[Jestem w Kościele] Mądrzejsi od Chrystusa
Jest dziś w Kościele grupa, niestety bardzo wpływowa, która zdaje się budować pewnego rodzaju kościół w Kościele. Jak na dłoni widać to na przykładzie niemieckiej drogi synodalnej. Postulowane przez tamtejszych księży biskupów reformy oznaczają postawienie na głowie całej katolickiej doktryny i pogłębiają i tak już olbrzymie pęknięcia w fundamentalnych kwestiach.
Coraz więcej osób zdobywa się już na twierdzenie, że to, co dzieje się w Niemczech, niebezpiecznie zbliża się do schizmy, a nawet wpisuje się w jej definicję. Przestrzegał przed tym już przewodniczący polskiego episkopatu ks. abp Stanisław Gądecki, przestrzegali księża biskupi z Ukrainy i Skandynawii, a ostatnio wspólny apel wydało 74 pasterzy z całego świata. To inicjatywa, która jest najbardziej znacząca ze względu na swój zasięg i autorytet sygnatariuszy, wśród których jest m.in. czterech księży kardynałów. To przebudzenie wśród braci w biskupstwie świadczy o tym, że reformatorskie, a w zasadzie deformatorskie zapędy Kościoła w Niemczech są rzeczywiście problemem nie tylko lokalnym, ale powszechnym.
W odpowiedzi na zarzuty niemieccy księża biskupi tłumaczą się, że realizują zamysł synodalności i próbują uzdrowić struktury Kościoła. Praktyka pokazuje jednak zgoła co innego. Słowa ks. kard. Reinharda Marxa, że „Katechizm nie jest wyryty na kamieniu”, wypowiedziane w kontekście nauczania o homoseksualizmie, to nowa odsłona Deklaracji z Königstein z 1968 r. Była to odpowiedź niemieckiego episkopatu na wydanie przez papieża Pawła VI encykliki Humanae Vitae, najbardziej znanej z utrzymania (nie wpowadzenia, jak to często się powtarza) zakazu stosowania antykoncepcji. Księża biskupi z Niemiec stwierdzili w tym dokumencie, że nie ma obowiązku posłuszeństwa wobec papieża, jeśli nie wypowiada się on w sposób nieomylny. Problem w tym, że nawet definitywna wypowiedź św. Jana Pawła II o tym, że Kościół nie może udzielać święceń kapłańskim kobietom, nie przeszkodziła Niemcom w dążeniu do wprowadzenia takiego rozwiązania.
Na najbardziej fundamentalnym poziomie problem polega na tym, że Kościół w Niemczech daje do zrozumienia, że wie lepiej od Chrystusa. Uczniowie postawili się w roli Mistrza. Wydaje im się, że odczytują znaki czasu, a w rzeczywistości ulegają zgubnej pokusie „uświatowiania” Kościoła. W takiej sytuacji stanowcza reakcja Ojca Świętego wydaje się być niezbędna. Lata zbytniej pobłażliwości doprowadziły do tego, że możemy zaobserwować zjawisko federalizacji Kościoła. W Niemczech związki homoseksualne mogą otrzymać błogosławieństwo, rozwodnicy żyjący w nowych związkach mogą przyjmować Komunię Świętą, a stosowanie antykoncepcji nie jest grzechem. Natomiast w Polsce wręcz przeciwnie. Jak to się dzieje? Po przekroczeniu Odry zmienia się prawo moralne? Ktoś tu się musi mylić, innej opcji nie ma. Jak zatem wytłumaczyć wiernym, że w ramach jednego Kościoła pewna grupa może sobie ustalać własne zasady? Dalsze utrzymywanie takiego status quo sieje zgorszenie i podważa autorytet Ojca Świętego.
Żyjemy obecnie w czasach czwartej wielkiej „śmierci” Kościoła. Pisał już o tym przed kilkudziesięcioma laty ks. abp Fulton Sheen, jednak ten proces nadal trwa, a niemiecka droga synodalna jest jednym z przejawów tejże śmierci. Jak zauważył Sługa Boży, pierwszą śmiercią był upadek Rzymu. Drugą – inwazja muzułmanów oraz Schizma Wschodnia. Z kolei trzecia śmierć to Reformacja. Co charakterystyczne, wszystkie te wydarzenia miały miejsce mniej więcej co 500 lat. Żeby jednak nie szerzyć defetyzmu – po każdej ze wspomnianych śmierci Kościół zmartwychwstawał tak, jak Jego Założyciel. Podobnie będzie i tym razem, bo taka jest natura Kościoła, który zapuszcza korzenie w wieczności.
Wojciech Grzywacz/radiomaryja.pl