeszłości i obecny czas utwierdza mnie w przekonaniu, że prace nad scenariuszem filmowym na pewnym poziomie są doświadczeniem transcendentnym. Potrzeba ciszy, czasu, cierpliwości, ascezy, modlitwy i samotności, o co bardzo trudno, bo rzeczywistość nas bardzo pochłania.

Gdzie Pan odnajduje pokój serca w ferworze życia? Czy ma Pan swoje miejsca, gdzie może Pan pobyć w samotności?

– Inspirują mnie żywoty świętych. Świadectwo ich życia – często męczeńskiego – jest ideałem, chciałoby się rzec: niedoścignionym, ale bardzo odnawiającym. Są źródłem umacniania wiary, bo oni uosabiają pewien ideał, naśladowali Chrystusa. Jeżeli w czymś można znaleźć wytchnienie rozumiane jako pokój ducha, to właśnie w takich przykładach. Są one jednak także powodem pewnego „niepokoju”. Rodzi go kontrast pomiędzy ideałem ich życia a tym, jak bardzo się od nich różnimy. To jest piękne i trudne.

Ma Pan stały plan dnia, w którym jest miejsce na lekturę Ewangelii i żywotów świętych?

– Nie, ale staram się trzymać zasady, którą respektował Józef Ignacy Kraszewski, wielki polski powieściopisarz: Nulla dies sine linea, czyli nie ma dnia bez jednej linijki – przeczytanej czy napisanej. Chodzi o to, by wcielać tę zasadę w życie swoją dzielnością, pracą, twórczością w szerokim rozumieniu.

Staram się w miarę możliwości poszerzać horyzonty – zarówno wertykalnie, sięgając w głąb zagadnień, jak i horyzontalnie, poszerzając spektrum patrzenia. Zgłębiając biografię świętego, pochylam się nad całym kontekstem jego życia – osobistym, historycznym, łącznie z konotacjami otaczającego go świata obyczajowego, tradycjami. Wszystko musi być opowiedziane językiem filmu. Sęk w tym, by cały czas otwierać oczy i stymulować wyobraźnię. Bardzo pomocne są w tym względzie spotkania z ludźmi i mistrzami, rozmowy pogłębiające idee, ale też obcowanie z arcydziełami. To balansowanie między udręką poszukiwań a ekstazą odnajdywania.

Coś, czego szczególnie doświadczam, to obcowanie świętych. Może to jest tak, że kiedy ogniskujemy uwagę na jakimś zagadnieniu, to cała przyroda zdaje się nam o tym mówić. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że namacalnie doświadczam pomocy świętych. To postacie, które swoje cnoty podniosły do rangi heroicznej. Ich życie to symfonia człowieczeństwa. Pójście ich śladami pozwala odbić się od największych kryzysów.

Doświadcza Pan chwil kryzysu?

– Cały okres powstawania filmu „Nędzarz i madame” był czasem kryzysu, w którym na różnych odcinkach toczyły się walki. Podam kilka przykładów. Fundacja Lux Veritatis starała się o publiczne dofinansowanie z państwowego Funduszu Sztuki Filmowej. Odmówiono, nie bacząc na walory ewangeliczne, uniwersalne, etyczne, moralne tego filmu, które staraliśmy się wykazać. Dla Fundacji wymiar prawny, finansowy i administracyjny całego przedsięwzięcia był ogromnym wyzwaniem. Od strony artystycznej i dramaturgicznej udźwignięcie przesłania, jakie niosła ekranizacja życia Brata Alberta, było jak prowadzenie wielokonnego rydwanu złożonego z wielu osobowości, talentów aktorów, profesjonalistów, tak by zmierzał w jednym kierunku, by nie zatracić aksjologii, którą pragniemy opowiedzieć. Towarzyszyło temu również wyczerpanie fizyczne i psychiczne, które mogłoby usprawiedliwić zwątpienia. Jednak odczytywanie trudności jako stopni do doskonałości ułatwiało walkę o każdy dzień. Mierzyliśmy się z nieprzewidzianymi zmianami pogodowymi czy wydarzeniami losowymi. Tylko dzięki łasce Bożej udało się spiąć cały harmonogram nagrań, skorelować terminy sławnych aktorów ze zmieniającym się kalendarzem transmisji Radia Maryja i Telewizji Trwam z uwagi na szereg nieprzewidzianych wydarzeń politycznych i kościelnych. Był to czas ciągłego napięcia, a jednocześnie nadziei.

Mówi Pan, że w życiu ma swoich mistrzów. Kto do nich należy?

– Jako mistrzów rozumiem mistrzów życia duchowego, którzy arystokratyzm ducha potwierdzili przykładem życia. Współczesny świat sztuki i kultury, niestety, nie jest dobrym wzorem. Nie chcę nikogo oceniać ani ranić, ponieważ nie czuję się do tego powołany, czuję się jednak pewniej, szukając oparcia w osobach ocenionych przez historię i Pana Boga. Często jest tak, że mistrzowie nie zdołali w życiu osobistym osiągnąć takiej samej jakości jak ich dzieła. Rozdźwięk bywał bardzo dramatyczny.

Przyznam, że odnajduję wielką inspirację w utworach wielkich mistrzów – Jana Sebastiana Bacha, Ludwika van Beethovena czy Wolfganga Amadeusza Mozarta, a także w pracach Michała Anioła. To sztuka na pograniczu kultury artystycznej i duchowej, będąca wynikiem wiary jej twórców, a nie tylko realizacją zamówień artystycznych.

Testamentem duchowym jest też arcydzieło „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza a Kempis, którego lekturę polecił przed śmiercią swoim dzieciom rotmistrz Witold Pilecki. To są dzieła, które pozwalały przetrwać i Auschwitz, i komunistyczne kazamaty. Dlatego z wielką bojaźnią myślę o dziele filmowym, bo wiem, jaką odpowiedzialnością za wpływ na życie drugiego człowieka obarczeni są artyści, ludzie kultury, a także kapłani, nauczyciele, rodzice czy lekarze. Odpowiedzialność artystów za kształtowanie sumienia drugiego człowieka jest często niedostrzegana. Dlatego każda myśl musi być odczytywana w odniesieniu do Pana Boga, byśmy nie musieli się jej wstydzić.

Kiedy słucha Pan muzyki?

– Taki komfort mogę mieć tylko i wyłącznie w podróżach, a wyjazdy służą przemyśleniom. Słuchanie muzyki rodzi jednak pokusę sentymentalizmu, od którego musimy uciekać. Trzeba się opierać na ciągłej pracy woli, żebyśmy nie poddali się marazmowi, bowiem muzyka stymuluje pracę mózgu. Łagodzi też obyczaje, tak jak kontemplacja przyrody pozwala nabrać dystansu do problemów.

Jak Pan spędza wakacje i regeneruje siły?

– Niestety, nie są mi dane wakacje w rozumieniu urlopu i wczasów, cieszę się każdym oddechem ofiarowanym mi przez Pana Boga i ziemską pielgrzymkę rozumiem jako dane mi wakacje. Na co dzień mieszkam w Toruniu, który jest piękny, a w kampusie akademickim drzewa zaglądają przez okna. Wiem jednak, że nasz czas jest bardzo ograniczony. Każda sekunda przybliża nas do śmierci – po prostu wiem, że nie mam czasu.

To inne podejście niż to, które się przypisuje pokoleniu millenialsów, do jakiego Pan należy.

– Jestem dzieckiem rodziców, którzy słuchali Radia Maryja. Nie zapomnę „Krzyżaków” czytanych na antenie przez Marka Prałata, felietonów prof. Piotra Jaroszyńskiego czy przeglądów prasy prof. Jerzego Roberta Nowaka. Człowiek żył podwójnie.

Bardzo wiele zawdzięczam formacji w domu rodzinnym, której przedłużeniem była formacja akademicka w Akademii Kultury Społecznej i Medialnej. Genius loci tego miejsca polega na połączeniu formacji intelektualnej z duchową, przy udziale osobowości z całego świata. Ojciec Tadeusz Rydzyk CSsR nadaje temu miejscu bardzo rodzinny charakter. Jako wychowankowie jesteśmy otoczeni wielką miłością. Nie chcielibyśmy zawieść tych, od których to otrzymujemy.

Pokolenie, które tworzę, nie jest pokoleniem straconym, wręcz przeciwnie – na każdym kroku spotykam ludzi Bożego ducha. Jestem ostatnim, który popadałby w pesymizm. Trochę się niecierpliwię, kiedy lęki o młode pokolenie przeważają nad nadzieją. Mamy wielkie możliwości. Zgodnie z klasycznymi zasadami: Nil desperandum – „nie należy rozpaczać”, a także Dum spiro, spero – „dopóki oddycham, mam nadzieję”. Mamy wyznaczony nam czas, możemy zrobić wszystko z naszym życiem, możemy też nic nie zrobić albo pocieszać się, że inni mają gorzej.

Wychował się Pan u stóp Jasnej Góry. Kim dla Pana jest Królowa Polski?

– Noszę w pamięci obraz prostej ikony jasnogórskiej w domu rodzinnym. Liceum, do którego chodziłem, patronowała Matka Boża Jasnogórska. Pielgrzymowałem po maturze do Częstochowy z Krakowa, a na studiach – z Torunia. Pamiętam scenę z III części „Dziadów”, gdy zachowano przed rzezią Polaka, ponieważ stanął w obronie Maryi. Mam respekt dla takich przykładów. Wielkim darem jest Apel Jasnogórski, transmitowany codziennie przez Radio Maryja i Telewizję Trwam. Do Apelu Jasnogórskiego powinna stawać każda rodzina, każdy polski dom. To, co się wydarzyło na Jasnej Górze podczas potopu szwedzkiego, było ponad ludzkie siły. Siła Królowej Polski jest niewysłowiona.

Dziękuję za rozmowę.

Karolina Goździewska/”Nasz Dziennik”

drukuj
Tagi: , ,

Drogi Czytelniku naszego portalu,
każdego dnia – specjalnie dla Ciebie – publikujemy najważniejsze informacje z życia Kościoła i naszej Ojczyzny. Odważnie stajemy w obronie naszej wiary i nauki Kościoła. Jednak bez Twojej pomocy kontynuacja naszej misji będzie coraz trudniejsza. Dlatego prosimy Cię o pomoc.
Od pewnego czasu istnieje możliwość przekazywania online darów serca na Radio Maryja i Tv Trwam – za pomocą kart kredytowych, debetowych i innych elektronicznych form płatniczych. Prosimy o Twoje wsparcie
Redakcja portalu radiomaryja.pl